Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2022, 13:56   #205
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
& Mag

Późnym wieczorem w kantynie bazy Blackmore klimat panował bardzo swojski. W powietrzu ponad prostymi metalowymi stołami unosił się zapach papierosów, jedni słuchali muzyki, drudzy przysypiali nad talerzami z resztkami kolacji, inni podrywali się energicznie do rozlania nowej kolejki wódki, by za chwilę bezsilnie okupować stoły w tłumionej apatii ponad talią kart ogrywanych jakoś tak mechanicznie i bez zaangażowania. Nieliczni mieli jeszcze nadzieję na oszukanie nocy, która odeszła i bezwstydnie obnażała tragizm nic nieznaczących trupich bohaterów tego martwego spektaklu zwanego wojną.
Czuło się żal i złość gdzieś pod skórą praktycznie każdej osoby, ich wzrok starał się omijać puste miejsca przy stołach jeszcze parę dni temu zajęte przez kumpli.
Mimo pozornej nonszalancji atmosfera przytłaczała, oddziałując na nerwy i udzielało każdemu. Ammit miała farta, jej klika ciągle trzymała się w kupie i na nogach, a czas wieczornej michy był tym gdy mogli spotkać się przy stole we czwórkę… ale wtedy nagle wychodziło że ponury klimat nikogo nie oszczędza i nie pomija. Pierwsze parę minut wspólnego posiłku przemijało w przyjaznej atmosferze, a potem krok po kroku robiło się mocno upierdliwie. Po kolei pozostała trójka chłopów van den Akker zaczynała się coraz bardziej odklejać od tematu wspólnego odpoczynku na rzecz robienia planów na kolejne posunięcia. Planów z wyjętą z nich obecnością Marah, bo przecież “musi na siebie uważać” - po piątym usłyszeniu tego tekstu najemniczka zwykle rzucała im wiązankę i nie dojadając kolacji wychodziła z sali każąc się pierdolić każdemu kto próbował do niej zagadać. Czuła się zupełnie tak samo, jakby nagle wyrzucono ją nocą do morza z pokładu płynącego statku. Statek płynął dalej, a ona w ciemnej, zimnej wodzie patrzyła, jak oddalają się światła pokładu. Nie miała się czego uchwycić i niewiele więcej pozostawało niż tonąć. Niby w dobrej woli, ale jednak wykluczano ją powoli. Stopniowo, krok po kroku zakazywano działania przez co zaczynała się wewnętrznie gotować, a kolejna awantura nie była nikomu potrzebna. Poza tym chyba wyciągnie pistolet i zacznie strzelać jeśli jeszcze raz usłyszy że to “humory od hormonów”. Przemierzając szybkim, zdenerwowanym krokiem korytarze w kierunku losowo wybranym przez nogi w pewnej chwili natknęła się na kasztanowatą grzywę włosów dumnie wyłaniającą się z przejścia po lewo. Widok był dość niespodziewany, ostatnio widziany niedługo po eksplozji bazy pod Górą.
-Rooikat. - w głosie Ammit pojawił się uśmiech. Zwolniła też kroku.
Inna baba, wreszcie. Od tego testosteronowego grona toksycznej momentami męskości szło się pochlastać pasami od mecha.

Kobieta zatrzymała i spojrzała na osobę, która wypowiedziała jej callsign.
- Tak? - zapytała. Ubrana była w sztormiak w kolorze zgniłej zieleni, na szyi wisiała jej lornetka, a przez ramię miała przewieszony karabin, podobny do tych używanych przez obozowych łowczych, dzięki którym wszyscy mieli tu co jeść.

Najemniczka szybko przeleciała spojrzeniem po ekwipunku i sapnęła prawie bezgłośnie.
-Zwiad? - pytanie bardziej przypominało warkoczące szczeknięcie. Gdy przebrzmiało autorka jakby sama sie zmitygowała.
Odchrząknęła, a ręce wbiła w kieszenie kurtki.
-Idziesz na zwiad, Rooikat? Sama?

Do tej pory Ursula zdawała się być jakby nieobecna, ale zaraz uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Nie - pokręciła głową. - Chciałam po prostu zapolować - łokciem szturchnęła lekko kolbą karabinu. - Coś potrzebujesz?

-Lista byłaby długa - najemniczka mruknęła pod nosem i po chwili pokręciła głową. Nie czas i miejsce na narzekanie.
- Lepiej nie wychodzić samemu, dużo to paskudztwa wychodzi nocą i niekoniecznie chodzi o ludzi. Pójdę z tobą, popilnuję pleców. Tylko daj mi chwilę na zgarnięcie sprzętu - westchnęła ciężko.
-Przyda się przewietrzyć, a chyba przestało już padać.

Trevor otworzyła już usta, żeby zupełnie odruchowo zaprzeczyć, stwierdzić że zna się na tym i da sobie radę sama, ale nagle zrozumiała o co tak naprawdę tu chodziło.
- Tak, jasne - skinęła głową. -Będzie mi miło mieć towarzystwo - zapewniła, by dziewczyna wiedziała, że w żadnym razie nie odbiera tego jako narzucanie się. - Weź tylko płaszcz, wodę, nóż i pistolet czy karabin, jak ci wygodnie - poleciła.

Van den Akker zamrugała. Przygotowana na odmowę sama szykowała odpowiedź, jak się okazało, niepotrzebną. Część napięcia odpadła jej od twarzy gdy kiwnęła krótko głową.
-Jasne. Daj mi pięć minut - powiedziała z jakąś dziwną lekkością nie tylko w mowie, ale i ruchach. Szybko zawinęła się żeby truchtem przebyć parę korytarzy do swojej klitki, złapać szpej i równie prędko obrać drogę powrotną. Przemierzając pospiesznie kolejne rozwidlenia zwalniała kroku aby rzucić okiem wgłąb mijanej odnogi czy przypadkiem nie znajdzie na horyzoncie kogoś, kogo teraz widzieć nie chciała. Prawie słyszała w głowie lawinę stękania która pojawiłaby się, gdyby jednak weszła z Dylanem, Liamem albo Alexem na trasę kolizyjną.
Szczęście jednak jej sprzyjało, pierwszą osobą na jaką się natknęła była Trevor.
-Możemy iść - uśmiechnęła się poprawiając zakładaną w biegu pałatkę. Resztę sprzętu pochowała po kieszeniach wojskowych spodni i tylko karabin wisiał jej na lewym ramieniu.

Ursula czekała na nią dokładnie w tym samym miejscu co się spotkały za pierwszym razem. Głównie przez to, że Akker zniknęła po swój sprzęt zanim ustaliły, gdzie mają się spotkać. Trevor otaksowała spojrzeniem sylwetkę dziewczyny, sprawdzając czy ma ona ze sobą to co było potrzebne.
- W takim razie chodźmy - powiedziała w końcu Ursula i ruszyła przodem, kierując się do wyjścia z wraku, tak jak to pierwotnie jej plan zakładał. Po drodze minęło je kilka osób, które jednak nie zatrzymywały ich, jedynie witali się skinieniem głowy.

- Polujesz? - zapytała Trevor, gdy były już na zewnątrz i przemierzały plac obozowiska, idąc ku zaroślom.

Nad Blackmore powoli zapadał zmrok, mozolnie przykrywając wszystko wokół płaszczem nocy. Na linii lasu konary kładły się długimi cieniami w świetle znikającego słońca wysoko ponad tropikalnymi szczytami. Pozorną ciszę przerywało tylko pohukiwanie sów albo papug. Jeśli jednak dobrze się przysłuchało, dało się usłyszeć wśród zielonych liści odległe szepty, złowrogi chichot, chrzęst łamanych gałęzi i trzaskanie kości. To był ten czas, kiedy z najciemniejszych zakątków wypełzały ukryte za dnia demony. Albo działała wyobraźnia.
- Na ludzi - ciemnowłosa odpowiedziała zgodnie z prawdą, potrząsając delikatnie karkiem.
- Zwykle poluję na ludzi, ale zwierzęta wiele się od nas nie różnią. To mięso i tamto mięso. Jedno jadalne, drugie niekoniecznie - rozwinęła spoglądając na Trevor kątem oka aby nie wyszło, że się gapi.
- Ciężko tu z żarciem, każdy kto może i potrafi łapie broń żeby przywlec z tego zielonego pierdolnika coś na ząb. Lepsza alternatywa dla puszek… kurwa mać, dzięki Rooikat. Szlag mnie już trafia od siedzenia z tymi zjebami. Pierdolca idzie dostać i… nie że są jacyś specjalnie źli albo… - zająknęła się, a potem wypuściła powoli powietrze zanim ponownie się nakręciła.
- Na długo przyjechałaś?

