Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2022, 03:34   #212
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=36v6XBpa7CA[/MEDIA]

Kantyna obozu Blackmoore miała niesamowitą właściwość przyciągania ludzi znajdujących się w całej bazie oraz jej okolicach. Niby nic nadzwyczajnego, prawie żadnych wygód, ale żarcie dawali całkiem znośne i ciepłe przede wszystkim, a do tego było dość miejsca aby rozsiąść się z nogami na stole i w najlepsze oddać błogiej, zasłużonej przerwie. Szczególnie, gdy jak Ammit i Bishop, zniknęło się na parę długich dni z radaru, wracając dosłownie godzinę przed posadzeniem obitych tyłków na drewnianych ławach - nieopisana ulga i przemiła odmiana. Prawie jak powrót do domu, do swoich.
Siedzieli więc w trójkę: Marah, Liam i Dylan. Pierwsza dwójka nosiła na sobie ślady mniejszych i większych perturbacji w postaci sinaków, otarć czy rozcięć załatanych przez osiedlowego doca, który w przeciwieństwie do nich siedział jak Bóg przykazał: dupą na ławie, z nogami na ziemi i łokciami opartymi o blat w niewielkiej odległości od dwóch par wojskowych butów również tam ułożonych. W przeciwieństwie też do pary najemników był poważny i gapił się bez uśmiechu na ucieszone mordy kompanów z których jedno popijało gorącą czekoladą wyjadane paluchami z puchy kawałki mięsa, a drugie ciągnęło browara aż mu grdyka chodziła jak winda ekspresowa w drapaczu chmur w górę i w dół i w górę i w dół.

Nie minęło wiele czasu kiedy pojawił się czwarty biesiadnik chociaż on dla odmiany minę miał bardzo wkurwioną. Wparował do kantyny prawie z drzwiami, rozglądając rozwścieczonym wzrokiem póki nie namierzył pozostałej trójcy i prawie truchtem nie ruszył w ich stronę. Wciąż miał na sobie mokrą od deszczu pałatkę, a za ramieniem wystawała mu lufa karabinu, zaś jego buty i spodnie posiadały całkiem obszerną, wciąż świeżą warstwę błota. Dopadając do stolika prawie staranował brunetkę która widząc go wstała i też ruszyła w jego stronę. Zatrzymał się jednak w ostatniej chwili, obejmując najemniczkę nadzwyczaj delikatnie, a ona nie pozostała mu dłużna szukając ustami jego ust. Witali się przez dłuższy moment, aż wreszcie pierwsze emocje opadły i po szybkich zapewnieniach że jest w porządku żołnierz usiadł przy stole, zgarniając swoją kobietę na kolana.
- Dlaczego mi nie powiedzieliście że już jesteście? - rzucił z wyrzutem.
Grant rozłożył ręce.
- Na zwiadzie byłeś, po chuja ci mieliśmy dupę zawracać?
Vaude zapowietrzył się jeszcze tamten nei skończył mówić.
- Już się tak nie uruchamiaj kochanie - Ammit szybko się wcięła - Wiedzieliśmy że niedługo kończysz. Micha się zbliża.
- Micha rzecz święta
- pokręcił głową Dylan.
- Dokładnie! - łysol ucieszył się - Widzisz? Doc mądrze prawi!
- Słyszy -
dziewczyna mruknęła.
- Co?
- Słyszy, nie widzi. Dźwięki się słyszy, a nie widzi.
- A weź spierdalaj
- obruszył się - Co się przyjebałaś jakbyś jakąkolwiek szkołę kończyła.
Van den Akker kopnęła go pod stołem.
- Po pierwsze to zamknij mordę, a po drugie chlej. Całą drogę mi dupę trułeś jak to byś się browara napił to pij a nie sensacji szukasz!
- Wrócili niecałą godzinę temu.
- medyk wyjaśnił żołnierzowi - Sprawdziłem, nic poważnego im nie jest, same powierzchowne, drobne rany.
- A co z…
- Alex zaczął, patrząc w dół, na brzuch Ammit.
- Wszystko w porządku, wróciliśmy we troje - uspokoiła go, doc kiwnął głową i wreszcie się uśmiechnął.
- Co się stało? - Vaude spytał
- No mówiliśmy ci przecież, że dogadaliśmy się z WSIurami i lecimy w teren na robotę. - dziewczyna pocałowała go w policzek - Nic skomplikowanego, mieliśmy przejąć paczkę od kuriera z Essex, nie ma co gadać.
- Chyba jednak jest skoro Dylan musiał ci łuk brwiowy zszywać.
- Zahaczyłam głową jak wchodziłam do mecha…
- Marah!
- Dobra, dobra, już się nie denerwuj
- westchnęła, obejmując go mocniej i zaczęła powoli drapać plecy pod przemoczonym płaszczem aby się uspokoił.
Podziałało, blondyn po chwili wziął porządny wdech i wydech.
- To co się stało? - spytał
- Peters trochę wierzgał.
- Jaki Peters, wasz dawny kumpel?
- popatrzył na nią uważnie.
- Sebastian Peters. - wyjaśniła - Jeden z The Patriots.
- On był kurierem?
- Nieee, kurierem okazał się nasz stary znajomy. Calunu.
- Bishop dorzucił swoje parę centów - Petersa zgarnęliśmy potem, przy okazji.
- Tak jakoś wyszło… i bardzo kurwa dobrze.
- najemniczka warknęła krótko. Mściwie.
Bishop za to tryskał optymizmem.
- Pogadaliśmy sobie z tym kurierem trochę, co tam w wielkim świecie słychać, co tu robi. Kumplowaliśmy się, więc nie robił żadnych problemów żeby się podzielić informacjami gdzie z czym i do kogo idzie.
- Żadnych problemów tak?
- Alex nie wydawał się przekonany.
Były Workmen zrobił urażoną minę.
- Absolutnie!

***


- Ty jebany śmieciu! Myślałeś że cię nie znajdę?! Że ci kurwa nie podziękuję za zostawienie na pewną śmierć?!! - gniewny wrzask Ammit zlewał się w jedno z rytmicznymi odgłosami głuchych uderzeń buta o miękkie ciało. Stała nad zakrwawionym, niemrawo poruszającym się mężczyzną kopiąc go zapamiętale celując w nerki i głowę, a Workmen próbował jakoś uchronić witalne miejsca ciała przed ciężkimi ciosami podkutych blachą buciorów, ale nie za bardzo mu wychodziło.
Stali na środku polany, obok stał znaleziony WI-DM DemolitionMech podobny do tych posiadanych kiedyś przez dwójkę najemników z tym że temu wsadzono na łeb dodatkowy small laser, a na plecy heat sink aby to jakoś zrównoważyć. Grzebał przy nim Grant i to grzebał namiętnie od paru minut, jednak słysząc że nie zanosi się na zmianę klimatu w końcu odwrócił się do pozostałej dwójki.
- Weź bo się jeszcze spocisz i będę z taką śmierdzącą babą jechał - odezwał się do brunetki.
- To jeden z tych którzy mnie zostawili żebym zdechła! - odwarknęła nie przestając kopać leżącego, a łysol przewrócił oczami.
- Żałujesz? - spytał.
Van den Akker zgrzytnęła zębami.
- Wiesz że nie, ale tu chodzi o zasady - zwolniła, żeby jednak zaraz potem wznowić pracę. Wzięła większy zamach celując w bok ex-kumpla i przykopała z całej siły. W parnym, dusznym powietrzu dżungli wraz z krzykiem bólu rozszedł się trzask łamanych żeber.
Bishop westchnął teatralnie.
- Nie zajeb frajera, potrzebujemy info.
Dziewczyna zjeżył a się.
- Za kogo ty mnie masz?
- Za moją chicę. Daj podwieszę ci go i się baw -
odszedł od maszyny rozglądając się plecakiem aby wyjąć sznur.
- A żebyś kurwa wiedział - wysyczała.
Najemnik westchnął po raz drugi, schylając się po rzucony na trawę parciany worek. Zarzucił go na ramię.
- Bierz te swoje skalpele, są w drugim plecaku.
- Skalpele?
- Marah prychnęła, a na jej twarzy pojawiła się satysfakcja - Jakie kurwa skalpele?! Dawaj łom!
Liam przewrócił oczami i nawet przez chwilę mu się zrobiło szkoda dawnego znajomego. Ten za to słysząc co się dzieje zaczął płakać.

***


Grant upił piwo, zakręcając butelką w zadumie.
- Dobrze było się spotkać, teraz takie czasy że nie wiadomo czy przypadkiem ostatniego browara z kumplami nie spijasz właśnie, bo jutro ich usuną z parkietu. Calunu też się wzruszył i z tego wzruszenia oddał nam przesyłkę. Taki mały, śmieszny dysk z danymi od Julka prosto do jego kumpli z Nowej Rodesi.
- Umówili się na odbiór pośrodku zadupia, w bazie tymczasowej. -
dorzuciła najemniczka - On i frędzel od Patriotów, ten cały Peters. Był następnym elementem sztafety. Nie wiedzieliśmy co jest na dysku, Calunu też nie wiedział.
-Może po prostu nie chciał wam powiedzieć.
- westchnął Dylan.
Para Workmenów popatrzyła na siebie i synchronicznie parsknęła, kręcąc głowami.
- Nieee doktorku, to tak nie działa - Łysol uśmiechnął się z politowaniem i zaraz podjął opowieść - Powiedział wszystko co wiedział, podał koordynaty punktu spotkania, kody uwierzytelniające, hasła, odzewy, nazwiska łączników. Był bardzo rozmowny.
- Stęsknił się widać
- wcięła się dziewczyna.
Bishop przytaknął z mądrą miną.
- Też tak myślę, wieki żeśmy się nie widzieli. Z tej radości i wzruszenia nawet nam oddał mecha.
- Co ty pieprzysz? -
Alex nie wytrzymał i syknął krótko.
- No kobity się spytaj - obruszył się, a Marah potwierdziła ruchem głowy.
- Spotkanie obudziło w nim ukryty dotąd pacyfizm, wreszcie chciał zrobić coś dla innych a nie dla siebie. - powiedziała
- Powołanie odkrył - dodał drugi Workmen.
- Pasję raczej, długo tłumioną.
- Nie dziwię się, bycie rybakiem ma dużo wspólnego z naukami Jezusa.
- Jezus był cieślą
- Dylan uśmiechnął się ironicznie, na co najemnik rozłożył bezradnie ramiona.
- Rzeka była bliżej - stwierdził.
- Poszedł łowić ryby - brunetka dodała swoje.
- I wcale nie od dna, co? - Vaude prychnął.
- Różne są szkoły i techniki rybołówstwa. Preferencje i gusta, gdzie ja tam będę kogoś oceniał - Liam machnął ręką. - Najważniejsze że dał nam to czego potrzebowaliśmy… tyyyyylko oddanie dysku WSIurom nie byłoby takie zabawne.
- Więc?
- medyk popatrzył na Ammit.
- Więc postanowiliśmy wbić się Patriotowi na imprezę i mu oddać przesyłkę. - wyjaśniła spokojnym głosem na co Vaude z Kenithem wybałuszyli oczy.
Ten pierwszy nabrał powietrza próbując opanować gniew.
- Mało mamy tu atrakcji? - spytał głosem trzęsącym się ze złości. Patrzył nie na łysola, a na brunetkę - Swędzi cię dupa, dawno nie dostałaś wykopu na pole bitwy? Powinnaś…
-... a weź ze mnie zejdź.
- odwarknęła - Powinnam wiele rzeczy, leżeć na dupie, nie ruszać się i kurwa unikać wszystkiego po drodze oprócz żarcia, srania i spania.
- Opanuj pierścień typie. Przecież nie była sama, pilnowałem jej i niańczyłem żeby sobie krzywdy nie zrobiła -
Bishop powiedział i zrobił kwaśną minę - Słyszałeś doktorka, nadal jest was trójka, wszystko w porządku, a chica też się musi rozerwać od czasu do czasu. Nie jesteśmy biurwami tylko najemnikami do cholery. Chcesz to ją przywiąż do klozetu ale ci ten łańcuch przegryzie i albo spierdoli, albo cię nim udusi. Albo sama się wyhuśta. Od siedzenia w tym wraku idzie się posrać z deprechy.
- Dajcie spokój, wszyscy.
- Dylan podniósł pokojowo otwarte dłonie na wysokość ramion. - Im szybciej ta wojna się skończy, tym szybciej wrócimy do normalności. Im słabszy wróg tym mniejsze niebezpieczeństwo że coś pójdzie nie tak.
Nastała chwila ciszy i przedłużała się póki wreszcie porucznik nie wypuścił powietrza ze świstem przez zęby.
- Co było dalej? - spytał, a Grant radośnie podjął wątek jakby żadna przerwa nie miała miejsca.
- Było szkoda żeby hasła Calunu się zmarnowały. Pożegnaliśmy się, życzyliśmy mu szczęścia na nowej drodze życia po czy paliliśmy gumy na podane koordynaty. Na bramie obejrzeli nas z pięć razy, ale odzewy się zgadzały, sygnatury i reszta tak samo. Poza tym brama to kurwa szumnie powiedziane. Gówniana palisada sklecona na szybko, jakaś wieża strażnicza i barak który tam wcześniej był, a ta hołota go sobie przygarnęła. Mieli też mecha przykucniętego na skraju polany. Zostawiliśmy nasz szrot i cali na biało wparowaliśmy do meliny.
Ammit skorzystała z okazji że Grant wziął się za dopijanie piwa.
- Nie było ich wielu, sprzęt też mobilny raczej, nic stacjonarnego. Z ciężej maszynerii jeden Panther, a nie zamierzaliśmy z nim walczyć tylko pogadać.
- Po co?
- medyk uniósł brew.
- Wieczór się zbliżał, my cały dzień byliśmy w trasie. Chcieliśmy odpocząć. - najemnik wzruszył ramionami. - Dali nam się przespać do rana.
- Tak po prostu dali wam spokój?
- No jasne! Nawet kocem poratowali żebyśmy nie zmarzli w tym tropikalnym upale. Dobrzy ludzie, kulturalni i empatyczni. Szybko padliśmy w kącie dając sobie czas na regeneracyjną drzemkę.


***

Dyndająca pod sufitem goła żarówka na kablu oświetlała stół sklecony na szybko z dwóch skrzyń i starych drzwi, zastawiony butelkami, szklankami, otwartymi puszkami konserw oraz paczkami skręcanych ręcznie papierosów. Na samym środku królowała kupka kart, a siedzące wokół osoby trzymały jeszcze po parę w dłoniach. Tych wolnych od szklanek. W kącie pokoju stary kaseciak trzeszczał jakąś łupanką przez co trzeba było podnosić głos aby się porozumieć.
- Nie myśleliście o tym żeby to pierdolić i przenieść się do nas? Julius Spencer na nieźle nagrzane pod kopułą. Nie jest stabilny i nie wiadomo co mu w końcu odbije - barczysty, ogolony krótko brunet w całkiem wyjściowym mundurze spytał łysola po drugiej stronie, a ten tylko się zaśmiał.
- No nie. Tu będę bronił Julka. To akurat człek konsekwentny. Był pazernym zjebusem, jest pazernym zjebusem i będzie pazernym zjebusem. Nic go nie zweryfikowało, to byt integralny. Jemu można ufać jak go bliżej poznasz. - puścił oko Ammit siedzącej byczkowi na kolanach. Obejmowała go za kark i mimo że miała ochotę mu skręcić ten kark, łasiła się do Patriota, a Petersowi najwidoczniej się to podobało bo nie oponował.
- Moze zbastuj z tą wódą? - spytała z lekkim uśmiechem, gapiąc się mu w twarz.
- Już chcesz mi życie mi chcesz układać?
- Jeszcze czego -
prychnęła, głaszcząc bo po szyi i lewym ramieniu - Nie mam cię w dowodzie, ale autograf mi obiecałeś. Jeszcze parę kolejek i ci długopis nie stanie.
- O to się nie martw. Wypiszę ci całą litanię.
- odpowiedział z ironią.
Zawinęli się jednak niedługo potem, po skończonej partyjce i dopitym rozchodniaku. Patriot przewiesił brunetkę przez ramię i śmiejąc się wyszedł do pokoju na lewym końcu głównego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Grant rozlał na zdrowie, bo zdrowia nigdy za wiele. Reszta obstawy ze złośliwymi uśmiechami obserwowała zamknięte wrota, lecz miny nagle im nieco się wyostrzyły gdy doszedł zza nich głuchy łomot. Popatrzyli po sobie, jeden się zaczął podnosić, dwóch innych popatrzyło prosto na Bishopa, ale ten spokojnie przepił co miał w szkle. Zaraz też z sąsiedniego pokoju rozległ się głośny kobiecy jęk do wtóru rytmicznych uderzeń. Jakby metalowe wezgłowie łózka uderzało o drewnianą ścianę.
- Zakład że ją zajedzie do rana? - któryś z graczy zarechotał, inni zagwizdali, wracając na swoje miejsca. Workmen tylko rozłożył ręce przybierając minę świętego ściągniętego z obrazu w kościele. Dopił co miał i też się zawinął pod pretekstem, że ktoś w ich duecie musi mieć właściwą lokacje dupy oraz głowy. Ta druga się przydaje do pilotażu.
Podobno.

***


Kiedy się siedziało i czekało czas okropnie się dłużył. Normalnie Marah cieszyłaby możliwość posiedzenia w spokoju. Brakowało jej snu, czegoś do picia i Alexa. Zaczynała poważnie wątpić w sens całej kabały… mogła teraz spać obok narzeczonego mając gdzieś czekanie aż Liam skończy swoją część roboty. Od godziny czuła się coraz gorzej, porzygała się ze trzy razy i tylko przełykała coraz bardziej lepką i gorzką ślinę zalegającą w ustach. Wykpiła się od picia, miała inną rolę i zadanie. Takie, które wypełniała skrupulatnie i…
- Mmmm-mmm! - rozmyślania przerwało jej zduszone kneblem mamrotanie.
- Zamknij się, nie chcę cię bić a będę musiała jeśli się nie uspokoisz - westchnęła, patrząc na zamroczonego, związanego jak baleron byczka leżącego nago na łóżku. Biedak chciał poruchać, a to jego wyruchali. Życie.
Ona za to siedziała rozparta na krześle, z nogą opartą o wezgłowie łóżka i od czasu do czasu stukała nim rytmicznie w ścianę, wydając z siebie jęki dla lepszego efektu. Na szczęście podobny cyrk ciągnęła przez pierwsze półtorej godziny. Teraz sobie dała spokój. Za bardzo chciało się jej wymiotować.

***

Powietrze w kantynie Camp Blackmoore ochłodziło się o parę stopni i normalnie byłoby to błogosławieństwo. Gdyby nie dwie podejrzliwe gęby w mundurach gapiące się zmrużonymi oczami na pozostałą dwójkę.
- Przeprogramowanie mecha zajmuje kilka godzin - dziewczyna starała się wyjaśnić prosto i zwięźle po co się ładowali do obozu wroga - Liam podpieprzył WSIurom neurohełm z code crakcerem…
- Ej wypraszam sobie. Leżał to wziąłem!
- Bez tego próba uruchomienia Panthera skończyłaby się wysmażonym mózgiem. Poczekaliśmy parę godzin i po cichu wynieśliśmy z bazy.
- A ten Peters? -
spytał Alex.
- Nawinął się przy okazji to go zabraliśmy z nami.
- Tak po prostu.
- Dylan się skrzywił.
- No ba, cicha akcja. - Bishop zrobił dumną minę - Jesteśmy profesjonalistami!

***

- Zapierdalaj! Zapierdalaaj! - krzyk Granta ledwo przebijał się przez kanonadę kilkunastu karabinów prujących nocą po ciemnym terenie granicznym z dżunglą. Agregat szlag trafił na samym początku, światła w całym obozie zgasły i tylko parę nitek czołowych latarek śmigało w półmroku dzięki czemu łatwiej szło trafić w łeb albo pierś. Niemniej widoczność była całkiem niezła, bo płonące zabudowania dawały całkiem sporo światła.
- Łap tego leszcza i zapierdalaj do puchy! - Ammit też się darła, przygarbiona za metalową skrzynią. Pruła z karabinu tripletami trzymając wroga na dystans.
- Jebnij w nich granatem!
- Nie ma już granatów!
- Ten cwel też nic nie ma?!
- On kurwa nawet ciuchów nie ma!
- A dysk?!
- Mam! Leć, osłaniam ci… ugh!
- stęknęła nagle, bo Peters poderwał się i z rozpędu przywalił jej czołem w bok głowy. Dziewczynę zamroczyło, zobaczyła przed oczami tańczące gwiazdy.
- T…ty chuju! - stęknęła mrugając aby wyostrzyć obraz. Mężczyzna zdążył się poderwać i zaczął biec wzdłuż ściany. Strzelić do niego nie chciała, nie potrzebowali trupa. Dlatego chwyciła pierwszą rzecz która jej wpadła w ręce. W powietrzu zaczął gonić golasa pięciolitrowy galon z wodą, a że był szybszy, dopadł go parę sekund później. Krzyki dookoła przybliżały się. Były coraz bliżej, tak samo jak świetlne punkty latarek. Wściekłość zmieniła się w mściwą satysfakcję kiedy kilkutonowy mech nagle ożył.
Panika i śmierć przyszły jako następne.

***


- Trzy mile od obozu rozdzieliliśmy się.
- Marah upiła soku z kubka, patrząc ponad stołami na niknące za oknem słońce - Panther ma większą siłę ognia, wiec Liamowi przyszło dostać się do najbliższego punktu Workmenów i tam postarać się żeby go zapamiętali.
- Było zabawnie - Bishop parsknął, otwierając nową butelkę piwa. Czwartą już. Pozostałe dwie trzymali Vaude i Dylan - Zbierali resztki z ostatniej bitwy, mieli mobline HQ i trochę zabawek. Albo po prostu przesuwali siły z powrotem do Essex. Paru zostawiłem żeby mogli zameldować o zdradzie Patriotów, reszta poszła do rozwałki. Marah pogadała z tym Sebastianem, wiedział o punkcie zwiadowczym swoich ziomków.
- Tam też paru zostało przy życiu aby donieść swoim co trzeba.
- A ten Patriot?
- Poszedł razem z dyskiem.

***

Dwóch profesjonalnie smutnych panów patrzyło dość krzywo na dwójkę pokrwawionych najemników i leżącego pośrodku golasa z kneblem z kraciastych bokserek i ze związanymi na plecach rękami. Kiedyś białe kawałki prześcieradła teraz nabrały brązowego od błota koloru. Znowu zaczynało padać.
- Mieliście być wczoraj. - poszło niezadowolone stękanie.
- Korki były - najemnik wyszczerzył się wesoło.
- Dlaczego on jest goły? - spytał jeden ze smutasów, a Ammit dałaby sobie uciąć rękę że już go widziała. Jakoś w okresie siedzenie w pierdlu i przesłuchań.
- Nudysta. Lubi jak mu przewiewa intymne zakątki - odpowiedziała poważnie.
- A czemu taki obity? - tym razem zapytał drugi smutas.
- Spadł ze schodów - gładko podjął Bishop
- W dżungli nie ma schodów - zauważył ten pierwszy
- Zdolny chłopak, znalazł jakieś i się z nich spierdolił - dziewczyna wzruszyła ramionami
- Ze cztery razy?
- To były bardzo długie schody.

Drugi smutas pochylił się nad związanym, brudnym pakunkiem.
- Po co nam on? - spytał, a van den Akker skrzywiła się.
- Zróbcie z niego przycisk do papieru albo co innego. Na pewno znajdziecie zastosowanie dla pilota tego dziadostwa - wskazała kciukiem za plecy, prosto na PNT-9R Panthera. Smutnym panom brwi podjechały do góry. Raz jeszcze spojrzeli na jeńca, a w ich oczach pojawiło się zrozumienie.
- Dysk z danymi które miał dostać z Essex - najemnik rzucił niewielki woreczek, a agent złapał go zręcznie.
- My spadamy, mąż z obiadem czeka - Marah wsadziła ręce do kieszeni spodni. Kiwnęli sobie ze smutasami głowami.
Odchodząc do mecha Grant posłał jej szeroki uśmiech.
- Zupa na pierwsze, benis na drugie?
Dziewczyna zaśmiała się.
- A jak!

***


- WSIury zawinęły paczkę i poleciały w pizdu, my wróciliśmy tutaj. Ot i cała historyja - zakończył Bishop, Ammit mu przytaknęła.
- Manul wróci to niech go sobie zobaczy, pomaluje na różowo czy co tam mu będzie do pantofli pasowało. - dodała.
Godzinę później, już w swoim pokoju raz jeszcze opowiedziała tę historię, tym razem nie pomijając żadnego detalu, ani nie wciskając głodnych kawałków. Siedzieli we dwójkę z Alexem, ona gadała, on słuchał. W połowie przestał się wściekać, chyba przetrawił rewelacje, popił je odpowiednią ilością procentów. Pomógł się umyć i położył do wyra, a dziewczyna nawet pojedynczym słowem nie stawiała oporu. Z jednej strony czuła się spokojna, rozróba dobrze jej zrobiła. Z drugiej było jej głupio.
- Przepraszam - powiedziała dopiero gdy oboje leżeli przytuleni na wąskiej pryczy i chciała dodać coś jeszcze, jednak blondyn zrobił “szzz” uciszając skuteczniej niż zamontowaniem knebla.
- Najbliższe 24 godziny nie wstajesz. Chyba że to łazienki. - mruknął głaszcząc ją po plecach między łopatkami.
- Alex…
- Jesteś wariatką, ale za to cię kocham
- westchnął - Tylko, do diabła, następnym razem masz mi mówić dokładnie gdzie idziesz i gdzie cię szukać.
- Była zupa... a co z drugim? - spytała nieśmiało. Tylko minę miało mało nieśmiałą, wręcz przeciwnie.
Odpowiedziało jej groźne spojrzenie.
- Dwadzieścia cztery godziny... - zaczął, jednak mu przerwała.
- W wyrze, przecież leżę - zamrugała, a blondyn najpierw głęboko odetchnął, potem zaśmiał się. Nie wstali do rana, nie było potrzeby.
Leżąc też dało się załatwić wiele rzeczy.
Tym razem bez gadania.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 01-04-2022 o 03:40.
Dydelfina jest offline