30-03-2022, 19:28 | #211 |
Reputacja: 1 | Druga Bitwa pod Brighton - pościg Załatwienie ostatnich mechów Modeno nie było niestety końcem bitwy. Wśród ruin i błota nadal byli wrodzy żołnierze. Nawet pozbawieni najcięższej broni i naćpani - byli groźni, mieli jeszcze pojazdy. Brandon tkwił na polu bitwy bez możliwości szybkiej ewakuacji do Camp Blackmore. Więc nie będzie stał i bezczynnie czekał. Lets go, Brandon. Poszły wiadomości po łączach i już po kilku minutach Mały wraz z Rycerzami gonił niedobitki wroga. Hunchback stanowił silne wsparcie dla lekkich mechów Camerończyków. Tracił na szybkości, ale nadrabiał siłą ognia, skoncentrowała salwa z laserów dosłownie wypalała wroga, nie pomagał nawet pancerz pojazdów. Bandyci i reszta naćpanych typów mieli tylko do dyspozycji rozproszoną piechotę plus kilka transporterów. Natomiast Mały znał teren jak mało kto. To był jego teren, znał każdą drogę i te miejsca które w porze deszczowej zamieniały się w bagno. W takim bagnie skończył jeden ze zniszczonych przez Małego Prime Mover, wjechał na pełnym gazie w nieckę, wypełnioną rozmiękłym szlamem. Zakopał się po osie i po chwili wyleciał w powietrze po ostrzale z laserów. Nie zdążył nawet namierzyć celu dla swoich rakiet. Pogoń trwała, Brandon likwidował wykryte przez lekkie mechy rycerzy gniazda oporu i ciągle precyzował dane z komputera odnośnie terenu, omijając terenowe grząskie "miny" niewidoczne dla mechowych systemów. Cel... ognia! Już po bitwie (Mały mógł sobie dopisać trzy zniszczone transportery) Brandon pozostał z Rycerzami (proponowali mu podwózkę Dropshipem ale odmówił, że był to bilet w jedną stronę - nie miałby jak opuścić Camp Blackmore. Ale może z tego jeszcze skorzystać w przyszłości). On i jego sprawny mech stanowił wsparcie w kolejnej bitwe, tym razem o Hartford i okolicy (trójkąt Hartford - Brighton - Ticonderoga), gdzie wspólnie wybili zęby siłom PFF. Tamci zwiewali. Mały pilotował. Tylko to mu zostało. Kilka dni po Drugiej Bitwie o Brighton dotarł do listy cywilnych ofiar. Myślał że zdążyli się ewakuować. Nie zdążyli. Jego rodzina. Czuł... pustkę. Po prostu pustkę, żadnych łez. Otworzył flachę zachomikowanej whisky, ale po kilku łykach odstawił. Nie był w stanie. Nie był w stanie uchlać się i zapomnieć. Rzucił się w wir walki, gromiąc kolejnych Bandytów, Workmenów, Czerwonych, Zairczyków i kto tam jeszcze się trafił. Był świadkiem zarekwirowanie zniszczonego sprzętu przez Jacksona, widział tłumioną złość Camerończyków. Wszystkie armaty ćwierkały o puczu. Oficjalnie - nikt nic nie wiedział. Jackson zdobywał coraz większą władzę polityczną, od kiedy to pomysły Gołębi na przyszłość Nowego Vermontu rozpadły się w proch po wznowieniu wojny. Gdyby nadal rządziły Gołębie, ta wojna nigdy by się nie skończyła. Obecnie nie było nikogo lepszego od Jacksona, ale Mały nie zamierzał do końca życia mieszkać w wojskowym obozie.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
01-04-2022, 03:34 | #212 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=36v6XBpa7CA[/MEDIA] Kantyna obozu Blackmoore miała niesamowitą właściwość przyciągania ludzi znajdujących się w całej bazie oraz jej okolicach. Niby nic nadzwyczajnego, prawie żadnych wygód, ale żarcie dawali całkiem znośne i ciepłe przede wszystkim, a do tego było dość miejsca aby rozsiąść się z nogami na stole i w najlepsze oddać błogiej, zasłużonej przerwie. Szczególnie, gdy jak Ammit i Bishop, zniknęło się na parę długich dni z radaru, wracając dosłownie godzinę przed posadzeniem obitych tyłków na drewnianych ławach - nieopisana ulga i przemiła odmiana. Prawie jak powrót do domu, do swoich. Siedzieli więc w trójkę: Marah, Liam i Dylan. Pierwsza dwójka nosiła na sobie ślady mniejszych i większych perturbacji w postaci sinaków, otarć czy rozcięć załatanych przez osiedlowego doca, który w przeciwieństwie do nich siedział jak Bóg przykazał: dupą na ławie, z nogami na ziemi i łokciami opartymi o blat w niewielkiej odległości od dwóch par wojskowych butów również tam ułożonych. W przeciwieństwie też do pary najemników był poważny i gapił się bez uśmiechu na ucieszone mordy kompanów z których jedno popijało gorącą czekoladą wyjadane paluchami z puchy kawałki mięsa, a drugie ciągnęło browara aż mu grdyka chodziła jak winda ekspresowa w drapaczu chmur w górę i w dół i w górę i w dół. Nie minęło wiele czasu kiedy pojawił się czwarty biesiadnik chociaż on dla odmiany minę miał bardzo wkurwioną. Wparował do kantyny prawie z drzwiami, rozglądając rozwścieczonym wzrokiem póki nie namierzył pozostałej trójcy i prawie truchtem nie ruszył w ich stronę. Wciąż miał na sobie mokrą od deszczu pałatkę, a za ramieniem wystawała mu lufa karabinu, zaś jego buty i spodnie posiadały całkiem obszerną, wciąż świeżą warstwę błota. Dopadając do stolika prawie staranował brunetkę która widząc go wstała i też ruszyła w jego stronę. Zatrzymał się jednak w ostatniej chwili, obejmując najemniczkę nadzwyczaj delikatnie, a ona nie pozostała mu dłużna szukając ustami jego ust. Witali się przez dłuższy moment, aż wreszcie pierwsze emocje opadły i po szybkich zapewnieniach że jest w porządku żołnierz usiadł przy stole, zgarniając swoją kobietę na kolana. - Dlaczego mi nie powiedzieliście że już jesteście? - rzucił z wyrzutem. Grant rozłożył ręce. - Na zwiadzie byłeś, po chuja ci mieliśmy dupę zawracać? Vaude zapowietrzył się jeszcze tamten nei skończył mówić. - Już się tak nie uruchamiaj kochanie - Ammit szybko się wcięła - Wiedzieliśmy że niedługo kończysz. Micha się zbliża. - Micha rzecz święta - pokręcił głową Dylan. - Dokładnie! - łysol ucieszył się - Widzisz? Doc mądrze prawi! - Słyszy - dziewczyna mruknęła. - Co? - Słyszy, nie widzi. Dźwięki się słyszy, a nie widzi. - A weź spierdalaj - obruszył się - Co się przyjebałaś jakbyś jakąkolwiek szkołę kończyła. Van den Akker kopnęła go pod stołem. - Po pierwsze to zamknij mordę, a po drugie chlej. Całą drogę mi dupę trułeś jak to byś się browara napił to pij a nie sensacji szukasz! - Wrócili niecałą godzinę temu. - medyk wyjaśnił żołnierzowi - Sprawdziłem, nic poważnego im nie jest, same powierzchowne, drobne rany. - A co z… - Alex zaczął, patrząc w dół, na brzuch Ammit. - Wszystko w porządku, wróciliśmy we troje - uspokoiła go, doc kiwnął głową i wreszcie się uśmiechnął. - Co się stało? - Vaude spytał - No mówiliśmy ci przecież, że dogadaliśmy się z WSIurami i lecimy w teren na robotę. - dziewczyna pocałowała go w policzek - Nic skomplikowanego, mieliśmy przejąć paczkę od kuriera z Essex, nie ma co gadać. - Chyba jednak jest skoro Dylan musiał ci łuk brwiowy zszywać. - Zahaczyłam głową jak wchodziłam do mecha… - Marah! - Dobra, dobra, już się nie denerwuj - westchnęła, obejmując go mocniej i zaczęła powoli drapać plecy pod przemoczonym płaszczem aby się uspokoił. Podziałało, blondyn po chwili wziął porządny wdech i wydech. - To co się stało? - spytał - Peters trochę wierzgał. - Jaki Peters, wasz dawny kumpel? - popatrzył na nią uważnie. - Sebastian Peters. - wyjaśniła - Jeden z The Patriots. - On był kurierem? - Nieee, kurierem okazał się nasz stary znajomy. Calunu. - Bishop dorzucił swoje parę centów - Petersa zgarnęliśmy potem, przy okazji. - Tak jakoś wyszło… i bardzo kurwa dobrze. - najemniczka warknęła krótko. Mściwie. Bishop za to tryskał optymizmem. - Pogadaliśmy sobie z tym kurierem trochę, co tam w wielkim świecie słychać, co tu robi. Kumplowaliśmy się, więc nie robił żadnych problemów żeby się podzielić informacjami gdzie z czym i do kogo idzie. - Żadnych problemów tak? - Alex nie wydawał się przekonany. Były Workmen zrobił urażoną minę. - Absolutnie! *** - Ty jebany śmieciu! Myślałeś że cię nie znajdę?! Że ci kurwa nie podziękuję za zostawienie na pewną śmierć?!! - gniewny wrzask Ammit zlewał się w jedno z rytmicznymi odgłosami głuchych uderzeń buta o miękkie ciało. Stała nad zakrwawionym, niemrawo poruszającym się mężczyzną kopiąc go zapamiętale celując w nerki i głowę, a Workmen próbował jakoś uchronić witalne miejsca ciała przed ciężkimi ciosami podkutych blachą buciorów, ale nie za bardzo mu wychodziło. Stali na środku polany, obok stał znaleziony WI-DM DemolitionMech podobny do tych posiadanych kiedyś przez dwójkę najemników z tym że temu wsadzono na łeb dodatkowy small laser, a na plecy heat sink aby to jakoś zrównoważyć. Grzebał przy nim Grant i to grzebał namiętnie od paru minut, jednak słysząc że nie zanosi się na zmianę klimatu w końcu odwrócił się do pozostałej dwójki. - Weź bo się jeszcze spocisz i będę z taką śmierdzącą babą jechał - odezwał się do brunetki. - To jeden z tych którzy mnie zostawili żebym zdechła! - odwarknęła nie przestając kopać leżącego, a łysol przewrócił oczami. - Żałujesz? - spytał. Van den Akker zgrzytnęła zębami. - Wiesz że nie, ale tu chodzi o zasady - zwolniła, żeby jednak zaraz potem wznowić pracę. Wzięła większy zamach celując w bok ex-kumpla i przykopała z całej siły. W parnym, dusznym powietrzu dżungli wraz z krzykiem bólu rozszedł się trzask łamanych żeber. Bishop westchnął teatralnie. - Nie zajeb frajera, potrzebujemy info. Dziewczyna zjeżył a się. - Za kogo ty mnie masz? - Za moją chicę. Daj podwieszę ci go i się baw - odszedł od maszyny rozglądając się plecakiem aby wyjąć sznur. - A żebyś kurwa wiedział - wysyczała. Najemnik westchnął po raz drugi, schylając się po rzucony na trawę parciany worek. Zarzucił go na ramię. - Bierz te swoje skalpele, są w drugim plecaku. - Skalpele? - Marah prychnęła, a na jej twarzy pojawiła się satysfakcja - Jakie kurwa skalpele?! Dawaj łom! Liam przewrócił oczami i nawet przez chwilę mu się zrobiło szkoda dawnego znajomego. Ten za to słysząc co się dzieje zaczął płakać. *** Grant upił piwo, zakręcając butelką w zadumie. - Dobrze było się spotkać, teraz takie czasy że nie wiadomo czy przypadkiem ostatniego browara z kumplami nie spijasz właśnie, bo jutro ich usuną z parkietu. Calunu też się wzruszył i z tego wzruszenia oddał nam przesyłkę. Taki mały, śmieszny dysk z danymi od Julka prosto do jego kumpli z Nowej Rodesi. - Umówili się na odbiór pośrodku zadupia, w bazie tymczasowej. - dorzuciła najemniczka - On i frędzel od Patriotów, ten cały Peters. Był następnym elementem sztafety. Nie wiedzieliśmy co jest na dysku, Calunu też nie wiedział. -Może po prostu nie chciał wam powiedzieć. - westchnął Dylan. Para Workmenów popatrzyła na siebie i synchronicznie parsknęła, kręcąc głowami. - Nieee doktorku, to tak nie działa - Łysol uśmiechnął się z politowaniem i zaraz podjął opowieść - Powiedział wszystko co wiedział, podał koordynaty punktu spotkania, kody uwierzytelniające, hasła, odzewy, nazwiska łączników. Był bardzo rozmowny. - Stęsknił się widać - wcięła się dziewczyna. Bishop przytaknął z mądrą miną. - Też tak myślę, wieki żeśmy się nie widzieli. Z tej radości i wzruszenia nawet nam oddał mecha. - Co ty pieprzysz? - Alex nie wytrzymał i syknął krótko. - No kobity się spytaj - obruszył się, a Marah potwierdziła ruchem głowy. - Spotkanie obudziło w nim ukryty dotąd pacyfizm, wreszcie chciał zrobić coś dla innych a nie dla siebie. - powiedziała - Powołanie odkrył - dodał drugi Workmen. - Pasję raczej, długo tłumioną. - Nie dziwię się, bycie rybakiem ma dużo wspólnego z naukami Jezusa. - Jezus był cieślą - Dylan uśmiechnął się ironicznie, na co najemnik rozłożył bezradnie ramiona. - Rzeka była bliżej - stwierdził. - Poszedł łowić ryby - brunetka dodała swoje. - I wcale nie od dna, co? - Vaude prychnął. - Różne są szkoły i techniki rybołówstwa. Preferencje i gusta, gdzie ja tam będę kogoś oceniał - Liam machnął ręką. - Najważniejsze że dał nam to czego potrzebowaliśmy… tyyyyylko oddanie dysku WSIurom nie byłoby takie zabawne. - Więc? - medyk popatrzył na Ammit. - Więc postanowiliśmy wbić się Patriotowi na imprezę i mu oddać przesyłkę. - wyjaśniła spokojnym głosem na co Vaude z Kenithem wybałuszyli oczy. Ten pierwszy nabrał powietrza próbując opanować gniew. - Mało mamy tu atrakcji? - spytał głosem trzęsącym się ze złości. Patrzył nie na łysola, a na brunetkę - Swędzi cię dupa, dawno nie dostałaś wykopu na pole bitwy? Powinnaś… -... a weź ze mnie zejdź. - odwarknęła - Powinnam wiele rzeczy, leżeć na dupie, nie ruszać się i kurwa unikać wszystkiego po drodze oprócz żarcia, srania i spania. - Opanuj pierścień typie. Przecież nie była sama, pilnowałem jej i niańczyłem żeby sobie krzywdy nie zrobiła - Bishop powiedział i zrobił kwaśną minę - Słyszałeś doktorka, nadal jest was trójka, wszystko w porządku, a chica też się musi rozerwać od czasu do czasu. Nie jesteśmy biurwami tylko najemnikami do cholery. Chcesz to ją przywiąż do klozetu ale ci ten łańcuch przegryzie i albo spierdoli, albo cię nim udusi. Albo sama się wyhuśta. Od siedzenia w tym wraku idzie się posrać z deprechy. - Dajcie spokój, wszyscy. - Dylan podniósł pokojowo otwarte dłonie na wysokość ramion. - Im szybciej ta wojna się skończy, tym szybciej wrócimy do normalności. Im słabszy wróg tym mniejsze niebezpieczeństwo że coś pójdzie nie tak. Nastała chwila ciszy i przedłużała się póki wreszcie porucznik nie wypuścił powietrza ze świstem przez zęby. - Co było dalej? - spytał, a Grant radośnie podjął wątek jakby żadna przerwa nie miała miejsca. - Było szkoda żeby hasła Calunu się zmarnowały. Pożegnaliśmy się, życzyliśmy mu szczęścia na nowej drodze życia po czy paliliśmy gumy na podane koordynaty. Na bramie obejrzeli nas z pięć razy, ale odzewy się zgadzały, sygnatury i reszta tak samo. Poza tym brama to kurwa szumnie powiedziane. Gówniana palisada sklecona na szybko, jakaś wieża strażnicza i barak który tam wcześniej był, a ta hołota go sobie przygarnęła. Mieli też mecha przykucniętego na skraju polany. Zostawiliśmy nasz szrot i cali na biało wparowaliśmy do meliny. Ammit skorzystała z okazji że Grant wziął się za dopijanie piwa. - Nie było ich wielu, sprzęt też mobilny raczej, nic stacjonarnego. Z ciężej maszynerii jeden Panther, a nie zamierzaliśmy z nim walczyć tylko pogadać. - Po co? - medyk uniósł brew. - Wieczór się zbliżał, my cały dzień byliśmy w trasie. Chcieliśmy odpocząć. - najemnik wzruszył ramionami. - Dali nam się przespać do rana. - Tak po prostu dali wam spokój? - No jasne! Nawet kocem poratowali żebyśmy nie zmarzli w tym tropikalnym upale. Dobrzy ludzie, kulturalni i empatyczni. Szybko padliśmy w kącie dając sobie czas na regeneracyjną drzemkę. *** Dyndająca pod sufitem goła żarówka na kablu oświetlała stół sklecony na szybko z dwóch skrzyń i starych drzwi, zastawiony butelkami, szklankami, otwartymi puszkami konserw oraz paczkami skręcanych ręcznie papierosów. Na samym środku królowała kupka kart, a siedzące wokół osoby trzymały jeszcze po parę w dłoniach. Tych wolnych od szklanek. W kącie pokoju stary kaseciak trzeszczał jakąś łupanką przez co trzeba było podnosić głos aby się porozumieć. - Nie myśleliście o tym żeby to pierdolić i przenieść się do nas? Julius Spencer na nieźle nagrzane pod kopułą. Nie jest stabilny i nie wiadomo co mu w końcu odbije - barczysty, ogolony krótko brunet w całkiem wyjściowym mundurze spytał łysola po drugiej stronie, a ten tylko się zaśmiał. - No nie. Tu będę bronił Julka. To akurat człek konsekwentny. Był pazernym zjebusem, jest pazernym zjebusem i będzie pazernym zjebusem. Nic go nie zweryfikowało, to byt integralny. Jemu można ufać jak go bliżej poznasz. - puścił oko Ammit siedzącej byczkowi na kolanach. Obejmowała go za kark i mimo że miała ochotę mu skręcić ten kark, łasiła się do Patriota, a Petersowi najwidoczniej się to podobało bo nie oponował. - Moze zbastuj z tą wódą? - spytała z lekkim uśmiechem, gapiąc się mu w twarz. - Już chcesz mi życie mi chcesz układać? - Jeszcze czego - prychnęła, głaszcząc bo po szyi i lewym ramieniu - Nie mam cię w dowodzie, ale autograf mi obiecałeś. Jeszcze parę kolejek i ci długopis nie stanie. - O to się nie martw. Wypiszę ci całą litanię. - odpowiedział z ironią. Zawinęli się jednak niedługo potem, po skończonej partyjce i dopitym rozchodniaku. Patriot przewiesił brunetkę przez ramię i śmiejąc się wyszedł do pokoju na lewym końcu głównego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Grant rozlał na zdrowie, bo zdrowia nigdy za wiele. Reszta obstawy ze złośliwymi uśmiechami obserwowała zamknięte wrota, lecz miny nagle im nieco się wyostrzyły gdy doszedł zza nich głuchy łomot. Popatrzyli po sobie, jeden się zaczął podnosić, dwóch innych popatrzyło prosto na Bishopa, ale ten spokojnie przepił co miał w szkle. Zaraz też z sąsiedniego pokoju rozległ się głośny kobiecy jęk do wtóru rytmicznych uderzeń. Jakby metalowe wezgłowie łózka uderzało o drewnianą ścianę. - Zakład że ją zajedzie do rana? - któryś z graczy zarechotał, inni zagwizdali, wracając na swoje miejsca. Workmen tylko rozłożył ręce przybierając minę świętego ściągniętego z obrazu w kościele. Dopił co miał i też się zawinął pod pretekstem, że ktoś w ich duecie musi mieć właściwą lokacje dupy oraz głowy. Ta druga się przydaje do pilotażu. Podobno. *** Kiedy się siedziało i czekało czas okropnie się dłużył. Normalnie Marah cieszyłaby możliwość posiedzenia w spokoju. Brakowało jej snu, czegoś do picia i Alexa. Zaczynała poważnie wątpić w sens całej kabały… mogła teraz spać obok narzeczonego mając gdzieś czekanie aż Liam skończy swoją część roboty. Od godziny czuła się coraz gorzej, porzygała się ze trzy razy i tylko przełykała coraz bardziej lepką i gorzką ślinę zalegającą w ustach. Wykpiła się od picia, miała inną rolę i zadanie. Takie, które wypełniała skrupulatnie i… - Mmmm-mmm! - rozmyślania przerwało jej zduszone kneblem mamrotanie. - Zamknij się, nie chcę cię bić a będę musiała jeśli się nie uspokoisz - westchnęła, patrząc na zamroczonego, związanego jak baleron byczka leżącego nago na łóżku. Biedak chciał poruchać, a to jego wyruchali. Życie. Ona za to siedziała rozparta na krześle, z nogą opartą o wezgłowie łóżka i od czasu do czasu stukała nim rytmicznie w ścianę, wydając z siebie jęki dla lepszego efektu. Na szczęście podobny cyrk ciągnęła przez pierwsze półtorej godziny. Teraz sobie dała spokój. Za bardzo chciało się jej wymiotować. *** Powietrze w kantynie Camp Blackmoore ochłodziło się o parę stopni i normalnie byłoby to błogosławieństwo. Gdyby nie dwie podejrzliwe gęby w mundurach gapiące się zmrużonymi oczami na pozostałą dwójkę. - Przeprogramowanie mecha zajmuje kilka godzin - dziewczyna starała się wyjaśnić prosto i zwięźle po co się ładowali do obozu wroga - Liam podpieprzył WSIurom neurohełm z code crakcerem… - Ej wypraszam sobie. Leżał to wziąłem! - Bez tego próba uruchomienia Panthera skończyłaby się wysmażonym mózgiem. Poczekaliśmy parę godzin i po cichu wynieśliśmy z bazy. - A ten Peters? - spytał Alex. - Nawinął się przy okazji to go zabraliśmy z nami. - Tak po prostu.- Dylan się skrzywił. - No ba, cicha akcja. - Bishop zrobił dumną minę - Jesteśmy profesjonalistami! *** - Zapierdalaj! Zapierdalaaj! - krzyk Granta ledwo przebijał się przez kanonadę kilkunastu karabinów prujących nocą po ciemnym terenie granicznym z dżunglą. Agregat szlag trafił na samym początku, światła w całym obozie zgasły i tylko parę nitek czołowych latarek śmigało w półmroku dzięki czemu łatwiej szło trafić w łeb albo pierś. Niemniej widoczność była całkiem niezła, bo płonące zabudowania dawały całkiem sporo światła. - Łap tego leszcza i zapierdalaj do puchy! - Ammit też się darła, przygarbiona za metalową skrzynią. Pruła z karabinu tripletami trzymając wroga na dystans. - Jebnij w nich granatem! - Nie ma już granatów! - Ten cwel też nic nie ma?! - On kurwa nawet ciuchów nie ma! - A dysk?! - Mam! Leć, osłaniam ci… ugh! - stęknęła nagle, bo Peters poderwał się i z rozpędu przywalił jej czołem w bok głowy. Dziewczynę zamroczyło, zobaczyła przed oczami tańczące gwiazdy. - T…ty chuju! - stęknęła mrugając aby wyostrzyć obraz. Mężczyzna zdążył się poderwać i zaczął biec wzdłuż ściany. Strzelić do niego nie chciała, nie potrzebowali trupa. Dlatego chwyciła pierwszą rzecz która jej wpadła w ręce. W powietrzu zaczął gonić golasa pięciolitrowy galon z wodą, a że był szybszy, dopadł go parę sekund później. Krzyki dookoła przybliżały się. Były coraz bliżej, tak samo jak świetlne punkty latarek. Wściekłość zmieniła się w mściwą satysfakcję kiedy kilkutonowy mech nagle ożył. Panika i śmierć przyszły jako następne. *** - Trzy mile od obozu rozdzieliliśmy się. - Marah upiła soku z kubka, patrząc ponad stołami na niknące za oknem słońce - Panther ma większą siłę ognia, wiec Liamowi przyszło dostać się do najbliższego punktu Workmenów i tam postarać się żeby go zapamiętali. - Było zabawnie - Bishop parsknął, otwierając nową butelkę piwa. Czwartą już. Pozostałe dwie trzymali Vaude i Dylan - Zbierali resztki z ostatniej bitwy, mieli mobline HQ i trochę zabawek. Albo po prostu przesuwali siły z powrotem do Essex. Paru zostawiłem żeby mogli zameldować o zdradzie Patriotów, reszta poszła do rozwałki. Marah pogadała z tym Sebastianem, wiedział o punkcie zwiadowczym swoich ziomków. - Tam też paru zostało przy życiu aby donieść swoim co trzeba. - A ten Patriot? - Poszedł razem z dyskiem. *** Dwóch profesjonalnie smutnych panów patrzyło dość krzywo na dwójkę pokrwawionych najemników i leżącego pośrodku golasa z kneblem z kraciastych bokserek i ze związanymi na plecach rękami. Kiedyś białe kawałki prześcieradła teraz nabrały brązowego od błota koloru. Znowu zaczynało padać. - Mieliście być wczoraj. - poszło niezadowolone stękanie. - Korki były - najemnik wyszczerzył się wesoło. - Dlaczego on jest goły? - spytał jeden ze smutasów, a Ammit dałaby sobie uciąć rękę że już go widziała. Jakoś w okresie siedzenie w pierdlu i przesłuchań. - Nudysta. Lubi jak mu przewiewa intymne zakątki - odpowiedziała poważnie. - A czemu taki obity? - tym razem zapytał drugi smutas. - Spadł ze schodów - gładko podjął Bishop - W dżungli nie ma schodów - zauważył ten pierwszy - Zdolny chłopak, znalazł jakieś i się z nich spierdolił - dziewczyna wzruszyła ramionami - Ze cztery razy? - To były bardzo długie schody. Drugi smutas pochylił się nad związanym, brudnym pakunkiem. - Po co nam on? - spytał, a van den Akker skrzywiła się. - Zróbcie z niego przycisk do papieru albo co innego. Na pewno znajdziecie zastosowanie dla pilota tego dziadostwa - wskazała kciukiem za plecy, prosto na PNT-9R Panthera. Smutnym panom brwi podjechały do góry. Raz jeszcze spojrzeli na jeńca, a w ich oczach pojawiło się zrozumienie. - Dysk z danymi które miał dostać z Essex - najemnik rzucił niewielki woreczek, a agent złapał go zręcznie. - My spadamy, mąż z obiadem czeka - Marah wsadziła ręce do kieszeni spodni. Kiwnęli sobie ze smutasami głowami. Odchodząc do mecha Grant posłał jej szeroki uśmiech. - Zupa na pierwsze, benis na drugie? Dziewczyna zaśmiała się. - A jak! *** - WSIury zawinęły paczkę i poleciały w pizdu, my wróciliśmy tutaj. Ot i cała historyja - zakończył Bishop, Ammit mu przytaknęła. - Manul wróci to niech go sobie zobaczy, pomaluje na różowo czy co tam mu będzie do pantofli pasowało. - dodała. Godzinę później, już w swoim pokoju raz jeszcze opowiedziała tę historię, tym razem nie pomijając żadnego detalu, ani nie wciskając głodnych kawałków. Siedzieli we dwójkę z Alexem, ona gadała, on słuchał. W połowie przestał się wściekać, chyba przetrawił rewelacje, popił je odpowiednią ilością procentów. Pomógł się umyć i położył do wyra, a dziewczyna nawet pojedynczym słowem nie stawiała oporu. Z jednej strony czuła się spokojna, rozróba dobrze jej zrobiła. Z drugiej było jej głupio. - Przepraszam - powiedziała dopiero gdy oboje leżeli przytuleni na wąskiej pryczy i chciała dodać coś jeszcze, jednak blondyn zrobił “szzz” uciszając skuteczniej niż zamontowaniem knebla. - Najbliższe 24 godziny nie wstajesz. Chyba że to łazienki. - mruknął głaszcząc ją po plecach między łopatkami. - Alex… - Jesteś wariatką, ale za to cię kocham - westchnął - Tylko, do diabła, następnym razem masz mi mówić dokładnie gdzie idziesz i gdzie cię szukać. - Była zupa... a co z drugim? - spytała nieśmiało. Tylko minę miało mało nieśmiałą, wręcz przeciwnie. Odpowiedziało jej groźne spojrzenie. - Dwadzieścia cztery godziny... - zaczął, jednak mu przerwała. - W wyrze, przecież leżę - zamrugała, a blondyn najpierw głęboko odetchnął, potem zaśmiał się. Nie wstali do rana, nie było potrzeby. Leżąc też dało się załatwić wiele rzeczy. Tym razem bez gadania.
__________________ This is my party And I'll die if I want to Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 01-04-2022 o 03:40. |
01-04-2022, 23:10 | #213 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 01-04-2022 o 23:16. |
02-04-2022, 22:19 | #214 |
Reputacja: 1 | Kolejne dni spędzone za sterami Lightninga przyniosły sporo informacji. Na zlecenie Wojskowych Służb Informacyjnych ponownie obleciała tereny Essex i wykonała dokładne zdjęcia lokalizacji i ruchów wrogich oddziałów. Po ich przeanalizowaniu oficerowie WSI wydedukowali, że dobrze byłoby uderzyć w zaplecze logistyczne i szlaki komunikacyjne. Lightning ponownie wzbił się w powietrze, jednak tym razem zamiast zasobnika ze zintegrowanym systemem nawigacyjno-celowniczym przenosił bomby. Trzy z nich przeznaczone były na hangary, które analitycy określili jako będące warsztatami naprawczymi, a tym samym zasobnymi w cenny, wysokoprecyzyjny sprzęt. Dwie pozostałe bomby uderzyły w linię kolejową oraz most, skutecznie eliminując możliwość szybkiego transportu wojska czy pojazdów opancerzonych. Przy okazji Itan-sha zniszczyła dwa mining mechy, będące gdzieś w odwodach. Nie były eskortowane ani przez ciężarówki z plotkami ani mechy z rakietami dalekiego zasięgu, więc stanowiły dość łatwy cel. Podczas kolejnego lotu patrolowego Iroshizuku udała się na Barierę i dokładnie obfotografowała okolicę domniemanego położenia cennego dla wszystkich wraku. |
03-04-2022, 12:55 | #215 |
Reputacja: 1 |
|
03-04-2022, 19:14 | #216 |
Reputacja: 1 |
|
03-04-2022, 21:49 | #217 |
Reputacja: 1 | Punkt kulminacyjny sesji. Czerwiec wchodził w drugi dekadzień i nastał czas rozwiązania wydarzeń na Amerigo. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4PehWC3fAAQ[/MEDIA] Oprócz zamieszania jakie wynikło w bazach Workmenów i korpusu ekspedycyjnego NRSF, WSI dopuściło się kontrolowanego przecieku intelu od Jane Doe oraz danych wywiadowczych zgarniętych przez duet Ammit & Bishop. Tego już Julius Spencer nie był w stanie ukryć przed swoimi interesownymi podwładnymi. Były wzajemne oskarżenia i przytyki, mobilizacja obydwu komponentów bojowych, dużo kolejnego zamieszania, gdzieś po drodze chaotyczne próby rozmów na własną rękę z Nowym Vermontem lub załagodzenia sytuacji z Nową Rodezją. Po drodze część ludności cywilnej w Essex – rewanżyści NVR – dopuszczała się przejawów „obywatelskiego” nieposłuszeństwa, małego sabotażu i reorganizacji ruchu oporu. W tej atmosferze wysiłki „dyplomatyczne” zdały się dokładnie na nic – padły bowiem pierwsze (a raczej drugie, biorąc pod uwagę nocną misję Ammit i Bishopa) strzały. Nie wiadomo komu puściły nerwy czy kto wydał rozkazy, ale „sojusz” PoE i RoNR posypał się jak domek z kart w płomieniach wybuchów, laserów i ognia broni pokładowej workmechów i pojazdów antygrawitacyjnych. Dwunastego czerwca doszło do ostrej harataniny między obydwoma siłami, w której wzięli też udział Patrioci z Rodezji. Jak na ironię, Juliusa Spencera i jego kadry MechWarriors ze świecą było szukać. Zwiali jak szczury z tonącego okrętu. Pierwsze starcie było brutalne. Pojazdy antygrawitacyjne NRSF, Patrioci i ich zmodyfikowany Leopard stawili czoło ponad trzydziestu IndustrialMechom i kilku maszynom lotniczym, zadając im prawie całkowite straty. Prawie, ponieważ sami zostali zdruzgotani – każda z noworodezyjskich maszyn została zniszczona i nie nadawała się do pełnego odzysku. Karma wreszcie dopadła szczwanych militarystów z dalekiego południa, a The New Patriots stracili jakąkolwiek wartość bojową i przestali istnieć jako jednostka. Pozostałości obydwu stron wycofały się aby wylizać z ran, ale na krótko, bowiem już w nocy trzynastego czerwca doszło do kolejnej rundy starć. I tym razem przybiegli trzeci i czwarty do brydża – operatorzy z NVDF i szybkie, lotne lance Harcourt's Destructors. Korzystając z zamieszania i dywersji, uderzyli na bazę sił NRSF – tu znów miała okazję wyróżnić się Lanca Omikron, wyposażona tym razem w mechy kl. średniej (oraz jeden kl. ciężkiej). Po stronie NRSF walczyli ocalałe załogi wraz z piechurami i dwoma APC, baza była także wyposażona w porządne bunkry. Do tego kilka ASFów naprędce przesłanych z New Salisbury. Po stronie Workmenów dwa ocalałe workmechy z ostatniej akcji oraz dwie lance odwodów, plus piechota. Dość rzec, że przewaga Workmechów pozwoliła na szybkie przełamanie obrony bazy, ale naloty lotnictwa NRSF przystopowały dalsze zapędy – a Lanca Omikron i jej towarzysze ukręcili im łeb. Osłabieni Workmeni nie przekroczyli linii płonących bunkrów i czołgów, a jedna po drugiej maszyny ASF Rodezyjczyków spadały na glebę jak meteory. Wkrótce później Harcourt's Destructors rozprawili się z IndustrialMechami, kończąc istnienie ostatnich pojazdów na polu bitwy. Reszta to była formalność: wymiatanie gniazd obrony piechoty, rozbijanie ich drużyn, ściganie niedobitków, przejmowanie kontroli. Sprawa zamieciona. Korpus ekspedycyjny NRSF został rozbity, a The New Patriots de facto przestali istnieć. Workmeni stracili wszystkie swoje workmechy i inne cięższe pojazdy, pozostały im raptem wozy logistyczne, technicale i transportery opancerzone. A już o poranku NVR wydało oficjalny komunikat o rozpoczęciu „specjalnej operacji wojskowej” mającej na celu przywrócenie ładu i porządku na ziemiach Pryncypałatu i powstrzymanie terrorystów operujących na jego terenie. Ostatni lider Workmenów po zniknięciu Spencera, podpułkownik Zachary Wells, nakazał swoim podwładnym wycofanie się do miasta Essex i przygotowanie obrony. Po drodze dochodziło do bojów granicznych, spotkaniowych i prób opóźniania ze strony sił zbrojnych PoE, ale było to tylko kupowanie czasu – NVDF teraz miało miażdżącą przewagę w pojazdach bojowych, a pod stolicę księstwa przerzucono już resztę Harcourt's Destructors, którzy rozpoczęli swoje uderzenie piętnastego czerwca. Miasto zdobywano ostrożnie, ze znikomym wykorzystaniem artylerii i podobnych ciężkich narzędzi. Wojna była oficjalnie zakończona i nikt z Nowego Vermontu nie chciał kolejnego miasta ruin ani masowych strat w cywilach. Osiemnastego czerwca podciągnięto główne siły NVDF oraz część najemnych „startupów” (głównie lekkiej i zmotoryzowanej piechoty) i rozpoczęto iście „policyjne” czyszczenie miasta, poparte mechami Destruktorów likwidującymi umocnione punkty i pozostałe pojazdy Workmenów. Próby wydostania się z matni powzięte przez ex-najmitów zakończyły się fiaskiem – nikt pozostający na orbicie Amerigo nie chciał im pomóc za żadne skarby, nie chcąc podpaść MRB (i tym samym ComStarowi) przyjmując na swój pokład renegatów. Straty w ludziach były wysokie po obydwu stronach, ale to morale i organizacja Workmenów wysypały się szybciej. Po śmierci Wellsa od kuli wojskowego snajpera dwudziestego pierwszego czerwca, resztki jego sztabu podjęły decyzję o kapitulacji. Tylko nieliczne bandy próbowały dalej się bronić bądź uciekać – do końca dnia zostały spacyfikowane i odtrąbiono zakończenie 'misji specjalnej'... oraz re-aneksję Pryncypałatu Essex przez Nowy Vermont (oczywiście za pełną zgodą kapitulujących i „Rady Tymczasowej” obsadzonej przez 'cywilów' z lokalnego ruchu oporu). Wyglądało na to, że... to już był koniec. Ostatni nieprzyjaciel NVR został pokonany. Ostatnie 'Utracone Ziarno' zostało odzyskane. Bandyci z resztek po ACzW wciąż byli bezlitośnie gromieni na Pograniczach przez Knights of St. Cameron. Po Ludowej Republice Ziaren nie pozostał nawet ślad. Ale wciąż pozostawała kwestia ambicji jednego człowieka, do cna przeżartego wojną i surowością. Jeszcze kiedy podciągano siły zbrojne pod Essex, generał Raymond Jackson i jego „czarni pułkownicy” pozycjonowali swoje siły w Ziarnach coraz agresywniej. Mieli prawie pełną kontrolę nad Hartford, Newport, Middlebury i Bennington, a także znaczącą przewagę w Fort Ticonderoga. Ale Rząd Tymczasowy doskonale wiedział, co się kroi – do Minutemen doszły słuchy, że WSI i BOR od miesięcy były zaangażowane w rywalizację i wreszcie BORowikom udało się wywiedzieć zawczasu o najgorszym. O planowanym puczu. Generał Jackson chciał przejąć władzę i obwołać się „Naczelnikiem Państwa”. Rząd pozycjonował siły lojalistów (i resztę tych dwóch pułków „startupów”, które postanowiły być lojalne wobec władz NVR), skupiając je w Burlington, a także osiągając przewagę jednostek w Williston i Milton. Na ulicach miast zaroiło się od pojazdów wojskowych i żołnierzy obydwu stron rodzącego się konfliktu. Początkowa euforia ludności cywilnej, oczekującej parad po zwycięstwie nad Czerwonymi, przeradzała się wpierw w konsternację, potem w przerażenie. Nawet politycy nabrali wody w usta. Lojaliści obydwu stron coś tam przebąkiwali, ale nikt nie chciał wykonać pierwszego ruchu... jeszcze. Wprowadzono „jedynie” godzinę policyjną i stan wyjątkowy, zniesione raptem parę dni wcześniej. Nad Ziarnami ponownie zawisł Miecz Damoklesa. Widmo wojny domowej przetaczało się ponad Nowym Vermontem do spółki z ciężkimi, burzowymi chmurami. A potem doszło do czegoś niespodziewanego. Generał Raymond Jackson, „Obrońca Narodu”, samozwańczy „Naczelnik Państwa”, dowódca brygady Border Patrol i bohater wojen z Bandytami i resztą Czerwonych... odszedł. W nocy z dwudziestego drugiego na dwudziestego trzeciego czerwca gruchnęła wieść o tym, że nieodżałowany oficer zginął w wypadku samochodowym podczas inspekcji w Fort Ticonderoga. Najpierw zapanowała wielka konsternacja i szok. To był krytyczny moment, kiedy coś mogło pójść nie tak. Wystarczyła jedna seria, jeden wybuch, jeden głupi ruch aby wciąż iskra padła na beczkę prochu – choćby rzucona martwą ręką ambitnego konkwistadora. Nie doszło do tego. Daniel Archer, brat Ursuli Trevor i minister rolnictwa, szybko przejął pałeczkę i wykorzystał swoją reputację. Złożył wniosek o uhonorowanie tragicznie zmarłego żołnierza jako „Bohatera Nowego Vermontu” i o żałobę narodową. Widząc w tym ruchu wyjście z trudnej sytuacji, kolejni politycy podpisywali się pod nim. „Czarni pułkownicy” natomiast zmuszeni byli odpuścić – nie mieli obranego następcy, wszyscy byli pod wrażeniem kultu osobowości roztaczanego przez swojego Wodza i wszyscy byli przygwożdżeni porażką. Bez niego pucz nie miał sensu. [media]http://www.youtube.com/watch?v=Hlef3xpcUGo[/media] To rzeczywiście był koniec. W atmosferze strachu, niedowierzania, a nawet wstydu – ale koniec. Niejeden Vermontczyk zastanowił się w duchu, jak blisko kraj był od kolejnego rozlewu krwi. A byłby to rozlew dużo tragiczniejszy aniżeli wojna choćby i z najgorszym najeźdźcą. Nie było bowiem nic gorszego od chwili, kiedy brat strzelałby do brata w imię mętnych politycznych idei. Na szczęście, ku uldze wszystkich zainteresowanych, przeważył zdrowy rozsądek... i pragnienie odpoczynku po tylu trudach i goryczach minionego roku. Przeważyło poszanowanie wartości kraju, w którym rodziło się, umierało i za który się walczyło z tymi wszystkimi... potworami. W przeciągu następnych godzin i dni wojsko „odpuszczało”, robiąc przetasowania, przegrupowania i przemieszczenia. Napięcie odchodziło jak ręką odjął. Oczywiście było kilka pomniejszych incydentów, ale nikt nie został zabity ani nawet poważnie ranny. Essex było spacyfikowane i powróciło do NVR w pełni lojalne, inni wrogowie byli pobici. Dwudziestego czwartego czerwca natomiast, w New Salisbury doszło do detonacji (wspomnianej wcześniej) brudnej bomby i opublikowania kompromitujących danych przez Jane Doe i jej zatwardzialców. W obliczu owej katastrofy Nowy Vermont wspaniałomyślnie zwrócił Nowej Rodezji jeńców pojmanych w Essex wraz z pomocą humanitarną. Upokorzeni Rodezyjczycy, którzy – jak się okazało – mieli własne wewnętrzne problemy z odkryciem i czystką siatki agentów Benefaktora, zmuszeni byli przełknąć tą porażkę; tym bardziej, że nie mieli lądowej granicy z Nowym Vermontem. Między obydwoma krajami była wciąż wielka odległość i ciężka do przebycia Bariera, wciąż pełna nieprzychylnych tubylców. To był koniec tego rozdania. Dalsza gra została zawieszona... przynajmniej na razie. Unormowano także stosunki z najemnikami, płacąc im większą ilością salvage – podzielono odzysk po workmechach i maszynach Patriotów (choć większość trafiła do warchest Destruktorów), a także zwrócono Rycerzom wraki Thunderbolta i Stalkera oraz resztę rzeczy spod Brighton. Najwyraźniej Nowy Vermont miał się ku lepszemu. Ogłoszono specjalne wybory kongresowe i prezydenckie. W kampanii do tych drugich czołowym kandydatem był Daniel Archer, popierany przez obydwa, wymieszane i gasnące już skrzydła polityki vermonckiej. A co z Minutemen? Kiedy sprawy z Essex i niedoszłym puczem jeszcze wisiały na włosku, za pomocą wielkich samolotów transportowych przerzucili się wraz z mechami i przybyli na wezwanie Rooikat do lokalizacji odkrytych wraków okrętów bitewnych. W samą porę. W okolicy pojawili się bowiem jasno zidentyfikowani i określeni nieprzyjaciele – Benefaktor. Xander Almasy, Julius Spencer ze swoją kadrą, a nawet przeklęty Sonny Modeno w nowym (acz śmiesznym) mechu. Wraz z nimi grupa różnych wykidajłów – Workmenów i innych najmitów, Bandytów, innej swołoczy. Ostatnie resztki z dna beczki, wiedzione pieniędzmi i desperacją swych „liderów”. To był kulminacyjny moment tej opowieści. Przed Minutemen stało ostatnie wyzwanie. Prowodyr i praprzyczyna wszystkich ostatnich cierpień Amerigo. Ale, jak się rychło okazało, nie było „najpierw strzelać, potem pytać”. Było dokładnie odwrotnie. + + + 16 czerwca 3000 A.D. Godzina 9:15 czasu terrańskiego Wraki okrętów bitewnych, Bariera Kiedy opuszczali Nowy Vermont załadowani wraz ze swymi mechami i zaopatrzeniem na ciężkie samoloty transportowe użyczone przez kontakty Rooikat, przyszłość wciąż była niepewna. Choć wojna z Ludowcami i Zairem się zakończyła, to wciąż była sprawa Essex i ekspedycji z Nowej Rodezji. Minutemen póki co zrobili co mogli i byli potrzebni gdzie indziej. To najemnicy i NVDF musieli teraz dźwignąć ciężar walk z ostatnim cierniem pośród Ziaren. Już nie wspominając o tej całej narastającej kabale z rzekomym zamachem stanu… Niemniej jednak były ważniejsze sprawy, o zgrozo. Dwa wraki okrętów bitewnych z czasów Wojny Domowej Gwiezdnej Ligi. Bardzo dobrze zachowane. Wciąż funkcjonujące. Zabezpieczone po sufit i równie do pełna załadowane śmiercionośną bronią typu ABC i maszynami bojowymi bazującymi na LosTechu. To tego szukał ComStar. Mieli parę dni od 13 czerwca, aby wylądować, dołączyć do ekspedycji Ursuli Trevor, zaznajomić się z jej obiektami i terenem. Podczas dalszego badania wraków doszli do zdumiewających i konsternujących wniosków: wiele z maszyn będących w hangarach (głównie myśliwce aerospace i mechy typu LAM) było dronami. Zapchanymi eksperymentalną technologią przekraczającą nawet możliwości myśliwców-dronów typu BlackWasp czy Voidseeker. I te drony wciąż były na chodzie, choć uśpione. Ekspedycja wydedukowała, że musiały być kontrolowane przez główny komputer danego okrętu bitewnego (gdyż tak: drony były na obydwu wrakach). O poranku szesnastego czerwca dalsze gorączkowe badania zostały przerwane przez przybycie nieproszonych gości. Piesi i zmotoryzowani Bandyci, Workmeni i inne szumowiny, a także szóstka bitewnych mechów. Cały obóz postawiono na nogi. MechWojownicy odpalili swoje bojowe machiny aby raz jeszcze stoczyć bój na śmierć i życie. O los całego Amerigo. Ale ten jeszcze nie nadchodził… przynajmniej na razie. Najpierw ich komputery wychwyciły gotowy, nagrany przekaz od samego Xandera Almasy. Najwyraźniej nie chciał, aby ktokolwiek mu przerywał na falach radiowych. - Witam Nowych Minutemen. Na wstępie pragnę przekazać wyrazy współczucia i przeprosin za wydarzenia pod Wielką Górą Zieloną. Maurice Sakon Ishida złapał nas wszystkich nie w porę. Ale pewnie nie chcecie słuchać moich przeprosin, mleko wszak się już rozlało. Więc będą konkrety: wraki i ich zawartość należy zniszczyć. Mówię to jako Xander Almasy, agent ComStar ROM, nie jako “Benefaktor” czy przedstawiciel bardziej… radykalnego skrzydła Błogosławionego Zakonu. Zdziwieni? Moim celem od zawsze było odnalezienie i unicestwienie tych WarShips, a w szczególności ich zawartości, nim będzie zbyt późno. Tuszę, że odkryliście już manifesty o transportach broni typu ABC. Niestety wiele moich braci i sióstr nie podziela oceny sytuacji mojej i podobnych mnie, kierujących się zdrowym rozsądkiem. Stąd była konieczna… infiltracja stronnictwa “Poszukiwaczy”. Finta w fincie. Proponuję państwu współpracę w celu eliminacji tego śmiertelnego zagrożenia. Na znak dobrej woli: ComStar uznał już państwa akty własności mechów, jakie podarował państwu pan Ishida. Za współpracę w sprawie wraków, ich zawartości oraz zakończenia tej żałosnej szarady na państwa planecie przewiduję “czyste konta” dla państwa i osób powiązanych, a także pewną sumę w C-Bills. Proszę o odpowiedź na ogólnym kanale radiowym na krótkich falach. Dziękuję i liczę na państwa zdrowy rozsądek. Na jego wywołanie odpowiedziała Rooikat, używając ogólnego kanału radiowego fal krótkich. - Tu Ursula Trevor, szef ekspedycji - kobieta darowała sobie callsigny, bo i tak wszyscy już dawno znali dane każdego w tej ekspedycji, a Minutemen tym bardziej. - Coś późno się zjawiacie. Jak na tak wielką organizację dziwne, że aż tyle zajęło wam znalezienie nas i statków. Odmawiamy wszelkich prób likwidacji wraków dopóki nie upewnimy się, że nie będzie to stanowiło zagrożenia dla planety. Uznanie aktów własności maszyn które i tak w większości nie ma, to żaden akt dobrej woli. Jeśli chcecie okazać dobrą wolę to oddalcie się natychmiast. - Z ComStarem prędzej czy później trzeba będzie się dogadać. Na moje to rozjebmy im maszyny i pójdźmy na współpracę na własnych warunkach. Pamiętajcie, że to jeden z największych graczy w całej przestrzeni znanej ludzkości. - powiedział Hadrian na wewnętrznym do towarzyszy i towarzyszek. - Zawsze warto spróbować uniknąć walki, ale uwzględniam twoje zdanie jako plan B, Had - odpowiedziała mu Trevor, również na wewnętrznym kanale. - Almasy skumplował się z bandyterką, ja bym z nim w ogóle nie gadał. - Brandon włączył się na wewnętrzny kanał. - Tylko bym mu kazał po prostu się pierdolić. Rooikat, ty z nim gadaj. Na to wszystko Julian Jackson nic nie powiedział. Atlas po prostu ruszył powolnym krokiem w kierunku zbliżającej się czeredy. - Tu Itan-sha. Odejdźcie stąd. Opuśćcie ten teren jak najszybciej. Nie będzie kolejnego ostrzeżenia - nadała Iroshizuku do wrogich mechów, podświetlając maszynę Xandera wiązką lasera, aby ułatwić trafienie go bombami. - Liczymy na zdrowy rozsądek - dodała, po czym zapięła maskę tlenową, poprawiła pasy, sprawdziła systemy walki elektronicznej, flary oraz dipole. Była realistką, nie wierzyła w pokojowe rozwiązanie. Ammit za to miała odrobinę inne rozterki. Comstar i tak będzie chciał ich wyruchać i w końcu to zrobi, poza tym kiedyś wspominała swój ulubiony sposób prowadzenia potyczek słownych. Nie jednak gadający pedał przykuł jej uwagę. W pierwszej chwili myślała że czujniki ją mylą, ale jednak nie. Dzień dziecka nastał. - Tyyyy… widzisz to co i ja widzę? - mrużąc oczy w swoim mechu spytała Bishopa z mecha obok, a ten mruknął. Zatarła ubrudzone czekoladą dłonie, potem wytarła je o spodnie. - Jak mi nie dosypali czegoś do porannej kawy z fetą to tak. Zależy czy ci chodzi o co to myślę że ci chodzi, chica - po ich prywatnym kanale poszedł krótki śmiech łysola zakończony głośnym przekleństwem zaczynającym się na “kurwa”, a kończącym na “mać”. - Rodzina ma pierwszeństwo - dodał ponuro prawie przy tym podzwaniając łańcuchami jak potępiona dusza. Marah za to przełączyła kanał na ogólny Minutemen. - Spencer masz czas zajebać brata póki my nie skończymy ze swoją partią złomu - powiedziała z nienaturalną empatią, po czym zarówno Kintaro jak i Panther ruszyły z kopyta ku ustalonemu na szybko celowi. Hermit spróbował się jeszcze wtrącić: - Lancemates, jakkolwiek mierzi mnie postawa ComStaru, to Almasy ma trochę racji. Musimy mieć na niego oko, ale... Nie dokończył, bo na kanale otwartym pojawił się głos Almasy’ego. Tym razem nie nagrany, za to chyba pierwszy raz od początku tej kabały nacechowany emocjami. - Zatrzymajcie się, Minutemen! Stawką jest cała wasza planeta, wasz kraj, wasze rodziny! I Błogosławiony Blake jeszcze wie, ile światów mogłoby paść ofiarą tego, co jest na tych wrakach. Trzeba to zniszczyć, musicie to zrozumieć! - Jak to kurwa zniszczyć, szmaciarzu terrański? - znajomy głos Sonny’ego Modeno - Takiego chuja w dupie. I jeszcze chce ci się dogadywać z tymi pizdami, ty zdradziecka larwo! Nie taka była umowa. - Modeno ma rację, demiprecentorze. - lekko zaniepokojony głos Juliusa Spencera, który też stracił jakby swój rezon - Mieliśmy odzyskać wraki i ich zawartość na chwałę Proroka. - Adepcie Spencerze, rozmówimy się na ten temat później. Zniszczenie tych WarShips to Wola Blake’a. A ty Modeno zamilcz. Obiecaną zapłatę otrzymasz, jak powiedziałem. - Nie. Chcesz się wymigać, ty kurwo. Utopię tą planetę we krwi, zaczynając od tych pizd minutemeńskich. Te okręty są moje. - I ciekawe jak to zrobisz? Tylko ComStar ma kody aktywujące uśpione SI. - wtrącił się starszy Spencer. - Debile. Za kogo wy kurwa mnie macie? Chuja w dupie masz, wrzodzie parchaty, a nie kody. Podjebałem je wam po chamsku. Frajerzy. ROM srom. I na dowód… Przez otwarty kanał radiowy poszła charakterystyczna wiązanka przypominająca kod binarny podniesiony do potęgi sześcianu. Przez chwilę wszyscy byli skonsternowani. Obydwa okręty, jakkolwiek szalone by to nie było... budziły się właśnie do życia. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1531XuCKu3s[/MEDIA] Jednocześnie w trakcie tej całej dyskusji i oczekiwania zaskoczyły odruchy wpajane przez dziesiątki, setki godzin spędzone na symulatorach, szkoleniach, patrolach, wartach i w boju za sterami mechów. Obydwie grupy szykowały się do starcia, choć żadna jeszcze nie wykonała pierwszego ruchu (albo go opóźniła). Czekały na to, co miało nadejść. A nadeszło po jakiejś minucie. Budzące się właśnie potężne, metalowe, śpiące od wieków tytany pokryte prawie niepenetrowalnym pancerzem z ferro-karbidu były 'żywym' testamentem myśli technologicznej Złotego Wieku. Szczytem techniki wojskowej. Zbudowane w taki sposób, że przetrwały nie tylko własnych twórców i ich państwa, ale dalekroć przebiły ich wyobrażenia. Niemniej jednak nie były to prawdziwe cuda, a po prostu kolejne maszyny do zabijania, do niszczenia. I właśnie dawały temu pokaz, w pełni uruchamiając sfatygowane systemy i napędy fuzyjne (a przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe w ich stanie). Eksperymentalna technologia „super-dron” granicząca ze sztuczną inteligencją sterowała podzespołami, kierowała potężne armaty i sieci obronne na cele, otwierała hangary i wypuszczała z nich roje myśliwców, dronów i LAMów sterowanych komputerowo. Bez czynnika ludzkiego. Było to o tyle niesamowite, co przerażające. Minutemen nie mieli żadnych szans z taką potęgą. Być może zdjęliby część tych chmar, ale wystarczyła jedna „średnio-celna” salwa, aby ich wszystkich zatomizować. Ale tak się nie stało. Najpierw przemówiła potężna broń okrętowa obydwu wraków, skupiona na grzbietach, korespondujących burtach i tych fragmentach dziobów i ruf, które miały wystarczający kąt ostrzału. Ciężkie NPPC splunęły piorunami przypominającymi wyładowania największych burz. Wtórowały im serie wybuchowych makropocisków z okrętowych autodział całej gamy ciut wielkich kalibrów oraz smugi laserów tak gorących i jasnych, że można je było porównać do gwiezdnych promieni. Żaden z systemów celowniczych nawet nie brał pod uwagę mechów Minutemen. Raz, że były to zbyt małe cele dla broni klasy okrętowej... a dwa, że tak „Stefan Amaris” jak i „McKenna” miały coś ważniejszego na 'głowie'. Dokończyć batalię, którą rozpoczęły przed ponad dwustu laty. Sądząc po pełnych zdenerwowania i zaskoczenia okrzykach Sonny'ego, Juliusa i Xandera, nie do końca na taki efekt liczył każdy z nich. Chmary sterowanych komputerowo latadeł pomknęły ku sobie i wymieszały w morderczym tańcu, sypiąc rakietami, zionąc laserami i pepecami, miotając pociski z autodział. Wtórował im ostrzał sieci obronnych (głównie z Amarisa, McKenna był zbudowany inaczej) – całe chmury LRMów, salwy z działek Gaussa i istna laserowa dyskoteka. Wkrótce potem z antycznych wyrzutni obydwu wraków wyfrunęły torpedy różnych kategorii wagowych, bijące tak po dronach, jak i wrakach. Ziemia i niebo były wstrząsane ciągłym rumorem i detonacjami. Radio praktycznie przestało działać, a nawet wytłumianie odgłosów w kabinach mechów mało co pomagało. Sensory ledwo co funkcjonowały, przeciążone interferencjami i mnogością celów. Roland z Eutin, callsign Hermit, poczuł ukłucie współczucia wobec towarzyszy z ekspedycji, którzy byli na zewnątrz. On sam miał problemy ze słyszeniem własnych myśli, a jego Emperor – prawie stutonowy kolos – problemy z drgającą od eksplozji, piaszczystą glebą. Chciał jakoś pomóc reszcie ekipy, ale w tym zamieszaniu ledwo rejestrował specyfikę sytuacji. Ale zarejestrował dość, by w miarę zwinnie wykonać unik przed salwą rakiet. Być może większość tych chmar dronów i obydwa okręty były zajęte sobą, ale niektóre maszyny brały już na cel mechy Minutemen. Ku Hermitowi leciały właśnie dwa ciężkie myśliwce. Komputer jakimś cudem zidentyfikował je jako MK. 39-007 Voidseeker Striker, skonstruowany od podstaw jako dron, oraz równie paskudny RPR-100b Royal Rapier. Wprawdzie już wypstrykały się z podwieszanych rakiet, to właśnie teraz zasypywały EMP-6A celnymi salwami LRMów wpiętych w system celowniczy Artemis IV. Skupienie wybuchów było bardzo duże, a Hermit mógł tylko bezsilnie patrzeć, jak kolejne warstwy pancerza były zrywane z jego mecha. Szybko poderwał ramiona do góry i zaczął łomotać z autodział klasy piątej, dorzucając obydwa duże lasery. Walił ile fabryka dała, ale drony nie próżnowały, dorzucając własne lasery pulsacyjne i o zwiększonym zasięgu. Ekrany Emperora rozjaśniały się żółcią i czerwienią... ale po dodaniu tripletu MLaserów wreszcie udało mu się jakoś odgryźć. Pancerz na skrzydle Voidseekera przebity. Poszło jakieś spięcie, sprzężenie... wybuch, który rozerwał maszynę na części. Deszcz płonących „meteorytów” porozbijał się o piasek kilkadziesiąt metrów dalej. Fartowny strzał w skład LRMów, bez chroniącego je CASE'a. Ale ubytki w pancerzu były spore, a poziom gorąca przekraczający normy. A tu w dodatku coś jeszcze go podgryzało – w nożny pancerz oberwał serią ze średniego lasera pulsacyjnego i parą SRMów lecących jedna po drugiej. Sensory szalały, ale pilot widział, że to jeden z LAMów. Właśnie leciał ku ziemi, transformując się w mecha. Wasp, pewnie jakaś wersja Royal. Ostrzelał go, starając się nie przekroczyć tym razem progu odprowadzania ciepła i ruszył z miejsca, skacząc na dyszach rakietowych. A ten mały skurwiel robił to samo. Nie miał nawet czasu ucałować stalowego krzyżyka dyndającego mu na szyi. Ściskał tylko stary, sfatygowany różaniec razem z drążkiem sterowniczym. Ochłonął po tej pierwszej akcji. Wykonywał skoki, choć dalece mniej zwinne, szybkie czy odległe od Waspa. Starał się zwiększyć dystans, nie wychodziło. LAM-dron nie miał broni do walki na dalszy dystans i doskonale to sobie wyliczył, ciągle skracając i siepiąc z tych swoich Streaków i pulsa. Dron nie mógł jednak mieć nadziei (jeśli w ogóle ta samobójcza maszyna miała jakiekolwiek przemyślenia z tego zakresu) na pokonanie maszyny klasy szturmowej, choćby nadwątlonej. Wkrótce oberwał o parę razy za dużo, sypiąc się na kawałki we wtórnych detonacjach napędu, paliwa do lotów aerospace i resztek SRMów. Ale wtedy znów opadł ten przeklęty Royal Rapier, napieprzając najpierw z LRMów Artemis IV, potem z pary dużych laserów pulsacyjnych, wreszcie salwą z AC/20. Część weszła w plecy, całkowicie zrywając tamtejszy pancerz i powodując spustoszenie w strukturze, komponentach. Energia dopadła do zasobników z amunicją dla AC/5. Hermit nie mógł zrobić nic innego jak szybko walnąć ręką w „grzybek” podpisany EJECT. Po raz kolejny frunął w przestworzach Amerigo, tym razem zaciskając dłonie na uszach i bezdźwięcznie modląc się do Pana. Pod nim jego wysłużony Emperor właśnie był rozrywany przez szereg detonacji. A ten przeklęty myśliwiec, wytwór szatansoftu, właśnie zmienił cel i już miał posłać salwę po obozowisku ekspedycji – ani chybi raniąc i zabijając kogokolwiek, kto tam jeszcze pozostał – kiedy z nieba dosłownie zdmuchnęła go celna torpeda. Przypadkowy strzał w mnogości zdarzeń dziejących się na przestrzeni sekund... albo łaska Pana, za którą Hermit mógł tylko w duchu dziękować. Ale wciąż... dla niego ta batalia się już skończyła. Bez swojego mecha nie mógł wesprzeć Minutemen. Pozostało mu tylko modlić się dalej o życie swoje i innych pieszych, i znaleźć schronienie kiedy już opadł na piach Bariery... Reszta musiała udźwignąć brzemię tego starcia. Ostatecznej rozprawy o los Ziaren.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 06-04-2022 o 13:27. Powód: Scena dialogowa napisana wespół z graczami. |
10-04-2022, 01:12 | #218 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 23-04-2022 o 21:07. Powód: uzupełnienie rezerwacji |
10-04-2022, 10:40 | #219 |
Reputacja: 1 | Amerigo - Kosmos - Terarosa Wpuszczenie Brandona na polityczne salony niewątpliwie skończyłoby się niewątpliwie wojną, bo pierwsza reakcja na ogromne statki kosmiczne była zbyt szczera: - O kurwa. ///\\\///\\\ \\\///\\\/// Stal naprzeciwko, komputer identyfikował cele. Ostatnie sprawdzenie systemów, Mały ostatni raz poprawił kombinezon. I się zaczęło! Pieprzony Almasy aktywował statki. Manul już ruszył do przodu, Brandon za nim. Niebo nad statkami i mechami zaroiło się od wszelkiego latającego syfu, radio siadło, łapiąc tylko zakłócenia. Czujniki mecha też traciły odbite wiązki, Mały musiał bazować na tym co komputer zidentyfikował wcześniej i na tym co sam widział. To były bitwy jeden na jednego. Strzelił jako pierwszy do workmenowskiego mecha, uzbrojonego po zęby rakietami Hunchbacka. Start. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Q3UfichiRfg[/MEDIA] Pierwsza salwa ledwie drasnęła przeciwnika. Trafił, ale bez żadnych specjalnych efektów Wróg równocześnie odpalił pierwszą serię rakiet. Strzelając dalej z laserów i skracając dystans Mały próbował uniknąć lecąca do niego salwę rakiet. Kilka musiał zniszczyć system obronny obu statków, a jedna na pewno eksplodowała po trafieniu laserem. Reszta leciała do celu i część z nich trafiła. Gdyby nei pasy to Brandon jak nich wyleciałby z fotela i latałby po kabinie. Koniec żartów. Wymiana ciosów trwała, obaj piloci pod względem umiejętności byli sobie równi, zręcznie unikali salw przeciwnika, minimalizowali uszkodzenia. Mały strzelał, rzucał mięsem. Nie wiadomo było jak znosił to przeciwnik, ale to już jego problem. Oba mechy zamieniały się w chodzące góry złomu. Hunchback Małego miał zbyt uszkodzony pancerz korpusu, żeby wystawiać się go na bezpośredni ostrzał. Lekki laser został odstrzelony jako pierwszy, mała strata. Gorzej było z prawą ręką, zwisającą bezwładnie wzdłuż korpusu. Małemu powinęła się noga, nie zdołał umknąć salwie rakiet. Zrobił z ramienia prowizoryczną tarczę, zasłaniając nią kabinę. Przyjęła impet uderzenia, ratując mu życie. Przeciwnik był w niewiele lepszym stanie. Wypstrykał się z amunicji, częściowo wysadzonej w powietrze jeszcze w wyrzutniach. Jedna z nóg mecha była dosłownie przepalona i unieruchamiał przeciwnika. Mały krążył, nie wystawiając korpusu na bezpośrednie trafienia. Było jasne, że jeden celny strzał i będzie po nim. Albo po workmenie. Ten się nie katapultował, nadal walczył w równie ciężko uszkodzonej maszynie. Jeden strzał. Wygrał Brandon. Lasery trafiły w jedyny jeszcze nieuszkodzone wyrzutnie wraz z zasobnikiem amunicji, Eksplozja zachwiała workmenem, pod mechem ugięły się kolana, opadły ramiona. Poszło zasilanie albo Shutdown! Mały ruszył do przodu, oddając jeszcze kilka serii z lasera. Był blisko, widział już pilota, panicznie próbującego wydostać się z kabiny. Uszkodzenia maszyny spowodowane eksplozją amunicji musiały uszkodzić katapultę i zablokować właz. Mały jeszcze w biegu uniósł pięść mecha i na pełnym gazie wystrzelił ją w kabinę maszyny, workmen w geście rozpaczy zasłaniał się własnymi rękami co było w tej sytuacji zupełnie bezsensowne. Pancerna pięść przebiła się przez nadwątlony pancerz, przebijając się do kabiny i zatrzymując na tylnej ścianie, zgarniając po drodze fotel i miażdżąc ukrywającego się za nim pilota. Wygrał. Uważając na latający szajs wycofał się do reszty Minutmenów. ///\\\///\\\ \\\///\\\/// Rok 3003 Wszystkie mechy były już w ładowni, w tym zmodyfikowany Hunchback Małego. Nadal był uzbrojony tylko w lasery, ale lekki laser i jedną baterię średnich zastąpiły lasery ciężkie, dające mu przewagą na większym dystansie, czego brakowało mu od początku w tym mechu oraz w początkowej fazie oczyszczania Ziarek z resztek bandytów, już po bitwie o stacji kosmiczne, gdzie to cała kosmiczna "śmietanka" poszła gryźć piach. To był koniec Minutmen jako całości, różne cele rozproszyły ich po planecie i poza nią. Mały został i się wahał. Tak jak przed bitwą o statki przez te kilka lat wraz z rycerzami pomagał w stabilizacji Nowego Vermontu. Kryzys nadszedł pół roku po bitwie o statki. Brandon się załamał, wojna go przytłoczyła, nie mógł patrzeć na Nowy Vermont, na Amerigo. Miał mecha i był w najlepszej drodze do skończenia jak generał Jackson, tylko że po pijanemu. Napięcie eksplodowało, uwalniając wszystko czego nie chciał. Nigdy już nie był w Brighton, starał się wymazać to miejsce z pamięci. Wycofał się z życia, czasowo rezydując w Camp Blackmore - to nie było tajemnicą, Brandon cały czas utrzymywał kontakt z rycerzami. Te kilka lat wojny dały o sobie znać - musiał odpocząć. Od wojny, od mechów. Potem wrócił do roli mechwarriora z zamiarem opuszczenia Amerigo. I zrobił to, towarzysząć rycerzom, nigdy nie przystępując do nich. ///\\\///\\\ \\\///\\\/// Rok 3005 Peryferyjny Świat Terarosa. Po raz trzeci w karierze Mały musiał się katapultować. Nigdy nie było to przyjemne, szczególnie w ogniu przetaczającego się frontu. Terarosa była, podobnie jak Amerigo. dość młodym zasiedlonym światem, trzykrotnie starszym od Amerigo. Więcej wody, kontynenty,, brak zakłóceń ze strony magnetosfery, nadal na mapach były białe plamy. I dwa wielkie państwa, które wzięły się łby. Pakt północny zaatakował Nowe Yorkshire, wykorzystując do tego różnego rodzaju zaciężne kosmiczne szumowiny. Ludobójstwa będące na porządku dziennym i wyrachowane pozwolenie na rabunek wszystkiego co tym bandytom wpadnie w ręce. I w ten sposób Brandon Burke, towarzysząc Rycerzom, znalazł się na Terarosie w Nowym Yorkshire. Natarcie było przytłaczające, Siły zbrojne Yorkshire nie zdołały zatrzymać przeciwnika, front się załamał. W ogniu walki Brandon był jednym z wielu żołnierzy i najemników, którzy rozproszeni, znaleźli się na tyłach wroga. Nie mieli mechów, nie mieli ciężkiego sprzętu, ale zorganizowali się i jako lekka piechota rozpoczęli walkę partyzancką. Była ona skuteczna. Niekiedy szaleńcze akcje na okupowanym terenie angażowały coraz większe siły przeciwników. Mały wraz ze swoim oddziałem, jak się później okazało, odegrał kluczową rolę w odwróceniu losów wojny, dokonując rajdu na lotnisko, poważnie uszkadzając ciężkie dropshipy z posiłkami, których w kluczowym momencie zabrakło. To, w połączeniu z nową ofensywą Nowego Yorkshire wymusiło odwrót przeciwnika. Bandyterka znalazła się terenie zleceniodawcy, czyli Paktu Północnego, dalej prowadząc żyjąc po swojemu, czyli roszerzając pozwolenie na rabunek i terror na tereny ich zleceniodawcy. ///\\\///\\\ \\\///\\\/// Rok 3025 Terarosa, terytorium Nowego Yorkshire. Wojna skończyła się w 3008 roku rozpadem Paktu Północnego na 3 niezależne państwa. Niedobitki bandytów, piratów i najemników w popłochu uciekały z planety. Rycerze opuścili planetę, Brandon został. Od czasu opuszczenia Amerigo dość szybko opuścił go zapał do kosmicznej wojaczki, szczególnie po nieprzyjemnym doświadczeniu związanym z podróżami gwiezdnymi. Miał TDS—Transit Disorientation Syndrome. W sumie skąd miał to wiedzieć, skoro w 3003 roku po raz pierwszy opuścił powierzchnię i atmosferę planety? Został i wstąpił do Sił Zbrojnych Nowego Sheffield, najpierw jako jeden z wielu pilotów mechów, potem dowódca lancy, stopniowo spędzając więcej czasu w sztabach i jako instruktor - szkoleniowiec. Odszedł na emeryturę w stopniu kapitana, w jeszcze młodym wieku. Nowy świat, nowy dom. Nadrobił swoje braki w edukacji, łącząc to z zawodowymi kontaktami został inżynierem i pilotem - oblatywaczem zakładów zbrojeniowych. Mając dostęp do bardziej zaawansowanej technologii medycznej niż kiedykolwiek wcześniej na Amerigo, jego blizny pooparzeniowe niemalże kompletnie zniknęły. Na Terarosie znalazł nowy dom. Środek lata. Stał na terasie bungalowu z widokiem na morze celtyckie, obejmując żonę.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
10-04-2022, 14:53 | #220 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Stalowy : 13-04-2022 o 18:52. |