Najbliżej obozowiska ścieżki były dobrze oczyszczone i wyraźnie widoczne nawet przez laików, dlatego Ursula nie musiała się skupiać na drodze i mogła słuchać co też miała do powiedzenia Akker. Trevor nie mogła się nie uśmiechnąć, rozbawiona potokiem słów jaki wylał się z ust dziewczyny. Przy czym nie zraziła się gdy ta wspomniała na jaką "zwierzynę" poluje. Za to po jej pytaniu chwilę się zamyśliła.
- Pewnie jeszcze kilka dni. Zobaczymy - odpowiedziała Ursula po namyśle. Nie zatrzymywały się, ale tempo miały powolne, zupełnie niczym leniwy niedzielny spacer po parku. - Czym cię wkurzyli? - nawiązała do jej narzekań na kogoś.

Na usta cisnęło się Marah “niczym”, mimo że nie była to prawda. Wkurwiali ją wszystkim, łącznie z oddychaniem, chociaż do rana jej przejdzie. Wtedy pójdą na śniadanie i znowu się zacznie.
- Dupę mi trują, z jednym jeszcze sobie poradzę ale ich jest trzech i się zmówili debile aby się trząść- zaczęła, a odruch chowania rąk do kieszeni zadziałał w wersji rozszerzonej. Dłonie dziewczyny trafiły do kieszeni spodni. Jeszcze było spokojnie i pusto, dało się wyluzować. Albo chodziło o fakt że druga kobieta nie ewakuuje się z samego rana.
-Traktują mnie jak kalekę… wkurwiające. Mamy wojnę do wygrania i no… nie pomaga. Zamiast odpocząć przed następną nawałą… za cholerę takie pierdolenie nie pomaga- mruknęła i przygarbiła plecy.

Ursula przekrzywiła głowę, nie rozumiejąc o co chodzi. Przyjrzała się też jakoś tak uważniej.
- A co niby ci jest? - zapytała wprost, bo jakoś niczego odbiegającego od normy się nie dopatrzyła.

- Nic - padła szybka odpowiedź i przybiło ją równie szybkie wzruszenie ramion. Przeszły w ciszy parę metrów.
- Bez problemu mogę pilotować, Manul przerobił pasy w Kintaro, więc nie ma przypału jakiegoś specjalnego. Dopiero ósmy tydzień… może dziewiąty i przecież uważam, nie jestem głupia. Ale i tak po Brighton… a szkoda gadać - podjęła i po chwili pokręciła głową.
- Parę dni temu wieczorem narzygałam mojemu na buty bo nie zdążyłam do kibla no i się zaczęło. Nasiał paniki, a nic się nie dzieje. Po to trzymam w kokpicie wiadro, pod łóżkiem cztery tabliczki czekolady i słoik z ogórkami żeby znowu w nocy nie robić awantury… całe plecy mam w jebanych syfach, od drapania skóry na łydkach porobiły się siniaki. Bywa, hormonalne pierdu pierdu podobno normalne, Dylan tak mówi. Ten łapiduch. Nie przeszkadza mu to jednak dorzucać swoich mądrości że dźwigać nie powinnam, ani się przemęczać. Dużo spać, nie dener-kurwa-wować się, co tydzień zgłaszać na badania. Ładuje Alexowi do łba jakieś durne pierdoły. Nie mam pojęcia jak mu powiedzieć, że wybywamy z Grantem na trochę tylko czekamy na odzew od WSIurów. Ściemy że lecimy na balet raczej nie kupi - zasępiła się.

- Oh... Jesteś w ciąży... - Ursula musiała to sobie powiedzieć na głos, żeby do niej dotarło. Miała zmartwioną minę, ale nic nie powiedziała. Milczała intensywnie myśląc nad tym jak na to zareagować.
W końcu nabrała powietrza i przeciągle westchnęła.
- Normalnie byłabym po ich stronie, ale... - zatrzymała się i spojrzała na Marah z ubolewaniem. - Normalnie to tu nie jest już od ponad roku - pokręciła bezradnie głową i odwróciła od niej wzrok, kierując go tym razem gdzieś w dal, w zarośla. - Współczuję ci. Masz spory dylemat moralny, w końcu bezpośrednio odpowiadasz za drugie istnienie. A w pierwszym trymestrze najłatwiej o poronienie, ale to pewnie już ci powiedział twój lekarz - znów spojrzała na twarz dziewczyny. Uśmiechnęła się blado. - Jednakże nie ulega wątpliwości, że jesteś potrzebna jako pilot. Niezastąpiona z uwagi na doświadczenie. Z resztą wydaje mi się, że nie potrafiłabyś stać z boku, robić tylko za inkubator - dodała już w cieplejszym tonie. - Mogłabym ci powiedzieć, żebyś uważała bardziej, ale to akurat powtarzam do znudzenia wszystkim pilotom, bez znaczenia czy są w ciąży czy nie - stwierdziła trochę żartobliwie. - Daj jednak sobie na wstrzymanie jeśli chodzi o twoich bliskich. Zależy im na tobie i martwią się, choć nie koniecznie muszą wiedzieć jak reagować, stąd te spięcia. Jeśli chcesz, mogę z nimi porozmawiać o tym, utemperować ich zapędy - zaproponowała.

-Nigdzie się nie wybieram, o to się nie martwcie. Będę tu dopóki się zmieszczę w kokpicie. To musi być niezłe, co? Pokój, spokój… ta cała normalność - najemniczka popatrzyła gdzieś do góry ponad drzewa, gdzie czerwone słońce prawie zniknęło już za horyzontem. Co prawda nie lało, ale wilgoć z liści spadała na ziemię przy najlżejszym podmuchu wiatru. Czyli jakby padało chociaż nie padało… typowa dżungla.
- Znaczy wiesz tak tylko gadam- sapnęła krótko - Bo masz dzieciaki. Jakieś porady? Nie jak lekarz, ale od drugiej strony. Nie znam się, stary mnie chował i… poluję na ludzi - dokończyła autoprześmiewczo.

- Mam aż jedno, ale w sumie w tym towarzystwie co tu mamy to faktycznie, jestem chyba ekspertem od wychowania - odpowiedziała Trevor z lekkim rozbawieniem. - Co mogę poradzić... - zamyśliła się, próbując sobie przypomnieć początki macierzyństwa. - Na pewno mam mnóstwo książek o wychowaniu, jeśli to jakoś by ci pomogło - zaproponowała. - Koniecznie z mężem omów kwestie wychowania i obowiązków zanim się pojawi dziecko, bo jak już będzie to zapewniam, że żadne dodatkowe stresy wam nie pomogą - poradziła.

Od strony Ammit rozszedł się odrobinę nerwowy śmiech. Wychowanie, racja… oprócz zrobienia należało jakoś dzieciaka wychować.
- Najpierw chyba trzeba go nauczyć mówić i chodzić, gdy będzie w stanie ustać na nogach… no zacznie biegać, wtedy pierwsze treningi. Najpierw krótkie ostrza bo są lekkie, nabierze równowagi i podrośnie to przejdziemy do walki w zwarciu, potem pierwszej broni palnej. Jakiś mały kaliber aby odrzut kości nie połamał… trzeba będzie skołować coś do ściskania. Pewnie z początku piłeczki bo na sprężyny nie będzie miał pary w łapach, a i za małe będą. - podrapała się po głowie z dość podejrzliwą miną.
-To piszą książki o takich rzeczach?

Ursula roześmiała się głośno, aż jej głos odbił się echem między drzewami.
- Nie, wychowujesz od pierwszego dnia. Wykorzysta każdą twoją słabość jeśli nie będziesz ostrożna - mrugnęła do niej. -Zdecydowanie załatwię ci jakąś książkę - poklepała ją przyjaźnie po ramieniu. - A twój mąż jakie ma doświadczenia z dziećmi? Rozmawialiście w ogóle o dzieciach, zanim dowiedzieliście się że je będziecie mieć?

-Czyli co, mam je wiązać na noc? Racjonować jedzenie i dawać jeśli będzie grzeczne?- tekst o słabościach wzmożył czujność brunetki. Podrapała się po nosie żeby wygodniej się myślało.
- Nie mieliśmy czasu gadać o dzieciakach. Najpierw mi wpierdolił… ale to dlatego że i tak byłam ranna. No a poza tym im uciekłam… był miły. Oddał swoją pałatkę i poprawił szwy które się po drodze rozwaliły - dodała szybko aby usprawiedliwić partnera.
- Potem też jakoś nie było okazji. Najpierw konspiracja, potem trafiłam do pierdla. Wyszłam z niego i cyk. Trafił jackpota już pod Górą pierwszego dnia- wzruszyła ramionami i westchnęła.
- Miał brata, ale tylko o trzy lata młodszego. Kiedyś mieszkał koło szkoły podstawowej… nie wiem, zawsze było milion ważniejszych rzeczy do obgadania. Może chciał mieć dzieci, a może nie. Wyszło to drugie i należy ogarnąć. Po cichu liczę że wie cokolwiek w temacie. Przynajmniej on.

- To jak wy się w ogóle poznaliście? - dopytała Ursula bo wypowiedź Akker była dla niej zbyt chaotyczna.

Najemniczka otworzyła usta i po chwili klapnęła szczękami. Zaczęła od innej strony.
-Był kiedyś kapitanem zwiadu, miał swój oddział - humor jej siadł widocznie. Wróciła do gapienia się przed siebie i do góry.
- Wysłali ich w pogoń za więźniem który im spierdolił z MASH w trakcie leczenia. Nie pytaj po kiego wała leczyć wroga, też nie ogarniam. Dylan poluzował mi więzy bo wkręciłam mu że tracę czucie w dłoniach, a jak to zrobił dostał czołem w nos i łokciem w wątrobę. Potem sobie poszłam, a Alexa wysłali z misją pacyfikacyjną. Wiesz, wróg, te sprawy. Przesłuchać go trzeba i wyciągnąć jak najwięcej informacji, pierdu pierdu. Poznaliśmy się gdy do niego strzeliłam, na szczęście gorączka i delirka uniemożliwiły sensowne celowanie. Zabrał mi broń i dał w pysk. Poszło szybko: gleba, przyduszenie kolanem. A u ciebie jak było? - przeniosła oczy na Ursulę.

- Haha, dobre - Trevor ponownie się roześmiała. - A już myślałam, że tylko ja poznałam swojego męża przez dokonanie na nim napaści - w końcu opanowała śmiech. - Ja Kentina poznałam po tym jak zdzieliłam go w twarz long crossem.. To taka rakieta od gry w lacrosse, taki sport drużynowy. Biedak przechodził korytarzem akurat kiedy pokazywałam zamach jaki zrobiłam wbijając najważniejszy punkt w meczu… Rozkwasiłam mu nos i roztrzaskałam okulary. Krew była wszędzie - opowiadała o tym z nostalgią w głosie.- Przyłożyłam mu do nosa swoją bluzę, żeby zatamować krew i zaprowadziłam do lekarza. Byliśmy wtedy na studiach, na pierwszym roku. Chwilę później zaczęliśmy ze sobą spotykać… I tak od tamtej pory, już 20 lat jesteśmy razem.

-Miłość od pierwszego wpierdolu, co?- najemniczka zawtórowała swoim śmiechem trochę chrypiącym w uszach. Parskając pokręciła trochę głową.
-Ale chyba ważniejsze co było potem. Bluza, pomoc, lekarz. Kolizja od której wszystko się zaczyna. Mało kto, chłop czy baba, mogą sobie ze mną poradzić w walce bezpośredniej. Jemu się udało i to prosto… wiem że gorączka, obrażenia, ale i tak robiło wrażenie. Powrót zajął dwa dni, a gdy wróciliśmy jakoś już tak nie chciałam dalej uciekać.- mówiąc odczepiła manierkę od paska i wyciągnęła ją w stronę towarzyszki.
-Woda z miodem, solą i sokiem z cytryny - potrząsnęła naczyniem zachęcająco.

Ursula pokręciła głową, odmawiając. Zamiast tego sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła metalową piersiówkę, która miała na środku wytłoczoną zdobioną literę "A".
- Wzięłam swoje. Bimber z rodzinnych stron - wyjaśniła i odkręciła. Wypiła łyk i nawet się nie skrzywiła. - Oczywiście nie będę proponować - dodała z uśmiechem. Można było zauważyć, że jej zachowanie zmieniło się. Nie była już spięta i zamyślona, jakby nie w pełni obecna duchem. Teraz zdawała się wyluzowana. - Już nawet nie przypomnę sobie kiedy miałam normalną rozmowę, jak ta, o niczym, po prostu o życiu. Nawet z Kentinem głównie rozmawiamy o… tym całym bałaganie - westchnęła.

