Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2022, 19:28   #211
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Druga Bitwa pod Brighton - pościg

Załatwienie ostatnich mechów Modeno nie było niestety końcem bitwy. Wśród ruin i błota nadal byli wrodzy żołnierze. Nawet pozbawieni najcięższej broni i naćpani - byli groźni, mieli jeszcze pojazdy. Brandon tkwił na polu bitwy bez możliwości szybkiej ewakuacji do Camp Blackmore. Więc nie będzie stał i bezczynnie czekał.

Lets go, Brandon.

Poszły wiadomości po łączach i już po kilku minutach Mały wraz z Rycerzami gonił niedobitki wroga. Hunchback stanowił silne wsparcie dla lekkich mechów Camerończyków. Tracił na szybkości, ale nadrabiał siłą ognia, skoncentrowała salwa z laserów dosłownie wypalała wroga, nie pomagał nawet pancerz pojazdów. Bandyci i reszta naćpanych typów mieli tylko do dyspozycji rozproszoną piechotę plus kilka transporterów. Natomiast Mały znał teren jak mało kto. To był jego teren, znał każdą drogę i te miejsca które w porze deszczowej zamieniały się w bagno. W takim bagnie skończył jeden ze zniszczonych przez Małego Prime Mover, wjechał na pełnym gazie w nieckę, wypełnioną rozmiękłym szlamem. Zakopał się po osie i po chwili wyleciał w powietrze po ostrzale z laserów. Nie zdążył nawet namierzyć celu dla swoich rakiet.

Pogoń trwała, Brandon likwidował wykryte przez lekkie mechy rycerzy gniazda oporu i ciągle precyzował dane z komputera odnośnie terenu, omijając terenowe grząskie "miny" niewidoczne dla mechowych systemów. Cel... ognia!

Już po bitwie (Mały mógł sobie dopisać trzy zniszczone transportery) Brandon pozostał z Rycerzami (proponowali mu podwózkę Dropshipem ale odmówił, że był to bilet w jedną stronę - nie miałby jak opuścić Camp Blackmore. Ale może z tego jeszcze skorzystać w przyszłości). On i jego sprawny mech stanowił wsparcie w kolejnej bitwe, tym razem o Hartford i okolicy (trójkąt Hartford - Brighton - Ticonderoga), gdzie wspólnie wybili zęby siłom PFF. Tamci zwiewali. Mały pilotował. Tylko to mu zostało. Kilka dni po Drugiej Bitwie o Brighton dotarł do listy cywilnych ofiar.
Myślał że zdążyli się ewakuować. Nie zdążyli. Jego rodzina. Czuł... pustkę. Po prostu pustkę, żadnych łez. Otworzył flachę zachomikowanej whisky, ale po kilku łykach odstawił. Nie był w stanie. Nie był w stanie uchlać się i zapomnieć.

Rzucił się w wir walki, gromiąc kolejnych Bandytów, Workmenów, Czerwonych, Zairczyków i kto tam jeszcze się trafił. Był świadkiem zarekwirowanie zniszczonego sprzętu przez Jacksona, widział tłumioną złość Camerończyków. Wszystkie armaty ćwierkały o puczu. Oficjalnie - nikt nic nie wiedział. Jackson zdobywał coraz większą władzę polityczną, od kiedy to pomysły Gołębi na przyszłość Nowego Vermontu rozpadły się w proch po wznowieniu wojny. Gdyby nadal rządziły Gołębie, ta wojna nigdy by się nie skończyła. Obecnie nie było nikogo lepszego od Jacksona, ale Mały nie zamierzał do końca życia mieszkać w wojskowym obozie.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 01-04-2022, 03:34   #212
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=36v6XBpa7CA[/MEDIA]

Kantyna obozu Blackmoore miała niesamowitą właściwość przyciągania ludzi znajdujących się w całej bazie oraz jej okolicach. Niby nic nadzwyczajnego, prawie żadnych wygód, ale żarcie dawali całkiem znośne i ciepłe przede wszystkim, a do tego było dość miejsca aby rozsiąść się z nogami na stole i w najlepsze oddać błogiej, zasłużonej przerwie. Szczególnie, gdy jak Ammit i Bishop, zniknęło się na parę długich dni z radaru, wracając dosłownie godzinę przed posadzeniem obitych tyłków na drewnianych ławach - nieopisana ulga i przemiła odmiana. Prawie jak powrót do domu, do swoich.
Siedzieli więc w trójkę: Marah, Liam i Dylan. Pierwsza dwójka nosiła na sobie ślady mniejszych i większych perturbacji w postaci sinaków, otarć czy rozcięć załatanych przez osiedlowego doca, który w przeciwieństwie do nich siedział jak Bóg przykazał: dupą na ławie, z nogami na ziemi i łokciami opartymi o blat w niewielkiej odległości od dwóch par wojskowych butów również tam ułożonych. W przeciwieństwie też do pary najemników był poważny i gapił się bez uśmiechu na ucieszone mordy kompanów z których jedno popijało gorącą czekoladą wyjadane paluchami z puchy kawałki mięsa, a drugie ciągnęło browara aż mu grdyka chodziła jak winda ekspresowa w drapaczu chmur w górę i w dół i w górę i w dół.

Nie minęło wiele czasu kiedy pojawił się czwarty biesiadnik chociaż on dla odmiany minę miał bardzo wkurwioną. Wparował do kantyny prawie z drzwiami, rozglądając rozwścieczonym wzrokiem póki nie namierzył pozostałej trójcy i prawie truchtem nie ruszył w ich stronę. Wciąż miał na sobie mokrą od deszczu pałatkę, a za ramieniem wystawała mu lufa karabinu, zaś jego buty i spodnie posiadały całkiem obszerną, wciąż świeżą warstwę błota. Dopadając do stolika prawie staranował brunetkę która widząc go wstała i też ruszyła w jego stronę. Zatrzymał się jednak w ostatniej chwili, obejmując najemniczkę nadzwyczaj delikatnie, a ona nie pozostała mu dłużna szukając ustami jego ust. Witali się przez dłuższy moment, aż wreszcie pierwsze emocje opadły i po szybkich zapewnieniach że jest w porządku żołnierz usiadł przy stole, zgarniając swoją kobietę na kolana.
- Dlaczego mi nie powiedzieliście że już jesteście? - rzucił z wyrzutem.
Grant rozłożył ręce.
- Na zwiadzie byłeś, po chuja ci mieliśmy dupę zawracać?
Vaude zapowietrzył się jeszcze tamten nei skończył mówić.
- Już się tak nie uruchamiaj kochanie - Ammit szybko się wcięła - Wiedzieliśmy że niedługo kończysz. Micha się zbliża.
- Micha rzecz święta
- pokręcił głową Dylan.
- Dokładnie! - łysol ucieszył się - Widzisz? Doc mądrze prawi!
- Słyszy -
dziewczyna mruknęła.
- Co?
- Słyszy, nie widzi. Dźwięki się słyszy, a nie widzi.
- A weź spierdalaj
- obruszył się - Co się przyjebałaś jakbyś jakąkolwiek szkołę kończyła.
Van den Akker kopnęła go pod stołem.
- Po pierwsze to zamknij mordę, a po drugie chlej. Całą drogę mi dupę trułeś jak to byś się browara napił to pij a nie sensacji szukasz!
- Wrócili niecałą godzinę temu.
- medyk wyjaśnił żołnierzowi - Sprawdziłem, nic poważnego im nie jest, same powierzchowne, drobne rany.
- A co z…
- Alex zaczął, patrząc w dół, na brzuch Ammit.
- Wszystko w porządku, wróciliśmy we troje - uspokoiła go, doc kiwnął głową i wreszcie się uśmiechnął.
- Co się stało? - Vaude spytał
- No mówiliśmy ci przecież, że dogadaliśmy się z WSIurami i lecimy w teren na robotę. - dziewczyna pocałowała go w policzek - Nic skomplikowanego, mieliśmy przejąć paczkę od kuriera z Essex, nie ma co gadać.
- Chyba jednak jest skoro Dylan musiał ci łuk brwiowy zszywać.
- Zahaczyłam głową jak wchodziłam do mecha…
- Marah!
- Dobra, dobra, już się nie denerwuj
- westchnęła, obejmując go mocniej i zaczęła powoli drapać plecy pod przemoczonym płaszczem aby się uspokoił.
Podziałało, blondyn po chwili wziął porządny wdech i wydech.
- To co się stało? - spytał
- Peters trochę wierzgał.
- Jaki Peters, wasz dawny kumpel?
- popatrzył na nią uważnie.
- Sebastian Peters. - wyjaśniła - Jeden z The Patriots.
- On był kurierem?
- Nieee, kurierem okazał się nasz stary znajomy. Calunu.
- Bishop dorzucił swoje parę centów - Petersa zgarnęliśmy potem, przy okazji.
- Tak jakoś wyszło… i bardzo kurwa dobrze.
- najemniczka warknęła krótko. Mściwie.
Bishop za to tryskał optymizmem.
- Pogadaliśmy sobie z tym kurierem trochę, co tam w wielkim świecie słychać, co tu robi. Kumplowaliśmy się, więc nie robił żadnych problemów żeby się podzielić informacjami gdzie z czym i do kogo idzie.
- Żadnych problemów tak?
- Alex nie wydawał się przekonany.
Były Workmen zrobił urażoną minę.
- Absolutnie!

***


- Ty jebany śmieciu! Myślałeś że cię nie znajdę?! Że ci kurwa nie podziękuję za zostawienie na pewną śmierć?!! - gniewny wrzask Ammit zlewał się w jedno z rytmicznymi odgłosami głuchych uderzeń buta o miękkie ciało. Stała nad zakrwawionym, niemrawo poruszającym się mężczyzną kopiąc go zapamiętale celując w nerki i głowę, a Workmen próbował jakoś uchronić witalne miejsca ciała przed ciężkimi ciosami podkutych blachą buciorów, ale nie za bardzo mu wychodziło.
Stali na środku polany, obok stał znaleziony WI-DM DemolitionMech podobny do tych posiadanych kiedyś przez dwójkę najemników z tym że temu wsadzono na łeb dodatkowy small laser, a na plecy heat sink aby to jakoś zrównoważyć. Grzebał przy nim Grant i to grzebał namiętnie od paru minut, jednak słysząc że nie zanosi się na zmianę klimatu w końcu odwrócił się do pozostałej dwójki.
- Weź bo się jeszcze spocisz i będę z taką śmierdzącą babą jechał - odezwał się do brunetki.
- To jeden z tych którzy mnie zostawili żebym zdechła! - odwarknęła nie przestając kopać leżącego, a łysol przewrócił oczami.
- Żałujesz? - spytał.
Van den Akker zgrzytnęła zębami.
- Wiesz że nie, ale tu chodzi o zasady - zwolniła, żeby jednak zaraz potem wznowić pracę. Wzięła większy zamach celując w bok ex-kumpla i przykopała z całej siły. W parnym, dusznym powietrzu dżungli wraz z krzykiem bólu rozszedł się trzask łamanych żeber.
Bishop westchnął teatralnie.
- Nie zajeb frajera, potrzebujemy info.
Dziewczyna zjeżył a się.
- Za kogo ty mnie masz?
- Za moją chicę. Daj podwieszę ci go i się baw -
odszedł od maszyny rozglądając się plecakiem aby wyjąć sznur.
- A żebyś kurwa wiedział - wysyczała.
Najemnik westchnął po raz drugi, schylając się po rzucony na trawę parciany worek. Zarzucił go na ramię.
- Bierz te swoje skalpele, są w drugim plecaku.
- Skalpele?
- Marah prychnęła, a na jej twarzy pojawiła się satysfakcja - Jakie kurwa skalpele?! Dawaj łom!
Liam przewrócił oczami i nawet przez chwilę mu się zrobiło szkoda dawnego znajomego. Ten za to słysząc co się dzieje zaczął płakać.

***


Grant upił piwo, zakręcając butelką w zadumie.
- Dobrze było się spotkać, teraz takie czasy że nie wiadomo czy przypadkiem ostatniego browara z kumplami nie spijasz właśnie, bo jutro ich usuną z parkietu. Calunu też się wzruszył i z tego wzruszenia oddał nam przesyłkę. Taki mały, śmieszny dysk z danymi od Julka prosto do jego kumpli z Nowej Rodesi.
- Umówili się na odbiór pośrodku zadupia, w bazie tymczasowej. -
dorzuciła najemniczka - On i frędzel od Patriotów, ten cały Peters. Był następnym elementem sztafety. Nie wiedzieliśmy co jest na dysku, Calunu też nie wiedział.
-Może po prostu nie chciał wam powiedzieć.
- westchnął Dylan.
Para Workmenów popatrzyła na siebie i synchronicznie parsknęła, kręcąc głowami.
- Nieee doktorku, to tak nie działa - Łysol uśmiechnął się z politowaniem i zaraz podjął opowieść - Powiedział wszystko co wiedział, podał koordynaty punktu spotkania, kody uwierzytelniające, hasła, odzewy, nazwiska łączników. Był bardzo rozmowny.
- Stęsknił się widać
- wcięła się dziewczyna.
Bishop przytaknął z mądrą miną.
- Też tak myślę, wieki żeśmy się nie widzieli. Z tej radości i wzruszenia nawet nam oddał mecha.
- Co ty pieprzysz? -
Alex nie wytrzymał i syknął krótko.
- No kobity się spytaj - obruszył się, a Marah potwierdziła ruchem głowy.
- Spotkanie obudziło w nim ukryty dotąd pacyfizm, wreszcie chciał zrobić coś dla innych a nie dla siebie. - powiedziała
- Powołanie odkrył - dodał drugi Workmen.
- Pasję raczej, długo tłumioną.
- Nie dziwię się, bycie rybakiem ma dużo wspólnego z naukami Jezusa.
- Jezus był cieślą
- Dylan uśmiechnął się ironicznie, na co najemnik rozłożył bezradnie ramiona.
- Rzeka była bliżej - stwierdził.
- Poszedł łowić ryby - brunetka dodała swoje.
- I wcale nie od dna, co? - Vaude prychnął.
- Różne są szkoły i techniki rybołówstwa. Preferencje i gusta, gdzie ja tam będę kogoś oceniał - Liam machnął ręką. - Najważniejsze że dał nam to czego potrzebowaliśmy… tyyyyylko oddanie dysku WSIurom nie byłoby takie zabawne.
- Więc?
- medyk popatrzył na Ammit.
- Więc postanowiliśmy wbić się Patriotowi na imprezę i mu oddać przesyłkę. - wyjaśniła spokojnym głosem na co Vaude z Kenithem wybałuszyli oczy.
Ten pierwszy nabrał powietrza próbując opanować gniew.
- Mało mamy tu atrakcji? - spytał głosem trzęsącym się ze złości. Patrzył nie na łysola, a na brunetkę - Swędzi cię dupa, dawno nie dostałaś wykopu na pole bitwy? Powinnaś…
-... a weź ze mnie zejdź.
- odwarknęła - Powinnam wiele rzeczy, leżeć na dupie, nie ruszać się i kurwa unikać wszystkiego po drodze oprócz żarcia, srania i spania.
- Opanuj pierścień typie. Przecież nie była sama, pilnowałem jej i niańczyłem żeby sobie krzywdy nie zrobiła -
Bishop powiedział i zrobił kwaśną minę - Słyszałeś doktorka, nadal jest was trójka, wszystko w porządku, a chica też się musi rozerwać od czasu do czasu. Nie jesteśmy biurwami tylko najemnikami do cholery. Chcesz to ją przywiąż do klozetu ale ci ten łańcuch przegryzie i albo spierdoli, albo cię nim udusi. Albo sama się wyhuśta. Od siedzenia w tym wraku idzie się posrać z deprechy.
- Dajcie spokój, wszyscy.
- Dylan podniósł pokojowo otwarte dłonie na wysokość ramion. - Im szybciej ta wojna się skończy, tym szybciej wrócimy do normalności. Im słabszy wróg tym mniejsze niebezpieczeństwo że coś pójdzie nie tak.
Nastała chwila ciszy i przedłużała się póki wreszcie porucznik nie wypuścił powietrza ze świstem przez zęby.
- Co było dalej? - spytał, a Grant radośnie podjął wątek jakby żadna przerwa nie miała miejsca.
- Było szkoda żeby hasła Calunu się zmarnowały. Pożegnaliśmy się, życzyliśmy mu szczęścia na nowej drodze życia po czy paliliśmy gumy na podane koordynaty. Na bramie obejrzeli nas z pięć razy, ale odzewy się zgadzały, sygnatury i reszta tak samo. Poza tym brama to kurwa szumnie powiedziane. Gówniana palisada sklecona na szybko, jakaś wieża strażnicza i barak który tam wcześniej był, a ta hołota go sobie przygarnęła. Mieli też mecha przykucniętego na skraju polany. Zostawiliśmy nasz szrot i cali na biało wparowaliśmy do meliny.
Ammit skorzystała z okazji że Grant wziął się za dopijanie piwa.
- Nie było ich wielu, sprzęt też mobilny raczej, nic stacjonarnego. Z ciężej maszynerii jeden Panther, a nie zamierzaliśmy z nim walczyć tylko pogadać.
- Po co?
- medyk uniósł brew.
- Wieczór się zbliżał, my cały dzień byliśmy w trasie. Chcieliśmy odpocząć. - najemnik wzruszył ramionami. - Dali nam się przespać do rana.
- Tak po prostu dali wam spokój?
- No jasne! Nawet kocem poratowali żebyśmy nie zmarzli w tym tropikalnym upale. Dobrzy ludzie, kulturalni i empatyczni. Szybko padliśmy w kącie dając sobie czas na regeneracyjną drzemkę.


***

Dyndająca pod sufitem goła żarówka na kablu oświetlała stół sklecony na szybko z dwóch skrzyń i starych drzwi, zastawiony butelkami, szklankami, otwartymi puszkami konserw oraz paczkami skręcanych ręcznie papierosów. Na samym środku królowała kupka kart, a siedzące wokół osoby trzymały jeszcze po parę w dłoniach. Tych wolnych od szklanek. W kącie pokoju stary kaseciak trzeszczał jakąś łupanką przez co trzeba było podnosić głos aby się porozumieć.
- Nie myśleliście o tym żeby to pierdolić i przenieść się do nas? Julius Spencer na nieźle nagrzane pod kopułą. Nie jest stabilny i nie wiadomo co mu w końcu odbije - barczysty, ogolony krótko brunet w całkiem wyjściowym mundurze spytał łysola po drugiej stronie, a ten tylko się zaśmiał.
- No nie. Tu będę bronił Julka. To akurat człek konsekwentny. Był pazernym zjebusem, jest pazernym zjebusem i będzie pazernym zjebusem. Nic go nie zweryfikowało, to byt integralny. Jemu można ufać jak go bliżej poznasz. - puścił oko Ammit siedzącej byczkowi na kolanach. Obejmowała go za kark i mimo że miała ochotę mu skręcić ten kark, łasiła się do Patriota, a Petersowi najwidoczniej się to podobało bo nie oponował.
- Moze zbastuj z tą wódą? - spytała z lekkim uśmiechem, gapiąc się mu w twarz.
- Już chcesz mi życie mi chcesz układać?
- Jeszcze czego -
prychnęła, głaszcząc bo po szyi i lewym ramieniu - Nie mam cię w dowodzie, ale autograf mi obiecałeś. Jeszcze parę kolejek i ci długopis nie stanie.
- O to się nie martw. Wypiszę ci całą litanię.
- odpowiedział z ironią.
Zawinęli się jednak niedługo potem, po skończonej partyjce i dopitym rozchodniaku. Patriot przewiesił brunetkę przez ramię i śmiejąc się wyszedł do pokoju na lewym końcu głównego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Grant rozlał na zdrowie, bo zdrowia nigdy za wiele. Reszta obstawy ze złośliwymi uśmiechami obserwowała zamknięte wrota, lecz miny nagle im nieco się wyostrzyły gdy doszedł zza nich głuchy łomot. Popatrzyli po sobie, jeden się zaczął podnosić, dwóch innych popatrzyło prosto na Bishopa, ale ten spokojnie przepił co miał w szkle. Zaraz też z sąsiedniego pokoju rozległ się głośny kobiecy jęk do wtóru rytmicznych uderzeń. Jakby metalowe wezgłowie łózka uderzało o drewnianą ścianę.
- Zakład że ją zajedzie do rana? - któryś z graczy zarechotał, inni zagwizdali, wracając na swoje miejsca. Workmen tylko rozłożył ręce przybierając minę świętego ściągniętego z obrazu w kościele. Dopił co miał i też się zawinął pod pretekstem, że ktoś w ich duecie musi mieć właściwą lokacje dupy oraz głowy. Ta druga się przydaje do pilotażu.
Podobno.

***


Kiedy się siedziało i czekało czas okropnie się dłużył. Normalnie Marah cieszyłaby możliwość posiedzenia w spokoju. Brakowało jej snu, czegoś do picia i Alexa. Zaczynała poważnie wątpić w sens całej kabały… mogła teraz spać obok narzeczonego mając gdzieś czekanie aż Liam skończy swoją część roboty. Od godziny czuła się coraz gorzej, porzygała się ze trzy razy i tylko przełykała coraz bardziej lepką i gorzką ślinę zalegającą w ustach. Wykpiła się od picia, miała inną rolę i zadanie. Takie, które wypełniała skrupulatnie i…
- Mmmm-mmm! - rozmyślania przerwało jej zduszone kneblem mamrotanie.
- Zamknij się, nie chcę cię bić a będę musiała jeśli się nie uspokoisz - westchnęła, patrząc na zamroczonego, związanego jak baleron byczka leżącego nago na łóżku. Biedak chciał poruchać, a to jego wyruchali. Życie.
Ona za to siedziała rozparta na krześle, z nogą opartą o wezgłowie łóżka i od czasu do czasu stukała nim rytmicznie w ścianę, wydając z siebie jęki dla lepszego efektu. Na szczęście podobny cyrk ciągnęła przez pierwsze półtorej godziny. Teraz sobie dała spokój. Za bardzo chciało się jej wymiotować.

***

Powietrze w kantynie Camp Blackmoore ochłodziło się o parę stopni i normalnie byłoby to błogosławieństwo. Gdyby nie dwie podejrzliwe gęby w mundurach gapiące się zmrużonymi oczami na pozostałą dwójkę.
- Przeprogramowanie mecha zajmuje kilka godzin - dziewczyna starała się wyjaśnić prosto i zwięźle po co się ładowali do obozu wroga - Liam podpieprzył WSIurom neurohełm z code crakcerem…
- Ej wypraszam sobie. Leżał to wziąłem!
- Bez tego próba uruchomienia Panthera skończyłaby się wysmażonym mózgiem. Poczekaliśmy parę godzin i po cichu wynieśliśmy z bazy.
- A ten Peters? -
spytał Alex.
- Nawinął się przy okazji to go zabraliśmy z nami.
- Tak po prostu.
- Dylan się skrzywił.
- No ba, cicha akcja. - Bishop zrobił dumną minę - Jesteśmy profesjonalistami!

***

- Zapierdalaj! Zapierdalaaj! - krzyk Granta ledwo przebijał się przez kanonadę kilkunastu karabinów prujących nocą po ciemnym terenie granicznym z dżunglą. Agregat szlag trafił na samym początku, światła w całym obozie zgasły i tylko parę nitek czołowych latarek śmigało w półmroku dzięki czemu łatwiej szło trafić w łeb albo pierś. Niemniej widoczność była całkiem niezła, bo płonące zabudowania dawały całkiem sporo światła.
- Łap tego leszcza i zapierdalaj do puchy! - Ammit też się darła, przygarbiona za metalową skrzynią. Pruła z karabinu tripletami trzymając wroga na dystans.
- Jebnij w nich granatem!
- Nie ma już granatów!
- Ten cwel też nic nie ma?!
- On kurwa nawet ciuchów nie ma!
- A dysk?!
- Mam! Leć, osłaniam ci… ugh!
- stęknęła nagle, bo Peters poderwał się i z rozpędu przywalił jej czołem w bok głowy. Dziewczynę zamroczyło, zobaczyła przed oczami tańczące gwiazdy.
- T…ty chuju! - stęknęła mrugając aby wyostrzyć obraz. Mężczyzna zdążył się poderwać i zaczął biec wzdłuż ściany. Strzelić do niego nie chciała, nie potrzebowali trupa. Dlatego chwyciła pierwszą rzecz która jej wpadła w ręce. W powietrzu zaczął gonić golasa pięciolitrowy galon z wodą, a że był szybszy, dopadł go parę sekund później. Krzyki dookoła przybliżały się. Były coraz bliżej, tak samo jak świetlne punkty latarek. Wściekłość zmieniła się w mściwą satysfakcję kiedy kilkutonowy mech nagle ożył.
Panika i śmierć przyszły jako następne.

***


- Trzy mile od obozu rozdzieliliśmy się.
- Marah upiła soku z kubka, patrząc ponad stołami na niknące za oknem słońce - Panther ma większą siłę ognia, wiec Liamowi przyszło dostać się do najbliższego punktu Workmenów i tam postarać się żeby go zapamiętali.
- Było zabawnie - Bishop parsknął, otwierając nową butelkę piwa. Czwartą już. Pozostałe dwie trzymali Vaude i Dylan - Zbierali resztki z ostatniej bitwy, mieli mobline HQ i trochę zabawek. Albo po prostu przesuwali siły z powrotem do Essex. Paru zostawiłem żeby mogli zameldować o zdradzie Patriotów, reszta poszła do rozwałki. Marah pogadała z tym Sebastianem, wiedział o punkcie zwiadowczym swoich ziomków.
- Tam też paru zostało przy życiu aby donieść swoim co trzeba.
- A ten Patriot?
- Poszedł razem z dyskiem.

***

Dwóch profesjonalnie smutnych panów patrzyło dość krzywo na dwójkę pokrwawionych najemników i leżącego pośrodku golasa z kneblem z kraciastych bokserek i ze związanymi na plecach rękami. Kiedyś białe kawałki prześcieradła teraz nabrały brązowego od błota koloru. Znowu zaczynało padać.
- Mieliście być wczoraj. - poszło niezadowolone stękanie.
- Korki były - najemnik wyszczerzył się wesoło.
- Dlaczego on jest goły? - spytał jeden ze smutasów, a Ammit dałaby sobie uciąć rękę że już go widziała. Jakoś w okresie siedzenie w pierdlu i przesłuchań.
- Nudysta. Lubi jak mu przewiewa intymne zakątki - odpowiedziała poważnie.
- A czemu taki obity? - tym razem zapytał drugi smutas.
- Spadł ze schodów - gładko podjął Bishop
- W dżungli nie ma schodów - zauważył ten pierwszy
- Zdolny chłopak, znalazł jakieś i się z nich spierdolił - dziewczyna wzruszyła ramionami
- Ze cztery razy?
- To były bardzo długie schody.

Drugi smutas pochylił się nad związanym, brudnym pakunkiem.
- Po co nam on? - spytał, a van den Akker skrzywiła się.
- Zróbcie z niego przycisk do papieru albo co innego. Na pewno znajdziecie zastosowanie dla pilota tego dziadostwa - wskazała kciukiem za plecy, prosto na PNT-9R Panthera. Smutnym panom brwi podjechały do góry. Raz jeszcze spojrzeli na jeńca, a w ich oczach pojawiło się zrozumienie.
- Dysk z danymi które miał dostać z Essex - najemnik rzucił niewielki woreczek, a agent złapał go zręcznie.
- My spadamy, mąż z obiadem czeka - Marah wsadziła ręce do kieszeni spodni. Kiwnęli sobie ze smutasami głowami.
Odchodząc do mecha Grant posłał jej szeroki uśmiech.
- Zupa na pierwsze, benis na drugie?
Dziewczyna zaśmiała się.
- A jak!

***


- WSIury zawinęły paczkę i poleciały w pizdu, my wróciliśmy tutaj. Ot i cała historyja - zakończył Bishop, Ammit mu przytaknęła.
- Manul wróci to niech go sobie zobaczy, pomaluje na różowo czy co tam mu będzie do pantofli pasowało. - dodała.
Godzinę później, już w swoim pokoju raz jeszcze opowiedziała tę historię, tym razem nie pomijając żadnego detalu, ani nie wciskając głodnych kawałków. Siedzieli we dwójkę z Alexem, ona gadała, on słuchał. W połowie przestał się wściekać, chyba przetrawił rewelacje, popił je odpowiednią ilością procentów. Pomógł się umyć i położył do wyra, a dziewczyna nawet pojedynczym słowem nie stawiała oporu. Z jednej strony czuła się spokojna, rozróba dobrze jej zrobiła. Z drugiej było jej głupio.
- Przepraszam - powiedziała dopiero gdy oboje leżeli przytuleni na wąskiej pryczy i chciała dodać coś jeszcze, jednak blondyn zrobił “szzz” uciszając skuteczniej niż zamontowaniem knebla.
- Najbliższe 24 godziny nie wstajesz. Chyba że to łazienki. - mruknął głaszcząc ją po plecach między łopatkami.
- Alex…
- Jesteś wariatką, ale za to cię kocham
- westchnął - Tylko, do diabła, następnym razem masz mi mówić dokładnie gdzie idziesz i gdzie cię szukać.
- Była zupa... a co z drugim? - spytała nieśmiało. Tylko minę miało mało nieśmiałą, wręcz przeciwnie.
Odpowiedziało jej groźne spojrzenie.
- Dwadzieścia cztery godziny... - zaczął, jednak mu przerwała.
- W wyrze, przecież leżę - zamrugała, a blondyn najpierw głęboko odetchnął, potem zaśmiał się. Nie wstali do rana, nie było potrzeby.
Leżąc też dało się załatwić wiele rzeczy.
Tym razem bez gadania.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 01-04-2022 o 03:40.
Dydelfina jest offline  
Stary 01-04-2022, 23:10   #213
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
21 maja 3000 roku.

Od razu po wylądowaniu Trevor zarządziła zbiórkę przy McKennie. Następnie wraz z Pandurem na pokładzie, udali się na oględziny wraków.

- Wow... Z bliska wydają się... Olbrzymie - komentarz Leona wydał się najlepiej oddawać ogrom ich odkrycia.
- Zdecydowanie. Ciekawe co jest w środku - pokiwała głową Ursula, która była za sterami mecha.

Highlander był olbrzymim klocem. Tak zwykła określać go Ursula od czasu jak musiała się niemało natrudzić, żeby znaleźć transport lotniczy, który byłby w stanie go unieść. Zdecydowanie kobieta wolałaby mieć teraz poprzedniego mecha, Shadow Hawka.
Niemniej teraz ten kloc Highlander, stojąc przy statku klasy McKenna, wydawał się malutki.

Oba statki były olbrzymie. Stojąc przy rufie od dziobu dzieliło ponad kilometr kadłuba. Przy Aramisie nawet więcej. Rozmiar był przytłaczający, szczególnie dla kogoś takiego jak Ursula, która nigdy nie podróżowała statkami w przestrzeni kosmicznej. Przy takim kolosie cała okolica zdawała się kurczyć.

Pierwsze oględziny ujawniły w jakim stanie znajdowały się oba statki. Nosiły ślady stoczenia poważnej batalii, ale każdy z nich był wciąż w jednym kawałku choć w obu były wyraźne naruszenia poszycia i możliwe że i strukturalne po uderzeniu o powierzchnię Amerigo. McKenna nosi barwy floty Star League, a ten drugi Amaris Empire, z czasów Wojny Domowej w Gwiezdnej Lidze. Piloci wykonali nagrania oraz szkice poglądowe, które później miały pomóc zaplanować dalsze badanie i wrócili do punktu zbornego.

Resztę dnia poświęcono na rozstawienie obozowiska i rozplanowanie działań na kolejne dni.

Mieli sześć dni na zbadanie i ocenienie co można z tym znaleziskiem zrobić.

***

Na początek skupili się na McKennie.

Członkowie wyprawy wyekwipowani w dozymetry zrobili obchód w celu znalezienia miejsca wejścia do wnętrza statku, lub chociaż, gdzie mogliby podpiąć elektronikę i spróbować dowiedzieć się jak najwięcej o jego wnętrzu zanim go spróbują otworzyć. Ursula wyraźnie zabroniła wkraczania do środka statku bez jej wyraźnej zgody.

-Musiały z jakiegoś powodu razem skoczyć w nadprzestrzeń i coś poszło nie tak. Incydent jeden na trylion - ekscytował się Leon.
Kentin go nie słuchał, bo podpinał się pod nadpalony terminal, jaki koło południa udało się namierzyć.
-Nawet nie wyobrażam sobie co musiała czuć załoga gdy się tu rozbili - odpowiedziała mu dopiero przez nasłuch radiowy Ursula, która właśnie pełniła swoją wartę w mechu. Głównie chodziło o obserwowanie radaru, aby nikt niepożądany nie zaskoczył ich swoją obecnością.
-Wciąż jest zasilanie.... - odezwał się nagle programista, bardziej do siebie niż towarzyszy, po podłączeniu pierwszego złącza.

Wszyscy najbardziej wyczekiwali tego co może udać się Keninowi wydrzeć z czeluści baz danych. A to było dla programisty mozolna praca, a dla pozostałych monotonny czas oczekiwania.
Pewnie gdyby nie doświadczenie jakie mężczyzna zdobył dłubiąc w systemach terraformatora, to teraz miałby znaczne problemy. Można było powiedzieć, że zrobił się biegły w łamaniu zabezpieczeń i pobieraniu oraz deszyfrowaniu danych.

Po nocy, wczesnym rankiem kolejnego dnia mieli już na co patrzeć.

Zespół badawczy zebrał się w ich polowym sztabie, jak nazywano sarkastycznie namiot, gdzie mieli rozstawiony duży stół. Mieli tu rozłożone plany statku, z teraz nałożonymi oznaczeniami uszkodzeń kadłuba czy innymi spostrzeżeniami. Była tu też elektronika z akumulatorami zasilanymi przez fotowoltaikę rozłożoną na zadaszeniu.
Kentin odsypiał noc, a Ursula na porannej odprawie zapoznała wszystkich z tym co udało się dowiedzieć.

Dzięki temu, że na statkach zasilanie działało na zupełnym minimum, ale działało to, mogli odsłonić rąbka tajemnic. Mieli więc teraz zaktualizowane plany obu statków. Systemy wewnętrzne dały również informacje o stanie poszczególnych sekcji. Ale najciekawsze było to co znaleziono na listach ładunkowych.
Były tam niewyobrażalne liczby pojazdów i broni. Oraz mechów. Wiele z nich oznaczone jako uszkodzone, ale wciąż sporo wyświetlało się jako "avalible" więc można było założyć, że są pewnie sprawne. Ale to nie było wszystko. Były też trupy, ususzone i rozpadające się. Ale nie to było szokujące, a to, że wewnątrz były całe magazyny wyładowane bronią masowego rażenia. I to pełne spektrum, do wyboru do koloru, od wielomegatonowych głowic nuklearnych, przez chemikalia, na zjadliwych wirusach kończąc. Wszystko było w takich ilościach, że mogłoby zakończyć życie na całych planetarnych ekosystemach.

- Moi drodzy. Znaleźliśmy Puszki Pandory - podsumowała na koniec Ursula.

***

Kolejne dni spędzono na dalszych oględzinach wraku i bardziej szczegółowemu analizowaniu danych z komputerów reliktów. Pewne już więc było, że wnętrza wraków nie były bezpieczne. W zniszczonych magazynach lepiej było nie wchodzić bez skafandrów ochronnych. Newgralniczne punkty statków były chronione takimi zabezpieczeniami, że przy obecnych zasobach nie mieli co nawet zbliżać się do nich. Roiło się tam od pułapek: elektrycznych podłóg i ścian, ale też ukryta broń i drony bojowe. Zdecydowanie ktoś kto to projektował był psychofanem starych filmów przygodowych o poszukiwaczach skarbów.
Co prawda wszystko ledwo działało, ale jednak wciąż działało. Jeśli zdecydowaliby się to spenetrować, potrzebowaliby sztabu ludzi dobrze uzbrojonych i przygotowanych do tego zadania.

***

- Zawsze można spróbować wprowadzić systemy w pętlę, przeciążyć silnik i wysadzić to wszystko - zaproponował ostateczne rozwiązanie Kentin.
- Brzmi dobrze, ale jak te chemikalia i wirusy przy okazji wydostaną się na zewnątrz to nawet nie zdążymy pomyśleć o ucieczce z planety - stwierdziła sceptycznie Ursula.
- Może gdybyśmy mieli więcej ludzi, mechów, wiesz, resztę Minutemen, to udałoby się wydobyć sprzęt ze środka bez naruszania śluz magazynów z tymi badziewiami - zasugerował Leon.
Ich polowy lekarz i Sarah potwierdzili przypuszczenia Trevor, że wybuch nie koniecznie musi wypalić ten cały syf jaki siedział w McKennie i Stefku.
- No i jeszcze pozostaje kwestia opadu radioaktywnego. Nie wiadomo gdzie wiatr go zawieje. Jeszcze tego nam trzeba, żeby ktoś się za jakiś czas mścił za to - Rooikat już głowa bolała od ciągłego wałkowania tego tematu.

W tym momencie tylko Elise cieszyła się, bo, w sumie za namową Marah, Ursula pozwalała małej zasiadać w kokpicie Highlandera. Co prawda jedynie po to by patrzeć na radar kiedy dorośli się namawiali, ale dla Elise to było już jak spełnienie marzeń.

- Wysadzenie wątpię, że cokolwiek zmieni - ciągnęła dalej Ursula. - Comstar będzie wściekły i cholera wie co wymyślą, żeby się zemścić. Pamiętajmy, że wtopili już mnóstwo środków w znalezienie tego.
- Fakt, jakbyśmy choćby kilka maszyn wydobyli to byłby to duże wsparcie dla naszych sił - Leon oczywiście wspierał opcję w której przytulają do siebie sporą część maszyn.
- Mógłbym powiedzieć, że powinniśmy patrzeć realistycznie… - Kentin skrzywił się. - Ale przecież znaleźliśmy statki widma, w co nikt nie wierzył, także… - rozłożył bezradnie ręce. - Równie dobrze możemy spróbować wydłubać maszyny ze środka.
- Gdyby udało nam się je zdobyć to mielibyśmy siły, żeby bronić się przed inwazjami nawet z kosmosu - rozmarzył się Clark.
- Fakt, z tego względu musimy przynajmniej spróbować wydobyć sprzęt - pokiwała mu głową Ursula. - Z resztą wątpię, żeby wysadzenie czegoś co jest opisane "niszczycielem planet" miało obyć się bez echa dla całego Amerigo. Musimy uniknąć tego

***

Trzeba było podjąć decyzję. I to szybko, bo na radarach Highlandera oraz podczas obserwacji za pomocą lornetek, można było zauważyć, że w oddali ktoś się kręcił. Nie było jednak wiadomo, czy były to tylko przypadkowi podróżnicy zmierzający w sobie znane kierunki, czy może Benefaktorowcy węszyli co też tu robią. Dla własnego bezpieczeństwa, trzeba było założyć najgorszą opcję, a więc musieli się

***

27 maja 3000 roku.

Szóstego dnia wyprawy, tak jak było to umówione, na horyzoncie pojawiła się sylwetka samolotu. Członkowie ekspedycji czekali w napięciu na identyfikację jednostki latającej, w obawie przed wrogim atakiem. Highlander był postawiony w stan gotowości.
Wszyscy odetchnęli gdy samolot został zidentyfikowany jako należący do NV.


Wzbijając tumany piachu wylądował pionowo, niczym śmigłowiec dzięki dwóm obracanym gondolom z wirnikami nośnymi. W ładowni tej długiej na 17 metrów maszyny znajdowały się skrzynie z zapasami dla ekspedycji.
W drogę powrotną do Nowego Vermontu ruszyła sama Ursula. Pozostali, w tym Leon i Kentin mieli za zadanie czekać.

W drodze pilot przekazał Trevor dokumenty z informacjami o tym co też wydarzyło się podczas jej nieobecności w Ziarnach.

Pewnym było, że musiała przekazać bratu pomysł co do generała Jacksona. By korzystając ze sprzyjających im mediów nagłośnić jego nie gentelmeńskie zachowanie względem Rycerzy i nie oddania im tego co do nich należało, których to zgodnie z prawdą należało społeczeństwu przedstawić jako bezinteresownych wojowników o wolność, bez których zwycięstwo Nowego Vermontu nie byłoby możliwe. Należało postawić pytanie czy skoro tak potraktował sojuszników to czy równie niehonorowo potraktuje obywateli Nowego Vermontu.

Ale najważniejszym zadaniem Ursuli było zebranie wsparcia. Jak najszybsze skontaktowanie się z Minutemen oraz Rycerzami i przerzucenie ich czym prędzej w strefę reliktów. Oczywiście ich poinformowała dokładnie o tym co na nich czeka na miejscu. Załatwiła im transport by jak najszybciej mogli znaleźć się na miejscu, ochraniając znalezisko, a może nawet uda im się wspólnie wymyślić sposób na dostanie się do tego co było interesujące.

Mając już twarde dowody, znalezienia tego co wydawało się, że się nie uda, miała łatwy dostęp do wykorzystanie swoich kontaktów cywilnych by załatwili wsparcie wojskowych. Ale nie byle jakich, a przede wszystkim tych, którzy zostali odsunięci przez generała Jacksona w celu obsadzenia ich pozycji przez jego ludzi. To było prawie, że miłe ze strony Jacksona, że dał im na tacy właściwych ludzi.

A potrzebowali specjalistów od biohazardu, saperów, pilotów i techników. Oraz cały sprzęt.
Kentin dodatkowo dał Ursuli namiary do osób, z którymi pracował przy wojskowych projektach w tematach informatycznych. Też trzeba było z tego skorzystać, bo każda para rąk mogła się przydać, a jak pokazał mąż Ursuli, jego praca była nieoceniona w tym wszystkim.

Oczywiście lokalizacja terraformatora-bazy Minutemen, niezmiennie miała pozostać ściśle tajną.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 01-04-2022 o 23:16.
Mag jest offline  
Stary 02-04-2022, 22:19   #214
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Kolejne dni spędzone za sterami Lightninga przyniosły sporo informacji. Na zlecenie Wojskowych Służb Informacyjnych ponownie obleciała tereny Essex i wykonała dokładne zdjęcia lokalizacji i ruchów wrogich oddziałów. Po ich przeanalizowaniu oficerowie WSI wydedukowali, że dobrze byłoby uderzyć w zaplecze logistyczne i szlaki komunikacyjne. Lightning ponownie wzbił się w powietrze, jednak tym razem zamiast zasobnika ze zintegrowanym systemem nawigacyjno-celowniczym przenosił bomby. Trzy z nich przeznaczone były na hangary, które analitycy określili jako będące warsztatami naprawczymi, a tym samym zasobnymi w cenny, wysokoprecyzyjny sprzęt. Dwie pozostałe bomby uderzyły w linię kolejową oraz most, skutecznie eliminując możliwość szybkiego transportu wojska czy pojazdów opancerzonych. Przy okazji Itan-sha zniszczyła dwa mining mechy, będące gdzieś w odwodach. Nie były eskortowane ani przez ciężarówki z plotkami ani mechy z rakietami dalekiego zasięgu, więc stanowiły dość łatwy cel.

Podczas kolejnego lotu patrolowego Iroshizuku udała się na Barierę i dokładnie obfotografowała okolicę domniemanego położenia cennego dla wszystkich wraku.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 03-04-2022, 12:55   #215
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Zwycięstwo!!! Victoria!!! Czerwoni pokonani!!!
Głosiły media wszelakie. Mało kogo jednak obchodziła niepewna sytuacja z Rodezją i Workmenami, a co za nimi się też ciągnie z samym Comstarem. Potencjalnie była też groźba puczu wojskowego, a nawet wojny domowej.
Może dlatego nie odczuwał jakieś wielkiej radości i ekscytacji ostatnimi wydarzeniami. Przygotowywał tylko mecha do dalszej walki z wrogami zewnętrznymi jak i przygotowując się do zagrożenia wewnętrznego. Historia pokazywała, że rządy wojskowego betonu źle wpływają na biznes, więc trzeba było powstrzymać gen. Jescksona. Nie miał zbyt wiele opcji przeciw działania i jego działania ograniczały się do kontaktu z znajomymi przedstawicielami Vermonckiego świata biznesu i finansjery w celu wypracowania wspólnego frontu przeciw wszelkim wydarzeniom zaburzającym przepływ pieniądza spowodowanych przez niesfornego wojskowego.
Starał się przy tym wszystkim wyłapywać raportu o tym gdzie jest Julius. Jeśli ktoś ma go zabić to chciał być nim Hadrian i tak miał już doświadczenie w krewnobójstwie.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 03-04-2022, 19:14   #216
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Co tam? Jak to jest być bohaterem? - zapytał Juliana jego starszy brat.

- Dobrze póki ktoś nad tobą wszystko ogarnia. Lecz wszystko się odwraca gdy musisz sam wszystko wziąć w swoje ręce. - odparł Jackson.

Nigdy się dobrze nie dogadywali ze sobą. Inne życiowe priorytety, inna perspektywa, inne wartości, inne zainteresowania. Teraz jednak w tej biedzie w jakiej się znaleźli musieli znaleźć wspólny język. Starszy brat zawsze patrzył z góry na młodsze rodzeństwo miał na każdym kroku dowód że Julian przewyższył wszystkie oczekiwania jakie mogła mieć wobec niego rodzina. Ba. Manul przewyższył swoje własne marzenia.

Jednak jego marzeniem nie było prowadzenie wojny. Ta na szczęście miała się ku końcowi, bo NV ze swoimi najemnikami radziła sobie dobrze z pozostałymi frakcjami. Wciąż jednak ponosili ofiary - temu nie dało się zapobiec. Jackson starał się pocieszyć Brandona, który w przeciwieństwie do niego stracił wszystkich swoich krewnych. To był jego obowiązek wobec kamrata.

Gdy ogłoszono koniec wojny radości nie było końca, lecz wszyscy w Camp Blackmore wiedzieli że nie mogą powrócić do domów... jeszcze. Głównodowodzący NV pławił się w chwale i miał zamiar skapitalizować swoje dokonania. Wszystko zmierzało w kierunku przejęcia przez niego władzy nad Nowym Vermontem. Julian Jackson zwołał wszystkich w ich kryjówce na naradę i przedstawił jasno jak się sprawy mają.
Aktualny rząd Nowego Vermontu mógł być nieudolny i rozpolitykowany, ale był jednak rządem opartym o demokrację - o zasady Wolności, która była motorem napędowym ich Przodków oraz nich samych.
Generał przejmując władzę groźbą i siłą deptał wojskowym buciorem to najważniejsze pryncypium. Ba. Jeżeli mu by się to udało czy by chciał czy nie chciał uczyni Nowy Vermont tym co sobie wykreowali Czerwoni - dyktaturą.
Nikt tego nie chciał, choć mogło to oznaczać tylko jedno - może przyjść Minutemenom skierować broń przeciw żołnierzom NV, którzy będą stać murem za generałem.

Wszyscy byli gotowi jednak podjąć się tego. Nawet Julian który przecież czuł wielki żal wobec polityków NV. Jednak jak ktoś już to ujął... lepsze takie państwo niż globalny obóz wojskowy.

Nim jednak doszło do czegokolwiek w obozie pojawiła się Rooikat ze swoimi rewelacjami. To że odkryła wrak na pustyni nie zdziwiło Manula. To że wraki były dwa i były pełnie uzbrojenia klasy "rozpierdolić całą planetę" już tak.
I w przeciwieństwie do Ursuli nie podzielał jej optymizmu. Szczególnie na informację że ktoś już w pobliżu się kręci. Odzyskanie czegokolwiek z tych okrętów mogło być niezwykle ryzykowne. Próba dealowania z ComStarem w zamian za zostawienie ich i Amerigo w spokoju też raczej nie wchodziła w grę - Bractwo okazało się wyjątkowo dwulicowe i zdeterminowane.
I choć istniało zagrożenie że to wszystko uwolni się do atmosfery to Jackson uważał że może lepiej dokonać kontrolowanej detonacji napędów fuzyjnych. Kula plazmy byłaby w stanie rozbić na atomy wszystko co się znajduje w obrębach okrętów. Wymagało to jednak kogoś znającego się na tego typu technologii...
 
Stalowy jest offline  
Stary 03-04-2022, 21:49   #217
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post Punkt kulminacyjny sesji.

Czerwiec wchodził w drugi dekadzień i nastał czas rozwiązania wydarzeń na Amerigo.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4PehWC3fAAQ[/MEDIA]

Oprócz zamieszania jakie wynikło w bazach Workmenów i korpusu ekspedycyjnego NRSF, WSI dopuściło się kontrolowanego przecieku intelu od Jane Doe oraz danych wywiadowczych zgarniętych przez duet Ammit & Bishop. Tego już Julius Spencer nie był w stanie ukryć przed swoimi interesownymi podwładnymi. Były wzajemne oskarżenia i przytyki, mobilizacja obydwu komponentów bojowych, dużo kolejnego zamieszania, gdzieś po drodze chaotyczne próby rozmów na własną rękę z Nowym Vermontem lub załagodzenia sytuacji z Nową Rodezją. Po drodze część ludności cywilnej w Essex – rewanżyści NVR – dopuszczała się przejawów „obywatelskiego” nieposłuszeństwa, małego sabotażu i reorganizacji ruchu oporu. W tej atmosferze wysiłki „dyplomatyczne” zdały się dokładnie na nic – padły bowiem pierwsze (a raczej drugie, biorąc pod uwagę nocną misję Ammit i Bishopa) strzały. Nie wiadomo komu puściły nerwy czy kto wydał rozkazy, ale „sojusz” PoE i RoNR posypał się jak domek z kart w płomieniach wybuchów, laserów i ognia broni pokładowej workmechów i pojazdów antygrawitacyjnych. Dwunastego czerwca doszło do ostrej harataniny między obydwoma siłami, w której wzięli też udział Patrioci z Rodezji. Jak na ironię, Juliusa Spencera i jego kadry MechWarriors ze świecą było szukać. Zwiali jak szczury z tonącego okrętu.

Pierwsze starcie było brutalne. Pojazdy antygrawitacyjne NRSF, Patrioci i ich zmodyfikowany Leopard stawili czoło ponad trzydziestu IndustrialMechom i kilku maszynom lotniczym, zadając im prawie całkowite straty. Prawie, ponieważ sami zostali zdruzgotani – każda z noworodezyjskich maszyn została zniszczona i nie nadawała się do pełnego odzysku. Karma wreszcie dopadła szczwanych militarystów z dalekiego południa, a The New Patriots stracili jakąkolwiek wartość bojową i przestali istnieć jako jednostka.

Pozostałości obydwu stron wycofały się aby wylizać z ran, ale na krótko, bowiem już w nocy trzynastego czerwca doszło do kolejnej rundy starć. I tym razem przybiegli trzeci i czwarty do brydża – operatorzy z NVDF i szybkie, lotne lance Harcourt's Destructors. Korzystając z zamieszania i dywersji, uderzyli na bazę sił NRSF – tu znów miała okazję wyróżnić się Lanca Omikron, wyposażona tym razem w mechy kl. średniej (oraz jeden kl. ciężkiej). Po stronie NRSF walczyli ocalałe załogi wraz z piechurami i dwoma APC, baza była także wyposażona w porządne bunkry. Do tego kilka ASFów naprędce przesłanych z New Salisbury. Po stronie Workmenów dwa ocalałe workmechy z ostatniej akcji oraz dwie lance odwodów, plus piechota. Dość rzec, że przewaga Workmechów pozwoliła na szybkie przełamanie obrony bazy, ale naloty lotnictwa NRSF przystopowały dalsze zapędy – a Lanca Omikron i jej towarzysze ukręcili im łeb. Osłabieni Workmeni nie przekroczyli linii płonących bunkrów i czołgów, a jedna po drugiej maszyny ASF Rodezyjczyków spadały na glebę jak meteory. Wkrótce później Harcourt's Destructors rozprawili się z IndustrialMechami, kończąc istnienie ostatnich pojazdów na polu bitwy. Reszta to była formalność: wymiatanie gniazd obrony piechoty, rozbijanie ich drużyn, ściganie niedobitków, przejmowanie kontroli. Sprawa zamieciona.

Korpus ekspedycyjny NRSF został rozbity, a The New Patriots de facto przestali istnieć. Workmeni stracili wszystkie swoje workmechy i inne cięższe pojazdy, pozostały im raptem wozy logistyczne, technicale i transportery opancerzone. A już o poranku NVR wydało oficjalny komunikat o rozpoczęciu „specjalnej operacji wojskowej” mającej na celu przywrócenie ładu i porządku na ziemiach Pryncypałatu i powstrzymanie terrorystów operujących na jego terenie. Ostatni lider Workmenów po zniknięciu Spencera, podpułkownik Zachary Wells, nakazał swoim podwładnym wycofanie się do miasta Essex i przygotowanie obrony. Po drodze dochodziło do bojów granicznych, spotkaniowych i prób opóźniania ze strony sił zbrojnych PoE, ale było to tylko kupowanie czasu – NVDF teraz miało miażdżącą przewagę w pojazdach bojowych, a pod stolicę księstwa przerzucono już resztę Harcourt's Destructors, którzy rozpoczęli swoje uderzenie piętnastego czerwca.

Miasto zdobywano ostrożnie, ze znikomym wykorzystaniem artylerii i podobnych ciężkich narzędzi. Wojna była oficjalnie zakończona i nikt z Nowego Vermontu nie chciał kolejnego miasta ruin ani masowych strat w cywilach. Osiemnastego czerwca podciągnięto główne siły NVDF oraz część najemnych „startupów” (głównie lekkiej i zmotoryzowanej piechoty) i rozpoczęto iście „policyjne” czyszczenie miasta, poparte mechami Destruktorów likwidującymi umocnione punkty i pozostałe pojazdy Workmenów. Próby wydostania się z matni powzięte przez ex-najmitów zakończyły się fiaskiem – nikt pozostający na orbicie Amerigo nie chciał im pomóc za żadne skarby, nie chcąc podpaść MRB (i tym samym ComStarowi) przyjmując na swój pokład renegatów.

Straty w ludziach były wysokie po obydwu stronach, ale to morale i organizacja Workmenów wysypały się szybciej. Po śmierci Wellsa od kuli wojskowego snajpera dwudziestego pierwszego czerwca, resztki jego sztabu podjęły decyzję o kapitulacji. Tylko nieliczne bandy próbowały dalej się bronić bądź uciekać – do końca dnia zostały spacyfikowane i odtrąbiono zakończenie 'misji specjalnej'... oraz re-aneksję Pryncypałatu Essex przez Nowy Vermont (oczywiście za pełną zgodą kapitulujących i „Rady Tymczasowej” obsadzonej przez 'cywilów' z lokalnego ruchu oporu).

Wyglądało na to, że... to już był koniec. Ostatni nieprzyjaciel NVR został pokonany. Ostatnie 'Utracone Ziarno' zostało odzyskane. Bandyci z resztek po ACzW wciąż byli bezlitośnie gromieni na Pograniczach przez Knights of St. Cameron. Po Ludowej Republice Ziaren nie pozostał nawet ślad. Ale wciąż pozostawała kwestia ambicji jednego człowieka, do cna przeżartego wojną i surowością. Jeszcze kiedy podciągano siły zbrojne pod Essex, generał Raymond Jackson i jego „czarni pułkownicy” pozycjonowali swoje siły w Ziarnach coraz agresywniej. Mieli prawie pełną kontrolę nad Hartford, Newport, Middlebury i Bennington, a także znaczącą przewagę w Fort Ticonderoga. Ale Rząd Tymczasowy doskonale wiedział, co się kroi – do Minutemen doszły słuchy, że WSI i BOR od miesięcy były zaangażowane w rywalizację i wreszcie BORowikom udało się wywiedzieć zawczasu o najgorszym. O planowanym puczu. Generał Jackson chciał przejąć władzę i obwołać się „Naczelnikiem Państwa”. Rząd pozycjonował siły lojalistów (i resztę tych dwóch pułków „startupów”, które postanowiły być lojalne wobec władz NVR), skupiając je w Burlington, a także osiągając przewagę jednostek w Williston i Milton.

Na ulicach miast zaroiło się od pojazdów wojskowych i żołnierzy obydwu stron rodzącego się konfliktu. Początkowa euforia ludności cywilnej, oczekującej parad po zwycięstwie nad Czerwonymi, przeradzała się wpierw w konsternację, potem w przerażenie. Nawet politycy nabrali wody w usta. Lojaliści obydwu stron coś tam przebąkiwali, ale nikt nie chciał wykonać pierwszego ruchu... jeszcze. Wprowadzono „jedynie” godzinę policyjną i stan wyjątkowy, zniesione raptem parę dni wcześniej.

Nad Ziarnami ponownie zawisł Miecz Damoklesa. Widmo wojny domowej przetaczało się ponad Nowym Vermontem do spółki z ciężkimi, burzowymi chmurami. A potem doszło do czegoś niespodziewanego.

Generał Raymond Jackson, „Obrońca Narodu”, samozwańczy „Naczelnik Państwa”, dowódca brygady Border Patrol i bohater wojen z Bandytami i resztą Czerwonych... odszedł. W nocy z dwudziestego drugiego na dwudziestego trzeciego czerwca gruchnęła wieść o tym, że nieodżałowany oficer zginął w wypadku samochodowym podczas inspekcji w Fort Ticonderoga. Najpierw zapanowała wielka konsternacja i szok. To był krytyczny moment, kiedy coś mogło pójść nie tak. Wystarczyła jedna seria, jeden wybuch, jeden głupi ruch aby wciąż iskra padła na beczkę prochu – choćby rzucona martwą ręką ambitnego konkwistadora. Nie doszło do tego. Daniel Archer, brat Ursuli Trevor i minister rolnictwa, szybko przejął pałeczkę i wykorzystał swoją reputację. Złożył wniosek o uhonorowanie tragicznie zmarłego żołnierza jako „Bohatera Nowego Vermontu” i o żałobę narodową. Widząc w tym ruchu wyjście z trudnej sytuacji, kolejni politycy podpisywali się pod nim. „Czarni pułkownicy” natomiast zmuszeni byli odpuścić – nie mieli obranego następcy, wszyscy byli pod wrażeniem kultu osobowości roztaczanego przez swojego Wodza i wszyscy byli przygwożdżeni porażką. Bez niego pucz nie miał sensu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Hlef3xpcUGo[/media]

To rzeczywiście był koniec. W atmosferze strachu, niedowierzania, a nawet wstydu – ale koniec. Niejeden Vermontczyk zastanowił się w duchu, jak blisko kraj był od kolejnego rozlewu krwi. A byłby to rozlew dużo tragiczniejszy aniżeli wojna choćby i z najgorszym najeźdźcą. Nie było bowiem nic gorszego od chwili, kiedy brat strzelałby do brata w imię mętnych politycznych idei. Na szczęście, ku uldze wszystkich zainteresowanych, przeważył zdrowy rozsądek... i pragnienie odpoczynku po tylu trudach i goryczach minionego roku. Przeważyło poszanowanie wartości kraju, w którym rodziło się, umierało i za który się walczyło z tymi wszystkimi... potworami. W przeciągu następnych godzin i dni wojsko „odpuszczało”, robiąc przetasowania, przegrupowania i przemieszczenia. Napięcie odchodziło jak ręką odjął. Oczywiście było kilka pomniejszych incydentów, ale nikt nie został zabity ani nawet poważnie ranny.

Essex było spacyfikowane i powróciło do NVR w pełni lojalne, inni wrogowie byli pobici. Dwudziestego czwartego czerwca natomiast, w New Salisbury doszło do detonacji (wspomnianej wcześniej) brudnej bomby i opublikowania kompromitujących danych przez Jane Doe i jej zatwardzialców. W obliczu owej katastrofy Nowy Vermont wspaniałomyślnie zwrócił Nowej Rodezji jeńców pojmanych w Essex wraz z pomocą humanitarną. Upokorzeni Rodezyjczycy, którzy – jak się okazało – mieli własne wewnętrzne problemy z odkryciem i czystką siatki agentów Benefaktora, zmuszeni byli przełknąć tą porażkę; tym bardziej, że nie mieli lądowej granicy z Nowym Vermontem. Między obydwoma krajami była wciąż wielka odległość i ciężka do przebycia Bariera, wciąż pełna nieprzychylnych tubylców. To był koniec tego rozdania. Dalsza gra została zawieszona... przynajmniej na razie.
Unormowano także stosunki z najemnikami, płacąc im większą ilością salvage – podzielono odzysk po workmechach i maszynach Patriotów (choć większość trafiła do warchest Destruktorów), a także zwrócono Rycerzom wraki Thunderbolta i Stalkera oraz resztę rzeczy spod Brighton.

Najwyraźniej Nowy Vermont miał się ku lepszemu. Ogłoszono specjalne wybory kongresowe i prezydenckie. W kampanii do tych drugich czołowym kandydatem był Daniel Archer, popierany przez obydwa, wymieszane i gasnące już skrzydła polityki vermonckiej.

A co z Minutemen? Kiedy sprawy z Essex i niedoszłym puczem jeszcze wisiały na włosku, za pomocą wielkich samolotów transportowych przerzucili się wraz z mechami i przybyli na wezwanie Rooikat do lokalizacji odkrytych wraków okrętów bitewnych. W samą porę. W okolicy pojawili się bowiem jasno zidentyfikowani i określeni nieprzyjaciele – Benefaktor. Xander Almasy, Julius Spencer ze swoją kadrą, a nawet przeklęty Sonny Modeno w nowym (acz śmiesznym) mechu. Wraz z nimi grupa różnych wykidajłów – Workmenów i innych najmitów, Bandytów, innej swołoczy. Ostatnie resztki z dna beczki, wiedzione pieniędzmi i desperacją swych „liderów”.

To był kulminacyjny moment tej opowieści. Przed Minutemen stało ostatnie wyzwanie. Prowodyr i praprzyczyna wszystkich ostatnich cierpień Amerigo. Ale, jak się rychło okazało, nie było „najpierw strzelać, potem pytać”. Było dokładnie odwrotnie.

