19-03-2022, 18:17 | #201 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Stalowy : 20-03-2022 o 11:30. |
20-03-2022, 00:51 | #202 |
Reputacja: 1 |
|
20-03-2022, 15:50 | #203 |
Reputacja: 1 | Już dzień po „rozłamie” Minutemen znów zakasali rękawy i wzięli się do pracy. A tej było w bród. Musieli kontynuować swój udział w kolejnym – ostatnim już – akcie tej wojennej tragedii na Amerigo. [media]http://www.youtube.com/watch?v=xd2n7IJEp8Q[/media] „Prawdziwi” Minutemen z Camp Blackmore mieli pełne ręce roboty. Ogarniali otoczenie, środowisko, rozbudowując swój obóz, przyjmując nowych ludzi (odpowiednio prześwietlonych) i wykonując szereg innych prac na zewnątrz. Dwa WorkMechy oraz te z pozostałych maszyn, które posiadały siłowniki ręczne, okazały się nieocenioną pomocą. Wewnątrz wraku statku terraformingowego natomiast też trwały prace mające odgruzować i odkopać kolejne jego fragmenty oraz przywracać część systemów do jako takiego poziomu sprawności. Szło to nawet nieźle. Do tego stopnia, że Kentinowi Trevorowi udało się dobrać do tego, co zostało z komputerów pokładowych i baz danych – niestety w większości niekompletnych, zniszczonych bądź zaszyfrowanych. Choć, jak czas miał pokazać, spędzenie nad nimi czasu było „złotą inwestycją”. Hadrianowi natomiast udało się rozmówić ze swoją siostrą i pozyskać dla Camp Blackmore dodatkowe finansowanie oraz inne zasoby, a nawet nawiązać kontakt z Juliusem – choć niepokoić mogła częstotliwość, z jaką Workmeni przeczesywali vermoncką dżunglę w rejonie Lake Blackmore, de facto ziemię niczyją. Czyżby coś kombinowali? Z pewnością też zauważyli, że utracili całe dwie lance pojazdów – przestali wysyłać więcej maszyn. Ci natomiast, którzy pozostali w Montpelier mieli nieco mniej pracy. Nowi, wojskowi MechWarriors trenowali pod okiem Rooikat. Ona sama też rozmówiła się raz jeszcze z generałem Jacksonem. Stary trep, choć wysłuchał pilotki, to jednak odmówił przekierowywania jakichkolwiek zasobów NVDF do szukania „statku duchów, wiatru w polu i innych mrzonek nawymyślanych przez cywilów – trwa przecież wojna, do cholery!”. Natomiast jej kontakty z cywila były bardziej zainteresowane tą sprawą i rozpoczęły poszukiwania poszlak na temat tego rzekomego okrętu bitewnego kl. McKenna. Bezzwłocznie zatem, korzystając z obwarowań prawnych i statusu cywila, opuściła Montpelier wraz ze swym mechem i zaczęła organizować nową ekspedycję. Tak też minął kolejny tydzień. Przez ten czas wykonano ogrom pracy. Zreperowano i wyposażono wszystkie maszyny z obydwu obozów. Na szybko doszkolono pilotów, załogantów i inny personel. Zadbano o logistykę. W szerszym Nowym Vermoncie dokończono obławę na agentów ComStaru – WSI donosiło, że ostatni z nich zwiali do PoE, pod skrzydła Juliusa Spencera. Xander Almasy był prawdopodobnie pośród nich. Agenci WSI wreszcie namierzyli „Kompanię Skurwysynów” - a raczej ślady po nich. Jak się dowiedzieli, doszło do rozbicia tej grupy: po załatwieniu swoich „spraw” w Middlebury udali się w obydwie jednostki z powrotem na terytoria Essex... gdzie ten drugi oddział zdradził grupę Doe. Beton jednak najwyraźniej spodziewała się takiego obrotu spraw, gdyż udaremniła tą zasadzkę i wespół ze swymi kamratami doprowadziła do krwawej eliminacji zdrajców. Niewiele to jednak pomogło, gdyż wkrótce potem zaczęli być ścigani przez Workmenów... i NRSF, a nawet The New Patriots, „noworodezyjskich Minutemen”. Wiadomo było, że Beton, Winters i pewnej część najbardziej zatwardziałych i elitarnych operatorów K.S. udało się zwiać i wręcz „rozpłynąć w powietrzu”. Niestety poległ człowiek będący przyjacielem i lewą ręką Doe, mechanik Robert D. Hanson. Doe i Winters poprzysięgli zemstę za niego i resztę poległych. Wkrótce do rąk WSI, a potem do rąk Minutemen, trafił pakiet danych wywiadowczych „z pozdrowieniami od Beton”. Jego zawartość nie nastrajała optymistycznie: Workmeni współpracowali z Nową Rodezją od jakiegoś czasu i... szykowali się do wojny z NVR. Potajemnie na terytorium PoE ściągano elitarne jednostki NRSF. K.S. z nawiązała kontakt i współpracę z Nową Rodezją jeszcze za czasów kiedy grasowała po Barierze. To od RoNR otrzymała brudną bombę (resztkowy materiał rozszczepialny pochodził od zdetonowanych Eliasów z New Salisbury) i tą drugą jednostkę do K.S. Julian Jackson dostał też prywatne nagranie od Jane Doe ze zwierzeniami, które wprawiły Manula w ponury nastrój. Jakiś czas później gruchnęła wieść, że w sercu New Salisbury, stolicy RNR, doszło do silnej detonacji... i skażenia. K.S. przyznali się do zamachu. To był projekt nad którym Beton i jej ludzie pracowali w Middlebury. Zbierali resztki po detonacjach Davy Crockettów i stworzyli drugą brudną bombę. Słabszą w sile rażenia, ale zdecydowanie bardziej „trującą”. Po dokonaniu tego aktu zemsty, Beton i pozostali jej ludzie opuścili Amerigo w cholerę, umykając pościgowi z NR bądź go eliminując. Lata później ci spośród Minutemen, którzy przetrwali tą amerigańską kabałę, mogli się dowiedzieć, że Jane Doe i Brian Winters odbudowali K.S. biorąc do swoich szeregów różnych ludzi: bandytów, piratów, najemników, dezerterów z peryferyjnych i wewnątrzsferowych armii czy agencji wywiadowczych, wszelaki element. Przez lata banda ta grasowała po Peryferiach, Lidze Wolnych Światów i skraju Konfederacji Capellańskiej – a za nimi ciągnął się szlak zamachów bombowych, aktów skrytobójstwa, rajdów na obiekty wojskowo-wywiadowcze i rządowo-dyplomatyczne wszelakich stron. Lista zabitych – wojskowych, tajniaków, dyplomatów, szlachciców, różnistych innych ludzi zakonspirowanych bądź oficjalnych. A potem jakby nigdy nic, grupa ta powróciła na Głębokie Peryferia i słuch o niej zaginął. W wielu miejscach do dziś opowiada się mrożące krew w żyłach legendy o Kompanii Skurwysynów, a dzieci straszy się historyjkami o „Krwawej Doe i jej jeszcze bardziej krwiożerczym psie Dio, oraz o mściwych laserach Craba”. Wracając jednak na Amerigo w dniach bieżących: linie frontu załamały się na korzyść NVDF. Dzięki strzałowi w dziesiątkę jakim był udany nalot Itan-shy na odkryte mobilne dowództwo kompanii najemnej Bronson's Horde, kompetentnej obronie Hartford przez Vermontczyków i równie sprawnych działaniach sił najemnych od Knights of St. Cameron oraz Harcourt's Destructors, szpice People's Protection Forces i Armii Czerwonej Wstęgi załamały się na drodze Middlebury-Fort Ticonderoga oraz w Hartford i okolicach. Na tej pierwszej osi odniesiono błyskotliwy sukces: siły najemnych MechWarriors, poparte pancerniakami Gwardii Republikańskiej, zmiotły obrońców z PPF na przedpolach Middlebury i wkrótce potem wyparły ludowców z miasta. Middlebury wróciło pod kontrolę Nowego Vermontu. Wieść ta spowodowała euforię tak w domu, jak i w innych Ziarnach Zagrabionych. W Newport wybuchło powstanie przeciwko rządom LRZ, podobnie jak na wyspach Windsor i Vergennes. Akcje na tych dwóch drugich były najwyraźniej przygotowane, gdyż wkrótce później pojawiły się na nich jednostki Rangersów. Wkrótce obydwie wyspy były znów w rękach NVR. Dalsza ofensywa jednak została wstrzymana, gdyż należało skonsolidować zdobycze, przegrupować się, oraz dosłać posiłki pod Hartford, gdzie ACzW i Bronson's Horde wciąż stawiali zaciekły opór i sytuacja była niepewna. Nieprzyjaciel ponosił spore straty, ale wciąż miał duże ilości sprzętu bojowego. Bronson's Horde mieli liczebność wciąż opiewającą na batalion różnych mechów bitewnych plus ograniczone wsparcie. Armia Czerwonej Wstęgi (i w mniejszym stopniu People's Protection Forces) miały dostęp do ponad dwóch tysięcy "zmodernizowanych" technicali wyposażonych we wszelaką broń ciężką/wsparcia. PPF miało dość spore siły pancerne ze zrealizowanych (o ironio) kontraktów z New St. Andrews - co najmniej trzydzieści czołgów lekkich Scorpion, czterdzieści średnich Vedette i czterdzieści gąsienicowych transporterów opancerzonych przewożących piechotę i artylerzystów oraz armaty ciągnione. Pewnym pocieszeniem był fakt, że były to stany liczebne z początku wznowionej wojny - od tamtej pory wróg poniósł znaczące straty (szczególnie pancerniacy i zmechole z PPF teraz pod Middlebury). Przełom miał nastąpić 13 maja. W Brighton podniósł się alarm – w okolicy zauważono potężne siły nieprzyjaciela zdążające od południa, ze strony Hartford, po wschodniej stronie rzeki, omijając/ignorując siły NVDF i najmitów bijące się pod tym miastem. I to nie byle jakie siły: cały batalion pancerny „Żeliwna Pięść” oraz lancę battlemechów, odpowiednio z generałem Mbutu i Sonnym Modeno na czele. WSI bezzwłocznie przekazało tą informację do obydwu grup Minutemen i generała Jacksona. W ostatniej chwili zerwano do akcji wszystkie dostępne machiny battletechniczne i rzucono do obrony Brighton po raz drugi... i znacznie cięższy oraz krwawszy tym razem dla obydwu stron. [media]http://www.youtube.com/watch?v=D3_VSlPaQeU[/media] Podczas gdy Minutemen z Blackmore i Itan-sha starli się z chamskim Sonnym Modeno i jego własnoręcznie przeszkolonymi MechWarriors od Bandytów, to Knights of St. Cameron, Minutemen wojskowi z Montpelier oraz lotnictwo obydwu grup MM dało odpór Mbutu i jego „Żeliwnej Pięści”. Starcie było niesamowicie brutalne. Przećpani czołgiści byli niespełna rozumu i nie zastosowali żadnej lepszej taktyki prócz postawienia początkowej zasłony dymnej i puszczenia się pędem ku umocnionym pozycjom BattleMechów. I o mały włos to by wystarczyło. Potężne opancerzenie ciężkich i szturmowych czołgów, poparte mnogością ich uzbrojenia oraz wsparciem innych wozów bojowych wystarczyło aby strzymać wiele minut ciągłego ostrzału. Ostatecznie „Żeliwna Pięść”, ostatni rozpoznawalny lider KNZ oraz cała reszta tej swołoczy trafiła do Piekła, ale tanio skóry nie sprzedała. Obydwa DropShips - „Tokafugu” i „Warthog” zostały strącone i roztrzaskały się oraz doszczętnie spłonęły. Nikt z załóg nie przeżył. Wszystkie mechy zebrane z pola Pierwszej Bitwy pod Brighton również zostały zniszczone a większość pilotujących ich MechWarriors zginęła. Podobna rzecz miała się z Marauderem Pandura (choć ten wciąż był w szpitalu, mecha pilotował jeden z nowych trepów), wszystkimi trzema IndustrialMechs z obydwu grup, Challengerem, a nawet Warhammerem LH (choć na szczęście Bishop – czyli Liam R. Grant, ex-Workmen i przyjaciel Marah – zdołał się w porę katapultować, przeżył i nie odniósł obrażeń). Na polu bitwy ostał się jedynie Emperor Hermita, obdarty z pancerza i o nadwątlonej strukturze. Zwycięstwo... choć pyrrusowe. Losy tej batalii – i po prawdzie to losy wojny z Nowym Zairem – wciąż jednak się ważyły. Spoczywały one na barkach pozostałych Minutemen, którzy raz jeszcze starli się z brutalnym, psychopatycznym nemezis. Ostatnim z Blood Raiders i jedynym realnym kandydatem by złapać jeszcze Bandytów za mordę po śmierci Mwabutsy i Mbutu. W międzyczasie wytężona praca badaczy z Burlington, w tym Ursuli, dawała już pierwsze rezultaty. Ale prawdziwym przełomem były dane wydarte z wraku terraformera przez męża Ursuli, Kentina. Wnioski były znaczące: jeśli okręt bitewny kl. McKenna rzeczywiście był na Amerigo... to był w pewnym konkretnym, odległym rewirze Bariery. To mógł być strzał w dychę.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 22-03-2022 o 09:59. |
25-03-2022, 12:05 | #204 |
Reputacja: 1 |
|
25-03-2022, 13:56 | #205 |
Reputacja: 1 | & Mag Późnym wieczorem w kantynie bazy Blackmore klimat panował bardzo swojski. W powietrzu ponad prostymi metalowymi stołami unosił się zapach papierosów, jedni słuchali muzyki, drudzy przysypiali nad talerzami z resztkami kolacji, inni podrywali się energicznie do rozlania nowej kolejki wódki, by za chwilę bezsilnie okupować stoły w tłumionej apatii ponad talią kart ogrywanych jakoś tak mechanicznie i bez zaangażowania. Nieliczni mieli jeszcze nadzieję na oszukanie nocy, która odeszła i bezwstydnie obnażała tragizm nic nieznaczących trupich bohaterów tego martwego spektaklu zwanego wojną. Czuło się żal i złość gdzieś pod skórą praktycznie każdej osoby, ich wzrok starał się omijać puste miejsca przy stołach jeszcze parę dni temu zajęte przez kumpli. Mimo pozornej nonszalancji atmosfera przytłaczała, oddziałując na nerwy i udzielało każdemu. Ammit miała farta, jej klika ciągle trzymała się w kupie i na nogach, a czas wieczornej michy był tym gdy mogli spotkać się przy stole we czwórkę… ale wtedy nagle wychodziło że ponury klimat nikogo nie oszczędza i nie pomija. Pierwsze parę minut wspólnego posiłku przemijało w przyjaznej atmosferze, a potem krok po kroku robiło się mocno upierdliwie. Po kolei pozostała trójka chłopów van den Akker zaczynała się coraz bardziej odklejać od tematu wspólnego odpoczynku na rzecz robienia planów na kolejne posunięcia. Planów z wyjętą z nich obecnością Marah, bo przecież “musi na siebie uważać” - po piątym usłyszeniu tego tekstu najemniczka zwykle rzucała im wiązankę i nie dojadając kolacji wychodziła z sali każąc się pierdolić każdemu kto próbował do niej zagadać. Czuła się zupełnie tak samo, jakby nagle wyrzucono ją nocą do morza z pokładu płynącego statku. Statek płynął dalej, a ona w ciemnej, zimnej wodzie patrzyła, jak oddalają się światła pokładu. Nie miała się czego uchwycić i niewiele więcej pozostawało niż tonąć. Niby w dobrej woli, ale jednak wykluczano ją powoli. Stopniowo, krok po kroku zakazywano działania przez co zaczynała się wewnętrznie gotować, a kolejna awantura nie była nikomu potrzebna. Poza tym chyba wyciągnie pistolet i zacznie strzelać jeśli jeszcze raz usłyszy że to “humory od hormonów”. Przemierzając szybkim, zdenerwowanym krokiem korytarze w kierunku losowo wybranym przez nogi w pewnej chwili natknęła się na kasztanowatą grzywę włosów dumnie wyłaniającą się z przejścia po lewo. Widok był dość niespodziewany, ostatnio widziany niedługo po eksplozji bazy pod Górą. -Rooikat. - w głosie Ammit pojawił się uśmiech. Zwolniła też kroku. Inna baba, wreszcie. Od tego testosteronowego grona toksycznej momentami męskości szło się pochlastać pasami od mecha. Kobieta zatrzymała i spojrzała na osobę, która wypowiedziała jej callsign. - Tak? - zapytała. Ubrana była w sztormiak w kolorze zgniłej zieleni, na szyi wisiała jej lornetka, a przez ramię miała przewieszony karabin, podobny do tych używanych przez obozowych łowczych, dzięki którym wszyscy mieli tu co jeść. Najemniczka szybko przeleciała spojrzeniem po ekwipunku i sapnęła prawie bezgłośnie. -Zwiad? - pytanie bardziej przypominało warkoczące szczeknięcie. Gdy przebrzmiało autorka jakby sama sie zmitygowała. Odchrząknęła, a ręce wbiła w kieszenie kurtki. -Idziesz na zwiad, Rooikat? Sama? Do tej pory Ursula zdawała się być jakby nieobecna, ale zaraz uśmiechnęła się przyjaźnie. -Nie - pokręciła głową. - Chciałam po prostu zapolować - łokciem szturchnęła lekko kolbą karabinu. - Coś potrzebujesz? -Lista byłaby długa - najemniczka mruknęła pod nosem i po chwili pokręciła głową. Nie czas i miejsce na narzekanie. - Lepiej nie wychodzić samemu, dużo to paskudztwa wychodzi nocą i niekoniecznie chodzi o ludzi. Pójdę z tobą, popilnuję pleców. Tylko daj mi chwilę na zgarnięcie sprzętu - westchnęła ciężko. -Przyda się przewietrzyć, a chyba przestało już padać. Trevor otworzyła już usta, żeby zupełnie odruchowo zaprzeczyć, stwierdzić że zna się na tym i da sobie radę sama, ale nagle zrozumiała o co tak naprawdę tu chodziło. - Tak, jasne - skinęła głową. -Będzie mi miło mieć towarzystwo - zapewniła, by dziewczyna wiedziała, że w żadnym razie nie odbiera tego jako narzucanie się. - Weź tylko płaszcz, wodę, nóż i pistolet czy karabin, jak ci wygodnie - poleciła. Van den Akker zamrugała. Przygotowana na odmowę sama szykowała odpowiedź, jak się okazało, niepotrzebną. Część napięcia odpadła jej od twarzy gdy kiwnęła krótko głową. -Jasne. Daj mi pięć minut - powiedziała z jakąś dziwną lekkością nie tylko w mowie, ale i ruchach. Szybko zawinęła się żeby truchtem przebyć parę korytarzy do swojej klitki, złapać szpej i równie prędko obrać drogę powrotną. Przemierzając pospiesznie kolejne rozwidlenia zwalniała kroku aby rzucić okiem wgłąb mijanej odnogi czy przypadkiem nie znajdzie na horyzoncie kogoś, kogo teraz widzieć nie chciała. Prawie słyszała w głowie lawinę stękania która pojawiłaby się, gdyby jednak weszła z Dylanem, Liamem albo Alexem na trasę kolizyjną. Szczęście jednak jej sprzyjało, pierwszą osobą na jaką się natknęła była Trevor. -Możemy iść - uśmiechnęła się poprawiając zakładaną w biegu pałatkę. Resztę sprzętu pochowała po kieszeniach wojskowych spodni i tylko karabin wisiał jej na lewym ramieniu. Ursula czekała na nią dokładnie w tym samym miejscu co się spotkały za pierwszym razem. Głównie przez to, że Akker zniknęła po swój sprzęt zanim ustaliły, gdzie mają się spotkać. Trevor otaksowała spojrzeniem sylwetkę dziewczyny, sprawdzając czy ma ona ze sobą to co było potrzebne. - W takim razie chodźmy - powiedziała w końcu Ursula i ruszyła przodem, kierując się do wyjścia z wraku, tak jak to pierwotnie jej plan zakładał. Po drodze minęło je kilka osób, które jednak nie zatrzymywały ich, jedynie witali się skinieniem głowy. - Polujesz? - zapytała Trevor, gdy były już na zewnątrz i przemierzały plac obozowiska, idąc ku zaroślom. Nad Blackmore powoli zapadał zmrok, mozolnie przykrywając wszystko wokół płaszczem nocy. Na linii lasu konary kładły się długimi cieniami w świetle znikającego słońca wysoko ponad tropikalnymi szczytami. Pozorną ciszę przerywało tylko pohukiwanie sów albo papug. Jeśli jednak dobrze się przysłuchało, dało się usłyszeć wśród zielonych liści odległe szepty, złowrogi chichot, chrzęst łamanych gałęzi i trzaskanie kości. To był ten czas, kiedy z najciemniejszych zakątków wypełzały ukryte za dnia demony. Albo działała wyobraźnia. - Na ludzi - ciemnowłosa odpowiedziała zgodnie z prawdą, potrząsając delikatnie karkiem. - Zwykle poluję na ludzi, ale zwierzęta wiele się od nas nie różnią. To mięso i tamto mięso. Jedno jadalne, drugie niekoniecznie - rozwinęła spoglądając na Trevor kątem oka aby nie wyszło, że się gapi. - Ciężko tu z żarciem, każdy kto może i potrafi łapie broń żeby przywlec z tego zielonego pierdolnika coś na ząb. Lepsza alternatywa dla puszek… kurwa mać, dzięki Rooikat. Szlag mnie już trafia od siedzenia z tymi zjebami. Pierdolca idzie dostać i… nie że są jacyś specjalnie źli albo… - zająknęła się, a potem wypuściła powoli powietrze zanim ponownie się nakręciła. - Na długo przyjechałaś? Najbliżej obozowiska ścieżki były dobrze oczyszczone i wyraźnie widoczne nawet przez laików, dlatego Ursula nie musiała się skupiać na drodze i mogła słuchać co też miała do powiedzenia Akker. Trevor nie mogła się nie uśmiechnąć, rozbawiona potokiem słów jaki wylał się z ust dziewczyny. Przy czym nie zraziła się gdy ta wspomniała na jaką "zwierzynę" poluje. Za to po jej pytaniu chwilę się zamyśliła. - Pewnie jeszcze kilka dni. Zobaczymy - odpowiedziała Ursula po namyśle. Nie zatrzymywały się, ale tempo miały powolne, zupełnie niczym leniwy niedzielny spacer po parku. - Czym cię wkurzyli? - nawiązała do jej narzekań na kogoś. Na usta cisnęło się Marah “niczym”, mimo że nie była to prawda. Wkurwiali ją wszystkim, łącznie z oddychaniem, chociaż do rana jej przejdzie. Wtedy pójdą na śniadanie i znowu się zacznie. - Dupę mi trują, z jednym jeszcze sobie poradzę ale ich jest trzech i się zmówili debile aby się trząść- zaczęła, a odruch chowania rąk do kieszeni zadziałał w wersji rozszerzonej. Dłonie dziewczyny trafiły do kieszeni spodni. Jeszcze było spokojnie i pusto, dało się wyluzować. Albo chodziło o fakt że druga kobieta nie ewakuuje się z samego rana. -Traktują mnie jak kalekę… wkurwiające. Mamy wojnę do wygrania i no… nie pomaga. Zamiast odpocząć przed następną nawałą… za cholerę takie pierdolenie nie pomaga- mruknęła i przygarbiła plecy. Ursula przekrzywiła głowę, nie rozumiejąc o co chodzi. Przyjrzała się też jakoś tak uważniej. - A co niby ci jest? - zapytała wprost, bo jakoś niczego odbiegającego od normy się nie dopatrzyła. - Nic - padła szybka odpowiedź i przybiło ją równie szybkie wzruszenie ramion. Przeszły w ciszy parę metrów. - Bez problemu mogę pilotować, Manul przerobił pasy w Kintaro, więc nie ma przypału jakiegoś specjalnego. Dopiero ósmy tydzień… może dziewiąty i przecież uważam, nie jestem głupia. Ale i tak po Brighton… a szkoda gadać - podjęła i po chwili pokręciła głową. - Parę dni temu wieczorem narzygałam mojemu na buty bo nie zdążyłam do kibla no i się zaczęło. Nasiał paniki, a nic się nie dzieje. Po to trzymam w kokpicie wiadro, pod łóżkiem cztery tabliczki czekolady i słoik z ogórkami żeby znowu w nocy nie robić awantury… całe plecy mam w jebanych syfach, od drapania skóry na łydkach porobiły się siniaki. Bywa, hormonalne pierdu pierdu podobno normalne, Dylan tak mówi. Ten łapiduch. Nie przeszkadza mu to jednak dorzucać swoich mądrości że dźwigać nie powinnam, ani się przemęczać. Dużo spać, nie dener-kurwa-wować się, co tydzień zgłaszać na badania. Ładuje Alexowi do łba jakieś durne pierdoły. Nie mam pojęcia jak mu powiedzieć, że wybywamy z Grantem na trochę tylko czekamy na odzew od WSIurów. Ściemy że lecimy na balet raczej nie kupi - zasępiła się. - Oh... Jesteś w ciąży... - Ursula musiała to sobie powiedzieć na głos, żeby do niej dotarło. Miała zmartwioną minę, ale nic nie powiedziała. Milczała intensywnie myśląc nad tym jak na to zareagować. W końcu nabrała powietrza i przeciągle westchnęła. - Normalnie byłabym po ich stronie, ale... - zatrzymała się i spojrzała na Marah z ubolewaniem. - Normalnie to tu nie jest już od ponad roku - pokręciła bezradnie głową i odwróciła od niej wzrok, kierując go tym razem gdzieś w dal, w zarośla. - Współczuję ci. Masz spory dylemat moralny, w końcu bezpośrednio odpowiadasz za drugie istnienie. A w pierwszym trymestrze najłatwiej o poronienie, ale to pewnie już ci powiedział twój lekarz - znów spojrzała na twarz dziewczyny. Uśmiechnęła się blado. - Jednakże nie ulega wątpliwości, że jesteś potrzebna jako pilot. Niezastąpiona z uwagi na doświadczenie. Z resztą wydaje mi się, że nie potrafiłabyś stać z boku, robić tylko za inkubator - dodała już w cieplejszym tonie. - Mogłabym ci powiedzieć, żebyś uważała bardziej, ale to akurat powtarzam do znudzenia wszystkim pilotom, bez znaczenia czy są w ciąży czy nie - stwierdziła trochę żartobliwie. - Daj jednak sobie na wstrzymanie jeśli chodzi o twoich bliskich. Zależy im na tobie i martwią się, choć nie koniecznie muszą wiedzieć jak reagować, stąd te spięcia. Jeśli chcesz, mogę z nimi porozmawiać o tym, utemperować ich zapędy - zaproponowała. -Nigdzie się nie wybieram, o to się nie martwcie. Będę tu dopóki się zmieszczę w kokpicie. To musi być niezłe, co? Pokój, spokój… ta cała normalność - najemniczka popatrzyła gdzieś do góry ponad drzewa, gdzie czerwone słońce prawie zniknęło już za horyzontem. Co prawda nie lało, ale wilgoć z liści spadała na ziemię przy najlżejszym podmuchu wiatru. Czyli jakby padało chociaż nie padało… typowa dżungla. - Znaczy wiesz tak tylko gadam- sapnęła krótko - Bo masz dzieciaki. Jakieś porady? Nie jak lekarz, ale od drugiej strony. Nie znam się, stary mnie chował i… poluję na ludzi - dokończyła autoprześmiewczo. - Mam aż jedno, ale w sumie w tym towarzystwie co tu mamy to faktycznie, jestem chyba ekspertem od wychowania - odpowiedziała Trevor z lekkim rozbawieniem. - Co mogę poradzić... - zamyśliła się, próbując sobie przypomnieć początki macierzyństwa. - Na pewno mam mnóstwo książek o wychowaniu, jeśli to jakoś by ci pomogło - zaproponowała. - Koniecznie z mężem omów kwestie wychowania i obowiązków zanim się pojawi dziecko, bo jak już będzie to zapewniam, że żadne dodatkowe stresy wam nie pomogą - poradziła. Od strony Ammit rozszedł się odrobinę nerwowy śmiech. Wychowanie, racja… oprócz zrobienia należało jakoś dzieciaka wychować. - Najpierw chyba trzeba go nauczyć mówić i chodzić, gdy będzie w stanie ustać na nogach… no zacznie biegać, wtedy pierwsze treningi. Najpierw krótkie ostrza bo są lekkie, nabierze równowagi i podrośnie to przejdziemy do walki w zwarciu, potem pierwszej broni palnej. Jakiś mały kaliber aby odrzut kości nie połamał… trzeba będzie skołować coś do ściskania. Pewnie z początku piłeczki bo na sprężyny nie będzie miał pary w łapach, a i za małe będą. - podrapała się po głowie z dość podejrzliwą miną. -To piszą książki o takich rzeczach? Ursula roześmiała się głośno, aż jej głos odbił się echem między drzewami. - Nie, wychowujesz od pierwszego dnia. Wykorzysta każdą twoją słabość jeśli nie będziesz ostrożna - mrugnęła do niej. -Zdecydowanie załatwię ci jakąś książkę - poklepała ją przyjaźnie po ramieniu. - A twój mąż jakie ma doświadczenia z dziećmi? Rozmawialiście w ogóle o dzieciach, zanim dowiedzieliście się że je będziecie mieć? -Czyli co, mam je wiązać na noc? Racjonować jedzenie i dawać jeśli będzie grzeczne?- tekst o słabościach wzmożył czujność brunetki. Podrapała się po nosie żeby wygodniej się myślało. - Nie mieliśmy czasu gadać o dzieciakach. Najpierw mi wpierdolił… ale to dlatego że i tak byłam ranna. No a poza tym im uciekłam… był miły. Oddał swoją pałatkę i poprawił szwy które się po drodze rozwaliły - dodała szybko aby usprawiedliwić partnera. - Potem też jakoś nie było okazji. Najpierw konspiracja, potem trafiłam do pierdla. Wyszłam z niego i cyk. Trafił jackpota już pod Górą pierwszego dnia- wzruszyła ramionami i westchnęła. - Miał brata, ale tylko o trzy lata młodszego. Kiedyś mieszkał koło szkoły podstawowej… nie wiem, zawsze było milion ważniejszych rzeczy do obgadania. Może chciał mieć dzieci, a może nie. Wyszło to drugie i należy ogarnąć. Po cichu liczę że wie cokolwiek w temacie. Przynajmniej on. - To jak wy się w ogóle poznaliście? - dopytała Ursula bo wypowiedź Akker była dla niej zbyt chaotyczna. Najemniczka otworzyła usta i po chwili klapnęła szczękami. Zaczęła od innej strony. -Był kiedyś kapitanem zwiadu, miał swój oddział - humor jej siadł widocznie. Wróciła do gapienia się przed siebie i do góry. - Wysłali ich w pogoń za więźniem który im spierdolił z MASH w trakcie leczenia. Nie pytaj po kiego wała leczyć wroga, też nie ogarniam. Dylan poluzował mi więzy bo wkręciłam mu że tracę czucie w dłoniach, a jak to zrobił dostał czołem w nos i łokciem w wątrobę. Potem sobie poszłam, a Alexa wysłali z misją pacyfikacyjną. Wiesz, wróg, te sprawy. Przesłuchać go trzeba i wyciągnąć jak najwięcej informacji, pierdu pierdu. Poznaliśmy się gdy do niego strzeliłam, na szczęście gorączka i delirka uniemożliwiły sensowne celowanie. Zabrał mi broń i dał w pysk. Poszło szybko: gleba, przyduszenie kolanem. A u ciebie jak było? - przeniosła oczy na Ursulę. - Haha, dobre - Trevor ponownie się roześmiała. - A już myślałam, że tylko ja poznałam swojego męża przez dokonanie na nim napaści - w końcu opanowała śmiech. - Ja Kentina poznałam po tym jak zdzieliłam go w twarz long crossem.. To taka rakieta od gry w lacrosse, taki sport drużynowy. Biedak przechodził korytarzem akurat kiedy pokazywałam zamach jaki zrobiłam wbijając najważniejszy punkt w meczu… Rozkwasiłam mu nos i roztrzaskałam okulary. Krew była wszędzie - opowiadała o tym z nostalgią w głosie.- Przyłożyłam mu do nosa swoją bluzę, żeby zatamować krew i zaprowadziłam do lekarza. Byliśmy wtedy na studiach, na pierwszym roku. Chwilę później zaczęliśmy ze sobą spotykać… I tak od tamtej pory, już 20 lat jesteśmy razem. -Miłość od pierwszego wpierdolu, co?- najemniczka zawtórowała swoim śmiechem trochę chrypiącym w uszach. Parskając pokręciła trochę głową. -Ale chyba ważniejsze co było potem. Bluza, pomoc, lekarz. Kolizja od której wszystko się zaczyna. Mało kto, chłop czy baba, mogą sobie ze mną poradzić w walce bezpośredniej. Jemu się udało i to prosto… wiem że gorączka, obrażenia, ale i tak robiło wrażenie. Powrót zajął dwa dni, a gdy wróciliśmy jakoś już tak nie chciałam dalej uciekać.- mówiąc odczepiła manierkę od paska i wyciągnęła ją w stronę towarzyszki. -Woda z miodem, solą i sokiem z cytryny - potrząsnęła naczyniem zachęcająco. Ursula pokręciła głową, odmawiając. Zamiast tego sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła metalową piersiówkę, która miała na środku wytłoczoną zdobioną literę "A". - Wzięłam swoje. Bimber z rodzinnych stron - wyjaśniła i odkręciła. Wypiła łyk i nawet się nie skrzywiła. - Oczywiście nie będę proponować - dodała z uśmiechem. Można było zauważyć, że jej zachowanie zmieniło się. Nie była już spięta i zamyślona, jakby nie w pełni obecna duchem. Teraz zdawała się wyluzowana. - Już nawet nie przypomnę sobie kiedy miałam normalną rozmowę, jak ta, o niczym, po prostu o życiu. Nawet z Kentinem głównie rozmawiamy o… tym całym bałaganie - westchnęła. -Pewnie z rok temu zanim się ta wojna zaczęła. Kiedy jeszcze było normalnie - van den Akker przepiła ze swojej manierki. Szła obok Trevor z bronią luźno zawieszoną na ramieniu i tylko obracała metalową butelkę w dłoniach. - To wróci, tylko trzeba być cierpliwym, Alex ciągle to powtarza. Jeszcze będzie normalnie… nawet nie masz pojęcia jakie to pojebane. Koncepcja że nie trzeba spać z bronią pod poduszką ani wszystkim patrzeć na ręce i nie odwracać tyłem. Pojebane ale mi się podoba. Co to za “A” na piersiówce? - wskazała grawerkę. -Tak, to prawda, ten pokój wydaje się taki nierealny teraz. Człowiek nie doceniał tego co miał. Przed wojną moim jedynym zmartwieniem było organizowanie funduszy i personelu na wyprawy badawcze, a teraz ... - Ursula pokręciła głową z wyraźnym zmęczeniem. Na pytanie o inicjał uśmiechnęła się smutno i z nostalgią. - "Archer". Moje nazwisko panieńskie. Dostałam od ojca, gdy pierwszy raz zabrał mnie na polowanie. Zginął pierwszego dnia wojny, osłaniając moją bratową i bratanków - powiedziała. Van den Akker upiła mikstury z manierki. Żeby pomyśleć, kupić czas. Zastanowić co powiedzieć, a nie za bardzo miała pojęcia co dokładnie. Przełykając slodko-kwaśny płyn zżymała się na siebie i zatęskniła za gwardzistą GMB. On z pewnością nie miałby z tym problemu. Zawsze wiedział co powiedzieć. -Zginął broniąc tego co dla niego najważniejsze. Odszedł jak wojownik, nie musisz się smucić. To powód do dumy. Skoro stanął w obronie rodziny znaczy trzymaliście się blisko, to dobrze. Zależało mu, kochał was. Byliście dla niego ważni. Ważniejsi niż własne życie. - zaczęła powoli, zakręcając zakrętkę. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zaczęła od innej strony. -Mój ojciec wykorkował jeszcze przed przylotem tutaj, całe wieki temu… no dawno. Będzie dwa lata - pokiwała głową. -Zupełnie jakby w innym życiu. - Pewnie masz rację - Ursula spojrzała w górę, jakby oglądając korony drzew. - Nie zawsze się z nim dogadywałam. Bardzo był niepocieszony, że wybrałam karierę naukową, a nie politykę. Nawet był niepocieszony gdy przyjęłam zaręczyny Kentina. Ale chyba za to, że potrafiłam mu się postawić, szanował mnie najbardziej. I dlatego tak mi wypominał, że nie poszłam w jego ślady - kobieta w pełni była zaangażowana rozmową i wogóle nie rozglądała się za zwierzyną, jedynie czuwała by nie zgubić się ze ścieżki. - A ty jak wspominasz swojego ojca? Przez parę długich metrów zapanowała cisza. Z obu stron, spomiędzy drzew, dochodziły za to ciche szepty ni to zwierzyny, ni to wiatru. Albo kropli wilgoci ciągle i nieubłaganie kapiących z koron drzew. -Wytrenował mnie - Ammit odpowiedziała wreszcie, pijąc z manierki i patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Wydawało się że nie powie nic więcej, jednak był to tylko chwilowy zastój. -Wiedział co robi, przede mną jednego dzieciaka zamęczył więc już ogarniał na ile mniej albo więcej może sobie pozwolić z dokręcaniem śruby. Nie mówił o nim prawie w ogóle, może wspomniał parę razy że Larry radził sobie lepiej w tym czy w tamtym. Że jemu trafienie nożem w belkę pod sufitem zajęło trzy dni, a mnie cztery. Ale to ja pierwsza ustrzeliłam środek tarczy dziesięć razy z rzędu z 150 metrów bronią krótką - lekko się uśmiechnęła. - Miał parę kopii zapasowych to tu, to tam. Na tej planecie i na tamtej, na wypadek jakby się właśnie dzieciak skończył i trzeba było wziąć nowego na przeszkolenie. Taka rodzinna tradycja. Jego ojciec był najemnikiem, zupełnie jak ojciec jego ojca. Więc jego dzieciak też miał zostać najemnikiem, nic skomplikowanego. - wzruszyła lekko ramionami. -Pierwszy raz go spotkałam gdy miałam chyba 4 czy 5 lat. Zabrał mnie od matki - westchnęła, potrząsając głową i uśmiechnęła się do Ursuli. - Przynajmniej nie musiałam już wyżerać ze śmietników, czyli było dobrze. Miał swoje odpały i odchyły, ale to każdy ma. Bez niego nie byłabym tym kim jestem i gdzie jestem. Workmeni by mnie rozerwali na strzępy. Tu jest inaczej, tam z podobnej wycieczki wieczorem na polowanie wróciłaby tylko jedna z nas. Dlatego nie lubię waszego Spencera. No… między innymi. Dobrze że nie poszłaś do polityki. Polityka to najgorsza kurwa w całym kosmosie. - Tak, zdecydowanie wolę nasze zwyczaje. Wiesz, to niemoralnie strzelać do kotnych łani - Ursula mrugnęła do Akker i zaraz roześmiała się. - W każdym razie sądzę, że własnemu dziecku mogłabyś dać trochę więcej luzu, niż twój ojciec tobie. Alex może powinien mieć dużo do powiedzenia w zakresie wychowania. -Na polowaniach giną nie tylko zwierzęta ale też myśliwi. Prawo dżungli i silniejszego - Marah odpowiedziała uśmiechem. Trochę kwaśnym, jednak nadal pogodnym. -Gdyby mi dawał luz już dawno bym była ofiarą i gryzła piach. Jednak rozumiem kontekst, też bym wolała aby dzieciak był bardziej jak wy, niż bardziej jak ja albo Grant - rozłożyła trochę ręce. -Ale nie do końca. Ma umieć sobie radzić, ale nie trzeba kazać mu zabijać innych ludzi odkąd skończy osiem lat… kurwa nie mam pojęcia jak to ugryźć, dobra? -jęknęła przecierając wilgoć z twarzy wierzchem rękawa. -Najemnik to chujowa opcja na matkę, Alex będzie musiał ogarnąć. Niech tam wychowuje jak uważa za słuszne, ja młode mogę wyszkolić. Zawsze jakiś podział obowiązków. Jeśli… jeśli masz jakieś rady to on zrozumie. Całkiem duże dziecko wyhodowaliście. Wydaje się… sympatyczne. Dla mnie jeszcze abstrakcja, trudno. Jakoś to będzie, co nie? - prychnęła krótko. - Jeśli macie pytania i jeśli nadal będziemy w kontakcie to służę doświadczeniem - Trevor pokiwała głową. - Choć ze swoim młodym - użyła określenia dziewczyny. - Mam problem, bo jest za bardzo zafascynowana mechami. Powinnam była trzymać to przed nią w tajemnicy. Ale w tamtym czasie myślałam, że pod Górą będzie bezpieczna. Nie chciałabym, żeby została pilotem mecha... Zaczynam brzmieć jak mój ojciec - żachnęła się. -Chciałabyś żeby skończyła jak twój ojciec? Martwa w obronie najbliższych gdy nie będzie cię obok?- dziewczyna spytała po prostu. - Przede wszystkim chciałabym zakończyć tą wojnę jak najszybciej, zanim Elise straci w niej całe dzieciństwo - Rooikat westchnęła ciężko. - Chciałabym, żeby mogła wrócić do beztroski. Życzę tego zarówno jej jak i innym dzieciom w Nowym Vermoncie. I tylko dlatego dałam się w to wszystko wmanewrować i tylko przez to tu jeszcze jestem - przyznała się do motywów nią kierujących. Następne parę metrów przeszły w ciszy, aż brunetka sapnęła krótko. Nie żyli w idealnym świecie, niestety. -Też mam nadzieję na zakończenie tej wojny nim do mecha będzie mnie trzeba ładować dźwigiem.- mruknięcie przeszło w zgrzyt zębów i następne kolejne kilka metrów ciszy. Takiej względnej, gdzie nie wlicza się hałas tła. -Dzieciaki dużo zmieniają i komplikują. Zawsze to ich najbardziej szkoda podczas wojen. - kopnęła jeden z leżących na drodze kamieni a ten przeleciał parę metrów i uderzył z głuchym stuknięciem w pień drzewa, odłupując kawałek kory. - Życzyć sobie możemy, nie? Rzeczywistość na to gwiżdże. Skoro twoja młoda ma pociąg do mechów daj jej zrobić podstawowe szkolenie. Na wszelki wypadek - popatrzyła na Rooikat poważnie. -Wojna jeszcze trwa, jesteś daleko. My też często wybywamy. Obóz chwilowo został ukryty, ale jak powiedziałam: wojna jeszcze trwa. Dobrze gdyby w razie odkrycia mogła się bronić i wesprzeć resztę w tej obronie. Mój stary mech zbiera kurz w hangarze, zwykły roboczy, nic co sobie poradzi z lancą. Ale na oszołomów z karabinami idealny. Albo działka. Albo wiele innych dolegliwości - zaśmiała się i podjęła -Ty pomożesz nam z pytaniami o młode, ja mogę mieć oko na twoją córkę. Pokazać co i jak póki tu siedzę. I tak wreszcie wlezie w któregoś mecha, dobrze aby… gdy tak się stanie… nie zrobiła krzywdy sobie, lub komuś postronnemu. Jej się to też przyda, będzie się czuła mniej bezużyteczna gnijąc na tym zadupiu. - No nie wiem... - zdecydowanie Trevor nie pałała sympatią do pomysłu by przyzwolić córce siedzieć za sterami mecha. - Ona ma dopiero... Za miesiąc skończy 11 lat... Ja w jej wieku ganiałam za karakalami w stodole stryjostwa... A Elise odkąd zobaczyła mechy to już o niczym innym nie mówi. Wyobrażasz sobie, że ona pamięta specyfikacje wszystkich mechów które przetoczyły się przez hangar pod górą? Ja ledwo spamiętuję to co się tyczy mojej aktualnej maszyny. Ba nawet podpowiada mi - rozłożyła ręce z rezygnacją. - Ale dzięki za propozycję. Choć mam nadzieję, że nie będę musiała już jej opuszczać. I że uda mi się znaleźć coś co nam wszystkim pomoże - sięgnęła po piersiówkę i znów się z niej napiła. - Oby się to wszystko szybko skończyło i oby jak najwięcej z naszych to przetrwało -Ma już 11 lat, dosięgnie wszystkich dźwigni. Poza tym ciężko łapać karakale jak wokół wybuchy i masowa rozwałka. Gdy wojna się skończy od razu ma fach i doświadczenie. Pójdzie w inżyniera jak Julian. Niekoniecznie do końca życia się zamknie w żelaznej puszce żeby strzelać do wroga. Ty też jej nie zamkniesz na siłę - Ammit uśmiechnęła się krzywo - W takim razie też liczę że znajdziesz to czego szukasz jak najszybciej. Najlepiej żeby wybuchało prosto w ryj tym po drugiej stronie. - Oby - pokiwała głową Trevor, zgadzając się z Marah, a ta przytaknęła krótkim ruchem głowy. Ponad ich głowami silny wiatr nawiewał coraz wiecej chmur, daleko na zachodzie zamruczało nisko echo burzowego gromu, więc postanowiły wracać. Z polowania niewiele wyszło, ale żadna nie wyglądała na specjalnie zawiedzoną. Powrotną trasę pokonały w ciszy, żegnając już w plataninie korytarzy po czym każda udała się w swoją stronę. Rozmowa coś w najemniczce zwolniła, pozwalając ułożyć w głowie nie pasujące do tej pory elementy. Gdy wróciła do swojego pokoju zastała w nim czekającego Vaude’a ale zamiast odpowiedzieć awanturą na dopytywania gdzie zniknęła, przeprosiła i powiedziała wprost że była się przejść, lecz nie sama. Następne spotkanie wyszło im równie przypadkowo, van den Akker natknęła się na Usrulę gdy ta druga zbierała się do opusczenia bazy. Nie chciała przeszkadzać w rodzinnym eksodusie, więc dopiero pod bramą dogoniła pilotkę aby życzyć jej powodzenia i uścisnąć dłoń. - Muszę coś sprawdzić, ale bądźcie w gotowości - mówiąc to Rooikat miała minę pełną satysfakcji, a Ammit nie dopytywała. Trzymała jednak kciuki aby znalezisko Trevor okazało się chociaż w połowie tak genialne jak chyba… obie liczyły i nie tylko one.
__________________ This is my party And I'll die if I want to Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 01-04-2022 o 13:05. |
25-03-2022, 17:53 | #206 |
Reputacja: 1 | Drugi rozdział drugiej bitwy o Brighton, bitwa rozegrana w docu I znowu Brighton... dla Brandona bolesne miejsce do walki. Znał tam każdy zakątek i każdą hałdę na horyzoncie. Po tych dwóch bitwach z miasta nic nie zostało, cywili też raczej wielu nie było. Raczej. Brandon wiedział że rodziny mechpilotów były na celowniku, dlatego on sam nie pchał się pod flesze, dodatkowo nadal był w szeregach VM. Teraz widząc ruiny nie był tego taki pewien. Tym razem ponieśli straty, i to bolesne. Oba naprawione w przyspieszonym tempie dropshipy zamieniły się w sterty rozrywanego wybuchami amunicji złomu. Kurwa. Kolejne maszyny padały... Ludzie, proszę was, skąd bandyci mają tyle sprzętu? Kto i kiedy im go dostarczył? Rozgrzani bojem kroczyli w dopalających się ruinach. Walka nadal trwała, przeciwnik nadal miał sprawne mechy. Mech to nie igła, nie da się go tak łatwo ukryć. Ruszyli na siebie, dążąc do zwarcia. Wróg miał trzy wagowo podobne ciężkie mechy. Komputer dostarczał danych... Stalker był powolny, spowalniał ich wszystkich. Małemu nie pozostało nic innego jak skrócić dystans. Highborn i Ammit w tym cholernym biegu z przeszkodami wysunęli się na prowadzenie. Pierwsze strzały, salwa z laserów i LRMów w Catapulta, Manul dorzuca z ciężkiej artylerii w Thunderbolta. Na łączach lecą wrzaski i wiązanki. Pilot Catapulta nie zdążył nawet się odgryźć, mechowi dosłownie ugięły się kolana, brak zasilania. W dymie widać pilota wystrzelonego przez katapultę. A taki ładny był, bandycki jego mać. Pilot Thunderbolta (Sonny Modeno) uniknął salwy Manula. Małemu chce się palić, w bitwie się to jeszcze nie zdarzyło. Dalej dąży do zwarcia. Nadlatuje Itan-sha. Już wielokrotnie jej myśliwiec dawał popalić wszystkim przeciwnikom na polu bitwy. Salwa z laserów i artylerii (Gauss?) pokładowej obramowuje Stalkera, mechem zatrzęsło, już czujniki Hunchbacka wykrywają gwałtowne zmiany w temperaturze pancerza. Bandyta w Stalkerze się odgryza, prując ile fabryka dało ze wszystkiego we wszystko. Głównie w myśliwiec i w Kintaro. Spanikował frajer. Mech zamiera, system zrobił mu Shutdown. To co Mały słyszał o Modenie, to na pewno jego cholerne szczęście, omal nie zginął już gazylion razy. Tylko on został na placu boju. Strzela i wali z laserów i PPM, cholernie pudłując i wystawiając się na salwę Manula. Wybuchy znaczą pancerz mecha, ale skurwiel się jeszcze trzyma. I manewruje. Staker obrywa rakietami od Ammit (Tak jest! Dokop mu!). Tak po prostu, Mały nie zwraca na to większej uwagi, koncentrując się na maszynie Modeno. Cel... Strzał! Hunchback plunął ze wszystkich średnich laserów. Cholera jasna! Salwa Małego o włos mija Thunderbolta. Ale już jest przy nim Highborn który przeszedł na walkę wręcz, dosłownie roztrzaskując pancerz mecha. Po chwili salwa Itan-shy, gdy już wyszła na pozycję do nowego ataku, trafia, Thunderbolt pada. A pilot? Katapultował się i już był daleko, zniknął w ruinach. Sonny Modeno nie jest świetnym Mechwarriorem, po prostu potrafi przeżyć. Pozostało odzyskać zniszczony sprzęt. Mały przełączył się na kanał Minutmenów z Camp Blackmore: - Przypominam że Leopard i Fugu zniszczone, ma ktoś pomysł na salvage sprzętu? Może adres demobilu z dropshipami? - rzucił pół żartem, choć do śmiechu mu nie było. On żył, załogi dropshipów nie miały tyle szczęścia. Kurwa, znał ich osobiście, jeszcze niedawno razem naprawiali Leoparda i razem osuszali flachy.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 25-03-2022 o 22:55. Powód: literówki |
25-03-2022, 21:06 | #207 |
Reputacja: 1 | Itan-sha wróciła do swojego ulubionego zajęcia - spędzania po kilkanaście godzin dziennie za sterami Lightninga, mając za towarzystwo butelki z izotonikiem, plastikowe saszetki ze zmiksowaną żywnością oraz woreczki na mocz i kał. Spędzanie tylu godzin za sterami bywało uciążliwe, ale zarówno satysfakcjonujące dla samej pilot jak i dla zadaniującej ją Annabelle Bright z Wojskowych Służb Informacyjnych. Lightning uzbrojony był dodatkowo w rakiety powietrze-powietrze Thunderstrike, przenosił też zasobnik zawierający zintegrowany system nawigacyjno-celowniczy, służący do nagrywania i fotografowania celów naziemnych. A było co fotografować. Tak jak wspominała w raporcie Doe, siły Rodezji łączyły się z Workmenami w Principality of Essex. Itan-sha dokładnie obleciała tereny, na których wrogowie trzymali swoje jednostki. Zrobiła zdjęcia hangarów, koszar, dróg dojazdowych, lotnisk i wszystkich budynków wojskowych lub choćby potencjalnie mogących służyć do celów militarnych. Essex obleciała kilka razy. Ale zainteresowała się też długim szlakiem przerzutowym z Rodezji. Prowadził przez pustynie i miejsca, w których grasowali bandyci. I był tak długi, że w przypadku załamania sojuszu z Workmenami dostawy byłyby najsłabszym ogniwem w prowadzeniu wojny. Konwoje z paliwem, żywnością i amunicją jadące tysiące kilometrów bez łączności - idealny cel dla myśliwca i taktyki hit&run. Wybrała się też nad Nową Rodezję, aby nagrać i sfotografować co się da. Drogi, umiejscowienie słupów z kablami łącznościowymi, obiekty militarne, główne cele w miastach, poligony, lotniska, hangary, mosty, dworce kolejowe i linie trakcji. Wszystko, co mogło być przydatne w WSI w nadchodzącej wojnie. Annabelle Bright była zadowolona z jakości materiałów. Mniej z tego, co można było z nich wywnioskować. - Trzeba skłócić Workmenów i Rodezyjczyków -zawyrokowała analityczka WSI. -To teraz będzie na tapecie u polowych oficerów wywiadu oraz ich agentów. Jakby się udało ich choć trochę poróżnić to da nam czas na zorganizowanie większych sił mechwarriorów. A także nabycie kolejnego myśliwca i stworzenie poważnego zagrożenia z powietrza. W końcu gdy nasz Leopard naruszył ich przestrzeń powietrzną, dali radę poderwać zaledwie jeden myśliwiec przechwytujący. Którego pilot średnio wiedział co należy zrobić. To może być naszym atutem Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 25-03-2022 o 21:10. |
26-03-2022, 18:23 | #208 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 27-03-2022 o 23:51. |
26-03-2022, 20:30 | #209 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Stalowy : 28-03-2022 o 20:39. |
27-03-2022, 15:05 | #210 |
Reputacja: 1 | Punkt przełomu. Maj roku 3000 A.D. był miesiącem przełomu. Spomiędzy ciężkich burzowych chmur. Dzięki bohaterstwu, wielkiemu znojowi i obfitej daninie krwi... los Vermontczyków zaczął odwracać się na lepsze. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zrBWmRV7dXc[/MEDIA] Jeszcze przed Drugą Bitwą pod Brighton... Niestrudzone, niezmordowane i ciągłe działania zwiadowcze Irozhizuku Asagao przyniosły wymierne efekty. Udało się zidentyfikować korytarze logistyczne między Nową Rodezją a Pryncypałatem Essex - a także "ukrytą" bazę NRSF na terenie PoE. Rodezyjczycy mieli tam zgromadzone całkiem spore siły i środki: dobrej klasy piechotę (głównie do zabezpieczenia bazy) i ludzi zaplecza, a także siły kawalerii pancernej opiewające na dwie kompanie maszyn - w przeważającej większości "czołgów" antygrawitacyjnych różnej klasy i typu. Były one zazwyczaj słabiej opancerzone (czasem też słabiej uzbrojone) od ekwiwalentów na gąsienicach czy kołach oraz nie nadawały się do wykorzystania na części typów terenu, ale nadrabiały to zwrotnością i prędkością. W bazie tej byli też skoszarowani MechWarriors od "The New Patriots" - rodezyjskiego odpowiednika Minutemen. Sześć mechów i ich zmodyfikowany Leopard. Siły Workmenów natomiast wciąż opiewały na ponad czterdzieści IndustrialMechs plus parę pojazdów wsparcia (głównie lotniczych jak przerabiane Karnovy UR) oraz niepełną dywizję piechoty. Do tego lanca BattleMechs z Juliusem Spencerem na czele. WSI szybko podłapało pomysł - próbę skłócenia RoNR z PoE. Obydwie siły mogłyby zadać sobie nawzajem tak wysokie straty, że operacja pacyfikacyjna podjęta przez NVDF mogłaby być już tylko formalnością. Generał Jackson zatwierdził ten plan, dając WSIurom wolną rękę. Do misji tej zgłosili się Liam R. Grant oraz Marah van den Akker - oni dwoje dobrze znali struktury PoE i Workmenów. Ponadto WSI posiadało kopie danych wywiadowczych od Jane Doe: w tym dowody na to, że Nowa Rodezja zaangażowała "Kompanię Skurwysynów" do zmuszenia Essex do pochylenia karku przed New Salisbury oraz wstrzymania się od wzięcia udziału w obecnej wojnie Czerwonych z NVR w ramach fałszywej "neutralności", aby móc się przygotować wespół z NRSF do ciosu dobijającego wszystkie trzy pozostałe państwa w rejonie. W ten sposób RNR chciało sobie zapewnić dominację nad całym znanym światem Amerigo. Plan był jasny: kiedy już Workmeni i NRSF wezmą się za łby i osłabią, kompania najemna Harcourt's Destructors wraz ze wsparciem NVDF rozgromi to, co zostanie i przyczyni się do upadku obydwu nieprzyjacielskich sił - a w konsekwencji do powrotu Essex do macierzy. W międzyczasie (i przez wiele dni po Drugiej Bitwie pod Brighton) działała ekspedycja Ursuli Trevor, która nie dość, że potwierdziła mit o rozbiciu się okrętu bitewnego kl. McKenna na Amerigo, to jeszcze go zlokalizowała na głębokiej Barierze... wraz z "towarzyszącym" mu wrakiem jeszcze większej łajby, okrętu bitewnego kl. Stefan Amaris. Czas miał pokazać wagę... i grozę... tego znaleziska. Po Drugiej Bitwie pod Brighton... Dopełniające tą batalię starcie z mechami Bandytów trwało nad wyraz krótko - w kilka minut sprawa została załatwiona. Trzy mechy nie były w stanie powstrzymać Minutemen, choćby nie wiadomo jak dobrze pilotowane i jak ciężkie. CPLT-C1 Catapult, STK-3F Stalker i TDR-5SS Thunderbolt padły pod ciosami bohaterów Nowego Vermontu, zadając w zamian znikome ubytki w pancerzach. Jakże odmienny przebieg starcia od tego z "Żeliwną Pięścią". W dodatku wszystkie trzy mechy mniej lub bardziej nadawały się do salvage - Thunderbolt i Stalker wymagały gruntownych napraw, ale dało radę je postawić na nogi. Gorzej z Catapult, którego napęd fuzyjny został zniszczony, a produkcja bądź zakup zamiennika nie wchodziła w rachubę. Wszyscy trzej wrażejscy MechWarriors - dwóch Bandytów i Sonny Modeno - zdołali się katapultować. Pirat zdołał zwiać (znowu), ale jego 'wychowankowie' zostali namierzeni i odstrzeleni przy próbie ucieczki. Biorąc pod uwagę dane wywiadowcze WSI na temat KoNZ i ACzW, był to definitywny koniec battlemechowego projektu Czerwonych. Niemniej jednak straty wciąż były koszmarne - Brighton leżało w ruinie, wielu żołnierzy i cywilów poległo (co było personalną tragedią dla Brandona Burke'a - jego rodzina, przyjaciele i towarzysze z VM byli na liście zabitych). Wszystkie mechy zgarnięte z pola Pierwszej Bitwy pod Brighton (oraz spora część tych z Blackmore) zostały zniszczone i tylko część ich komponentów, broni czy pancerzy nadawała się do recyklingu bądź sprzedaży. Niemniej jednak to zwycięstwo było znaczące - Armia Czerwonej Wstęgi utraciła ostatnie jednostki mogące zagrozić przewadze w mechach, jaką dysponowała Republika Nowego Vermontu. Wkrótce miało to mieć przełomowe konsekwencje dla dalszego przebiegu wojny. W przeciągu następnych dni i tygodni NVDF i stowarzyszeni najmici dali odpór wrogom pod Hartford i na drodze do Fort Ticonderoga. Siły pancerne PPF zostały zdruzgotane w starciach z czołgistami Gwardii Republikańskiej