Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2022, 12:56   #85
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację


W ciągu tego dnia Zwinorękiego nie jeden raz opadały wątpliwości, czy dobrze zrobił namawiając towarzyszy, by porzucić pierwotny plan podążania do obozu marszałka, a zamiast tego wyruszyć na poszukiwania tropu porywaczy. Wszak gdyby nie odnaleźli tropu, lub zgubili go po drodze, zmitrężyliby cenny czas. Rohirrimscy wojowie, których napotkali w obozowisku, w słowach i spojrzeniach zdawali się nieść jedno tylko przesłanie: śmierć dunlandzkim porywaczom.
Z początku sprzyjało im jednak szczęscie. Czy to dzięki bystremu wzrokowi i wprawie w tropieniu zwierzyny, czy też intuicji - a może prostu dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu - młody łowca spostrzegł nikły ślad, który wymknął się oczom zwiadowców Éogara. Trop początkowo wiódł na południe, potem lekko odbijał na wschód, by po kilku milach, zataczając szeroki łuk, zawrócić ku zachodowi.
Przez znaczną część dnia podążali za śladem, który wiódł głównie szerokimi, trawiastymi kotlinami, z rzadka tylko przecinając grzbiety wzniesień, jakby ścigani ich unikali, bojąc się zapewne sokolego wzroku Rohirrimskich przepatrywaczy. Niekiedy jednak trop, i tak ledwie widoczny, ginął zupełnie na skalistym podłożu lub urywał się w jednym ze strumieni, których kamieniste koryta często musieli przekraczać. W takich chwilach nieoceniona okazywała się pomoc Gléowyn. Młoda Rohirrimka sprawnie objeżdżała teren, zataczając coraz większe kręgi, by prędzej lub później natrafić na ślad, który pozwalał wznowić pościg.
Dwakroć zdarzyło się jednak, że nawet ona nie potrafiła odnaleźć śladu, który zagadkowym sposobem znikał z powierzchni ziemi, jakby tropieni wzbili się w powietrze, albo zapadli pod skały. I dwakroć tę zagadkę rozwiązywała Yáraldiel, być może wiedziona jakimś elfim zmysłem: pewnie wskazywała kierunek, który za każdym razem naprowadzał ich na zgubiony trop.

***

Tuż przed nastaniem zmierzchu ich oczom ukazał się las, godzien swej nazwy, bo skryty w dolinie, której obecności się nie spodziewali. Obóz rozłożyli pod osłoną drzew, skryty przed wzrokiem ewentualnych obserwatorów w płytkiej kotlinie, u stóp niewysokiej skarpy nad którą zwieszały się korzenie drzew. Rozpalony przez Rogacza ogień dawał nieco ciepła i mało światła. Rozmawiali niewiele, przyciszonymi głosami.
Zwinnoręki, skulony w pobliżu ognia, by móc skorzystać z jego skąpego światła, ostrugiwał kawałek drewna. Jego słuch mimowolnie wychwytywał tak dobrze znane dźwięki lasu: cichy szmer liści, gdzieś wysoko poruszanych zamierającym wieczornym powiewem, skrzypienie gałęzi, nieliczne odgłosy nocnego ptactwa. Nagle – bardziej odczuł, niż usłyszał – dźwięk inny, obcy, niepasujący do tego miejsca. Odgłos, który brzmiał jak... śmiech. Poderwał głowę, przebiegł wzrokiem po twarzach towarzyszy, by zatrzymać go na siedzącej obok Gléowyn. W odróżnieniu od pozostałych, była wyprostowana, skupiona, wpatrując się ciemność między drzewami. Wyciągnął rękę, dotykając dłonią jej ramienia. Gdy obróciła wzrok w jego stronę, szepnął:
- Słyszałaś?


 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 28-03-2022 o 21:25.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem