| Stuku-puk, stuku-puk, toczyła się metalowa bestia napędzana ogniem. Terkotanie kół było rytmicznie monotonne, rutynowe, akcentowane trzeszczeniem przedziału, rozmowami i przedstawieniami wstawionych kowbojek. Wesa, którego żołądek skręcał się coraz bardziej w preclowaty splot z każdym przebytym kilometrem, w nader głębokim poważaniu miał towarzystwo, a w jeszcze głębszym integrację z rzeczonym towarzystwem. Marzył jedynie o przystanku i stanięciu nogami na stałym gruncie, który nie wibrował i nie terkotał. Siedział więc skulony, obraz nędzy i rozpaczy, wyglądając jak przysłowiowe siedem nieszczęść.
Nie miał odwagi dotykać jakiegokolwiek jedzenia ani alkoholu, ograniczając się jedynie do wody z bukłaka. Irytowanie żołądka było ostatnim, czego potrzeba było mu w tej chwili, a cokolwiek cięższego przechodzącego mu przez przełyk zapewne zaraz wyrwałoby się tenże samą drogą na zewnątrz w trybie ekspresowym. Wesa ożywił się nieco dopiero na słowa Gato, a już zupełnie widząc jak rozdaje listy gończe. Mięśnie napięły się momentalnie, a serce zabiło szybciej, ale wbrew obawom żadna z podobizn nie była jego i pod żadną nie widniało “Wesley Chaser”. Całe szczęście, przezorność popłacała.
Huk wystrzału, a później kolejny, były niespodziewane. Wesa aż podskoczył na swoim miejscu, widząc jak mogiła otwiera się pod Gato. Prędki szaber i już Langford wytaczał kocura z przedziału, bez zbędnych ceremoniałów czy epitafium. Nahelewesa nie skwitował wydarzenia, jedynie wewnętrznie wzruszył ramionami i wrócił do zdychania, jak zdychał. Przystanek powitał z radością, wytaczając się na zewnątrz czym prędzej - uprzednio upewniając się, że nóż i rewolwer ma przy pasie - i opierając o pierwszą z brzegu barierkę, wciągając głęboko powietrze. Po chwili obrócił się i wystawił twarz ku górze, jakby w duchu dziękując przodkom za chwilę wytchnienia. Może i dziękował?
Wesa odwiedził i jadalnię. Nieco później, gdy już nawdychał się świeżego powietrza i wrócił mu apetyt. Nie zapominał jednak o tym, że czekała ich dalsza jazda, toteż kolację ograniczył jedynie do ciepłej zupy i paru kromek chleba, nie chcąc ryzykować niczego cięższego. Najedzony, odkładał powrót do przedziału, krążąc jedynie w jego pobliżu i przeciągając się. To sobie przysiadł, to porzucał kamyczkami, to pooglądał ludzi. Uwadze nie uszło mu, że resztę podróży spędzą podzieleni na dwie. Cóż, może to i lepiej?
W końcu, gdy już znudził mu się spacer, Wesa wziął głęboki oddech po raz setny i wskoczył z powrotem do wagonu, kiwając głową Arthurowi i bardzo, ale to bardzo skrzętnie unikając jego spojrzenia. Zaczął wątpić, czy podział rzeczywiście wyjdzie im na lepsze, ale że nie planował wydawać zaoszczędzonych dolarów w imię nieznacznie większego komfortu, zacisnął jedynie zęby. Żołądek już wywrócił fikołka.
Przeklęty pociąg!
|