i Rycerzami Św. Cameron - choć nie bez zadania dotkliwych strat w zamian. Jednakże to załamanie się trzonu ciężkich sił People's Protection Forces wystarczyło, aby cały północny front odmienił swoje oblicze. Podobnie rzecz miała się w Hartford i okolicy - pozbawieni potęgi "Żeliwnej Pięści" i silnej ręki generała Mbutu, Czerwoni byli sparaliżowani i nie dawali rady Rangersom oraz Harcourt's Destructors. Wraży najemnicy z Bronson's Horde bili się zajadle i zadawali wysokie straty, ale sami byli pozbawieni sporej części kadry dowódczej po nalocie Itan-shy. Dość rzec, że szesnastego maja na obydwu frontach NVDF przeszło do kontrofensyw, osiemnastego wyparto nieprzyjaciół z Hartford, dziewiętnastego pobito ich w pościgu pod Montpelier, a dwudziestego odzyskano Middlebury i rozgromiono resztki walnych sił pancernych PPF tamże. Bronson's Horde już nie brało udziału w walkach - a przynajmniej nie po stronie ACzW. Brak Mbutu spowodował rozległe rozłamy w Radzie Plemion i szybki rozpad Królestwa Nowego Zairu i Armii Czerwonej Wstęgi w bratobójczych walkach o władzę. WSI dowiedziało się, że Sonny Modeno wrócił do wodzów plemiennych i próbował ich wziąć za mordy jako następca Mbutu, ale doszło do jakiegoś rozlewu krwi - plotka głosiła, że go potraktowali kindżałami jako "obcego". Nie wiadomo było, czy Modeno przeżył. Ale co do tego skurwiela można było mieć pewność, że "zabili go i uciekł". Wróciwszy do Bronson's Horde: rozpad dowództwa Czerwonych umożliwił im wykorzystanie sprytnego escape clause w ich kontrakcie. Ustalili z NVR zawieszenie broni i wymigali się z Amerigo całkowicie... choć nie przedtem, jak ich wkurwieni "towarzysze" z ACzW próbowali ich powstrzymać siłą za tą "zdradę" (i obskoczyli za to solidny Wpierdol, co tylko jeszcze bardziej pomogło NVR, gdyż Bronsonowcy rozbili to, co zostało z elitarnych sił ACzW "bloodshot"). Dwudziestego trzeciego maja przyszła kolej na "klejnot w koronie" - Newport. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=qMvgb6f8Upc[/MEDIA] Pozostałości sił PPF i batalionów najemnej lekkiej piechoty "ze startupów" pochowali się na naprędce przygotowanych pozycjach w mieście, nękani przez dezercje i kapitulacje we własnych szeregach oraz ataki powstańców cywilnych. Wielki zdrajca i sprzedawczyk - Norman Osberger - wiedział, że pali mu się pod dupą. Potężne siły ponad trzydziestu tysięcy żołnierzy NVDF (głównie Volunteer Militia, ale był też trzon Green Mountain Boys), cały pułk mechów Rycerzy i parę lanc od Destruktorów waliły drzwiami i oknami na miasto, mając przeciwko sobie szybko topniejące kilka tysięcy kolaborantów, najmitów, Bandytów i pospolitych kryminalistów "zwerbowanych" z pierdli - głównie lekką i zmotoryzowaną piechotę oraz improwizowane pojazdy bojowe. Obroną dowodzili dwaj inni skurwielscy zdrajcy: Elias Birma i Jason Ortega, którzy swego czasu zniszczyli jednostkę SHWAT od środka. Inwazja na Newport rozpoczęła się o świcie... i zakończyła o zmroku tego samego dnia. PPF zostało pokonane, bataliony najemne rozbite, a najbardziej lojalni desperaci broniący Pałacu Prezydenckiego zostali wytrzebieni do ostatniego przez motokomandorów NVDF i "Lancę Omikron" - weteranów z Harcourt's Destructors. Elias Birma i Jason Ortega zostali pochwyceni i straceni za zdradę, a ich mech ON1-V-DC Orion z podwójnym kokpitem trafił do Destruktorów jako trofeum (i niezły nabytek). Osberger i jego sykofanci próbowali się salwować ucieczką rządowym pociągiem osłanianym przez parę jednostek i detonację bomb-pułapek pod Pałacem (który w konsekwencji legł w gruzach), ale to była desperacka próba skazana na porażkę. Norman Osberger was Killed. Ci, którzy przetrwali pogoń, zostali pochwyceni i osądzeni przez NVR. PRS, Ludowa Republika Ziaren, przestała istnieć. Newport wreszcie zostało odzyskane. Wszystkie siły mechów przerzucono tereny Królestwa Nowego Zairu, którego front rozsypywał się jak spróchniały domek z kart. Dwa pułki Rycerzy i batalion Destruktorów oraz dziesiątki tysięcy żołnierzy i setki pojazdów NVDF. Prawie dwieście pięćdziesiąt mechów - głównie lekkich, ale nie było już nikogo, kto mógł się im skutecznie przeciwstawić. Więcej problemów sprawiał kompletny chaos organizacyjny w rozpadającej się, trawionej tribalowymi wojenkami Armii Czerwonej Wstęgi, pora monsunowa i duże odległości. Ale to była kwestia czasu. Dwudziestego ósmego maja rozpoczęto atak ze wszystkich stron - w tym desant morski i powietrzny - na ostatnie 'Utracone Ziarno': Bennington. Pomimo buntu i sabotaży ze strony zniewolonych Vermontczyków i miażdżącej przewagi sprzymierzonych, Czerwoni zgromadzili tam lwią część pozostałych sił przedstawiających jakąkolwiek wartość i bronili się do ostatniego człowieka. Wiedzieli, że nikt nie będzie im dawać pardonu, nawet Rycerze. Ostatnie gniazda oporu zostały wypalone wraz z dniem pierwszego czerwca. Choć zrujnowane, splądrowane i zasłane ciałami oraz wrakami, Bennington powróciło na łono Vermontu. KNZ przestało istnieć. ACzW się rozpadło, pozbawione jakiegokolwiek silnego i charyzmatycznego lidera. Rozbite hordy Bandytów w popłochu uciekały na Pogranicza i na Barierę, ścigane przez Rycerzy. Drugiego czerwca ogłoszono kres wojny. Republika Nowego Vermontu odniosła długo wyczekiwane zwycięstwo, a radości nie było końca... podobnie jak peanom na cześć "Obrońcy Narodu", generała Raymonda Jacksona. Stary wojskowy jednak wcale nie zamierzał spocząć na laurach. Podczas gdy Knights of St. Cameron wciąż ganiali po zadupiach za Bandytami, on przegrupowywał NVDF i Harcourt's Destructors oraz szykował się do dalszych ruchów. Tak w Ziarnach, jak i na granicy z PoE. Już dziesiątego czerwca bowiem miało dojść do tajnej operacji wymierzonej w relacje między Nową Rodezją a Workmenami (którzy zwlekali z uderzeniem na NVR - być może dlatego, że zaskoczyła ich tak sromotna klęska dwóch pozostałych kraików). W obecnej sytuacji pojawiły się jednak dwie nieprzyjemne nuty: generał Jackson zarekwirował praktycznie cały salvage spod Brighton, w tym ten powstały po wrakach rycerskich mechów oraz pokonane mechy Bandytów. Złom ten (w tym Catapult) został skanibalizowany lub sprzedany, a Thunderbolt i Stalker nie oddane Rycerzom w ramach umowy, tylko odbudowane i wciągnięte do sztabu generalskiego (a "Montpelier Minutemen" rozwiązani jako jednostka). Znacznie pogorszyło to relacje między NVDF a Knights of St. Cameron. Jedyne co jeszcze trzymało Rycerzy na Amerigo była przysięga, aby ukarać Bandytów winnych tak wielu zbrodni. Drugim zgrzytem był fakt, że generał robił poważne rotacje wojsk w Ziarnach, obsadzając je innymi oddziałami niż dotychczas. Wiele z nich kierował na potencjalną linię frontu z Pryncypałatem Essex, w zamian osadzając swoich lojalistów w garnizonach. Czyżby szykował się do puczu? Nie były to jednak kompletne rotacje, nawet on nie miał tyle politycznej siły na coś takiego... tym bardziej, że Rząd Tymczasowy też miał w tej kwestii coś do powiedzenia. Czerwiec trwał. Strugi monsunowego deszczu obmywały skąpane we krwi, obsypane sadzą i poznaczone wrakami oraz gruzami pola niedawnych bitew... i wciąż czyste ziemie tych przyszłych.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |