Korytarz w skrzydle dla służby
Trzej mężczyźni stojący naprzeciwko Olivii sprawiali wrażenie na poły zbitych z tropu i zaniepokojonych, na poły zaś gniewnie zdeterminowanych. Panna Hochberg ujrzała jak wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia, jak przenoszą ciężar ciał z nóg na nogi gotowiąc się do niechybnego ataku. Sama już wyciszała swój rozgorączkowany umysł, już poruszała rytmicznie palcami plotąc pod nosem ledwie słyszalną inkantację.
Musieli być zgranym tercetem, bo ruszyli wszyscy jednocześnie, pchnięci do działania dźwiękiem stali uderzającej o stal w szaleńczym rytmie wewnątrz pokoju służby, gdzie wedle wyobrażeń Olivii musiała się rozgrywać prawdziwie szaleńcza jatka. Ich nagłe poruszenie zdekoncentrowało dziewczynę na sekundę, ale udało jej się nie pomylić ani słowa, choć już ledwie ledwie pominęła akcentowanie finalnego katalizatora zaklęcia.
Dzierżony w jej prawicy prosty obusieczny miecz rozjarzył się na oczach napastników osadzając ich w jednej sekundzie w miejscu, zapłonął złocistym blaskiem niczym wspomnienie oręża panny Hochberg pałającego nieziemską poświatą na obronnym murze Herrendorfu. Widząc owe zjawisko trzej żołdacy momentalnie znów zatrzymali się w miejscu, przy czym jeden z nich omal nie wywrócił pozostałych dwóch podcinając ich niechcący własną nogą.
- Idi na chuj, wiedźmo! - wrzasnął ten posuwający się z prawej, przemawiając z silnym kislevskim akcentem - Co czynimy, Siske?
W tej samej chwili z wnętrza pokoju dobiegło przeciągłe stęknięcie, które mogło równie dobrze pochodzić z ust człowieka, co z gardzieli niedźwiedzia, a zaraz potem ciasną przestrzeń skrzydła wypełnił kolejny rozedrgany wrzask agonii.
- Nas trzech, ona jedna! - ryknął wywołany do odpowiedzi Siske - Brać wiedźmę!