-Pewnie z rok temu zanim się ta wojna zaczęła. Kiedy jeszcze było normalnie - van den Akker przepiła ze swojej manierki. Szła obok Trevor z bronią luźno zawieszoną na ramieniu i tylko obracała metalową butelkę w dłoniach.
- To wróci, tylko trzeba być cierpliwym, Alex ciągle to powtarza. Jeszcze będzie normalnie… nawet nie masz pojęcia jakie to pojebane. Koncepcja że nie trzeba spać z bronią pod poduszką ani wszystkim patrzeć na ręce i nie odwracać tyłem. Pojebane ale mi się podoba. Co to za “A” na piersiówce? - wskazała grawerkę.

-Tak, to prawda, ten pokój wydaje się taki nierealny teraz. Człowiek nie doceniał tego co miał. Przed wojną moim jedynym zmartwieniem było organizowanie funduszy i personelu na wyprawy badawcze, a teraz ... - Ursula pokręciła głową z wyraźnym zmęczeniem. Na pytanie o inicjał uśmiechnęła się smutno i z nostalgią. - "Archer". Moje nazwisko panieńskie. Dostałam od ojca, gdy pierwszy raz zabrał mnie na polowanie. Zginął pierwszego dnia wojny, osłaniając moją bratową i bratanków - powiedziała.

Van den Akker upiła mikstury z manierki. Żeby pomyśleć, kupić czas. Zastanowić co powiedzieć, a nie za bardzo miała pojęcia co dokładnie. Przełykając slodko-kwaśny płyn zżymała się na siebie i zatęskniła za gwardzistą GMB. On z pewnością nie miałby z tym problemu. Zawsze wiedział co powiedzieć.
-Zginął broniąc tego co dla niego najważniejsze. Odszedł jak wojownik, nie musisz się smucić. To powód do dumy. Skoro stanął w obronie rodziny znaczy trzymaliście się blisko, to dobrze. Zależało mu, kochał was. Byliście dla niego ważni. Ważniejsi niż własne życie. - zaczęła powoli, zakręcając zakrętkę. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zaczęła od innej strony.
-Mój ojciec wykorkował jeszcze przed przylotem tutaj, całe wieki temu… no dawno. Będzie dwa lata - pokiwała głową. -Zupełnie jakby w innym życiu.

- Pewnie masz rację - Ursula spojrzała w górę, jakby oglądając korony drzew. - Nie zawsze się z nim dogadywałam. Bardzo był niepocieszony, że wybrałam karierę naukową, a nie politykę. Nawet był niepocieszony gdy przyjęłam zaręczyny Kentina. Ale chyba za to, że potrafiłam mu się postawić, szanował mnie najbardziej. I dlatego tak mi wypominał, że nie poszłam w jego ślady - kobieta w pełni była zaangażowana rozmową i wogóle nie rozglądała się za zwierzyną, jedynie czuwała by nie zgubić się ze ścieżki. - A ty jak wspominasz swojego ojca?

Przez parę długich metrów zapanowała cisza. Z obu stron, spomiędzy drzew, dochodziły za to ciche szepty ni to zwierzyny, ni to wiatru. Albo kropli wilgoci ciągle i nieubłaganie kapiących z koron drzew.
-Wytrenował mnie - Ammit odpowiedziała wreszcie, pijąc z manierki i patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Wydawało się że nie powie nic więcej, jednak był to tylko chwilowy zastój.
-Wiedział co robi, przede mną jednego dzieciaka zamęczył więc już ogarniał na ile mniej albo więcej może sobie pozwolić z dokręcaniem śruby. Nie mówił o nim prawie w ogóle, może wspomniał parę razy że Larry radził sobie lepiej w tym czy w tamtym. Że jemu trafienie nożem w belkę pod sufitem zajęło trzy dni, a mnie cztery. Ale to ja pierwsza ustrzeliłam środek tarczy dziesięć razy z rzędu z 150 metrów bronią krótką - lekko się uśmiechnęła.
- Miał parę kopii zapasowych to tu, to tam. Na tej planecie i na tamtej, na wypadek jakby się właśnie dzieciak skończył i trzeba było wziąć nowego na przeszkolenie. Taka rodzinna tradycja. Jego ojciec był najemnikiem, zupełnie jak ojciec jego ojca. Więc jego dzieciak też miał zostać najemnikiem, nic skomplikowanego. - wzruszyła lekko ramionami.
-Pierwszy raz go spotkałam gdy miałam chyba 4 czy 5 lat. Zabrał mnie od matki - westchnęła, potrząsając głową i uśmiechnęła się do Ursuli.
- Przynajmniej nie musiałam już wyżerać ze śmietników, czyli było dobrze. Miał swoje odpały i odchyły, ale to każdy ma. Bez niego nie byłabym tym kim jestem i gdzie jestem. Workmeni by mnie rozerwali na strzępy. Tu jest inaczej, tam z podobnej wycieczki wieczorem na polowanie wróciłaby tylko jedna z nas. Dlatego nie lubię waszego Spencera. No… między innymi. Dobrze że nie poszłaś do polityki. Polityka to najgorsza kurwa w całym kosmosie.

