Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-03-2022, 21:33   #31
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Gato stał przy otwartym oknie, aż je zamknął i zwrócił się do wszystkich sięgając plecaka i wydobywając tubę.
- Dobra ludzie. - powiedział głośno - Jest kasa do zarobienia jak się przyfarci i teraz kto chce zarobić.
- Na tym pociągu pełnym złota - spytał John - czy tez masz jeszcze jakiś pomysł?

Krzywy, cwany uśmiech zawitał na twarzy brodacza.
- Zawsze. - odpowiedział - Nie ukrywajmy, wszyscy robiliśmy już robotę, a za tą czeka nas niemała sumka na papierku. Niektórzy z nas nie zdziwię się jak już mają pewną… sławę.

Melody się co prawda nie odzywała, ale wpatrywała w Gato z minką mogącą świadczyć o zaciekawieniu…

Elizabeth nie odzywała się, nawet nie zaszczyciła Gato swoim spojrzeniem. Jedynie dreptała wzdłuż koni, narzekając w myślach na warunki podróży.

James spokojnie palił kolejnego skręta, i mieszał w rondelku gęsie wątróbki podlane odrobiną whisky. Wstrętne w smaku, puszkowane jedzenie przyprawione alkoholem wydzielało całkiem przyjemny zapach. James zerkał na Gato, czekając najpewniej, aż rozwinie swoją myśl w konkretną propozycję.

- To śmierdzi okropnie… - Mruknęła do Jamesa Melody.

James wzruszył ramionami jakby niespecjalnie się tym przejmował. Wychodził z założenia, że nikt nie musi tego jeść, poza samym kucharzem.

Zacznijmy od tego, że mam zasady… - powiedział Gato otwierając tubę i wyciągając jakieś papiery które przeglądał i ostatecznie dwa z nich schował z powrotem do tuby - …staram się jak mogę nie zabijać kobiet.

W tym miejscu podniósł papiery na wysokość piersi pustą, czystą stroną do nich i oznajmił.
- Kto chce niech zerknie. Jakby nie patrzeć jedziemy na jednym wózku, panie i panowie.

- Możesz przejść do konkretów? - papieros w ustach Jamesa przewędrował z jednego kącika ust do drugiego. Potrawka podskoczyła w rondlu, wyzwalając niewielki kłąb pary.
- Co racja, to racja - powiedział John. - Machasz tymi papierkami, jakbyś tam miał co najmniej plan zdobycia kolejnych paru worków złota.

Lisi uśmiech Gato było jedyną odpowiedzią kiedy ruszył ku nim i każdemu dał papierek, niektórzy otrzymali kilka.

Były to listy gończe. Jakaś dziesiątka.

- Nie ma to jak dobra przykrywka w robocie dla Coy’a, co nie? Swoje zasługi mam i w tej dziedzinie. - zaśmiał się luźno - Zawsze zastanawiałem się jak to jest rabować banki… - mówiąc to łypnął dyskretnym okiem na Jamesa przeczesując przy tym dłonią włosy, a przy następnych słowach spojrzał niby przelotem na Elisabeth patrząc w zadumie w dal mijając ją spojrzeniem - …albo co trzeba zrobić by być ściganym za zdradę.

Wzruszył ramionami teatralnie po czym powiódł wzrokiem po zebranych.
- Przyjrzyjcie się im uważnie. - mówił sięgając po fajkę którą zaczął nabijać - To mogą być dobrzy partnerzy biznesowi, albo po prostu źródło naszego zysku. Rozsądnie proponuje cztery części dla mnie i jedna na głowę dla was póki jestesmy razem i mamy umowę, że na siebie nawzajem nie polujemy, ani nie zdradzamy informacji o sobie, ani teraz, ani nigdy w przyszłości. Z chęcią poznam wasze myśli.

Wśród listów znalazły się między innymi następujące.








Dixon popatrzyła na listy gończe, a następnie na Gato. W końcu odezwała się oddając mu zbędne jej papierki.
- Nie jestem łowcą głów. Jestem tu dla innego zadania. Wsadź sobie je do tej tuby
Ten jednak ich nie przyjął podnosząc dłoń i mówiąc
- Przekaż dalej.
Dixon jednak przycisnęła papierki do jego torsu i po krótkim momencie puściła, a on przekazał je dalej - Mnie w to nie wplątuj - I powróciła do włóczenia się na swoim skrawku podłogi.
- Po co uganiać się za przestępcami, skoro tutaj siedzi ich siódemka?
Z mroku wydobył się szept Oppenheimera, skrytego w cieniu wagonu. Gdy w prześwicie ściany błysnęło światło zobaczyli jego martwe, nieruchome oko.
- A jeśli ta liczba się zmniejszy o jedną osobę, zarobimy więcej niż każdy jeden łowca nagród przez rok swojej żmudnej tułaczki. Wypadki chodzą po ludziach herr Gato. Niezbadane są wyroki boskie.

Po kilku chwilach listy gończe oglądała Melody.
- Victoria… - Szepnęła nagle, i parsknęła - Znaczy się, ekhem… mnie to też tam nie interesi… - Przekazała papiery dalej, i wróciła na swoje miejsce.
- Nie warto się w to bawić - powiedział John - chociaż taki papierek może stanowić wytłumaczenie w paru sytuacjach - dodał.
- Widzę, że póki co jedyny co myśli w moich kategoriach - powiedział z uśmiechem Gato do John’a, po czym zwrócił się do wszystkich - Pamiętacie co mówiłem o partnerach biznesowych? Szczególnie interesuje mnie “Johnse” w tej materii, więc jak go ktoś znajdzie niech da mi cynk. Stróży tak zwanego prawa zwykle nie interesuje historia, a wątpię, żeby na przykład Victoria ubiła szeryfa, bo jej się po prostu nudziło.
- Zależy, John. Na przykład czy Gato ma może podobne papierki z podobiznami które mogłyby wydać się nam nieco bardziej znajome. Tak znajome, że mogłyby zainteresować niektórych z nas powiedzmy…osobiście? - James skierował lodowato spokojny wzrok na Gato, wypuszczając kolejny kłąb dymu ze skręta. Potrawka stojąca na kozie przez chwilę zdawała się go nie interesować.

Oppenheimer próbował z powrotem wsłuchać się z zgrzyty i trzaski, ale o dziwo rozmowa dalej trwała i nie pozwalała mu odpłynąć. W końcu mężczyzna wstał, wyłonił się z cienia, spojrzał na podobizny przestępców trzymane przez Gato. Minął go i ruszył na drugą stronę wagonu. Niechętnie rozsznurował spodnie, upodabniając się do zwierząt, które z nimi podróżowały, ale cokolwiek by o sobie nie myślał, wciąż był tylko człowiekiem. Po chwili ciepły strumień moczu zaczął spływać do niewielkiej dziury w podłodze, w rogu wagonu, a Arthur podniósł głos by zagłuszyć te krępujące dźwięki.
- To jakieś bzdury, mrzonki dziecka uwięzionego w ciele dorosłego mężczyzny. Byle głupiec może zerwać podobiznę ze słupa, ale to nie czyni go łowcą nagród. Uwierzytelnienia od stróżów prawa, sędziów, agencji Pinkertona. To czyni przykrywkę wiarygodną a nie świstek papieru wiszący na każdym płocie. A jeśli chcesz herr Gato na poważnie zająć polowaniem, najpierw musisz rozbudować siatkę informatorów, zdobyć znajomości. A to oznacza, że musiałbyś wejść w konszachty z ludźmi, którzy noszą na piersi gwiazdę i najchętniej by nas powiesili. Zwłaszcza po tym co się wydarzy w niedługim czasie. To nie będzie bezkrwawy napad, zginą ludzie. Jeśli McCoy jakimś cudem uzna, że zasługujemy na łaskawszy los niż herr Berger to sami będziemy musieli zadbać o to żeby zniknąć. Po rozliczeniu z McCoyem nie mam zamiaru z żadnym z was utrzymywać jakichkolwiek kontaktów. Dlatego radzę nie dzielić beztrosko swoimi planami na przyszłość, bo jak już kiedyś mówiłem pętla na szyi potrafi rozwiązywać języki i worki z tajemnicami. Im mniej o sobie wiemy tym lepiej.
Monolog trwał dokładnie tyle ile załatwianie potrzeb fizjologicznych. W końcu Oppenheimer zasznurował spodnie i wrócił na swoje miejsce.

- Herr Oppenheimer… - powiedział nad wyraz łagodnie Gato po scence którą odstawiał siwiec, już wcześniej dał mu znać by na niego uważać - …zdajesz sobie sprawę, że jesteś już martwy, czy jeszcze nie? Czasami akceptacja swojego losu przynosi ulgę… - uniesiona brew.
Parsknął brodacz i spojrzał na James’a z cwanym uśmiechem wyjmując z tuby dwa papiery. Jeden dał mu, drugi Elisabeth… i tylko im.





- Róbcie co uważacie, moi drodzy pobratymcy. - mówił przy tym - Oczekuje na wasze doświadczenie, bo na ten moment nie mamy trzech, a… pięć lasek dynamitu.
Elizabeth wzięła list i przyjrzała się swojej podobiźnie.
- Powiedz mi… co to zmienia w obecnej sytuacji? - Spojrzała na Gato z niesympatyczną miną.
- Dla mnie? Nic. - odpowiedział Gato - Nie polujemy siebie i chronimy siebie nawzajem, nie?
- Nie rozumiem tylko po co te podchody? Tutaj wspólny zarobek, wspólne polowanie, potrzymajmy się za roczki, a ty jeb, plakat z twoją podobizną - Dixon rzuciła plakat na ziemię - W co ty grasz?
- Gdybym chciał na Tobie zarobić już byś była martwa nie moimi dłońmi przed pociągiem. - odpowiedział brodacz bez imienia - Pomyśl, przynajmniej wiesz, że coś jesteś warta, a ja to doceniam. Gram w otwarte karty.
- Pozwól, że to ja sama ocenię swoją wartość, a nie jakiś papierek - Ognista żachnęła się - Nie mam zamiaru o tym gadać - Spojrzała na Langforda.
- A Ty James, jesteś coś wart? - Powiedziała ironicznie.
- Liczy się co na papierku, tyle. W napadzie zdejmij bandanę i deklaruj miano. Wartość wzrośnie, uwierz mi. - odpowiedział Gato śmiejąc się - Ja nie lubię być szukanym, stąd Gato i bandana w robocie, ale prywatnie możecie mi mówić Carlos.
James spokojnie zamieszał w gulaszu, odchylił połę skórzanej kurtki, ukazując pas z rewolwerem.
- Zamierzasz zebrać nagrodę, Gato?- zapytał ze stoickim spokojem.
- Słuchałeś co mówiłem? - odpowiedział pytaniem brodacz którego nieodłączny karabin Spencer’a wisiał przez ramię, a rewolwer bliżej nieznanej marki u boku.
- Uważnie, Gato - James spokojnie czekał na reakcję człowieka, który w obecności kilku bandytów mienił się być łowcą nagród.
- Zatem wszystko wiesz. - odpowiedział ze spokojnym uśmiechem brodacz - W razie wątpliwości, najmniejszych, pytaj, bo wiesz… te trzy laski dynamitu to ekstra. Mam jeszcze dwie własne - dokończył z cwanym uśmiechem.
- Nie chce nic mówić, ale… według tego co powiedziałeś to John, Wesa, Arthur i Melody powinni się obrazić. Nie dałeś im ich podobizn. Skoro nie mają nic na papierze to nie są coś cenni, więc co? Są bezwartościowi? - Dixon uśmiechnęła się do niego szydersko.
- Dla nich, tak. Dla mnie, nie. Bo są sprytni i nie znaleźli się na celowniku. Nigdy nie wiesz… nie nie doceniaj ich panienko Dixon, mogą mieć więcej doświadczenia niż ty, moja droga. - odpowiedział “łowca głów” Gato.
- Nie jestem twoja, kurwa, droga - Odpowiedziała nerwowo - Nie pozwalaj sobie. I nie wiem co ty pieprzysz. Czy to ja powiedziałam, że liczy się tylko to co na papierze, czy ty? Plączesz się w swoich wypowiedziach. Wiesz… pies to jebał. Nie mam ochoty na dalsze rozmowy - Odwróciła się i skierowała się pod drugą ścianę, podeszła do swojego konia, drapała go po łbie.
Gato się śmiał i w końcu powiedział.
- To, że nie rozróżniasz relacji opinii od prywatnego zdania to nie mój problem. Szkoda, masz pewne atuty, które zdecydowanie przysłużyły by się naszej sprawie. Liczę na współpracę, nic więcej.
Gato mógł do niej mówić, ale ona już odeszła i nie słuchała go, a jak docierały, to pojedyncze słowa, które nie miały większego znaczenia przerywane stukotem kół, prychaniem konia i jej własnymi słowami do zwierzęcia.

James był szybki. Był bardzo, bardzo kuresko szybki. Wyszarpnął błyskawicznie rewolwer, i oddał strzał do Gato, trafiając go w środek torsu. Brodacz w przypływie chwili, i impulsu, sięgnął po własny rewolwer, zdążył go jednak jedynie złapać, gdy padł drugi strzał. Gato runął jak kłoda w bok, a z jego dłoni wyleciała poboczna broń.

Najpierw podwójny huk, potem łomot upadającego mężczyzny, i nieco dymu. W wagonie zapanowała "cisza", poza zwykłymi odgłosami jadącego pociągu.

Krew zalewająca powoli deski.

Ostatnia myśl Gato, a może raczej Samuela Cornwall, nim odpłynął w mrok leciała ku Camili, jego żonie, oraz piątce dzieci. Oto odchodził do królestwa niebieskiego weteran wojny domowej z poboru, a nie wyboru, człowiek który swoje widział i nie podobało mu się to. Zwykły, prawy i łagodny sklepikarz, rusznikarz, handlarz... francuskiego pochodzenia. Człowiek, który po przegranej wojnie nie miał innego wyjścia niż przystąpić do McCoy'a by zapewnić rodzinie byt. Rodzinie która nawet nie wiedziała co tak naprawdę robił tam w świecie kierowany tylko troską o nich. To miał być jego ostatni skok... ostatnia akcja... ostatnie "bycie twardzielem"... i faktycznie... było.

Zaszłe ciemną mgłą oczy nie widziały już nic, kiedy usta wydawały ostatnie tchnienie. Krew z ran, celnych i bezlitosnych, zalewała deski. Wraz z nią odeszły wszystkie troski i strachy, obawy. Aniołowie wzywali go do domu...


Było po wszystkim. Był martwy.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VC2hgHe6FSk[/MEDIA]
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 28-03-2022 o 11:12. Powód: ort.
Dhratlach jest offline  
Stary 28-03-2022, 12:18   #32
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
“Dość tego pieprzenia” pomyślał James sięgając po rewolwer. Rewolwerowcowi z Birmingham nie zajęło nawet sekundy by pozbawić życia człowieka. Szybki ruch ręką, płynne sięgnięcie po rewolwer, strzał w pierś, potem drugi, nieco wyżej by wykończyć. Pióropusz krwi bryzgający na drewniane ściany wagonu, łoskot padającego ciała, gasnąca świadomość w oczach ofiary. Broń płynnym ruchem wróciła do kabury z cichym, złowieszczym brzęknięciem.
Zero wyrzutów sumienia.

Zabił machinalnie, bez emocji, tak, jak zabijają zwierzęta. Jak jeden drapieżnik zabija intruza wchodzącego mu na teren, lub próbujący zagryźć kogoś z jego stada.
W tym prostym, brutalnym świecie nic się nie marnowało. Natura nie znosiła marnotrawstwa. James pochylił się nad ciałem brodacza. Płynnym ruchem odpiął pas z jego rewolwerem, podniósł łowcę nagród za okrwawioną koszulę, zdjął z pleców karabin, opierając go o pobliską ścianę. Szybkimi ruchami oklepał kieszenie spodni i kurtki denata, wyłuskując z nich co ciekawsze fanty. Uczta wprawnego drapieżcy, który pożera niejeden łup, i niejedną ofiarę.
Kiedy zaś uznał, że nic ciekawego już przy swojej ofierze nie znajdzie, otworzył drzwi wagonu, wpuszczając nieco świeżego powietrza, i szybkim kopnięciem wypchnął ciało Gato na zewnątrz. Powoli, acz stanowczo, wyturlało się za krawędź podłogi i spadło w dół, niczym szmaciana lalka, okręcając się kilka razy po stromym nasypie torów, aby w końcu zalegnąć gdzieś pod jakimś krzakiem. Tuman kurzu, widoczny przez chwilę zza drzwi wagonu był jednocześnie nagrobkiem, i całunem łowcy który stał się kolejną ofiarą. Dwunożny drapieżca miał dość, teraz żerować mieli prawdziwi padlinożercy, niczym diabły zesłane przez otchłań aby pożerać ciało wraz z kawałkami duszy, wlokąc ją w upiornych ratach do piekła.

James wrócił do zajmowanego wcześniej przy kozie miejsca i ponownie zajął się mieszaniem swojego okropnego gulaszu z gęsich wątróbek. Pozostawił jednak niedomknięte lekko drzwi do wagonu, które w obecnej chwili złowieszczo huczały.
- Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś uwagi co do swojego fachu, dawnego lub aktualnego, który mógłby pokrzyżować nam nasze wspólne zamiary, to zamieniam się w słuch - przez chwilę powiódł wzrokiem po reszcie bandy.
James wiedział, że twardy, prosty i konkretny przekaz może zostać odebrany jako groźba choć nie miał intencji nikogo zastraszać. James mówił gliniarzom i zdrajcom gromkie nie. Bezdyskusyjnie.

Można było się zastanawiać, jakiż to szalony plan miał brodacz kiedy wyjawił im rewelacje swojej profesji i wydobył z przepastnej tuby listy gończe. Można było, bo większość nie musiała się zastanawiać, a przynajmniej ta większość, której to bezpośrednio dotyczyło. Być może plan i intencje miał dobre, a wyszło jak zwykle, bo w wielkim skrócie skończyło się na steku bzdur, okraszonym zawoalowanymi groźbami i podlanym całkiem sporą dawką samochwalstwa.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rcN7Bx6dxpw&list=RDdx-1iDF5LXE&index=22[/MEDIA]

Bandyci, w przeciwieństwie do Gato, intencje mieli proste. Sprawiedliwe, typowo zbójeckie i proste zasady.
Jedna z nich była taka, że jeśli komuś grozisz, musisz być gotowy na konsekwencje. Większość cywilizowanego ludu na Dzikim Zachodzie radziła sobie z groźbami bez pomocy stróżów prawa, egzekwując sprawiedliwość karabinami, rewolwerami, a nierzadko również twardą pięścią. James uważał się za cywilizowanego na tyle, że na groźby odpowiadał Coltem. Albo Smith&Wessonem, zależnie jak blisko był skurwiel co mu groził.
Kolejna głosiła, śmierć dla gliniarzy, zdrajców i konfidentów.Takie uproszczone, oko za oko, ząb za ząb. James nie był pewien, czy to aby nie z biblii, ale hycel pozostawał hyclem i najpewniej Gato miał na sumieniu nie jednego Johns`ego czy Victorię. No i jeśli pracował kiedykolwiek dla McCoya, to o kwestię zbawienia duszy brodacza James mógł być spokojny. Gato szedł prościutko do piekła. James starał się nie zabijać ludzi porządnych a cokolwiek Gato zrobił dla McCoya, przyzwoite być nie mogło.
Trzecią zasadę James poznał w slumsach Birmingham jeszcze za gówniarskich czasów. Jeśli kogoś bijesz, uderz by nie wstał. I Gato nie wstał. Amen.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 28-03-2022 o 12:23.
Asmodian jest offline  
Stary 28-03-2022, 14:51   #33
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Drapieżnik doskonały. Oppenheimer nie mógł nie podziwiać piękna i finezji z jaką rewolwerowiec zakończył żywot herr Gato. To była szybka, bezbolesna egzekucja. Pycha, chciwość i nieskomplikowane procesy myślowe doprowadziły w końcu niewydarzonego łowcę nagród do końca jego podróży. Żałował jedynie, że nieboszczyk nie zdążył odszczekać swych haniebnych, aluzji skierowanych do kobiety. Nawet gdyby frau Dixon potrafiła z kilkuset jardów zestrzelić butelkę w locie zawsze znajdzie się pomyleniec, który wszystko sprowadza do cielesnych żądz.
Szacunek do rewolwerowca szybko przeszedł w niezadowolenie, gdy zobaczył, gdy ten wyrzucił z pociągu zwłoki, ale zatrzymał skarby umarlaka.
- Mam tylko jedną uwagę Jamesie Langford. Zatrzymaj to co nasz nieświętej pamięci towarzysz otrzymał od herr McCoya, ale nie okradaj go z reszty jego zgromadzonych za życia bogactw. Być może jest to pozbawione sensu bo trupowi niepotrzebna jest już broń, ale każdemu, nawet jemu należy się jakaś namiastka szacunku. Herr Gato zginął bo pysznił się i rzucał w naszą stronę zawoalowane groźby. Nie sprowadzajmy go do roli nieszczęśnika, którego podrzędne szumowiny dopadły w ciemnej uliczce, odebrali życie a potem pieniądze.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 28-03-2022, 17:24   #34
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gdzieś w drodze…

Od warunków panujących w trakcie jazdy, przez bolące zęby, aż do tego, co się rozegrało w wagonie, Melody postanowiła się napić… i piła, i to porządnie. A wraz z nią Elisabeth… i się nieźle ululały.

….

I godzina za godziną, i kilometry za kilometrami, wciąż to samo.

Ale o 19:30 pojawiła się odmiana, której chyba wszyscy potrzebowali. Pociąg zaczął zwalniać, kilka razy gwizdnął… i w końcu się zatrzymał.

Stacja. Mała stacja pośrodku niczego.


Pociąg zatrzymał się na 30 minut, celem uzupełnienia wody, węgla, drewna, i czego to on tam nie potrzebował, a pasażerowie mieli w końcu możliwość się nieco przewietrzyć i przede wszystkim zjeść jakiś posiłek.

Kilka stojących obok siebie budynków pośrodku niczego. Jadłodalnia, poczekalnia, jakiś magazyn, telegraf, kilku pracujących tu ludzi, 5 żołnierzy wszystkiego pilnujących. Namiastka jako takiej cywilizacji…

Pewnie gdzieś tu niedaleko była jakaś mała dziura… znaczy się, miasteczko. Równie dobrze mógł to być kilometr, albo i nawet 20.

Wyładować coś, załadować, ktoś wysiadał, ktoś wsiadał, nic nadzwyczajnego.





.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 30-03-2022, 04:37   #35
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Pociąg zatrzymał się w momencie, gdy Elizabeth próbowała wstać. Okazało się to nie najlepszym pomysłem, a w szczególności w jej stanie. Zamiast się podnieść poleciała ponownie na tyłek uderzając głową o ścianę wagonu. Nie przejęła się tym jednak, alkohol zagłuszał ból i po chwili wstała ponownie, chociaż z niemałym trudem. Nogi miała jak z waty po dwóch butelkach wina, a w zapasie była jeszcze jedna, ale na spółkę z Melody. Właśnie Melody.
- Choooć - Udało jej się wydusić kilka słów - Iiidzeeemy… taaaam! - Pokazała palcem w stronę otwartych już drzwi, a później wyciągnęła rękę, aby pomóc wstać koleżance.
- Aleee soo? - Melody pokręciła głową, jakby chcąc się nieco ocucić, i spojrzała na Elizabeth - Pośiąg ssstoi?? Jeee…zusie, zaaa duużo wypi… wypi… wychlałam! - Podała jej dłoń - Ja musze sikuuu…
- Jaa tesz… - Dixon zrobiła zamyśloną minę i spojrzała na miejsce bez deski - Do siury? - Pociągnęła dziewczynę do góry i pewnie, gdyby nie stojący za nią koń, na którego zad wpadła, znów wylądowałaby tyłkiem na podłodze.
- Pośiąg stoi, wyyychosimy?? - Wymamrotała Melody, machając ręką ku drzwiom.
- Aaaa… pośiąg stoi. Wychooosimy! - Elizabeth pociągnęła dziewczynę za rękę ku drzwiami nie zwracając uwagi na to, że jest boso, nie ma na sobie getrów, a jej gorset jest w sporej części rozpięty, odsłaniając przy okazji dużo jej ciała, a także biały koronkowy biustonosz.
- A buuutyyy? - Powiedziała Melody, wskazując palcem na nogi Elizabeth, po czym jej się szczknęło - Chik! No…?
Ognita wodziła wzrokiem za palcem Gregory i na dłuższą chwilę zawiesiła wzrok na swoich butach leżących przy ścianie.
- Jak uśśśąde cho nie stane - Spojrzała zrezygnowana na dziewczynę. Ta zaś wzruszyła ramionkami.
- No to choooo! - Melody kiwnęła na Elizabeth, i ruszyła przodem, i.. mało nie wypadła z wagonu. Roześmiała się na całego, po czym spojrzała na idącą za nią blondynę - Ty uuufaszaj, tu jezd wyskoko…. ten… wysoko.
Dixon popatrzyła, podumała i… usiadła na skraju podłogi schodząc bezpiecznie na ziemię.
- Pacz iii się łucz… - I zrobiła według siebie pewny krok naprzód, a w rzeczywistości szła szeroką parabolą.
- Czeeekaaaj, nie tak szybgo… - W końcu i Melody się wygramoliła, po czym obie krokiem węża szły po stacji, trzymając się pod rękę, wywołując zdumione, nieco rozbawione, i również i wzburzone spojrzenia…
- Panie, panie, gdzie tu moszna… no… na stronęęę? - Zagadała Melody pracownika(chyba) stacji. Ten uniósł brwi, ale w końcu pokazał kierunek.
- Pięknieee dźwiękujem… - Odparła dziewczyna, po czym głośno, do ucha Elizabeth, dodała, wskazując jednocześnie kierunek - Taam! Taaam sikuuuu!

Dwóch znudzonych swoimi obowiązkami żołnierzy na stacji, zaczęło im się z daleka przyglądać…

Dixon czując mocne parcie na pęcherz ruszyła w stronę wskazaną przez Melody.
- Wisisz… dopsze sze jestes… ja nie lubię lusi… i bym się nie spy… hyk… ytała. I szo bym srobiła? Siu, siu, siu i jusz…

~

Po skorzystaniu z publicznej toalety(w której jechało właściwie jak w ich wagonie), obie pojawiły się ponownie na peronie… gdzie drogę zagrodziło im dwóch żołnierzy z nieco wrednymi uśmieszkami.



- Hej panienki, co tam? - Spytał jeden z nich, a obaj oglądali sobie Melody i Elizabeth z góry do dołu. A tej drugiej, było naprawdę niedobrze…
- A nic - odpowiedziała Elizabeth i to było jedyne co zdołała wydusić. Usta zasłoniła dłonią i oparła się o koleżankę, bo zakręciło się jej w głowie.
- Ja tam widzę więcej, niż nic - Powiedział ten odważniejszy, bez wąsa, i… złapał podbródek Elizabeth w palce, po czym nawet pogłaskał ją kciukiem po policzku, głupio się uśmiechając. Melody zaś jakby skostniała, i zamarła w bezruchu.
- A niby so tachiecho wisisz? - Elizabeth chciała zabrzmieć groźnie, ale przy takim stanie bardziej wyszło śmiesznie.
- Ładniusią panienkę… - Mruknął typek, a jego palce przesunęły się z policzka Dixon na jej szyję, po czym zaczęły powoli sunąć w dół - I ładnie ululaną panienkę.
- Paniusie to se moszesz wynająć - Powiedziała i spróbowała stracić rękę żołnierza… co jej wyszło w iście ślimaczym tempie, i wywołało głośny śmiech typka.
- No wiesz co… Ja cię za dziwkę nie uważam skarbie… - Jego łapa ześlizgnęła się na biust Elizabeth.
- I dopsze, bo nie jestem ćifką… - W głowie dalej jej się kręciło, zatoczyła się lekko do przodu, a jej głowa opadła na jego ramię.
- Eliz… - Mruknęła Melody.
- Heee? - Drugi żołnierz zrobił głupią minę.

A Dixon nagle… poczuła jak wojak robi małe "hop-siup", i nagle poderwał ją z ziemi, i miał na rękach, niczym najprawdziwszą pannę młodą. Nawet ucałował w uszko.
- Zaopiekuję się tobą gołąbeczku… - Mruknął do niej.
- Hej! - Ognista oprzytomniała na chwilę - Postaw mnie!
- Oj nie psuj zabawy… - Zaprotestował jej amant.
- Yhm… kręsi mi się w głowie hak mnie tak bujasssz - wymamrotała Elizabeth trzymając się za głowę.
- Zaniosę cię do mięciutkiego łóżeczka, jeśli sobie życzysz, huehue… - Zarechotał żołnierz.
- Yyyymmm… - Zamruczała kobieta - Nie mohe. Mam posiąg… i nie mohe zostafić holeszanki.
- Pociąg nie zając, nie ucieknie, a koleżanka… - Nie dokończył. Wydarzyło się bowiem kilka zwariowanych rzeczy.

- O żeszszsz… wy… - Mruknęła Melody, i sprzedała okropnego kopa w jaja towarzyszowi amanta, który wybałuszył gały, złapał się za zraniony rejon, po czym padł na kolana.
Amant rzucił Elizabeth na ziemię, ta nie ustała na własnych nogach, poleciała więc w przód, po czym zaliczyła glebę prosto na pyszczek. Od pacnięcia bolały również piersi.
Żołnierz spoliczkował tak solidnie Melody, że ta aż okręciła się wokół własnej osi, po czym i ona padła jak długa.
- Ała! To nie łóżko! - Powiedziała naburmuszona Elizabeth masując swój nos i próbując podnieść się na nogi - Tak nie wolno! - krzyknęła widząc leżącą Melody… i ona sama również otrzymała nagle solidny raz z otwartej, aż jej świat przed oczami zadrżał.
- Pierdolę was… - Warknął żołnierz, po czym capnął swojego kumpla za kołnierz, i obaj poszli sobie w pizdu.

Ognista doczołgała się na czworakach do Melody - Nic ci nie jest? - Zapytała z troską w głosie.
- Bffff? - Sapnęła Melody… grzebiąc przy kaburze, najwyraźniej chcąc wyciągnąć rewolwer??
- Hej, hej! To ja! - krzyknęła do niej ze strachem. Dziewczyna jednak w końcu wyszarpnęła rewolwer, i nawet odciągnęła kurek… Dixon już nie na żarty przerażona sytuacją, która sprawiła, że przez napływ adrenaliny delikatnie wytrzeźwiała, postanowiła działać szybko. Nie miała jednak zbyt dużo sił, więc zwyczajnie położyła się na Melody, aby unieruchomić ją, jednocześnie próbując złapać jej nadgarstek.

- To ja idiotko! Oni już poszli! Nie ma nikogo! - mówiła dosyć głośno, ale jednak głos załamywał się jej.
- Udydhd?! - Melody warknęła, po czym spojrzała Elizabeth z bardzo bliska prosto w oczy.
- Hej mała, spokojnie. Już jest dobrze. Pogoniłaś ich - Powiedziała już dużo ciszej, nawet ciszej niż normalny głos, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Sooo siem stało? - Melody zamrugała ślipkami.
- O jak dobrze, że wróciłaś - Elizabeth odetchnęła głęboko z ulgą i położyła głowę na ramieniu dziewczyny - Nic takiego… nic takiego.

- Przestańcie bezwstydnice! Tu są dzieci! - Fuknęła na obie starsza kobieta - W piekle zgnijecie!
- Spieprzaj babo! - krzyknęła Ognista podnosząc głowę, a później spojrzała w dół. Rzeczywiście kobieta mogła się pomylić. Elizabeth, co właśnie sobie zdała sprawę, leżała na Melody bez butów oraz getrów, a przez spódnice pewnie od tyłu można by oglądać teraz jej majtki, a gorsety obu kobiet były porozpinane. Dixon spojrzała znowu w oczy Melody i roześmiała się.
- Uch… złaź ze mnie… proszę… - Powiedziała dziewczyna, po czym rozległo się ciche "klik", i zabezpieczyła rewolwer.
- No przepraszam, ale próbowałaś mnie zastrzelić, co miałam robić? - Powiedziała Elizabeth podnosząc się z trudem - A mówiłaś mi, że z twojej strony nic mi nie grozi - puściła oczko do Melody.
- Jaa? Nieee… - Mruknęła dziewczyna, po czym po prostu usiadła na tyłku, na ziemi, i schowała rewolwer do kabury - Ja tylko… ech… - Melody potrząsnęła głową, i złapała się za pulsujący bólem policzek.
- Młoda nie przejmuj się, żartowałam - Elizabeth podała rękę dziewczynie - Było trochę śmiesznie, ale łeb to mnie napieprza - Potarła czoło drugą ręką.
- Piersi i policzek zresztą też - Zrobiła skwaszoną minę.
- Cycki cię bolą? - Zachichotała Melody, i po chwili obie w końcu wstały… i poczuły, że nadal są nieźle wstawione. Co prawda spotkanie z żołnierzami je mocno ocuciło, ale procenty w ich ciele nadal buzowały.
- To co teraz? - Dodała Gregory.
- Teraz? Przydałby się ten wojskowy do wymasowania cycków - Roześmiała się - Widziałaś jak ten cham mnie zrzucił na ziemię.
- Najpierw w pysk, potem buzi? - Melody uniosła brewkę w zdumieniu.
- Oszalałaś? Niech się wypchają. Przyszedł i sobie rości jeden z drugim nie wiadomo co, nawet nic nie oferując od siebie - Elizabeth mówiąc to spostrzegła rozpięty gorset Melody, później skierowała wzrok na swój, a następnie na swoje nagie nogi - Chociaż… trochę chyba same jesteśmy sobie winne - Dixon otrzepywała spódnice z kurzu po upadku.
- To co teraz robimy? - Melody również nieco poprawiła swój ubiór, i spojrzała na Elizabeth - Ten nasz wagon… to kurcze okropne miejsce na podróżowanie…
- Straszne… a została nam tylko jedna flaszka, a przed nami jeszcze ile? Doba podróży? Nie wytrzymam chyba… - Elizabeth znów złapała się za głowę - Na razie chodźmy się przejść, zobaczmy co to za buda.

~

- Buda pełna… zobacz… wszyscy pasażerowie poszli jeść… tyyyyle ludzi… - Zaczęła marudzić Melody, ale faktycznie miała rację, praktycznie wszyscy pasażerowie pociągu udali się w jedno miejsce, by zjeść wieczorny posiłek. No i tam też kręcili się przeklęci żołnierze.
- Nie, nie, nie! - Pomachała rękoma w geście odechcenia w stronę wnętrza - Dość mi tłumów. A ty w ogóle jesteś głodna? Bo ja mam dalej pełny żołądek.
- Nie… nie jestem głodna… - Powiedziała Melody, i wpatrywała się w konduktora pociągu, który właśnie maszerował ze swoim talerzem jadła w kierunku pociągu. Spojrzała na Elizabeth - Ile masz jeszcze piniędzy?
- Nie dużo, a na co ci potrzeba?
- Nie mi, a nam - Poprawiła ją Melody, po czym pochwyciła Elizabeth za dłoń, i poprowadziła za konduktorem z tajemniczym uśmieszkiem…
- Co kombinujesz? - spytała też z uśmiechem na ustach, bo wydawało jej się, że trochę się domyśla.
- Panie konduktorze! Panie konduktorze! - Powiedziała Melody.
- Tak? - Mężczyzna się odwrócił w ich stronę… i dopiero wtedy zobaczył JAK obie wyglądają - Ymmm… Tak? - Zmarszczył brwi, po obejrzeniu je sobie z góry do dołu.
- Bo jest taka sprawa proszę pana… Ten nasz wagon… Okropny… Razem z końmi, tak się nie da… - Melody pięknie zaskomlała - Tam śmierdzi… ciasno… straaasznie. Nie można by coś…?
- Koleżanka ma rację - Elizabeth podłapała temat - My, dwie biedne kobiety, z końmi, w gorącu… i z mężczyznami. Nie da się wysiedzieć w tym cieple, musimy się rozbierać aż, ooo - Pokazała ostentacyjnie na swoje nogi, a później na piersi - A wie pan jakie są niektóre chłopy. Nie co jak tacy dżentelmeni, jak pan.
- Uch… ummm… no… - Konduktor to ślipił u Elizabeth tu i tam, po chwili i na Melody - Mógłbym was może… hmmm… no ale pociąg pełny, miejsc nie ma… hmmm… moooże bym znalazł kąt u siebie, w pierwszej klasie, ale wiecie dziewczęta… - I nagle jedną z dłoni, wskazującym palcem, stuknął się w rozporek.

Melody zrobiła skwaszoną minkę, co Elizabeth natychmiast zobaczyła. Zrobiła krok na przód, przed koleżankę, rozejrzała się, czy nikt jej nie zauważy i stając przy Konduktorze, położyła dłoń na jego kroku i wyszeptała.
- Zobaczę co da się zrobić - Teraz powiedziała ciszej, aby Melody jej nie usłyszała - Ale koleżance pan odpuści. Rozumie pan, młoda… dziewica jeszcze. Dżentelmenowi nie wypada.
- To pojedziesz sama kochana… no chyba, że… hmmm… 2$ za wpuszczenie do drugiego wagonu towarowego - Konduktor, z perfidnym uśmieszkiem, wzruszył ramionami - Obiad mi stygnie…
- Pan da nam minutkę, muszę porozmawiać z koleżanką - Wzięła Melody pod pachę i odciągnęła kawałek.