+ + +

16 czerwca 3000 A.D.
Godzina 9:15 czasu terrańskiego
Wraki okrętów bitewnych, Bariera


Kiedy opuszczali Nowy Vermont załadowani wraz ze swymi mechami i zaopatrzeniem na ciężkie samoloty transportowe użyczone przez kontakty Rooikat, przyszłość wciąż była niepewna. Choć wojna z Ludowcami i Zairem się zakończyła, to wciąż była sprawa Essex i ekspedycji z Nowej Rodezji. Minutemen póki co zrobili co mogli i byli potrzebni gdzie indziej. To najemnicy i NVDF musieli teraz dźwignąć ciężar walk z ostatnim cierniem pośród Ziaren. Już nie wspominając o tej całej narastającej kabale z rzekomym zamachem stanu…

Niemniej jednak były ważniejsze sprawy, o zgrozo. Dwa wraki okrętów bitewnych z czasów Wojny Domowej Gwiezdnej Ligi. Bardzo dobrze zachowane. Wciąż funkcjonujące. Zabezpieczone po sufit i równie do pełna załadowane śmiercionośną bronią typu ABC i maszynami bojowymi bazującymi na LosTechu. To tego szukał ComStar.

Mieli parę dni od 13 czerwca, aby wylądować, dołączyć do ekspedycji Ursuli Trevor, zaznajomić się z jej obiektami i terenem. Podczas dalszego badania wraków doszli do zdumiewających i konsternujących wniosków: wiele z maszyn będących w hangarach (głównie myśliwce aerospace i mechy typu LAM) było dronami. Zapchanymi eksperymentalną technologią przekraczającą nawet możliwości myśliwców-dronów typu BlackWasp czy Voidseeker. I te drony wciąż były na chodzie, choć uśpione. Ekspedycja wydedukowała, że musiały być kontrolowane przez główny komputer danego okrętu bitewnego (gdyż tak: drony były na obydwu wrakach).

O poranku szesnastego czerwca dalsze gorączkowe badania zostały przerwane przez przybycie nieproszonych gości. Piesi i zmotoryzowani Bandyci, Workmeni i inne szumowiny, a także szóstka bitewnych mechów. Cały obóz postawiono na nogi. MechWojownicy odpalili swoje bojowe machiny aby raz jeszcze stoczyć bój na śmierć i życie. O los całego Amerigo. Ale ten jeszcze nie nadchodził… przynajmniej na razie. Najpierw ich komputery wychwyciły gotowy, nagrany przekaz od samego Xandera Almasy. Najwyraźniej nie chciał, aby ktokolwiek mu przerywał na falach radiowych.

- Witam Nowych Minutemen. Na wstępie pragnę przekazać wyrazy współczucia i przeprosin za wydarzenia pod Wielką Górą Zieloną. Maurice Sakon Ishida złapał nas wszystkich nie w porę. Ale pewnie nie chcecie słuchać moich przeprosin, mleko wszak się już rozlało. Więc będą konkrety: wraki i ich zawartość należy zniszczyć. Mówię to jako Xander Almasy, agent ComStar ROM, nie jako “Benefaktor” czy przedstawiciel bardziej… radykalnego skrzydła Błogosławionego Zakonu. Zdziwieni? Moim celem od zawsze było odnalezienie i unicestwienie tych WarShips, a w szczególności ich zawartości, nim będzie zbyt późno. Tuszę, że odkryliście już manifesty o transportach broni typu ABC. Niestety wiele moich braci i sióstr nie podziela oceny sytuacji mojej i podobnych mnie, kierujących się zdrowym rozsądkiem. Stąd była konieczna… infiltracja stronnictwa “Poszukiwaczy”. Finta w fincie. Proponuję państwu współpracę w celu eliminacji tego śmiertelnego zagrożenia. Na znak dobrej woli: ComStar uznał już państwa akty własności mechów, jakie podarował państwu pan Ishida. Za współpracę w sprawie wraków, ich zawartości oraz zakończenia tej żałosnej szarady na państwa planecie przewiduję “czyste konta” dla państwa i osób powiązanych, a także pewną sumę w C-Bills. Proszę o odpowiedź na ogólnym kanale radiowym na krótkich falach. Dziękuję i liczę na państwa zdrowy rozsądek.

Na jego wywołanie odpowiedziała Rooikat, używając ogólnego kanału radiowego fal krótkich.
- Tu Ursula Trevor, szef ekspedycji - kobieta darowała sobie callsigny, bo i tak wszyscy już dawno znali dane każdego w tej ekspedycji, a Minutemen tym bardziej. - Coś późno się zjawiacie. Jak na tak wielką organizację dziwne, że aż tyle zajęło wam znalezienie nas i statków. Odmawiamy wszelkich prób likwidacji wraków dopóki nie upewnimy się, że nie będzie to stanowiło zagrożenia dla planety. Uznanie aktów własności maszyn które i tak w większości nie ma, to żaden akt dobrej woli. Jeśli chcecie okazać dobrą wolę to oddalcie się natychmiast.

- Z ComStarem prędzej czy później trzeba będzie się dogadać. Na moje to rozjebmy im maszyny i pójdźmy na współpracę na własnych warunkach. Pamiętajcie, że to jeden z największych graczy w całej przestrzeni znanej ludzkości. - powiedział Hadrian na wewnętrznym do towarzyszy i towarzyszek.

- Zawsze warto spróbować uniknąć walki, ale uwzględniam twoje zdanie jako plan B, Had - odpowiedziała mu Trevor, również na wewnętrznym kanale.

- Almasy skumplował się z bandyterką, ja bym z nim w ogóle nie gadał. - Brandon włączył się na wewnętrzny kanał. - Tylko bym mu kazał po prostu się pierdolić. Rooikat, ty z nim gadaj.

Na to wszystko Julian Jackson nic nie powiedział. Atlas po prostu ruszył powolnym krokiem w kierunku zbliżającej się czeredy.

- Tu Itan-sha. Odejdźcie stąd. Opuśćcie ten teren jak najszybciej. Nie będzie kolejnego ostrzeżenia - nadała Iroshizuku do wrogich mechów, podświetlając maszynę Xandera wiązką lasera, aby ułatwić trafienie go bombami. - Liczymy na zdrowy rozsądek - dodała, po czym zapięła maskę tlenową, poprawiła pasy, sprawdziła systemy walki elektronicznej, flary oraz dipole. Była realistką, nie wierzyła w pokojowe rozwiązanie.

Ammit za to miała odrobinę inne rozterki. Comstar i tak będzie chciał ich wyruchać i w końcu to zrobi, poza tym kiedyś wspominała swój ulubiony sposób prowadzenia potyczek słownych. Nie jednak gadający pedał przykuł jej uwagę. W pierwszej chwili myślała że czujniki ją mylą, ale jednak nie. Dzień dziecka nastał.
- Tyyyy… widzisz to co i ja widzę? - mrużąc oczy w swoim mechu spytała Bishopa z mecha obok, a ten mruknął. Zatarła ubrudzone czekoladą dłonie, potem wytarła je o spodnie.
- Jak mi nie dosypali czegoś do porannej kawy z fetą to tak. Zależy czy ci chodzi o co to myślę że ci chodzi, chica - po ich prywatnym kanale poszedł krótki śmiech łysola zakończony głośnym przekleństwem zaczynającym się na “kurwa”, a kończącym na “mać”.
- Rodzina ma pierwszeństwo - dodał ponuro prawie przy tym podzwaniając łańcuchami jak potępiona dusza. Marah za to przełączyła kanał na ogólny Minutemen.
- Spencer masz czas zajebać brata póki my nie skończymy ze swoją partią złomu - powiedziała z nienaturalną empatią, po czym zarówno Kintaro jak i Panther ruszyły z kopyta ku ustalonemu na szybko celowi.

Hermit spróbował się jeszcze wtrącić:

- Lancemates, jakkolwiek mierzi mnie postawa ComStaru, to Almasy ma trochę racji. Musimy mieć na niego oko, ale...

Nie dokończył, bo na kanale otwartym pojawił się głos Almasy’ego. Tym razem nie nagrany, za to chyba pierwszy raz od początku tej kabały nacechowany emocjami.

- Zatrzymajcie się, Minutemen! Stawką jest cała wasza planeta, wasz kraj, wasze rodziny! I Błogosławiony Blake jeszcze wie, ile światów mogłoby paść ofiarą tego, co jest na tych wrakach. Trzeba to zniszczyć, musicie to zrozumieć!

- Jak to kurwa zniszczyć, szmaciarzu terrański? - znajomy głos Sonny’ego Modeno - Takiego chuja w dupie. I jeszcze chce ci się dogadywać z tymi pizdami, ty zdradziecka larwo! Nie taka była umowa.

- Modeno ma rację, demiprecentorze. - lekko zaniepokojony głos Juliusa Spencera, który też stracił jakby swój rezon - Mieliśmy odzyskać wraki i ich zawartość na chwałę Proroka.

- Adepcie Spencerze, rozmówimy się na ten temat później. Zniszczenie tych WarShips to Wola Blake’a. A ty Modeno zamilcz. Obiecaną zapłatę otrzymasz, jak powiedziałem.

- Nie. Chcesz się wymigać, ty kurwo. Utopię tą planetę we krwi, zaczynając od tych pizd minutemeńskich. Te okręty są moje.

- I ciekawe jak to zrobisz? Tylko ComStar ma kody aktywujące uśpione SI. - wtrącił się starszy Spencer.

- Debile. Za kogo wy kurwa mnie macie? Chuja w dupie masz, wrzodzie parchaty, a nie kody. Podjebałem je wam po chamsku. Frajerzy. ROM srom. I na dowód…

Przez otwarty kanał radiowy poszła charakterystyczna wiązanka przypominająca kod binarny podniesiony do potęgi sześcianu. Przez chwilę wszyscy byli skonsternowani. Obydwa okręty, jakkolwiek szalone by to nie było... budziły się właśnie do życia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1531XuCKu3s[/MEDIA]

Jednocześnie w trakcie tej całej dyskusji i oczekiwania zaskoczyły odruchy wpajane przez dziesiątki, setki godzin spędzone na symulatorach, szkoleniach, patrolach, wartach i w boju za sterami mechów. Obydwie grupy szykowały się do starcia, choć żadna jeszcze nie wykonała pierwszego ruchu (albo go opóźniła). Czekały na to, co miało nadejść. A nadeszło po jakiejś minucie.

Budzące się właśnie potężne, metalowe, śpiące od wieków tytany pokryte prawie niepenetrowalnym pancerzem z ferro-karbidu były 'żywym' testamentem myśli technologicznej Złotego Wieku. Szczytem techniki wojskowej. Zbudowane w taki sposób, że przetrwały nie tylko własnych twórców i ich państwa, ale dalekroć przebiły ich wyobrażenia. Niemniej jednak nie były to prawdziwe cuda, a po prostu kolejne maszyny do zabijania, do niszczenia. I właśnie dawały temu pokaz, w pełni uruchamiając sfatygowane systemy i napędy fuzyjne (a przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe w ich stanie). Eksperymentalna technologia „super-dron” granicząca ze sztuczną inteligencją sterowała podzespołami, kierowała potężne armaty i sieci obronne na cele, otwierała hangary i wypuszczała z nich roje myśliwców, dronów i LAMów sterowanych komputerowo. Bez czynnika ludzkiego. Było to o tyle niesamowite, co przerażające. Minutemen nie mieli żadnych szans z taką potęgą. Być może zdjęliby część tych chmar, ale wystarczyła jedna „średnio-celna” salwa, aby ich wszystkich zatomizować. Ale tak się nie stało.

Najpierw przemówiła potężna broń okrętowa obydwu wraków, skupiona na grzbietach, korespondujących burtach i tych fragmentach dziobów i ruf, które miały wystarczający kąt ostrzału. Ciężkie NPPC splunęły piorunami przypominającymi wyładowania największych burz. Wtórowały im serie wybuchowych makropocisków z okrętowych autodział całej gamy ciut wielkich kalibrów oraz smugi laserów tak gorących i jasnych, że można je było porównać do gwiezdnych promieni. Żaden z systemów celowniczych nawet nie brał pod uwagę mechów Minutemen. Raz, że były to zbyt małe cele dla broni klasy okrętowej... a dwa, że tak „Stefan Amaris” jak i „McKenna” miały coś ważniejszego na 'głowie'. Dokończyć batalię, którą rozpoczęły przed ponad dwustu laty.

Sądząc po pełnych zdenerwowania i zaskoczenia okrzykach Sonny'ego, Juliusa i Xandera, nie do końca na taki efekt liczył każdy z nich.

Chmary sterowanych komputerowo latadeł pomknęły ku sobie i wymieszały w morderczym tańcu, sypiąc rakietami, zionąc laserami i pepecami, miotając pociski z autodział. Wtórował im ostrzał sieci obronnych (głównie z Amarisa, McKenna był zbudowany inaczej) – całe chmury LRMów, salwy z działek Gaussa i istna laserowa dyskoteka. Wkrótce potem z antycznych wyrzutni obydwu wraków wyfrunęły torpedy różnych kategorii wagowych, bijące tak po dronach, jak i wrakach.

Ziemia i niebo były wstrząsane ciągłym rumorem i detonacjami. Radio praktycznie przestało działać, a nawet wytłumianie odgłosów w kabinach mechów mało co pomagało. Sensory ledwo co funkcjonowały, przeciążone interferencjami i mnogością celów.

Roland z Eutin, callsign Hermit, poczuł ukłucie współczucia wobec towarzyszy z ekspedycji, którzy byli na zewnątrz. On sam miał problemy ze słyszeniem własnych myśli, a jego Emperor – prawie stutonowy kolos – problemy z drgającą od eksplozji, piaszczystą glebą. Chciał jakoś pomóc reszcie ekipy, ale w tym zamieszaniu ledwo rejestrował specyfikę sytuacji. Ale zarejestrował dość, by w miarę zwinnie wykonać unik przed salwą rakiet. Być może większość tych chmar dronów i obydwa okręty były zajęte sobą, ale niektóre maszyny brały już na cel mechy Minutemen.

Ku Hermitowi leciały właśnie dwa ciężkie myśliwce. Komputer jakimś cudem zidentyfikował je jako MK. 39-007 Voidseeker Striker, skonstruowany od podstaw jako dron, oraz równie paskudny RPR-100b Royal Rapier. Wprawdzie już wypstrykały się z podwieszanych rakiet, to właśnie teraz zasypywały EMP-6A celnymi salwami LRMów wpiętych w system celowniczy Artemis IV. Skupienie wybuchów było bardzo duże, a Hermit mógł tylko bezsilnie patrzeć, jak kolejne warstwy pancerza były zrywane z jego mecha. Szybko poderwał ramiona do góry i zaczął łomotać z autodział klasy piątej, dorzucając obydwa duże lasery. Walił ile fabryka dała, ale drony nie próżnowały, dorzucając własne lasery pulsacyjne i o zwiększonym zasięgu. Ekrany Emperora rozjaśniały się żółcią i czerwienią... ale po dodaniu tripletu MLaserów wreszcie udało mu się jakoś odgryźć. Pancerz na skrzydle Voidseekera przebity. Poszło jakieś spięcie, sprzężenie... wybuch, który rozerwał maszynę na części. Deszcz płonących „meteorytów” porozbijał się o piasek kilkadziesiąt metrów dalej. Fartowny strzał w skład LRMów, bez chroniącego je CASE'a. Ale ubytki w pancerzu były spore, a poziom gorąca przekraczający normy. A tu w dodatku coś jeszcze go podgryzało – w nożny pancerz oberwał serią ze średniego lasera pulsacyjnego i parą SRMów lecących jedna po drugiej. Sensory szalały, ale pilot widział, że to jeden z LAMów. Właśnie leciał ku ziemi, transformując się w mecha. Wasp, pewnie jakaś wersja Royal. Ostrzelał go, starając się nie przekroczyć tym razem progu odprowadzania ciepła i ruszył z miejsca, skacząc na dyszach rakietowych. A ten mały skurwiel robił to samo.

Nie miał nawet czasu ucałować stalowego krzyżyka dyndającego mu na szyi. Ściskał tylko stary, sfatygowany różaniec razem z drążkiem sterowniczym. Ochłonął po tej pierwszej akcji. Wykonywał skoki, choć dalece mniej zwinne, szybkie czy odległe od Waspa. Starał się zwiększyć dystans, nie wychodziło. LAM-dron nie miał broni do walki na dalszy dystans i doskonale to sobie wyliczył, ciągle skracając i siepiąc z tych swoich Streaków i pulsa. Dron nie mógł jednak mieć nadziei (jeśli w ogóle ta samobójcza maszyna miała jakiekolwiek przemyślenia z tego zakresu) na pokonanie maszyny klasy szturmowej, choćby nadwątlonej. Wkrótce oberwał o parę razy za dużo, sypiąc się na kawałki we wtórnych detonacjach napędu, paliwa do lotów aerospace i resztek SRMów. Ale wtedy znów opadł ten przeklęty Royal Rapier, napieprzając najpierw z LRMów Artemis IV, potem z pary dużych laserów pulsacyjnych, wreszcie salwą z AC/20. Część weszła w plecy, całkowicie zrywając tamtejszy pancerz i powodując spustoszenie w strukturze, komponentach. Energia dopadła do zasobników z amunicją dla AC/5. Hermit nie mógł zrobić nic innego jak szybko walnąć ręką w „grzybek” podpisany EJECT.

Po raz kolejny frunął w przestworzach Amerigo, tym razem zaciskając dłonie na uszach i bezdźwięcznie modląc się do Pana. Pod nim jego wysłużony Emperor właśnie był rozrywany przez szereg detonacji. A ten przeklęty myśliwiec, wytwór szatansoftu, właśnie zmienił cel i już miał posłać salwę po obozowisku ekspedycji – ani chybi raniąc i zabijając kogokolwiek, kto tam jeszcze pozostał – kiedy z nieba dosłownie zdmuchnęła go celna torpeda. Przypadkowy strzał w mnogości zdarzeń dziejących się na przestrzeni sekund... albo łaska Pana, za którą Hermit mógł tylko w duchu dziękować. Ale wciąż... dla niego ta batalia się już skończyła. Bez swojego mecha nie mógł wesprzeć Minutemen. Pozostało mu tylko modlić się dalej o życie swoje i innych pieszych, i znaleźć schronienie kiedy już opadł na piach Bariery...

Reszta musiała udźwignąć brzemię tego starcia. Ostatecznej rozprawy o los Ziaren.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 06-04-2022 o 13:27. Powód: Scena dialogowa napisana wespół z graczami.
Micas jest offline  
Stary 10-04-2022, 01:12   #218
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Wszystkie te przemądrzałe, naćpane (nie tylko władzą) leszcze miały zawsze i wszędzie ten sam nadrzędny minus. Nieważne jaki rejon kosmosu, organizacja, pora roku, faza księżyca, religia albo narodowość. Zawsze, ale to kurwa zawsze, masturbowali się brzmieniem swojego głosu i na zdrowy chłopski rozum kogoś pokroju szeregowych najmitów…
-... pierdolą jak potłuczeni - prychnęła van den Akker, wyciszając kłótnię okolicy.
- Ile można tak ssać? - po łączu poszedł zbolały głos łysola.
- Wątpię że zamkną mordy póki się im nie oderwie głów.
- Ha! Czyli wierzysz jednak! -
Liam zarechotał z radosnej uciechy, a na ich kanale co chwila rozlegał się świergot gotowanych do użycia dział. Systemy meldowały sprawność jeden po drugim.
- Bawisz się w kolejnego popierdolonego co pierdoli bzdury? - dziewczyna rzuciła mu szybki rzut okiem.
- Wątpić a wierzyć to to samo Piłacie. - najemnik zaśmiał się - Tylko obojętność jest ateistyczna!
- Kurwa za jakie grzechy… -
jęknęła, ustawiając jedynie bezpośrednie połączenie z Bishopem aby móc koordynować działania bez zbędnego rozpraszania uwagi.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=sukx4FYTFes[/MEDIA]

Miała dość, serdecznie dość rozwlekłych przemów nadętych pedałów z gwiazd i okolic. Obok Grant chyba myślał podobnie, bo jak na dany sygnał zerwali maszyny do ruchu mimo że nie padł miedzy nimi ani jeden dźwięk w tym temacie.
Dookoła w ziemię uderzały pociski nieprzyjaciela, powietrze powoli zmieniało się w nieprzejrzystą mgłę. Do tego ogień, dym…
- Na drugiej! - pierwszy cel namierzyła Ammit, od razu przekazując to kumplowi. Przed nimi, na długich nogach wyjętych z projektu żółtka który zdecydowanie walnął za dużo sake, poruszał się Stiletto. Skakał jak pojebany, utrzymując ciągły pęd i siekając dookoła we wszystko co podeszło mu w zasięg.
Dwie maszyny Minutemen zaczęły flankować wroga aby nie zwiał po raz kolejny. Panther wykorzystał skoczność swojej maszyny aby zmniejszyć dystans, Kintaro rzygnęło salwą rakiet w biegu.
I wtedy para byłych Workmenów dostała niespodziewanego kutasa prosto w dupę.

Nad ich głowami przefrunął Stinger, rwąc pancerz lewej nogi mecha Ammit.
- Wyjmij oczy z dupy! - warknęła na łączu.
- Nie strasz, nie strasz. Biorę go, ty pilnuj tamtego frajera.
To był jakiś plan, lepszego nie mieli. Tak jak czasu aby go tworzyć. Bishop poszedł w tango z latadłem, ona dopadła do Stiletto, unikając jego salwy skokiem za pryzmę czegoś co kiedyś było maszyną latającą, a teraz miksem złomu, ognia i piachu.
“Pilnuj tamtego frajera” - nic skomplikowanego, nie? Łatwizna jeśli pilot to ciota, ogarniętego też dało się usadzić. Ciul jednak, co dziewczyna musiała przyznać, był dobry.
Kurewsko dobry.

Wykonywał manewry jakie normalnie najemniczka uznałaby za niemożliwe do wykonania na pełnej gurwie i bez jakiejkolwiek redukcji prędkości. Wydawał się przewidywać jej ruchy, a gdy wreszcie go trafiała czy to rakietą, czy pięścią mecha, wtedy wzbijał się do skoku i lądował za jej plecami, dziobiąc po drodze pancerz Kintaro przerabiając go powoli na plaster dziurawego sera. Dziewczyna klęła wściekle kiedy kolejna salwa rakiet mająca już-już osiągnąć cel… przemykała obok pokracznej puszki na długich nogach i wtedy przy wyjątkowo długiej wiązance, kiedy maszyna unikała nowej salwy, Ammit strzeliła bez mierzenia, na pałę i w powietrze. Akurat prosto w skaczącego wroga. Jedna z rakiet zahaczyła o zbiornik amunicji, kolejne rozorały poczynione wcześniej luki zbroi. Następne wgryzły do środka eksplodując prosto przy wciąż niewystrzelonych pociskach wroga. Oba kokpity rozjaśniło białe, ostre światło eksplozji… i wtedy to zobaczyła.
Kątem oka, tuż na granicy rejestracji wzroku ujrzała ruch daleko poza wybuchającą maszyną wroga. Kosmiczny fart, albo palec boży pstrykający ją prosto na ścieżkę przeznaczenia.
- O ty… luju - nie czekała co się stanie, od razu puściła Kintaro sprintem jak najbliżej miejsca, gdzie lądował biały spadochron.
Najemniczka wyskoczyła na spękaną ziemię akurat gdy Sonny Modeno podnosił się do pionu i przecierał zakrwawioną twarz rękawem obszarpanego kombinezonu.
- Ty kurwo! Zajebie cię, słyszysz?! Zapierdole jak jebanego psa! - widząc ją ruszył ku niej, wymachując wojskowym nożem o ząbkowanej krawędzi którym najwidoczniej chciał przejść do drugiej fazy pojedynku.
- Ogłuchłaś pizdo?! Już kurwa nie żyjesz!!! - darł się prawie bez przerwy na złapanie oddechu.

Krok za krokiem zmniejszali odległość, spoglądając wrogowi prosto w oczy i oboje doskonale wiedzieli, że będzie to pojedynek na śmierć i życie. Większy, lepiej zbudowany mężczyzna z każdym pokonanym metrem coraz mocniej górował nad średnio wyrośniętą i o połowę młodszą dziewczyną. W jego przekrwionych ślepiach zaczęła się pojawiać skurwysyńska radość.
Pewność kto z tego starcia wyjdzie zwycięsko. Otworzył gębę aby dorzucić kolejną mądrość życiową, a ten dokładnie moment Marah wybrała aby w milczeniu sięgnąć błyskawicznie po pistolet przy pasie.
Dwa szybkie strzały potem przywódca piratów leżał na ziemi i wrzeszcząc wił się z bólu, próbując trzymać za przestrzelone kolana.
- No siema Sonny. Tym razem my ci pokażemy magiczną sztuczkę - uśmiechając się wrednie van den Akker schowała klamkę za pas.
Z pyłowej mgły po drugiej stronie rannego wyszedł Bishop. Szczerzył gębę od ucha do ucha, niosąc dwa proste, grube na półtora kciuka i długie na ponad metr metalowe pręty. Rzucił jeden z nich dziewczynie, a ona zręcznie go złapała.

- Hokus pokus, czary mary… cwel się zesrał. Nie do wiary - machnęła kółeczko sprawdzając jak kij leży w dłoni. Oboje z Bishopem uśmiechnęli się wesoło, po przyjacielsku wręcz, podchodząc powoli do czołgającego się do tyłu i jakoś dziwnie milczącego Modeno. Potem jeszcze trochę pokrzyczał, ale nic co byłoby zrozumiałe. Krzyki przeszły w bulgot, ten w charchot.
Potem pistolet huknął ostatni raz, dla pewności.
A potem wreszcie zapanowała cisza.

***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PXE4jZcL3fU[/MEDIA]
Kilka miesięcy później...

Cmentarze zwykle budziły w ludziach wewnętrzny lęk, tym bardziej gdy zapadał zmrok. Po zachodzie słońca z ludzkiej wyobraźni wypełzały wszelkie upiory, duchy i inne straszydła, a spokojne za dnia alejki zmieniały się w przerażający gabinet osobliwości gdzie zza każdego rogu mogły wyskoczyć nagle i bez ostrzeżenia wszystkie możliwe potwory ożywające wraz z nastaniem ciemności. Po zmroku spacerowały one między kamiennymi monolitami zapełnionymi imionami, nazwiskami i datami śmierci. Szereg kilkumetrowych płyt podzielonych na małe półki idealne do pomieszczenia niewielkich prostokątnych urn. Pomiędzy każdą ze ścian zostawiono tyle przejścia aby mogło się tam mijać dwóch ludzi z wieńcami, a ściany ciagnęły się i ciągnęły przez długie setki metrów jak nie lepiej. Panowała dostojna cisza powagi miejsca ostatniego spoczynku tysięcy ludzi na przestrzeni tysiąca lat.
Tej nocy jednak nie tylko cienie wzięły się za odwiedziny.
- Ja pierdolę… najebali ich tu jak biedaków do Megabloku w slumsach. - zirytowany głos Granta wmieszał się w echo pospiesznie stawianych kroków. Świecił po ciągu wyrytych w kamieniu nazwisk, chociaż bardziej skupiał uwagę na oznaczeniach sektorów nekropolii.
- Przynajmniej sąsiedzi spokojni - Marah parsknęła próbując dotrzymać mu kroku, chociaż szło opornie. - Nikt nie katuje żony o 3 nad ranem, żadnych libacji ani jęków ćpunów. Nikt nie pruje kurew aż trzeszczą, ani nie słychać strzałów.
Czuła się jak beczka, lazła kaczym krokiem opierając się ciężko o ramię Alexa który świecił latarką po oznaczeniach po drugiej stronie alejki RC-213d. Jeśli Dylan niczego nie pochrzanił za parę dni miał nastąpić poród, brzuch już się opuścił i lada moment można się było spodziewać zaczęcia całego cyrku. Na razie jednak szli, musieli coś załatwić. Znaczy van den Akker musiała, a pozostała dwójka postanowiła jej towarzyszyć, bo przecież do walki teraz się nie nadawała.
- I żaden bagietmajster nie napierdala metalową pałą w drzwi - łysol pokiwał głową na zgodę. - Ani nie podkładają bomb pod drzwi dla jaj.
- To cmentarz, może trochę szacunku?
- Vaude skrzywił się, oświetlając na chwilę tył jego głowy, na co ten obrócił się przez ramię i posłał mu kwaśną minę.
- A czy ja tu sram na środku? - westchnął i chyba chciał coś dodać, ale mu przerwano.
- Już niedaleko - dziewczyna wcięła się, bo nie miała siły na ich wieczną wojenkę.
- O ile tamten leszcz nie ściemniał. Trochę jebany seplenił.
- Jakbyś mu zębów nie wybił to by nie seplenił
- blondyn wciął swoje złośliwe centy, a najemnik momentalnie się obruszył.
- Dałem ci z frajerem gadać po twojemu i co?
- Jajco debilu. Zdążyłem mu zadać jedno pytanie!
- Weźcie się kurwa sklejcie obaj
- damski syk dołączył do rozmowy. Oni się kłócili, a ona sprawdzała na zdobycznym tablecie ich położenie, a następnie weryfikowała je z mijanymi numerami aż wreszcie stanęli u celu.
Pozornie kawałek ściany nie wyróżniał się niczym szczególnym i nie był w żaden sposób wyjątkowy - kolejny grób, kolejna tablica. Jedna z tysięcy porcji prochu pochowana na odcinku komunalnym gdzie na koszt miasta grzebano biedaków nie mających pieniędzy na normalny pogrzeb.
Zapadła cisza. Słyszeli ciche zawodzenie i szmer jakby bez ustanku igrającego z marmurem wiatru powodującego otępienie. Ten szum przypominał senne brzęczenie os, które latem budzą się w ziemnym gnieździe, ospałe i groźne.
- Na pewno tego chcesz? - Vaude po raz nie wiadomo który zadał to samo pytanie patrząc na żonę z troską.
- No chyba tak, inaczej byśmy nie zapierdalali na to illyriańskie zadupie tylko od razu lecieli dalej - Liam mruknął, a Vaude syknął krótko.
- Stul pysk, nie z tobą gadam.
- Pierd…
- Obaj się zamknijcie
- sapiąc Ammit otarła pot z czoła, a potem przeszła te parę kroków i położyła dłoń na prostych napisach. Zamknęła oczy mając wrażenie że jej życie zatoczyło koło: kwadratowe i pojebane, ale jednak koło.
Pozostała dwójka popatrzyła po sobie, ale nie skomentowała. Dali jej czas, więc skorzystała.
Przed oczami stanęły jej wspomnienia z dzieciństwa, równie zamglone i niepełne co wspomnienia porządnej libacji. Normalnie by to olała. Kiedyś, wcześniej.
Etap wojny na Amergio, prócz nowych blizn, obdarzył ją też zupełnie nową perspektywą na parę ważnych spraw.
- Nie musisz tego robić - za sobą usłyszała Alexa i pokręciła głową.
- Jestem jej to winna - mruknęła głaszcząc kamienne litery - Kiedyś myślałam że mnie nienawidzi, że jej tylko przeszkadzam…
- Była jebnięta.
- Była chora. Przyczyna i skutek -
odpowiedziała Grantowi pustym głosem. - Zostawiła mnie ze sobą, a mogła wywalić na śmietnik. Starała… na ile mogła. Odjebało jej, ale… daj - wyciągnęła rękę za siebie, jednak ktoś złapał ją za ramię i odciągnął. Po zapachu poznała męża, wzrok przez hormony zaszklił się, więc kiepsko widziała.
- Jestem tu, zawsze będę - usłyszała jego cichy głos przy uchu gdy ją przytulił i pocałował we włosy. Reszta słów utonęła w hałasie z jakim Bishop przyładował łomem w kamienną płytkę. Kamień z początku nie chciał się poddać, odprysnęły jedynie drobne okruchy co wkurzyło najemnika bo następne ciosy wyprowadzał coraz szybsze i silniejsze, aż przeszkoda chrupnęła. Część odpadła, część jeszcze wisiała, ale szybko dołączyła do reszty na chodniku.
Światło latarki wdarło się do środka skrytki, oświetlając prostokątne metalowe pudełko wielkości Claymora. Przyczepiono doń tabliczkę z zaśniedziałym napisem: Ingebjørg Lindell 04/04/2951 - 02/09/2987.
Marah przełknęła gorzką żółć i sięgnęła w jego kierunku, uśmiechając przez łzy.
- Hej mamo… to ja. Zabieram cię do domu.


***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kRvrsm6_msI[/MEDIA]
Epilog

Więzy krwi są przereklamowane. Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach i to stając pośrodku żeby przypadkiem nie wycięli po kłótni ostatecznej jaka i tak nadejdzie, bo takie właśnie były koleje losu. Może właśnie brak pokrewieństwa był kluczem do sukcesu tworzenia stałych relacji o które należy zabiegać i je pielęgnować każdego dnia zamiast traktować jak coś oczywistego ze względu na krew właśnie. Marah, Alex, Liam i Dylan nie byli ze sobą w żaden sposób spokrewnieni, ale los połączył ich drogi więc musieli to jakoś ogarnąć, chociaż nie było prosto. Już sam pomysł opuszczenia Amerigo wyszedł w bólach biorąc pod uwagę wojenne zniszczenia, głód, ciągłe napięcia wewnątrz New Vermont, Nową Rodezję za płotem i szalejące po terenach Ziaren zarazy (plus skażenie ze zdetonowanych bomb oczywiście). Tak właśnie wszystko się kończyło – w małych, brzydkich kawałkach. Ludzie mogli krzyczeć albo tonąć, albo codziennie umierać od chorób, a reszty świata to w ogóle nie obchodziło. Po prostu pędził do przodu ze swoimi sprawami, pracując niestrudzenie jak ludzkie serce. Żadnych zasad, żadnych wskazówek, żadnych odpowiedzi. Tylko żal i udawanie, że krople mącące wzrok to pot z ciężko pracującego czoła, a nie łzy rozpaczy… a oni z tym wszystkim nie chcieli mieć nic wspólnego. Udawane uśmiechy czy napompowana propaganda ich nie kręciła. Wybór mieli prosty: zostać albo odejść. Było ciężko, przy zderzeniach dwóch światów zawsze lecą iskry. Wybór trudny, szczególnie dla dwójki Amieriganów związanych ze swoim domem od urodzenia.
Para najemników nie miała tego problemu, jednak wznieśli się na wyżyny empatii i próbowali zrozumieć drugą stronę. Każdy wędrowiec przecież, choć wybrał swój los i nie zamieniłby do na inny, ma takie chwilę, kiedy przechodząc przez miasto o zmierzchu i widząc przez okno mieszkania, gdzie rodzina zasiada do stołu w kręgu lampy, odczuwa strach przed przyszłością żal za przeszłością i niepewność, czy wybrał właściwie. Wtedy chciałby rzucić w szybę kamieniem. Na pozór po to, by zniszczyć obraz, który uważa za głupi i niedorzeczny. A naprawdę po to, żeby dodać sobie odwagi. Nie wie, że jednocześnie ktoś obserwuje go z głębi domu. Ktoś, kto widząc włóczęgę, zazdrości mu wędrówki, bo sam siedzi przez całe życie w tej samej chałupie, ciepłej i przytulnej, ale za to w bezruchu i nudzie. I ten ktoś ma ochotę wyjść przed dom i rzucić w wędrowca kamieniem. Pozornie z oburzenia na niemoralne, bo bezpłodne życie włóczęgi, a naprawdę z zawiści i zemsty za swoją nudę. Dwa mijające się w locie kamienie - więc po co nimi rzucać? Lepiej niech każdy schowa swój kamień do swojej kieszeni. Po co wymieniać jeden kamień na inny? Dwa takie same kamienie, więc je odłożyli. Po wielu godzinach sprzeczek, tłumaczenia, przekonywania, wyzywania, drobnych rękoczynach, wypracowali we czwórkę kompromis.
Rozchodzenie każde w swoją stronę nie miało prawa bytu. Byli rodziną, wypracowaną w pocie czoła i zahartowaną w ogniu walki. Postanowili opuścić Amerigo, ale nie aby rozpocząć tułaczkę, a znaleźć swoje nowe miejsce i zacząć od nowa: bez bagażu wspomnień wojennych, śmierci najbliższych oraz reszty traum. Bez skażenia w powietrzu i cholera wie czego wypuszczonego z probówek nie tylko przez Kompanię Skurwysynów.

Wybór padł na Kalidasę, planetę położoną na granicy między Wspólnotą Lyran i Ligą Wolnych Światów, a jaka ze względu na strategiczne położenie przechodziła wiele najazdów. Ostatni bardziej znaczący miał miejsce w 2997 roku, więc prawie cztery lata wcześniej - idealny czas na podniesienie się i posprzątanie chociaż z wierzchu gruzów oraz trupów. Idealny moment aby wygryźć swoją własną niszę i zająć budową własnego interesu. W Sakuntalem byli Workmeni mieli paru zaprzyjaźnionych kumpli, którzy znali innych podejrzanych typów i tak się zaczęło… ale nie dla wszystkich. Do celu dolecieli już w piątkę, w drodze z Illyrii (gdzie polecieli na prośbę najemniczki) na świat przyszło pierwsze dziecko Marah i Alexa, syn któremu nadali imię Seth, więc kobieta na dwa pierwsze miesiące została wyłączona z działań. Wykorzystała ten czas aby dopiąć formalności i zmienić nazwisko na te męża bo, jak się zawsze śmiała, zbyt wielu debili nie umiało zapamiętać go w pełni. Następnie wróciła w metalowe buty, gdyż naprawdę mieli co robić. Z dwoma porządnymi mechami bojowymi nie zaczynali jako zwykłe obszczymurki od ściągania haraczu. Mieli w planach założyć własną kompanię najemniczą, jednak podeszli do sprawy inaczej - legalnie, w majestacie prawa handlowego. Założyli nie kompanię, a firmę oferującą ochronę dla korporacyjnych konwojów i transferów - “Uriah”. Szkoleniami z penitarki i zwiadu zajmował się Alex, szkoleniem pilotów Marah, a walki uczył kandydatów Liam… zaś Dylan ich wszystkich łatał gdy przyszła taka potrzeba. Pomysł chwycił, w wojnach wielkich firm zawsze potrzeba mięsa armatniego, metalu, laserów i rakiet, a oni byli zawzięci. Z roku na rok ich mały biznes przeszedł w większy biznes. Kompletowali nowe mechy zaczynając od lancy Locustów oraz ogarniętych operatorów, na boku korzystając z dobrodziejstw czarnego rynku handlowali bronią samodzielnie lub robiąc za pośredników gdy oficjalnie kupiec nie mógł się w ogóle pokazać dla dobra wizerunku danej korporacji.

Przełom nastąpił w roku 3011 - wtedy też podpisali stały kontrakt z Kali Yama Weapons Ind. Inc. Otworzyły się magiczne drzwi do szpeju najnowszej generacji, nielimitowanych zasobów amunicji i cudów o jakim ani prostym najmitom, ani parze trepów z zadupia się nie śniło. Oczywiście były też minusy, a nawet sporo. Opowiadając się po jednej ze stron stawali w opozycji dla innych wielkich kopro… oficjalnie. Nieoficjalnie nadal pośredniczyli w transferach ludzi, sprzętu czy technologii.
To był też etap, gdy nie musieli już osobiście nadzorować każdego ruchu mając od tego swoich ludzi. Wreszcie, po piętnastu latach, przyszedł czas na upragniony odpoczynek, zajęcie rodziną. Ta systematycznie się powiększała. Liam Grant co prawda nie dorobił się tradycyjnej rodziny z kobitą u boku, jednak był ojcem całkiem sporej gromady dzieciaków w odpowiednim czasie wciąganym do “Uriah”. Skupiał się na dwóch rzeczach: robocie i zabawie, co mu w pełni odpowiadało.

Alex i Marah próbowali dzielić uwagę między pracę a rodzinę, niestety przy siódemce dzieci okazało się to niemożliwe. Jeszcze póki na świecie byli tylko Seth, Mareno i Laura jakoś to działało, lecz gdy pojawiły się bliźniaki Djenna i Scott, pani Vaude zrezygnowała z pracy na rzecz wychowania dzieci. Swoich i podrzutków od Granta tak samo. Nie bez znaczenia był również fakt, że ich córka Nikée akurat była w drodze. Ostatni syn dostał za to imię po Dylanie, który odszedł rok wcześniej podczas pewnej lipcowej nocy kładąc się spać i nie budząc następnego ranka. Umarł we śnie, sekcja wykazała pęknięcie tętniaka. Zasnął u boku żony, czując spokój co pocieszało tych, którzy pozostali.

Czasem to tu, to tam, dochodziły wieści z Amerigo, zaś Grant kwitował kolejne problemy słowami “a na Amerigo bez zmian”. Od czasu do czasu Alex wysyłał wiadomości do zostawionych tam znajomych, ściągając na Kalidasę tych którzy chcieli stabilizacji. Mimo że ich nowy dom nie należał do wyjątkowo stabilnych, wciąż było tu spokojniej niż na peryferiach. Przez to zdarzały się Marah bezsenne noce, kiedy siedziała na balustradzie jednego z balkonów i patrząc w niebo przeliczała w głowie ilość mechów, dropshipów, ludzi, sprzętu pomocniczego, broni, amunicji… wtedy nachodził ją spokój, zwykle nad ranem. Byli gotowi, cokolwiek miało nadejść.
Bo tak naprawdę każdy pragnął wiedzieć, że jest dla kogoś ważny. Że bez niego czyjeś życie byłoby uboższe. Marah udało się to osiągnąć i czuła jedno: cokolwiek los miał im przynieść zamierzała bronić ich kawałka świata ze wszystkich sił. Ich rodziny, ich życia. Ich Domu.
Dom… jakie to było cudowne słowo…
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 23-04-2022 o 21:07. Powód: uzupełnienie rezerwacji
Dydelfina jest offline  
Stary 10-04-2022, 10:40   #219
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Amerigo - Kosmos - Terarosa

Wpuszczenie Brandona na polityczne salony niewątpliwie skończyłoby się niewątpliwie wojną, bo pierwsza reakcja na ogromne statki kosmiczne była zbyt szczera:
- O kurwa.



///\\\///\\\ \\\///\\\///

Stal naprzeciwko, komputer identyfikował cele. Ostatnie sprawdzenie systemów, Mały ostatni raz poprawił kombinezon. I się zaczęło! Pieprzony Almasy aktywował statki. Manul już ruszył do przodu, Brandon za nim. Niebo nad statkami i mechami zaroiło się od wszelkiego latającego syfu, radio siadło, łapiąc tylko zakłócenia. Czujniki mecha też traciły odbite wiązki, Mały musiał bazować na tym co komputer zidentyfikował wcześniej i na tym co sam widział.

To były bitwy jeden na jednego. Strzelił jako pierwszy do workmenowskiego mecha, uzbrojonego po zęby rakietami Hunchbacka. Start.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Q3UfichiRfg[/MEDIA]

Pierwsza salwa ledwie drasnęła przeciwnika. Trafił, ale bez żadnych specjalnych efektów Wróg równocześnie odpalił pierwszą serię rakiet. Strzelając dalej z laserów i skracając dystans Mały próbował uniknąć lecąca do niego salwę rakiet. Kilka musiał zniszczyć system obronny obu statków, a jedna na pewno eksplodowała po trafieniu laserem. Reszta leciała do celu i część z nich trafiła. Gdyby nei pasy to Brandon jak nich wyleciałby z fotela i latałby po kabinie. Koniec żartów.
Wymiana ciosów trwała, obaj piloci pod względem umiejętności byli sobie równi, zręcznie unikali salw przeciwnika, minimalizowali uszkodzenia. Mały strzelał, rzucał mięsem. Nie wiadomo było jak znosił to przeciwnik, ale to już jego problem. Oba mechy zamieniały się w chodzące góry złomu. Hunchback Małego miał zbyt uszkodzony pancerz korpusu, żeby wystawiać się go na bezpośredni ostrzał. Lekki laser został odstrzelony jako pierwszy, mała strata. Gorzej było z prawą ręką, zwisającą bezwładnie wzdłuż korpusu. Małemu powinęła się noga, nie zdołał umknąć salwie rakiet. Zrobił z ramienia prowizoryczną tarczę, zasłaniając nią kabinę. Przyjęła impet uderzenia, ratując mu życie.
Przeciwnik był w niewiele lepszym stanie. Wypstrykał się z amunicji, częściowo wysadzonej w powietrze jeszcze w wyrzutniach. Jedna z nóg mecha była dosłownie przepalona i unieruchamiał przeciwnika. Mały krążył, nie wystawiając korpusu na bezpośrednie trafienia. Było jasne, że jeden celny strzał i będzie po nim. Albo po workmenie. Ten się nie katapultował, nadal walczył w równie ciężko uszkodzonej maszynie.

Jeden strzał. Wygrał Brandon.

Lasery trafiły w jedyny jeszcze nieuszkodzone wyrzutnie wraz z zasobnikiem amunicji, Eksplozja zachwiała workmenem, pod mechem ugięły się kolana, opadły ramiona. Poszło zasilanie albo Shutdown! Mały ruszył do przodu, oddając jeszcze kilka serii z lasera. Był blisko, widział już pilota, panicznie próbującego wydostać się z kabiny. Uszkodzenia maszyny spowodowane eksplozją amunicji musiały uszkodzić katapultę i zablokować właz. Mały jeszcze w biegu uniósł pięść mecha i na pełnym gazie wystrzelił ją w kabinę maszyny, workmen w geście rozpaczy zasłaniał się własnymi rękami co było w tej sytuacji zupełnie bezsensowne. Pancerna pięść przebiła się przez nadwątlony pancerz, przebijając się do kabiny i zatrzymując na tylnej ścianie, zgarniając po drodze fotel i miażdżąc ukrywającego się za nim pilota.

Wygrał. Uważając na latający szajs wycofał się do reszty Minutmenów.

///\\\///\\\ \\\///\\\///

Rok 3003

Wszystkie mechy były już w ładowni, w tym zmodyfikowany Hunchback Małego. Nadal był uzbrojony tylko w lasery, ale lekki laser i jedną baterię średnich zastąpiły lasery ciężkie, dające mu przewagą na większym dystansie, czego brakowało mu od początku w tym mechu oraz w początkowej fazie oczyszczania Ziarek z resztek bandytów, już po bitwie o stacji kosmiczne, gdzie to cała kosmiczna "śmietanka" poszła gryźć piach. To był koniec Minutmen jako całości, różne cele rozproszyły ich po planecie i poza nią. Mały został i się wahał. Tak jak przed bitwą o statki przez te kilka lat wraz z rycerzami pomagał w stabilizacji Nowego Vermontu. Kryzys nadszedł pół roku po bitwie o statki. Brandon się załamał, wojna go przytłoczyła, nie mógł patrzeć na Nowy Vermont, na Amerigo. Miał mecha i był w najlepszej drodze do skończenia jak generał Jackson, tylko że po pijanemu. Napięcie eksplodowało, uwalniając wszystko czego nie chciał. Nigdy już nie był w Brighton, starał się wymazać to miejsce z pamięci. Wycofał się z życia, czasowo rezydując w Camp Blackmore - to nie było tajemnicą, Brandon cały czas utrzymywał kontakt z rycerzami. Te kilka lat wojny dały o sobie znać - musiał odpocząć. Od wojny, od mechów. Potem wrócił do roli mechwarriora z zamiarem opuszczenia Amerigo. I zrobił to, towarzysząć rycerzom, nigdy nie przystępując do nich.

///\\\///\\\ \\\///\\\///

Rok 3005
Peryferyjny Świat Terarosa.


Po raz trzeci w karierze Mały musiał się katapultować. Nigdy nie było to przyjemne, szczególnie w ogniu przetaczającego się frontu.

Terarosa była, podobnie jak Amerigo. dość młodym zasiedlonym światem, trzykrotnie starszym od Amerigo. Więcej wody, kontynenty,, brak zakłóceń ze strony magnetosfery, nadal na mapach były białe plamy. I dwa wielkie państwa, które wzięły się łby. Pakt północny zaatakował Nowe Yorkshire, wykorzystując do tego różnego rodzaju zaciężne kosmiczne szumowiny. Ludobójstwa będące na porządku dziennym i wyrachowane pozwolenie na rabunek wszystkiego co tym bandytom wpadnie w ręce. I w ten sposób Brandon Burke, towarzysząc Rycerzom, znalazł się na Terarosie w Nowym Yorkshire.

Natarcie było przytłaczające, Siły zbrojne Yorkshire nie zdołały zatrzymać przeciwnika, front się załamał. W ogniu walki Brandon był jednym z wielu żołnierzy i najemników, którzy rozproszeni, znaleźli się na tyłach wroga. Nie mieli mechów, nie mieli ciężkiego sprzętu, ale zorganizowali się i jako lekka piechota rozpoczęli walkę partyzancką. Była ona skuteczna. Niekiedy szaleńcze akcje na okupowanym terenie angażowały coraz większe siły przeciwników. Mały wraz ze swoim oddziałem, jak się później okazało, odegrał kluczową rolę w odwróceniu losów wojny, dokonując rajdu na lotnisko, poważnie uszkadzając ciężkie dropshipy z posiłkami, których w kluczowym momencie zabrakło. To, w połączeniu z nową ofensywą Nowego Yorkshire wymusiło odwrót przeciwnika. Bandyterka znalazła się terenie zleceniodawcy, czyli Paktu Północnego, dalej prowadząc żyjąc po swojemu, czyli roszerzając pozwolenie na rabunek i terror na tereny ich zleceniodawcy.

///\\\///\\\ \\\///\\\///

Rok 3025
Terarosa, terytorium Nowego Yorkshire.

Wojna skończyła się w 3008 roku rozpadem Paktu Północnego na 3 niezależne państwa. Niedobitki bandytów, piratów i najemników w popłochu uciekały z planety. Rycerze opuścili planetę, Brandon został. Od czasu opuszczenia Amerigo dość szybko opuścił go zapał do kosmicznej wojaczki, szczególnie po nieprzyjemnym doświadczeniu związanym z podróżami gwiezdnymi. Miał TDS—Transit Disorientation Syndrome. W sumie skąd miał to wiedzieć, skoro w 3003 roku po raz pierwszy opuścił powierzchnię i atmosferę planety?

Został i wstąpił do Sił Zbrojnych Nowego Sheffield, najpierw jako jeden z wielu pilotów mechów, potem dowódca lancy, stopniowo spędzając więcej czasu w sztabach i jako instruktor - szkoleniowiec. Odszedł na emeryturę w stopniu kapitana, w jeszcze młodym wieku. Nowy świat, nowy dom. Nadrobił swoje braki w edukacji, łącząc to z zawodowymi kontaktami został inżynierem i pilotem - oblatywaczem zakładów zbrojeniowych. Mając dostęp do bardziej zaawansowanej technologii medycznej niż kiedykolwiek wcześniej na Amerigo, jego blizny pooparzeniowe niemalże kompletnie zniknęły.

Na Terarosie znalazł nowy dom. Środek lata. Stał na terasie bungalowu z widokiem na morze celtyckie, obejmując żonę.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 10-04-2022, 14:53   #220
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Jedyne co Julian miał dla Almasy’ego i jego psów to było milczenie. Milczał kiedy zostali wywołani, milczał kiedy Almasy próbował ich przekonywać. Milczał także kiedy jeden z jego kundli zrobił ze swojego pana idiotę.
Demipreceptor poczynił wiele zła którego nie dało rady odkręcić nic co powiedział i co zamierzał. Samo wyjawianie swoich prawdziwych zamiarów przed Minutemanami a skrywanie ich przed najbliższymi zausznikami też nie świadczyło za dobrze o jego prawdomówności.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=8Xf0j_cbJMA[/media]

Najchętniej Manul skierował by działa Mortar Kombatanta na pyskatego Mondeo, którego krwiożerczość i tępota właśnie rozpętywało piekło w tle. Jednak to nie Mondeo był głównym prowodyrem i to nie Mondeo był tym przez którego zginęli bliscy Jacksona. To nie on zabił matkę Juliana.

Moździerz “pyknął” salwą pocisków na Atlasa w którym podróżował Almasy wybuchami obramowując jego sylwetkę. Mech ComStaru odpowiedział natychmiast salwą rakiet dalekiego zasięgu. Jackson skontrował ją prując ile fabryka dała z karabinów maszynowych - prowizoryczna obrona przeciw pociskom niewiele pomogła jednak część rakiet została zdetonowana zanim sięgnęła celu. Po chwili do moździerza dołączył PPC i lekkie autodziało. Na dalekim dystansie Manul miał zdecydowaną przewagę, więc ComStarowiec szybko ruszył naprzód, lecz jak na złość Ameriganin zatrzymał swoją maszynę i zaczął iść do tyłu by jak najdłużej utrzymać dystans by wróg nie mógł odpalić na raz całego swego arsenału..
Wymiana ogniowa choć potężna była blada w porównaniu z tym czym rzucały w siebie okręty. Dwóch wojaków skupionych na sobie ignorowało szrapnele, rykoszety i przypadkowe postrzały od walczących ze sobą dronów. ComStar przyspieszył, a gdy Julian wiedział już że nie zdoła dłużej przeciągać, ruszył z kopyta naprzód gwałtownie skracając dystans. Jego ulubiona szermiercza sztuczka podziałała - pruli do siebie ile fabryka dała, zdzierając pancerze, jednak odległość malała bardzo szybko. Poza tym… on mógł walić ze wszystkiego i jego Atlas się nie grzał, a wroga maszyna już tak.
Gdy odległość się zmniejszyła dostatecznie Jackson skupił ogień na konkretnym punkcie który wypatrzył podczas majstrowania w swoim Atlasie. Grube kable idące wewnątrz struktury pozwalały głównemu komputerowi synchronizować ogień w systemem celowania. Znając lokalizację tego typu obszarów mógł zakłócić przepływ danych między poszczególnymi częściami mecha. Szczególnie mając w zanadrzu PPC, którego wiązki skutecznie zakłócały elektronikę kiedy zdołały się przebić przez pancerz. Już po chwili celność ognia przeciwnika znacząco spadła przez ziejącą w pancerzu dziurę. Frontowe pancerze obu Atlasów były praktycznie zdarte gdy tytani zbliżyli się do siebie. Zgrzany przeciwnik widząc że komputer nie wyrabia z kierowaniem bronią ruszył do brutalnego melee. Manul nie miał tego typu rozterek i wpakował jeszcze jedną salwę w przeciwnika zanim starli się w walce wręcz. Pomimo wszystko tamten był doświadczonym wojakiem i zdołał wbić srogi cios prosto w korpus Kombatanta. Ameriganinem miotnęło w fotelu, lecz nie pozostał dłużny. Pomny na lekcje udzielone mu w trakcie podróży międzygwiezdnej chwycił ramię które go uderzyło, by przytrzymać przeciwnika i zadał sierpowym cios prosto w baniak wrogiego Atlasa, wgniatając go Dodatkowe guzy na łapach świetnie koncentrowały tytaniczną siłę mecha w konkretnych punktach. ComStarowcy miotali się zadając ciosy praktycznie na oślep, lecz Jackson poczuł już krew - sprawnie chwycił ramię przeciwnika i wyrwał je.
Radio trzeszczało gdy tamci próbowali jeszcze nawiązać z nim łączność, jednak Julian Jackson nie miał nic do powiedzenia Xanderowi Almasy. Chwycił wyrwaną rękę, wzniósł nad głowę i z całą siłą stutonowego kolosa przywalił nią w głowę wrogiego mecha.
Maszyna jeszcze moment stała z łbem całkowicie wbitym w korpus. Po chwili jednak gdy z pilota i pasażera uleciały żywota mech zachwiał się i padł na ziemię.
Manul nie poświęcił im ani chwili dłużej dzierżąc wydarte ramię wrogiem maszyny niczym maczugę ruszył z pomocą pozostałymi Minutemanom i członkom ekspedycji. Panujące wokół pandemonium, prawdziwa orgia zniszczenia, oszołamiała, jednak miała wyraźny wzór - oba okręty skupiały się na sobie. Wraz z pozostałymi muszą tylko uważać na pojedyncze drony.
Jednak najważniejsze - zemsta którą pałał od początku wojny, w końcu się dokonała. Z poczuciem dobrze wykonanej roboty był gotów nawet do końca zajechać Atlasa - teraz już nie musiał myśleć o przyszłych bitwach.
Wystarczyło tylko przeżyć…
Albo “aż” przeżyć.

***

Wraz z zakończeniem bitwy pod dwoma wrakami i niespodziwanym ocaleniu przez Rycerzy Świętej Cameron dobiegła końca wojna o Amerigo.
Julian, opatrywany na pokładzie medycznym nie mógł w to uwierzyć.
Nareszcie… koniec.

EPILOG


[media]http://www.youtube.com/watch?v=UoOXlVBlFRA[/media]
Życie Juliana Jacksona w czasie Wojen Benefaktorowych było intensywne jak nigdy - w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy zaznał więcej goryczy i uniesień niż przez wcześniejsze dwadzieścia osiem lat. Czując dług za ocalenie przez resztę pobytu Rycerzy Świętej Cameron pracował dla nich jako mechtek, naprawiając stalowe wierzchowce Rycerzy i odbudowując maszyny z odzysku. W międzyczasie zadbał o to by jego rodzina z powrotem mogła osiedlić się w Ziarnach i ułożyć sobie na nowo życie. Musiał też do końca wyleczyć ubytki w słuchu, co okazało się, ku jego zgryzocie, niemożliwe.
Kiedy po paru latach Rycerze zakończyli swój kontrakt i mieli ruszyć w dalszą tułaczkę po kosmosie zaproponowali Jacksonowi dołączenie do ich Prawej Krucjaty, na co ten zgodził się bez chwili zwłoki. Jednak ku pewnemu zaskoczeniu Rycerzy nie przyjął ślubów w kompani lecz od Rolanda z Eutin, gdyż duch Randisowców był bliższy Julianowi. Wraz z mentorem podróżowali i walczyli ze wszelkimi niegodziwcami u boku Camerończyków. Jako wzięty inżynier w trakcie tej służby odrestaurował wiele maszyn, nie mówiąc już o skonstruowaniu kilku frankenmechów. I choć nowe życie było intensywne, słuszne i pełne nowych doświadczeń nigdy nie przestał tęsknić za swoim domem w którym pozostawił ojca z bratem i jego rodziną.
Pod wpływem tych uczuć w 3010 roku postanowił opuścić Rycerzy Świętej Cameron by powrócić na Amerigo. Nie mając jednak dostatecznych funduszy zabrał swojego mecha samoróbkę by jako Najemny Rycerz na lepiej płatnych kontraktach zebrać zasoby niezbędne do podróży na rodzimy świat. Szczęście mu jednak nie dopisało - pieniądze z pierwszych kontraktów musiały iść zarówno na naprawę mecha jak i uszkodzonego słuchu. Jednak zarówno wybredność w dobieraniu kontraktów (pomimo opuszczenia Rycerzy nigdy nie porzucił ducha ich zasad i kodeksu) jak i działanie na własną rękę (bez wsparcia doświadczonych oficerów negocjowanie kontraktów było wszak trudne) sprawia że powrót trwa wiele lat.
Jednym niezaprzeczalnym sukcesem w tym okresie jest poznanie wyjątkowej kobiety, którą pokochał i która stała się jego drugą połówką. Podobnie jak on - intelektualistka o idealistycznej duszy, choć w jej wypadku zamiast do mechów wykazała smykałkę do maszyn lotniczych.
W 3020 w trakcie inwazji Circinian Jackson przybywa na Amerigo wraz z małżonką, która z marszu desantuje męża prosto w środek bitwy o Burlington.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=CIGHCoVzqtk[/media]
W Warhammerze własnego projektu - WHM-7FS Manul ponownie rusza do walki w obronie Amerigo wywołując tym niemałe zamieszanie i popłoch wśród piratów, walcząc dopóki wróg się nie wycofał. Przywożąc ze sobą żonę, trójkę dzieci, własny niewielki lądownik oraz zapasy włącza się czynnie w dalsze walki o planetę aż do wyparcia napastników. W międzyczasie reaktywuje inicjatywę Minuteman, lecz w dużo skromniejszej i prymitywniejszej formie, zarówno ze względu na konieczność użycia mechów z salvage’u jak i braku solidnej bazy logistycznej. Za swoją bazę operacyjną obierają wrak starego terraformera.

Zmieniony po latach rycerskiego, najemnego i rodzinnego życia Manul w bitwie wykazuje się niezrównanymi umiejętnościami względem pilotażu, taktyk użycia mechów w działaniach wojennych, jak i niegasnącym zapałem bojowym. Wiodąc lancę swoich giermków przeprowadza akcje partyzanckie o niebywałej śmiałości, graniczących ze zwykłą bezczelnością.

Dopiero kiedy wróg opuszcza Amerigo daje sobie chwilę na oddech by móc na nowo zamieszkać na planecie którą przed laty opuścił. Pomimo końca wojny nie zawiesza formacji Minutemanów, szkoląc nowe pokolenie pilotów jak i mechtechów, szykując się na przyszłość, która na Peryferiach zawsze jest niepewna.
Po powrocie przychodzi mu jednak przejść niełatwe pojednanie z resztą rodziny. Po Wojnach Benefaktorowskich jego brat korzystając ze znajomością Manula z Rooikat zdołał załapać się na ważne stanowisko w nowych rządzie stając się jednym z głównych architektów wielkiej odbudowy Ziaren. Wraz z rodziną i Jacksonem seniorem wrócili do Burlington gdzie wiedli dostatnie życie. Niestety Jonathan Jackson nie przeżył Czasu Kłopotów umierając z powodu pogarszającego się stanu zdrowia. Pomimo wiszącej w powietrzu urazy wobec Juliana za to że nie było go na miejscu, z czasem bracia z powrotem nawiązują rodzinną więź.


 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 13-04-2022 o 18:52.
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172