- Tak, zdecydowanie wolę nasze zwyczaje. Wiesz, to niemoralnie strzelać do kotnych łani - Ursula mrugnęła do Akker i zaraz roześmiała się. - W każdym razie sądzę, że własnemu dziecku mogłabyś dać trochę więcej luzu, niż twój ojciec tobie. Alex może powinien mieć dużo do powiedzenia w zakresie wychowania.

-Na polowaniach giną nie tylko zwierzęta ale też myśliwi. Prawo dżungli i silniejszego - Marah odpowiedziała uśmiechem. Trochę kwaśnym, jednak nadal pogodnym.
-Gdyby mi dawał luz już dawno bym była ofiarą i gryzła piach. Jednak rozumiem kontekst, też bym wolała aby dzieciak był bardziej jak wy, niż bardziej jak ja albo Grant - rozłożyła trochę ręce.
-Ale nie do końca. Ma umieć sobie radzić, ale nie trzeba kazać mu zabijać innych ludzi odkąd skończy osiem lat… kurwa nie mam pojęcia jak to ugryźć, dobra? -jęknęła przecierając wilgoć z twarzy wierzchem rękawa.
-Najemnik to chujowa opcja na matkę, Alex będzie musiał ogarnąć. Niech tam wychowuje jak uważa za słuszne, ja młode mogę wyszkolić. Zawsze jakiś podział obowiązków. Jeśli… jeśli masz jakieś rady to on zrozumie. Całkiem duże dziecko wyhodowaliście. Wydaje się… sympatyczne. Dla mnie jeszcze abstrakcja, trudno. Jakoś to będzie, co nie? - prychnęła krótko.

- Jeśli macie pytania i jeśli nadal będziemy w kontakcie to służę doświadczeniem - Trevor pokiwała głową. - Choć ze swoim młodym - użyła określenia dziewczyny. - Mam problem, bo jest za bardzo zafascynowana mechami. Powinnam była trzymać to przed nią w tajemnicy. Ale w tamtym czasie myślałam, że pod Górą będzie bezpieczna. Nie chciałabym, żeby została pilotem mecha... Zaczynam brzmieć jak mój ojciec - żachnęła się.

-Chciałabyś żeby skończyła jak twój ojciec? Martwa w obronie najbliższych gdy nie będzie cię obok?- dziewczyna spytała po prostu.

- Przede wszystkim chciałabym zakończyć tą wojnę jak najszybciej, zanim Elise straci w niej całe dzieciństwo - Rooikat westchnęła ciężko. - Chciałabym, żeby mogła wrócić do beztroski. Życzę tego zarówno jej jak i innym dzieciom w Nowym Vermoncie. I tylko dlatego dałam się w to wszystko wmanewrować i tylko przez to tu jeszcze jestem - przyznała się do motywów nią kierujących.

Następne parę metrów przeszły w ciszy, aż brunetka sapnęła krótko. Nie żyli w idealnym świecie, niestety.
-Też mam nadzieję na zakończenie tej wojny nim do mecha będzie mnie trzeba ładować dźwigiem.- mruknięcie przeszło w zgrzyt zębów i następne kolejne kilka metrów ciszy. Takiej względnej, gdzie nie wlicza się hałas tła.
-Dzieciaki dużo zmieniają i komplikują. Zawsze to ich najbardziej szkoda podczas wojen. - kopnęła jeden z leżących na drodze kamieni a ten przeleciał parę metrów i uderzył z głuchym stuknięciem w pień drzewa, odłupując kawałek kory.
- Życzyć sobie możemy, nie? Rzeczywistość na to gwiżdże. Skoro twoja młoda ma pociąg do mechów daj jej zrobić podstawowe szkolenie. Na wszelki wypadek - popatrzyła na Rooikat poważnie.
-Wojna jeszcze trwa, jesteś daleko. My też często wybywamy. Obóz chwilowo został ukryty, ale jak powiedziałam: wojna jeszcze trwa. Dobrze gdyby w razie odkrycia mogła się bronić i wesprzeć resztę w tej obronie. Mój stary mech zbiera kurz w hangarze, zwykły roboczy, nic co sobie poradzi z lancą. Ale na oszołomów z karabinami idealny. Albo działka. Albo wiele innych dolegliwości - zaśmiała się i podjęła -Ty pomożesz nam z pytaniami o młode, ja mogę mieć oko na twoją córkę. Pokazać co i jak póki tu siedzę. I tak wreszcie wlezie w któregoś mecha, dobrze aby… gdy tak się stanie… nie zrobiła krzywdy sobie, lub komuś postronnemu. Jej się to też przyda, będzie się czuła mniej bezużyteczna gnijąc na tym zadupiu.

- No nie wiem... - zdecydowanie Trevor nie pałała sympatią do pomysłu by przyzwolić córce siedzieć za sterami mecha. - Ona ma dopiero... Za miesiąc skończy 11 lat... Ja w jej wieku ganiałam za karakalami w stodole stryjostwa... A Elise odkąd zobaczyła mechy to już o niczym innym nie mówi. Wyobrażasz sobie, że ona pamięta specyfikacje wszystkich mechów które przetoczyły się przez hangar pod górą? Ja ledwo spamiętuję to co się tyczy mojej aktualnej maszyny. Ba nawet podpowiada mi - rozłożyła ręce z rezygnacją. - Ale dzięki za propozycję. Choć mam nadzieję, że nie będę musiała już jej opuszczać. I że uda mi się znaleźć coś co nam wszystkim pomoże - sięgnęła po piersiówkę i znów się z niej napiła. - Oby się to wszystko szybko skończyło i oby jak najwięcej z naszych to przetrwało

-Ma już 11 lat, dosięgnie wszystkich dźwigni. Poza tym ciężko łapać karakale jak wokół wybuchy i masowa rozwałka. Gdy wojna się skończy od razu ma fach i doświadczenie. Pójdzie w inżyniera jak Julian. Niekoniecznie do końca życia się zamknie w żelaznej puszce żeby strzelać do wroga. Ty też jej nie zamkniesz na siłę - Ammit uśmiechnęła się krzywo - W takim razie też liczę że znajdziesz to czego szukasz jak najszybciej. Najlepiej żeby wybuchało prosto w ryj tym po drugiej stronie.

- Oby - pokiwała głową Trevor, zgadzając się z Marah, a ta przytaknęła krótkim ruchem głowy. Ponad ich głowami silny wiatr nawiewał coraz wiecej chmur, daleko na zachodzie zamruczało nisko echo burzowego gromu, więc postanowiły wracać. Z polowania niewiele wyszło, ale żadna nie wyglądała na specjalnie zawiedzoną. Powrotną trasę pokonały w ciszy, żegnając już w plataninie korytarzy po czym każda udała się w swoją stronę. Rozmowa coś w najemniczce zwolniła, pozwalając ułożyć w głowie nie pasujące do tej pory elementy. Gdy wróciła do swojego pokoju zastała w nim czekającego Vaude’a ale zamiast odpowiedzieć awanturą na dopytywania gdzie zniknęła, przeprosiła i powiedziała wprost że była się przejść, lecz nie sama.

Następne spotkanie wyszło im równie przypadkowo, van den Akker natknęła się na Usrulę gdy ta druga zbierała się do opusczenia bazy. Nie chciała przeszkadzać w rodzinnym eksodusie, więc dopiero pod bramą dogoniła pilotkę aby życzyć jej powodzenia i uścisnąć dłoń.

- Muszę coś sprawdzić, ale bądźcie w gotowości - mówiąc to Rooikat miała minę pełną satysfakcji, a Ammit nie dopytywała. Trzymała jednak kciuki aby znalezisko Trevor okazało się chociaż w połowie tak genialne jak chyba… obie liczyły i nie tylko one.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 01-04-2022 o 13:05.
Dydelfina jest offline