Jeden głupiec zabił drugiego. Jeden za dużo gadał, drugi za mało myślał.
Ta myśl przemknęła przez głowę Johna, który zerwał się na równe nogi i zaczął uspokajać wierzchowca, spłoszonego wystrzałami, wzmocnionymi przez cztery ściany towarowego wagonu.
Strzały były celne, więc Gato najpierw opuścił szeregi grupy, a chwilę później, przy aktywnej pomocy Jamesa, wagon.
Wniosek był prosty - trzeba było ważyć słowa. I oglądać się za siebie, bo kto wie, czy komuś nie przyszedł do głowy oczywisty fakt - ta sama kwota, podzielona przez mniejszą liczbę osób, daje większy zysk.
* * *
Pociąg wreszcie się zatrzymał.
Stacja do okazałych nie należała, ale miała parę zalet.
Ubikację.
Wodę.
Jedzenie.
To ostatnie do arcydzieł sztuki kulinarnej nie należało, ale i tak bylo o niebo lepsze nić cokolwiek, co John zdołałby upichcić na własną rekę.
Najedzony wrócił do wagonu i zadbał o to, by wierzchowiec się napił. A wtedy dowiedział się, że Elisabeth i Melody znalazły sposób na podróż w lepszych warunkach. Stosunkowo lepszych.
Obiektywnie patrząc, trzeba by uznać kwotę za nieco wygórowaną. John wolałby co prawda wydać dwa dolary na parę chwil z chętną panienką, ale takowej w okolicy nie było, więc pieniądze trafiły do ręki konduktora, a John wraz ze swoim bagażem - do sąsiedniego wagonu.