- Powiedz mi młoda, jaki masz stosunek ze swoim ciałem?
- Yyyy… ale co? - Szepnęła Melody - Nie… ja z nim… jemu… nie… - Wymamrotała w końcu.
- Ja widzę sprawę tak. Raczej się nie ugnie. Więc, albo wracamy do siebie, albo płacimy po 2 dolce za niewiele więcej, albo chowamy dumę do butów - spojrzała na swoje stopy - Których nawet nie mam. Ale w zamian mamy więcej luksusu. Pamiętaj. To jeszcze ponad doba jazdy - Dixon pomyślała, że oddawała swoje ciało za nawet mniejsza cenę w przeszłości, więc ta nie będzie dla niej problemem.
- A co z resztą? Będą na nas wściekli? Jak ich tak wyrolujemy? Nie Elizabeth… ja nie, z nim… - Melody aż błysnęły oczka, jak prawie do płaczu.
- A resztę pies jebał, tak się przejmujesz ich zdaniem? - Elizabeth spojrzała na faceta, później na Melody - A jak wypijesz kolejną flaszkę?

Melody przecząco pokiwała głową, po czym wbiła wzrok w ziemię…
- No to?? - Odezwał się najwyraźniej zniecierpliwiony konduktor.
- Spokojnie - Położyła rękę na policzku Melody - Spróbuje jeszcze raz.

Podeszła do konduktora i bez ceregieli zapytała się go.
- No dobrze panie dżentelmen, czego chcesz, aby jej odpuścić i mieć tylko mnie? Ale wpuścić obie? Hym? - Otworzyła szeroko oczy.
A tym razem to konduktor zrobił nietęgą minę.
- 2$ za wpuszczenie do innego wagonu towarowego od osoby. A jak tam coś popsujecie, albo ukradniecie, to będzie baaaardzo źle… - Powiedział mężczyzna, najwyraźniej tracąc ochotę na jakieś wymuszanie figli?
- Ja zapłacę… - Mruknęła nagle Melody.
- A co znajduje się w tym drugim towarowym, bo nie chce płacić, jak mam się przenieść z jednej ciasnoty do drugiej - Powiedziała Dixon wyciągając mieszek z pieniędzmi.
- Skrzynie, beczki, różne towary… - Powiedział konduktor - I wara wam od nich. Okradanie pociągu to poważne przestępstwo.
- Pewnie - Podawała monety konduktorowi - Ale na pewno nie ma pan ochoty na… - I tu ścisnęła swoje piersi - Wie pan, to jeszcze dzień drogi.
- Jak chcesz mi w ten sposób zapłacić, czemu nie - Powiedział konduktor do Elizabeth, w momencie gdy Melody wyciągała swoje 2$, i dziewczynie zadrżała rączka.
- Wystarczy, że użyjesz swoich ust… - Dodał, a Melody spadły z wrażenia pieniądze na ziemię.
Elizabeth pochyliła się i podniosła monety, wręczyła je konduktorowi wraz ze swoją częścią.
- Na wagon towarowy stać mnie, żeby zapłacić gotówką - żachnęła się Elizabeth, mając nadzieję, że jednak zmieniłby zdanie.

Konduktor wziął zapłatę, i schował do kieszeni.
- To ja idę zjeść, a wy po swoje toboły. Za chwilę wam tam otworzę… - Powiedział, i od nich odszedł.
- Przepraszam - Powiedziała Elisabeth, gdy już się oddalił - Źle odczytałam twoje początkowe intencje.
- Mhm… - Mruknęła Melody, miiiiinimalnie się uśmiechając, po czym kiwnęła głową w kierunku ich dotychczasowego wagonu - Co powiemy pozostałym? Zaczniemy się pakować i wyjdziemy, i…?
- Jak to co? Że wykupiłyśmy sobie inny przydział, aby wszyscy mieli luźniej. Spotkamy się po podróży - Elizabeth dała łokciem delikatnego kukstańca Melody - Jesteś na mnie zła?
- Nie no… nie jestem… - Uśmiechnęła się sympatycznie dziewczyna - Ale czasem masz takie pomysły, że… - Nie dokończyła.
- Na swoją obronę mam to, że chciałam wziąć wszystko na siebie - Powiedziała również się uśmiechając - Ale kutas był zachłanny. Dobra, bierzmy toboły i się przenosimy.
- Ok - Powiedziała Melody z szerszym już uśmiechem.


Po kilku minutach,
w nowym wagonie…


- No, jest lepiej! - Melody po wdrapaniu się do środka obejrzała sobie wnętrze z zadowoloną minką. Było co prawda wieeele skrzyń, beczek, a nawet worków, ale nie śmierdziało końmi, i nie było ich odchodów na podłodze. Był też piecyk w rogu, jak w poprzednim wagonie, była i znajoma dziura w podłodze w innym…
- No… to mi się podoba - Zawtórowała Elizabeth - A jakby dobrze tu ułożyć sobie derkę i inne rzeczy… to można nawet się nieźle położyć i zasnąć - Uśmiechnęła się na tę myśl.
- Nawet wysikać będziemy się mogły bez skrępowania - Powiedziała po spojrzeniu na dziurę.
- Tu można rozłożyć posłanie! - Melody wskazała miejsce między skrzyniami przy ścianie, tak mniej więcej na środku wagonu, po czym położyła tam obok swoje rzeczy. Rozpięła, i ściągnęła całkiem gorset, po czym głęboko odetchnęła, i przeciągnęła się.
- Od razu lepiej… - Powiedziała.
- Masz rację, tutaj będzie w sam raz - Swoje rzeczy położyła niedaleko jej - Mamy piecyk, to później coś upichcisz? - Buty, getry oraz kapelusz rzuciła na skrzynię i usiadła na drugiej.
- Ja jestem dalej pełna… - Melody poklepała się po brzuszku - No ale jak chcesz, to mogę… - Wzrok dziewczyny zawędrował na stopy Elizabeth - Ale masz brudne szwaje… - Zaśmiała się.
- Jak się chodzi boso to tak wychodzi… - Dixon podrapała się po pięcie - A wątpię, aby było gdzie je tutaj wymyć… jeszcze doba na brudasa, to straszne, włosy mnie już swędzą. A z tym posiłkiem się tak nie śpiesz, przecież powiedziałam później - Ognista próbowała wyczyścić sobie stopę kawałkiem materiału, na co Melody się skrzywiła.
- Iiiiii… przestań… - Zaśmiała się dziewczyna, odwracając wzrok, po czym zaczęła rozpinać pas z bronią - No ja też nie mówię, że już. A jak dojedziemy na miejsce, to będę się kąpała z godzinę!
- A ty co taka wrażliwa nagle się stałaś? Niedawno spędziłaś kilka godzin z końskim łajnem, a teraz moja stópka ci przeszkadza? - Zaśmiała się Dixon, jednak zaprzestała prób czyszczenia. Czystą rękę włożyła do kieszeni, z której wyciągnęła dwa cukierki, a jeden rzuciła w stronę Melody.
- Łap! - krzyknęła.
- Hę? - Zdziwiła się Melody… i dostała cukierkiem w czoło. Złapała się za nie dłonią, i przymknęła oczy.
- Osz ty… flądro - Mruknęła dziewczyna z krzywym uśmieszkiem.
- Sorry - Dixon przymknęła oko i wystawiła język - Trzeba było otworzyć usta, to może byś złapała - Zaśmiała się.
- Na dzisiaj mam dosyć słodkiego, zęby mnie bolały… wino znieczuliło - Powiedziała Melody, podeszła do Dixon… i pacnęła ją swoim kapeluszem trzymanym w dłoni przez głowę.
- Hej! Za co to?! - nadąsała się Elizabeth.
- Za cukierka? I za obijanie się, teraz? Ja mam później gotować, a ty…? Zrób nam chociaż gniazdko do spania! - Tym razem Melody pokazała jej język, nadal stojąc całkiem blisko Elizabeth, która uniosła rękę i pstryknęła ją po nosie.
- Trzeba było tyle nie jeść, to by cię zęby nie bolały - Zeszła ze skrzyni, a przez bliskość dziewczyny otarła się o nią, a później poszła słać posłanie - To ile ty tego zjadłaś?
- Prawie… wszystko? - Melody zrobiła niewinną minkę, popartą mruganiem oczek.
- Fuj… przecież to można się zasłodzić… ja zjadłam tylko kilka - Elizabeth pokręciła głową, zwrócona do Melody tyłkiem, będąc na podłodze na wszystkich czterech, rozkładając jeden koc obok drugiego - Dobrze, że nie wiesz, gdzie są moje… chyba, że masz taki nos, że je wywąchasz - zachichotała pod nosem.
- Nieee, ja mam chwilowo dosyć… - Powiedziała Melody, i nagle Elizabeth dostała klapsa w tyłek!
- Kto wypina, tego wina! - Pisnęła Melody.

Ognista podskoczyła i pisnęła zarazem.
- I to niby ja mam głupie pomysły? - Odwrócona teraz przodem do niej siedząc na tyłku rozejrzała się pod siebie na zmiętolone derki i koce - Przez ciebie muszę układać od nowa.
- Uczę się od najlepszych - Melody powiedziała jej z uśmieszkiem, cofając się do skrzynki, na której wcześniej siedziała Dixon. Tam zaczęła metodą noga o nogę ściągać buty… po chwili była w skarpetkach, i znowu świeciła dziurą w jednej z nich, i dużym palcem stopy.
- Uważaj, coś ci ucieka ze skarpetki - Zaśmiała się i znowu odwróciła się tyłem, aby ułożyć koce.
- Jej… zapomniałam… - Mruknęła Melody - Ale nowych teraz nie będę przecież zakładała…
- To sobie zaceruj. Co będziesz miała pod głowę? Podaj mi.
- Nie rozumiem? - Powiedziała dziewczyna - Co pod głowę? I co podać?
- No nie wiem. Ja np. śpię na siodle, na które jakiś materiał kładę, ty sypiasz na płasko? - Powiedziała zdziwiona Dixon.
- Ahaaa… - Roześmiała się Melody - No… ja też na siodle, i na to koc. Wiesz, myślałam, że ty gadasz, że śpisz na skarpetkach… w sumie, byłyby usypiające… - Roześmiała się jeszcze głośniej.
- Z taką dziurą na pewno, mogłabyś zaczepić sobie na nos - Też się roześmiała, a gdy już powstrzymała od śmiechu wydusiła - No podasz mi te siodło, czy nie?
- Już, już… przepraszam… - Melody ruszyła się, i o mało nie przewróciła, gdy dźwigała własne siodło, by je podać.
- Może jednak lepiej siądź - Uśmiechnęła się, wstała i odebrała od niej siodło… i sama o mało się z nim nie przewróciła. Znowu obie zachichotały.
- Pomóc ci? - Spytała w końcu Melody, i przyklęknęła na obu kolankach na skraju ich posłań.
- Chyba tak będzie najlepiej. Trochę kręci mi się jeszcze w głowie - obie złapały za siodło i ustawiły je na jednym z posłań.
- Chodź, teraz weźmiemy moje - Dixon wstając podpierała się o najbliższą ze skrzyń. Obie kobiety przeniosły drugie siodło i ustawiły je na drugim, leżącym obok, posłaniu.
- Ja muszę usiąść, napić się. Podasz mi coś do picia? - Poprosiła Elizabeth.
- Ummm… alkohol? Czy coś innego? - Rozglądnęła się po ich tobołkach Melody.
- Nie, nie alkohol… już czuje jak mi pęka głowa, jutro będzie gorzej… coś innego mi daj.
- Lemoniadę? - Padła propozycja.
- A masz?! - Elizabeth uniosła głowę i otworzyła szeroko oczy.
- No mam - Uśmiechnęła się dziewczyna, i po chwili szukania w tobołkach wyciągnęła butelkę, i podała ją Dixon.
- Daj - powiedziała biorąc ją z jej rąk i zachłannie pijąc. Po kilku dużych łykach odciągnęła butelkę od ust i głęboko nabrała powietrza - Tego mi było trzeba.

Siedząca obok Melody się uśmiechnęła, przyglądając Elizabeth…
- Co? - Spytała niepewnie się uśmiechając.
- Nic… - Powiedziała dziewczyna - Cieszę się, że ci smakuje…
- Smakuje, dziękuję - Zbliżyła się do niej i mimo małych oporów, zrobiła to co ona jej w sklepie. Przytuliła się delikatnie, ale tylko na moment.
- Ufam ci - Powiedziała patrząc jej w oczy.
- To wiele dla mnie znaczy… - Uśmiechnęła się miło Melody, i położyła dłoń na kolanie Elizabeth.
- Wiesz… uczucia, rozmowy… nie przychodzą mi łatwo takie rzeczy - Położyła swoją dłoń na jej - Dzisiaj to pewnie alkohol dużo mi pomaga - Zachichotała.
- Powiedziałabym "pij więcej", ale to głupie - Melody też zachichotała.
- Później się napijemy, przed snem, aby lepiej przespać noc - Elizabeth rozejrzała się po wagonie - Mamy łóżko, piecyk, nawet jakiś stolik się zrobi z małej skrzynki, coś jeszcze musimy przygotować przed wyjazdem?
- Nie mam pojęcia… lepiej chyba już nie można… - Parsknęła Melody - Jedynie wanny brakuje - Dodała.
- Uuuu, wanna by się przydała. A może by gdzie tu była? - Dixon puknęła ręką w skrzynię - Po podróży w tamtym wagonie długo bym nie wyszła z wody - Rozmarzyła się dziewczyna.
- Ty zostaw te skrzynki… - Mruknęła Melody - Nie pamiętasz co powiedział durny konduktor?
- Przecież nic nie robię, pomarzyć sobie nie można? - Pokazała język - O! Widzisz… wielką wannę sobie kupię, ot co.
- Wannę? Własne jeziorko! - Powiedziała głośno i roześmiała się Melody - To by było coś!
- I co jeszcze? Może wpuścisz tam rybki, które będą cię skubać po ciele i pływać między nogami? - Zaśmiała się gromko.
- Mnie? Myślałam o tobie… - Powiedziała Melody rozglądając się, po czym spojrzała na Elizabeth i dodała cicho - Można wtedy popływać na golasa…
- I nie męczyć się w tych, gorsetach, pasach, brońmi… ech… to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
- To co, jak się wszystko skończy, gdy już będzie kupa forsy, to jeziorko? - Melody wyciągnęła do niej dłoń.
Elizabeth spojrzała na twarz Melody, a później uśmiechnęła się zadziornie i uścisnęła podaną dłoń.
- Jeziorko - potwierdziła.
- A nie będziesz się śmiała, jak ci coś powiem? - Spytała Melody.
- Będę - I się zaśmiała.
- To ci nie powiem - Naburmuszyła się Melody, i założyła rękę na rękę, wieeelce obrażona, odwracając wzrok od Dixon.
- Hahaha, wiedziałam że tak zrobisz. No mów, przecież tylko żartowałam pani obrażalska - Elizabeth położyła rękę na ramieniu Melody.
- Ehe… - Mruknęła dziewczyna, i nadal na blondynę nie spoglądała.
- I co? Będziemy się tak obrażać do końca podróży? - Przyłożyła palec do nosa dziewczyny i wypowiedziała dźwięczne "BIP".
- Ty pito! - Pisnęła nagle Melody, i… rzuciła się na Dixon, dłońmi pchając jej ramiona w tył.
Elizabeth jednak się roześmiała i nie udało jej się wybronić przez co poleciała na plecy. Nie mogła powstrzymać się od napadu śmiechu… który po chwili stał się chyba głośniejszy, gdy "atakująca" ją Melody, zaczęła gilgotać Elizabeth pod pachami. Próbowała się bronić przed tym, ale było jej to utrudnione. Melody była na górze, a ona zanosiła się od śmiechu. W dodatku miała dalej na sobie gorset, który ją opinał, a Melody była od swojego wolna.
- I co teraz? - Krzyknęła wesoło Melody, na moment przestając łaskotać.
- Co oznacza "pita"? - spytała próbując łapać głębokie oddechy między salwami śmiechu.
- No.. yyy… - Siedząca na niej dziewczyna nieco poczerwieniała - No… to znaczy… - I wskazała palcem na, w sumie ich obu, rejony pod pępkami.
- Kto tak mówi? Chyba jestem już stara - znowu się zaśmiała, ale tym razem złapała ją za nadgarstki, aby ściągnąć ją z siebie i spróbować samej wdrapać się na nią.
- Co ty kombin… - Nie dokończyła Gregory, gdy Elizabeth wprowadziła swój plan w życie.
- Moja kolej - Jednak Dixon nie zamierzała gilgotać jej rękoma. Przytrzymała nadgarstki nad głową, aby nie mogła się bronić i tak obniżając głowę, włożyła swój nos pod jej pachę i nim zataczała po niej kółka.

Melody piszczała. Piszczała niczym najprawdziwsza młódka, i do tego wierzgała niczym dorodny Mustang. Były to jednak raczej radosne i wesołe odgłosy, towarzyszące dzikiej(i trochę nietypowej) zabawie.
- Czyś… ty… zwariowała… - W końcu z siebie wydusiła dziewczyna.
- Jeszcze nie - Odpowiedziała po czym przeniosła swoją głowę z pach na… szyję. W tym miejscu sama miała największe gilgotki i miała zamiar sprawdzić, czy u niej jest tak samo. U niej samej najbardziej to działało jak ktoś ją tam smyrał językiem i to samo uczyniła tutaj.
- Aaaaaaa! Proszę… już… nie… bo się posiuram! Elizabeth! - Melody po chwili tuptała i wierzgała ponownie - Proszę?
- Przecież dopiero sikałaś, nie oszukasz mnie - Powróciła do swoich czynności, które przerwała tylko na moment, aby powiedzieć jedno zdanie - No chyba, że jakoś mnie przekupisz.
- Ciekawe czym - Mruknęła Melody, odwracając głowę w bok, z zamkniętymi oczkami.
- Nie wiem, twój wybór - Elizabeth gilgotała w ten sposób jeszcze chwilę, ale nagle oderwała się, wyprostowała i puściła ręce dziewczyny.
- Język mi już zdrętwiał - Poskarżyła się.
- A ja bym się teraz czegoś napiła… - Powiedziała Melody, i jakoś tak zasłoniła swój biust rękami, spoglądając niepewnie na Elizabeth.
- Co? Boisz się, że je też wyliże? - Zaśmiała się, przerzuciła nogę i złapała za butelkę lemoniady, którą podała koleżance.
- A bo ja wiem, co ci jeszcze strzeli do łba? - Spytała dziewczyna, z trochę nerwowym uśmieszkiem. Butelkę z lemoniadą zaś co prawda wzięła, ale nie napiła się. Usiadła za to w końcu, i spojrzała gdzieś w głąb wagonu.
- Czemu się przyglądasz? - Spytała zaciekawiona Elizabeth i spojrzała w tę samą stronę.
- Nic… tak sobie myślę… - Powiedziała Melody - O różnych takich…
- No o czym? Nie rób mi tak… - Elizabeth zmarszczyła nos - A właśnie. Miałaś mi coś powiedzieć.
- Co powiedzieć? - Spojrzała na nią.
- Spytałaś się, czy będę się śmiała. Wal. Zachowam powagę cokolwiek byś powiedziała - usiadła po turecku naprzeciwko niej i spojrzała w oczy.
- A to… - Melody wzruszyła ramionkami - Nie umiem pływać…
Elizabeth uśmiechnęła się, ale nie zaśmiała.
- Serio? Ja myślałam, że coś poważnego - dała jej delikatnego pstryczka w nosek.
- Nie lubię tak… - Mruknęła Melody, odganiając dłoń Elizabeth, niczym natrętną muchę - No co? Nie każdy musi mieć wieeelkie problemy?
- No nie, ale tak to powiedziałaś… - Zrobiła krótka przerwę - A teraz powiesz mi o czym myślałaś? - Powiedziała Dixon wstając z podłogi.
- A jakoś tak mi się pomyślało o domu… - Melody uśmiechnęła się przelotnie.
- Dom - Elizabeth wyraźnie posmutniała - Nie pamiętam co to oznacza. Chciałabym mieć swój dom.
- To sobie kupimy! Taki wielki, i z właśnie jeziorkiem! - Melody wstała, i podeszła do Dixon z uśmiechem - I będziemy się całymi dniami pluskały na golasa?

Ognista szeroko otworzyła oczy na słowa Melody, nie była pewna, czy to na pewno jest żart, czy może jednak mówi na poważnie?
- My kupimy? - Spytała zdziwiona, naprawdę chętna uzyskania odpowiedzi na to pytanie, a wizja latania na golasa przy jeziorze zawitała jej w myślach.
- No… emmm… jak ci moje towarzystwo nie odpowiada… - Zmieszała się Melody, i trochę poczerwieniała - To ten… kupisz sobie, taaak. I będziesz mieć męża i gromadkę dzieci? - Dodała z niepewnym uśmiechem.
Dixon ponownie wybuchnęła śmiechem, spojrzała na Melody i wypowiedziała między chichotami.
- Ja dzieci? Ja mąż? Spróbuj to sobie wyobrazić - złapała się za brzuch, bo od śmiechu zaczął ją boleć. Melody też się śmiała, choć nie tak głośno…
Gdy Dixon uspokoiła oddech, wzięła kilka głębszych wdechów. Spojrzała na Melody, chwilę wpatrywała się w nią bez słowa.
- Ty tak serio mówiłaś z tym domem? - Zapytała poważnie.
- No a czemu nie? - Melody wzruszyła ramionkami, miło się uśmiechając - Każdy o czymś marzy…
- I ty marzysz, żeby zamieszkać ze mną? - Elizabeth nie kryła zdziwienia. A dziewczyna z warkoczami westchnęła, i pokręciła lekko, przecząco głową, wciąż jednak z małym uśmiechem na ustach.
- Ile ty masz lat? - Palnęła nagle - Tak pytam…
- Dwadzieścia siedem - Powiedziała i zamrugała oczętami - A już myślałam, że będziemy biegać na golasa w jeziorze - Uśmiechnęła się do dziewczyny.
- A ja dwadzieścia - Powiedziała Melody, i do niej mrugnęła.
- Dwadzieścia… niby tak niedawno, a jak odlegle - Dixon pokiwała głową.
- Woda! - prawie, że krzyknęła Ognista - Nie uzupełniliśmy bukłaków, jutro będzie nas suszyć… - Odwróciła głowę w stronę Gregory.
- Jasna choliba! - Melody zaczęła szybko zakładać buty - Dawaj je, ja polecę, ty pilnuj naszych rzeczy!
- Masz tutaj - Podała szybko swój i jej bukłak wody - Tylko postaraj się wziąć jak najczystszą. Nie chce dostać sraczki w trakcie jazdy.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 30-03-2022, 18:18   #36
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Oppenheimer słysząc, że pociąg się zatrzymuje wybudził się z drzemki. Podniósł się, otrzepał spodnie, przeczesał włosy a gdy wagon się otworzył wyszedł za kobietami, żeby rozprostować kości. Słońce jeszcze nie zdążyło zajść za horyzont więc mógł cieszyć ostatnimi jego promieniami. Odetchnął pełną piersią ignorując pijackie śmiechy i szczebiotanie towarzyszek. Widząc charakterystyczny szyld ruszył do jadłodajni, by wrzucić coś na ząb. Miejscowa kuchnia nie oferowała raczej zbyt wiele, ale i tak była pewnie lepsza od suchego prowiantu.
Ostatecznie wybór padł na jajecznicę na bekonie. Smakowała lepiej niż wyglądała więc ukontentowany wrócił z powrotem do bydlęcego wagonu. Zasiadł w kącie, czekając na odjazd.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 30-03-2022, 20:39   #37
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jeden głupiec zabił drugiego. Jeden za dużo gadał, drugi za mało myślał.
Ta myśl przemknęła przez głowę Johna, który zerwał się na równe nogi i zaczął uspokajać wierzchowca, spłoszonego wystrzałami, wzmocnionymi przez cztery ściany towarowego wagonu.
Strzały były celne, więc Gato najpierw opuścił szeregi grupy, a chwilę później, przy aktywnej pomocy Jamesa, wagon.
Wniosek był prosty - trzeba było ważyć słowa. I oglądać się za siebie, bo kto wie, czy komuś nie przyszedł do głowy oczywisty fakt - ta sama kwota, podzielona przez mniejszą liczbę osób, daje większy zysk.

* * *

Pociąg wreszcie się zatrzymał.
Stacja do okazałych nie należała, ale miała parę zalet.
Ubikację.
Wodę.
Jedzenie.

To ostatnie do arcydzieł sztuki kulinarnej nie należało, ale i tak bylo o niebo lepsze nić cokolwiek, co John zdołałby upichcić na własną rekę.
Najedzony wrócił do wagonu i zadbał o to, by wierzchowiec się napił. A wtedy dowiedział się, że Elisabeth i Melody znalazły sposób na podróż w lepszych warunkach. Stosunkowo lepszych.
Obiektywnie patrząc, trzeba by uznać kwotę za nieco wygórowaną. John wolałby co prawda wydać dwa dolary na parę chwil z chętną panienką, ale takowej w okolicy nie było, więc pieniądze trafiły do ręki konduktora, a John wraz ze swoim bagażem - do sąsiedniego wagonu.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-03-2022, 22:31   #38
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Elizabeth została sama po tym jak Melody ruszyła z bukłakami, aby napełnić je wodą, co zapewne zajmie jej więcej czasu. Ognista w tym czasie jeszcze raz przyjrzała się legowiskom, które poprawiła ostatni raz, aby spało im się jak najwygodniej. Później rozejrza się po wagonie i jej wzrok natrafił na średniej wielkości skrzynkę. Ściągnęła ją z tych górnych i położyła na środku wolnej przestrzeni, aby robiła za stół, a obok niej przystawiła dwie małe skrzyneczki, które posłużą im za siedziska.

Zakodowała sobie w pamięci, aby powiedzieć przy sposobności konduktorowi, że przestawiła te skrzynki i w jakim celu, aby później nie było nieporozumień. Miała wielką chęć, aby zajrzeć co do niektórych skrzyń, a w szczególności kufrów, jednak pohamowała się. Zdawała sobie sprawę, że w momencie nakrycia zostanie wyrzucona na zbity pysk, a o dalszej podróży, a w tym Melody, może sobie pomarzyć.

Postanowiła jeszcze raz wrócić do poprzedniego wagonu, aby pogłaskać trochę swojego ogiera. Powoli wygramoliła się z wagonu, tak samo weszła do drugiego i zaczęła czesać konia po grzywie. W tym czasie wrócił już Oppenheimer, który siedział w kącie, który wcześniej zajmował. Zaraz później zjawił się John, który zauważył zniknięcie bagaży kobiet, czym się zainteresował. Dixon ograniczyła się do informacji, że udało im się wynegocjować u konduktora, że za 2$ można przenieść się do wagonu obok, także towarowego, ale bez koni, a głównie ze skrzyniami i kutrami, których pod żadnym pozorem nie wolno ruszać. John podobnie jak wcześniej kobiety, zapłacił konduktorowi odpowiednią sumę i zaczął się przeprowadzać, co szło mu znacznie łatwiej niż wcześniej pijanym dziewczynom.

Gdy Dixon upewniła się, że wierzchowiec jest dobrze zadbany i ma wszystko co mu trzeba, rozejrzała się, czy nie zostały jakieś rzeczy, jej lub Melody, a gdy była już pewna, wróciła do nowego lokum. Tam już rozkładał się John. Ognista od razu zaznaczyła, że tam, gdzie są ułożone łóżka jest część kobieca, jak chcę się gdzieś kłaść, niech znajdzie sobie miejsce, którego było mało przez już rozłożone ich posłania i przyszykowany prowizoryczny stolik z tobołkami.

Aby jednak dać więcej miejsca mężczyźnie Dixon zbliżyła posłanie swoje i Gregory, mając nadzieję, że ta nie będzie miała nic przeciwko, które praktycznie były już ze sobą połączone tworząc jedno oraz przesunęła w tę samą stronę skrzynie robiące za meble, które będą oddzielały obie części - męska i damską.

Kobieta zadowolona z siebie, ostatni raz rozejrzała się wkoło. Nie znalazła nic, co mogłaby poprawić lub ulepszyć, jednak jej wzrok zatrzymał się na braku deski w podłodze robiącym za prowizoryczną toaletę. "No to tyle z prywatności" Pomyślała i poczuła, że jej pęcherz od nadmiaru alkoholu, a także wypiciu dużej ilości lemoniady znów się upomina o opróżnienie. Nie mając ochoty wracać do stacyjnej ubikacji, bojąc się także, że może nie wrócić na czas, upomniała Johna, aby ten nie podglądał i załatwiła swoją potrzebę tam, gdzie było to przewidziane.

Chciała ponownie wyjść przed wagon i poczekać na towarzyszkę, jednak jak się podniosła stwierdziła, że zbyt bardzo boli ją głowa, w której dodatkowo ciągle się mocno kręci, a cała dotychczasowa praca nieźle ją zmęczyła. Postanowiła położyć się na swoim posłaniu i to właśnie tam zaczekać na Melody, odpoczywając, a kiedy wróci wyciągnąć ostatnia butelkę i spożytkować ją, a może nawet poczęstować Johna. Jak już leżała, dla wygody zdjęła z siebie wszystko co niepotrzebne, a jeszcze nie zdjęła i zostawiła na sobie jedynie bieliznę i sukienkę. I czekała.

Niestety zmęczenie, a z nim alkohol okazały się silniejsze od niej i po niedługim czasie odpłynęła w objęcia Morfeusza, co dała znać kazdamu, kto znalazłby się w pobliżu swoim pochrapywaniem.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 30-03-2022, 23:57   #39
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Stuku-puk, stuku-puk, toczyła się metalowa bestia napędzana ogniem. Terkotanie kół było rytmicznie monotonne, rutynowe, akcentowane trzeszczeniem przedziału, rozmowami i przedstawieniami wstawionych kowbojek. Wesa, którego żołądek skręcał się coraz bardziej w preclowaty splot z każdym przebytym kilometrem, w nader głębokim poważaniu miał towarzystwo, a w jeszcze głębszym integrację z rzeczonym towarzystwem. Marzył jedynie o przystanku i stanięciu nogami na stałym gruncie, który nie wibrował i nie terkotał. Siedział więc skulony, obraz nędzy i rozpaczy, wyglądając jak przysłowiowe siedem nieszczęść.

Nie miał odwagi dotykać jakiegokolwiek jedzenia ani alkoholu, ograniczając się jedynie do wody z bukłaka. Irytowanie żołądka było ostatnim, czego potrzeba było mu w tej chwili, a cokolwiek cięższego przechodzącego mu przez przełyk zapewne zaraz wyrwałoby się tenże samą drogą na zewnątrz w trybie ekspresowym. Wesa ożywił się nieco dopiero na słowa Gato, a już zupełnie widząc jak rozdaje listy gończe. Mięśnie napięły się momentalnie, a serce zabiło szybciej, ale wbrew obawom żadna z podobizn nie była jego i pod żadną nie widniało “Wesley Chaser”. Całe szczęście, przezorność popłacała.

Huk wystrzału, a później kolejny, były niespodziewane. Wesa aż podskoczył na swoim miejscu, widząc jak mogiła otwiera się pod Gato. Prędki szaber i już Langford wytaczał kocura z przedziału, bez zbędnych ceremoniałów czy epitafium. Nahelewesa nie skwitował wydarzenia, jedynie wewnętrznie wzruszył ramionami i wrócił do zdychania, jak zdychał. Przystanek powitał z radością, wytaczając się na zewnątrz czym prędzej - uprzednio upewniając się, że nóż i rewolwer ma przy pasie - i opierając o pierwszą z brzegu barierkę, wciągając głęboko powietrze. Po chwili obrócił się i wystawił twarz ku górze, jakby w duchu dziękując przodkom za chwilę wytchnienia. Może i dziękował?

Wesa odwiedził i jadalnię. Nieco później, gdy już nawdychał się świeżego powietrza i wrócił mu apetyt. Nie zapominał jednak o tym, że czekała ich dalsza jazda, toteż kolację ograniczył jedynie do ciepłej zupy i paru kromek chleba, nie chcąc ryzykować niczego cięższego. Najedzony, odkładał powrót do przedziału, krążąc jedynie w jego pobliżu i przeciągając się. To sobie przysiadł, to porzucał kamyczkami, to pooglądał ludzi. Uwadze nie uszło mu, że resztę podróży spędzą podzieleni na dwie. Cóż, może to i lepiej?

W końcu, gdy już znudził mu się spacer, Wesa wziął głęboki oddech po raz setny i wskoczył z powrotem do wagonu, kiwając głową Arthurowi i bardzo, ale to bardzo skrzętnie unikając jego spojrzenia. Zaczął wątpić, czy podział rzeczywiście wyjdzie im na lepsze, ale że nie planował wydawać zaoszczędzonych dolarów w imię nieznacznie większego komfortu, zacisnął jedynie zęby. Żołądek już wywrócił fikołka.

Przeklęty pociąg!
 
Aro jest offline  
Stary 01-04-2022, 19:45   #40
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację

Gdzieś w drodze…

Wieczorem, dokładnie po 31 minutach, pociąg ruszył w dalszą drogę. Kto skorzystał z "dobrodziejstw" postoju, skorzystał, kto nie, to… był głupi. Posiłki serwowane na malutkiej stacji do najlepszych w życiu nie należały, nic im jednak złego nie można było zarzucić. No może poza ceną. Ta była bowiem wygórowana, i to mocno, ale co zrobić, jak innej możliwości nie było. Człowiek człowiekowi kojotem, i zamiast typowych 25c za posiłek, kasowano biednych podróżnych na 50c! Nie chcesz, jeść tutaj nie musisz, nikt nikogo nie zmusza… taaa, akurat.

Elizabeth chrapała w najlepsze, już na stacji, zanim w sumie pociąg ruszył. Ale i tak(chyba) przez sen czuła, jak w pewnym momencie ktoś "miękki" się obok niej kładzie, a nawet ją przykrywa kocykiem.

~

Towarzystwo się podzieliło. Kilku osobom zachciało się w pociągu odrobiny więcej wygód… a być może po prostu braku smrodu, jaki na różne sposoby produkowały konie? Dochodziła również do tego kałuża krwi na podłodze wagonu, po jednym z nich… w jednym wagonie towarowym podróżował więc Arthur, James i Wesa. W drugim z kolei Elizabeth, Melody i John.

Na kilkanaście najbliższych godzin ograniczyło to możliwość dogadywania się odnośnie ich głównego celu podróży… jednak nie oszukujmy się, czasu do napadu na pociąg było jeszcze naprawdę wiele(6 dni), a do tej pory to i tak w sumie nikt nic konkretnego - czy i mądrego - jeszcze nie powiedział. Plany więc planami, ale przed sobą mieli jeszcze naprawdę maaaaasę kilometrów, no i czasu.



Noc minęła spokojnie. Jeśli oczywiście można to tak nazwać, przy całych tych rewelacjach, jakie im towarzyszyły w trakcie jazdy w wagonach towarowych.



6 maj,
poranek,
nadal gdzieś w drodze…

Smród końskiego kału i moczu. Lekki fetor krwi na deskach podłogi. I ten hałas jadącego pociągu, te stukanie, te zgrzyty, wibracje, lekki przeciąg. Wesa był… po prostu wściekły, że się obudził, i znowu to wszystko było wokół niego.

Ale była i kawa. I to zdobyczna. Parzył ją James.

Zegar kieszonkowy Arthura wskazywał niemal godzinę 9 rano, a pociąg wciąż jechał, i jechał, i jechał. Żadnego postoju o poranku.


~

Stukanie, zgrzyty, wibracje, lekki przeciąg…

Elizabeth otworzyła oczko. Czuła się kiepsko po wczorajszych libacjach, i każdy odgłos pociągu wprost dudnił jej w potylicy. A posłanie obok niej, co prawda mocno zmiętolone, było puste.

Pachniało kawą. I jajecznicą, i bekonem. Do tego był chleb, ser masło, pomidory.

Melody w skarpetkach, spodniach, i nieco rozchełstanej koszuli, odstąpiła od "kozy", i zbliżyła się do Dixon. Na mały moment gotowanie przejął John. Gregory była trochę blada, i zapewne skacowana, choć nie tak mocno jak właśnie Elizabeth.
- Wstawaj śpiochu, umyj buzię, i siadaj do śniadania - Powiedziała z uśmiechem dziewczyna, przyklękując przy jeszcze nieco rozespanej Elizabeth.


***

Dokładnie o 9:33 lokomotywa pociągu zaczęła nagle nieustannie pogwizdywać, a sam pociąg zwolnił… by po chwili ruszyć chyba z całej pary.

W coś przywalono, aż wszystko zadrżało, ale pociąg jechał dalej i dalej i dalej, cały czas pogwizdując.

Rozbrzmiały strzały.

I dzikie wrzaski.



Pociąg atakowali indianie!!

Kto otworzył drzwi wagonu, miał lepszy widok na całe zajście… i mało nie oberwał strzałą, czy i kulą.

Czerwonoskórzy próbowali zatrzymać pociąg blokadą na torach, przez którą na szczęście pociąg się przebił, a teraz gonili konno po obu stronach wagonów, strzelając, wrzeszcząc, i wskakując na cały skład, głównie na jego tyłach.

Za chwilę zabiorą się za wyrzynanie pasażerów, za chwilę jeszcze dotrą do lokomotywy i ją przejmą…

Były problemy.

I to duże.








***

Komentarze jeszcze dzisiaj...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172