Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2022, 17:15   #118
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
ANASTASIA BIANCO

Jeszcze wieczorem przejrzała biblioteczkę ojca, ale czekał ją srogi zawód. Nie było w niej niczego, co pomogłoby jej w identyfikacji znaków. Ojciec miał sporo klasyki literatury, trochę książek poświęconych sztuce słowa pisanego, redakcji i całkiem pokaźną kolekcję wydawnictw lokalnych, poświęconych faunie, florze, ciekawym miejscom w hrabstwie i stanie, ale nic w nich konkretnego nie znalazła. Miała się już poddać, gdy trafiła na stojącą na półce książkę w prostej oprawie introligatorskiej. Wolumen ten okazał się czymś w rodzaju albumu, w którym znalazły się wycinki z gazet. Szybko się zorientowała, że dotyczą one wydarzeń w Twin Oaks z roku 1976, a więc z roku, w którym Bill Macrum zamordował Lucy Bredock oraz swojego brata i zniknął.

Zaintrygowana dokładnie zapoznała się z treścią artykułów, ale po jakimś czasie zniechęcona zakończyła lekturę. W zasadzie niewiele więcej się dowiedziała o tych wydarzeniach, niż udało się jej wcześniej wyczytać w bibliotece. Poza tym, że jej ojciec, poza samą zbrodnią, wkleił sporo informacji o tym, że wtedy padało niemal od tygodnia.

Zmęczona położyła się spać ustawiając budzik na siódmą.


MARK FITZGERALD, DARYLL SINGELTON

Grupa poszukiwawcza, w ulewnym deszczu dotarła do miejsca, gdzie planowali. Padało teraz jak z cebra i wszyscy byli przemoczeni i wyziębieni. Ale nikt nie ustępował, chociaż wielu goniło resztkami sił.

W miejscu zaznaczonym na mapach jako Gardziel Diabła spotkali się z jedną z grup poszukiwawczych, którą dowodził Falls.

- Tutaj! - to Barney i jego halogen znalazł kolejny ślad.

Gardziel Diabła to było sporej wielkości i głębokie górskie jezioro skrywające w sobie tajemnicę - jaskinię zalewową, która przez większą część była skryta pod powierzchnią wody. Nikt tak naprawdę nie miał pojęcia, jak głęboka jest jaskinia. Woda Strugi spływała do jeziora szeroką wstęgą katarakty, rozbijając się w kłębach wody, o powierzchnię górskiego jeziora. Wokół Gardzieli Diabła sporo było ustawionych tabliczek informacyjnych i ostrzegawczych.

Miejscowi opowiadali, że rdzenni mieszkańcy tych gór uważali Gardziel Diabła za miejsce przeklęte i nawiedzane przez złe moce.

- To czapka. Chyba tej dziewczyny.

Jeden z ochotników został opuszczony w dół, na linach, przez resztę ratowników i teraz machał w stronę poszukiwaczy trzymanym w dłoni, jaskrawym przedmiotem.

- To spory kawałek od miejsca gdzie Daryll znalazł turystę.

- Może szedł po pomoc? Może zaatakowało ich jakieś zwierzę i uciekając oboje spadli w dół. Turystę woda zabrała rzeką, a ją zabrało jezioro. Po deszczu prądy tutaj są pełne zdradliwych wirów.

Myśliwi naprawdę dobrze znający teren weszli w polemikę.

- Skontaktuję się z szeryfem. - Zdecydował Falls. - Po mojemu ona jest gdzieś na dnie. Potrzebujemy nurków. Tak czy owak raczej nie znajdziemy jej tej nocy.

Korzystając z krótkofalówki wywołał Hale'a w miasteczku. Przez chwilę obaj policjanci rozmawiali ze sobą. Falls opisał sytuację, a Hale podjął decyzję.

- Wracajcie do miasta - usłyszeli trzeszczący głos po drugiej stronie. - W taką pogodę niewiele więcej zrobicie. Ostatnim, co mi trzeba, to żeby jeszcze ktoś skręcił sobie kark. Odwołaj poszukiwania, Falls i wracajcie. Bez odbioru!

Trzy godziny później, około szóstej nad ranem, wyczerpani, przemarznięci ludzie zeszli z gór. Wśród nich był też Mark i Daryll.

- Dobra robota! Wszyscy! - podziękował im, w imieniu szeryfa, Falls. - To były trudne warunki, ale zrobiliśmy, co się tylko dało, a nawet więcej. Wracajcie do domów. Odpocznijcie. My zajmiemy się ściągnięciem śmigłowca z kamerą termiczną oraz zespołu nurków, którzy przeszukają jezioro.

Ludzie pożegnali się - krótkim słowem, uściskiem dłoni, skinieniem głowy. I to wtedy Daryll zobaczył Davida Macruma, który patrzył na niego i na Marka, gdy ludzie z grupy poszukiwawczej kierowali się do swoich samochodów. To było dziwne, skupione spojrzenie, a Daryll uświadomił sobie, że nie pamiętał z którą grupą David Macrum ruszył w góry. Chyba nie widział go również na odprawie, gdy Hale dzielił ludzi na zespoły poszukiwawcze przydzielając ich do grubego, lecz jak się okazało, ogarniętego, Barneya. Nim jednak zdążył zareagować na obecność Macruma, otyły preppers uściskał mu dłoń i poklepał po ramieniu, a potem tak samo pożegnał się z Markiem. A gdy Daryll odwrócił się, Macruma nie było już na miejscu. Może miał zwidy przez zmęczenie? To była kolejna noc, której nie przespał dobrze.

Trzaskały drzwiczki samochodów, gdy wyziębieni i wymęczeni ludzie zamykali się w swoich pojazdach. Warczały odpalane silniki, gdy samochody ruszały z parkingi pod lasem, wioząc ludzi do ich domów.

Powoli parking pustoszał. Mark, którego inne pojazdy nieco przyblokowały i musiał poczekać, zobaczył, że Daryll stoi sam, bez samochodu, na środku rozjeżdżonego parkingu.

- Chcesz się ze mną zabrać? - Falls zatrzymał się przed Singeltonem. - Masz się gdzie zatrzymać. Lepiej, żebyś nie był sam.

Daryll pomyślał o propozycji Barta Spineliego. Zobaczył też Marka, który kierował się w stronę swojego sportowego samochodu. Do świtu pozostało coś około godziny. Ale ulewa nie ustępowała i nawet, kiedy wzejdzie słońce, jeszcze przez jakiś czas będzie ciemno. A Daryll jakoś nie bardzo miał ochotę pozostać samemu, po tym, jak wysnuli z Markiem teorię, że napastnik działa tylko pod osłoną mroku.

- Możemy też podjechać do szpitala, zobaczyć co z twoimi bliskimi.

Nie wiadomo dlaczego, ale to zdanie trąciło jakąś nutkę niepokoju w sercu Darylla.

Ktoś zatrąbił, dając znak policjantowi, żeby przesunął wóz patrolowy, w którym siedział, bo blokował przejazd.

- To jak, Daryll? Wskakujesz?

Mark, który był świadkiem tej sceny, zbliżał się do swojego samochodu, ale coś mu nie dawało spokoju. W końcu uświadomił sobie co. Falls dziwnie chodził. Jak ktoś, kto ucierpiał fizycznie podczas jakiejś bójki. Wcześniej, gdy Mark go widział gdy policjant szedł w stronę policyjnego wozu, funkcjonariusz poruszał się dziwnie - lekko rozchwianym krokiem, kulejąc wyraźnie na lewą nogę. Gdy wychodzili w góry, Falls chodził zupełnie normalnie.

BART SPINELI

Bart nie spał za dobrze. Prawie nie zmrużył oka przez całą noc. I nie pomagało nawet łagodne tulenie przez ganję.

Rankiem obudził go telefon. O barbarzyńskiej szóstej trzydzieści. Za oknem lało jak z cebra. Jakby niebo chciało utopić Twin Oaks za skrywane w mieście grzechy ludzi.

Okazało się, że to ojciec. Nie zrobił mu awantury, ale poprosił o to, by pojawił się nieco wcześniej za swoją, jak to ojciec określił, niefrasobliwość.

Pogrzeb Mary i jej taty zaplanowano na godzinę dziesiątą trzydzieści. Ojciec zakładał, że mimo pogody, zjawi się prawdziwy tłum żałobników. I nie tylko żałobników. Na pewno "zlecą się wszystkie dziennikarskie hieny".

- Nie chcemy, aby ktoś pomyślał, że rodzina Spinelich nie dokłada należytych starań w przygotowaniu nieszczęsnych zmarłych do ich ostatniej drogi. Pamiętaj. Należy się im szacunek. Im oraz ich bliskim.

Bart zajął się przygotowaniami do pracy i był już prawie gotów do niej, gdy ktoś zaczął dobijać się do jego drzwi.


BRYAN CHASE

Lało jak z cebra. Gdy zasuwał na rowerze do domu Spinelich, był chyba jedyną osobą na ulicach Twin Oaks.

Poza deszczem ostro też wiało. Wiatr kilka razy o mało go nie przewrócił. W pewnym momencie przez skrzyżowanie, którym się przemieszczał, przejechał radiowóz. Serce Bryana o mało nie utknęło w przełyku, ale samochód policyjny przejechał obok niego, przyspieszył i zniknął gdzieś za Maine Street. On musiał odbić w jedną z bocznych ulic, zastawionych rzędem zadbanych, rozłożystych klonów, które zaczęły już wyraźnie tracić liście.

Na końcu tej ulicy stał dom w którym spotkał się z Bartem Spinelim, zdawało się, że całą wieczność temu.

Wszedł po schodach i zapukał do drzwi. Zza zakrętu wyjechał policyjny samochód powoli, niemal leniwie, przemieszczając się po wyasfaltowanej drodze. Ulewa i ostro pracujące wycieraczki nie pozwoliły Bryanowi dostrzec tego, kto znajdował się w środku, ale od razu jego myśli poleciały w stronę masakry, której wczoraj był świadkiem.


ANASTASIA BIANCO

Obudziła się na dźwięk zegarka przez chwilę nie bardzo wiedząc kim jest i gdzie się znajduje. Szybko jednak doszła do siebie.

I wtedy przypomniała sobie, że nie sprawdziła telefonu, który ktoś podrzucił jej ojcu.

Ustalenie numeru nie było trudne i kilka minut później wiedziała już, że to numer publicznej budki znajdującej się na stacji paliw z restauracją i sklepem wielobranżowym położonej na obrzeżach Billings, na wylotówce w stronę Twin Oaks. Aby tam dojechać potrzeba było około godziny czasu ostrożnej jazdy samochodem.

An była kilka razy w tym miejscu, gdy wybierali się z rodzicami na większe zakupy do najbliższego dużego miasta,którym było właśnie Billings.

Kiedy zeszła na dół, matka już krzątała się przy śniadaniu, mimo wczesnej pory.

- Kochanie. Mam bardzo nieprzyjemne wieści, ale zapewne i tak dowiesz się o tym niedługo. Nie wiem jak dobrze znałaś Jessicę Hale, córkę szeryfa, ale moja znajoma ze szpitala, znasz ją, ta miła Vanessa Idren, co pracuje tam jako przełożona pielęgniarek, zadzwoniła do mnie, że biedna Jessica zmarła dzisiejszej nocy w szpitalu. Ponoć przedawkowała jakieś zakazane substancje. Na imprezie, na której i ty byłaś. Mam nadzieję - spojrzała na nią surowo - że ty nie zrobiłaś niczego niemądrego.

Po czym jednak zreflektowała się.

- Nie. Przepraszam, że to powiedziałam. Wiem, że ty jesteś rozsądną dziewczyną. Mądrą i …. Gdyby coś ci się stało … ja nie wiem …

Usiadła.

- Boże. Jak teraz muszą się czuć rodzice tej biednej Jessici. Szeryf …

Zaszurały czyjeś nogi na korytarzu. W wejściu do kuchni stał jej ojciec. Wyglądał nieszczególnie dobrze.

- Dzisiaj o dziesiątej trzydzieści jest pogrzeb tej biednej Mary Mc'Bidge oraz jej ojca. Chyba muszę wziąć kąpiel.

Potem spojrzał w dół, starając się unikać wzroku żony i córki.

- Przepraszam was za moje wczorajsze zachowanie. Nie powinnyście oglądać mnie w takim stanie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Ten stres … on jest nie do zniesienia.

- Jessica Hale nie żyje, Davidzie - matka Ann postanowiła nie ukrywać przed ojcem niczego. - Jako dziennikarz powinieneś o tym wiedzieć, jako pierwszy.

- Boże… - David Bianco, wyraźnie wstrząśnięty, usiadł na krześle kuchennym. - Czy to znów….

- Nie. Zwyczajnie, przedawkowała jakieś substancje toksyczne, pewnie narkotyki.

- Teraz na pewno przyślą tutaj policję z Billings - jej ojciec potarł zmęczoną, zarośniętą twarz. - Może to i lepiej. Hale … Hale może zachować się nieprzewidywalnie.

David przeniósł wzrok na córkę.

- Wiesz, kto mógł podać jej te świństwo. Byłaś na tym przyjęciu. Musiałaś coś widzieć.

W głosie ojca czuć było wyraźny niepokój.


BRYAN CHASE, BART SPINELI

Kiedy Bart otworzył drzwi zobaczył stojącego przed nimi Bryana. Od razu dostrzegł, że z "Bykiem" jest coś mocno nie tak. Wyglądał na … wystraszonego. Wręcz rozdygotanego. Bart znał się na ludziach. Wiedział, że musiało wydarzyć się coś, co mocno wstrząsnęło osiłkiem.

Gdzieś tam, ulicą, przejeżdżał wolno policyjny wóz patrolowy. A kiedy Bart przywitał się z Bryanem, samochód przyśpieszył, zjechał w dół ulicy i zniknął za zakrętem.

Deszcz spływał z nieba niczym rzeka.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline