Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2022, 21:06   #266
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 55 - 2525/2526 Hexennacht; przedpołudnie

Czas: 2525/2526 Hexennacht; przedpołudnie
Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, między ruinami a obozem
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, powiew, gorąco



Wszyscy







https://wall-murals.eu/image/cache/c...1000x1000w.jpg


- Jak cię nic akurat nie próbuje zeżreć albo zabić to nawet tu całkiem ładnie nie? - Zoja znów siedziała w samych podwiniętych spodniach i koszuli. A nogi leniwie moczyła w ciepłej, przepływającej wodzie. Wyglądała dość leniwie. Jak i okolica nad rzeką na jaką był położony obóz de Rivery sprawiał podobne wrażenie. Ciepło było i słonecznie. Do skrzeków małp i papug można już było się na tyle przyzwyczaić co do odgłosów miasta albo farmy gdy się tam dłużej mieszkało. I póki nie straciło swojego rytmu to można było nie zwracać na to uwagi. Jednym słowem sielanka. I blondwłosa Kislevitka chętnie się dzisiaj oddawała tej sielance. Była okazja bo jak wrócili wczoraj do obozu to już późno było. Może trochę przed północą, może trochę po. Środek nocy właściwie. I chyba nikt ze strażników się ich już nie spodziewał tej nocy. Bo skoro nie wrócili przed zmierzchem to wydawało się naturalne, że wrócą pewnie jutro. Po zmroku to i na Starym Świecie mało kto decydował się na kontynuowanie podróży. No chyba, że miał już blisko do swojego celu albo coś go piliło.

Trudno było powiedzieć ile właściwie czasu zeszło piątce śmiałków z tymi lotosami. Najpierw trochę się tam szło, potem walka z tą dziwną istotą złożoną ze światła i ciemności, potem jak ta znikła to zbieranie samych lotosów. To też nie było takie proste. Bo nawet jak się zasłaniało usta i nozdrza chustą to trzeba było brodzić w wodzie po kostk, kolana albo i pas. Po ciemku łatwo było się potknąć i wywrócić albo dno niespodziewanie uciekało spod nóg i wpadało się w wodę całkowicie. A trzeba było się spieszyć aby nie dać się otumanić słodkiemu aromatowi. Rzeczywiście jak weszli do wody aby naścinać te piękne kwiatu to ta słodycz rozchodząca się w ich publiżu była powalająca. Aż się miało ochotę oddać jej całkowicie. Wedle słów Majo na ten aromat nie było mocnych. Jeśli ktoś zachowywał przytomność to tylko dlatego, że był zbyt daleko albo zbyt krótko aby im ulec całkowicie. I dlatego trzeba było praktycznie szaleńczo biegać do tej wody, ścinać te kwiaty jak najprędzej i jak najwięcej, po czym gdy człowiek wyczuwał, że już zaczyna mu się kręcić w głowie to zmykać z powrotem do czatującego Bertranda u którego składali ścięte kwiaty. Potem chwila na oczyszczenie nozdrzy i umysłu i całą operację trzeba było powtórzyć. Amazonki nalegały aby uzbierać jak najwięcej bo nie wiadomo kiedy i gdzie zakwitną ponownie. Może jutro, może za tydzień, miesiąc, rok albo i dziesięć. Chciały więc maksymalnie wykorzystać sytuację. Więc chociaż to właśnie one najbardziej oberwały od tej dziwnej, lewitującej istoty to gdy wracali z workami zrobionymi z jakichś dużych liścich które poddane królowej Aldery skleciły nawet nie wiadomo gdzie i kiedy to one właśnie wydawały się najbardziej zadowolone. Chociaż wracali ociekając wodą po tym ręcznym łowieniu magicznych kwiatów.

Czym była owa istota jaka tak nagle zniknęła zdawałoby się w środku walki do tej pory nie wiedzieli. Po prostu zniknęła i się już nie pojawiła. Ani nie było jej truchła ani nie pokazała się ponownie. Nawet tubylcze wojowniczki spotkały się z czymś takim pierwszy raz i nie miały pojęcia co to mogło być. Majo i Kary oberwały na tyle mocno, że nie dało się przegapić tego w ich ruchach. Chociaż nie było ran ani krwi na zewnątrz. Vivian co ich potem oglądała jak wrócili do reszty czekającej grupy stwierdziła, że widocznie to musiał być jakiś dziwny atak co działał na narządy wewnętrzne bez naruszania skóry. Dlatego nie było klasycznych krwawiących ran. Jej też się oberwało ale dość niegorźnie. Tak się składało, że stwór zaatakował ją tylko raz, tuż za tym nim zabiegła mu drogę. Paradoksalnie więc Carsten i Bertrand właściwie wyszli z tego starcia bez zauważalnego szwanku. To lewitujące coś ani razu nie obrało ich za cel swojego krzyku, z początku może to przez przypadek, może ich nie dostrzegło a potem to już było zajęte Vivian która zablokowała mu dotychczasowy leniwy lot. A potem znikło. I nie było wiadomo co się z tym stało ani nawet co to było. Z tego wszystkiego z powodu nocy i walki nawet nie było za bardzo okazji się temu przyjrzeć.

Jak wrócili mokrzy i z workami na plecach do pozostałych stali się w centrum zainteresowania. Wtedy właśnie w świetle pochodni Vivian mogła obejrzeć obie wojowniczki. Bo wcześniej, przy brzegu rzeki, sprawdzała bardziej po omacku i chyba nie do końca była pewna swojej diagnozy. Bo aż nie chciało jej się uwierzyć, że jak po ciemku nie wyczuwa lepkiej krwi chociaż obie Amazonki mówiły, że coś je tam boli w środku to, że naprawdę nie ma żadnych ran ani krwi. Dopiero jak wrócili do reszty okazało się, że faktycznie tak jest. Ranne wojowniczki zostały wzięte w środek ale mimo to nie chciały nikomu oddać swojej magicznej zdobyczy niesionej w workach. A Zoja z Koenig dały znać aby ruszać dalej zanim znów się coś napatoczy. I tak szli jeszcze z kilka pacierzy w towarzystwie zaciekawionej Izabeli i Zoji jakie były ciekawe o co chodziło z tymi lotosami i jak im poszło. Bo dopiero jak wracali była okazja coś zamienić słówko po drodze chociaż na tyle aby zaspokoić pierwszą, największą ciekawość.

W końcu gdzieś w okolicach północy dostrzegli przesiekę granatu zwiastującą większą, wolną przestrzeń. I jeszcze zamglone aureole świateł. Wreszcie wyszli z dżungli i ujrzeli krzywy i zębaty pas czerni zbudowanego ogrodzenia. Strażnicy byli zaskoczeni ich powrotem ale widząc znajome twarze otworzyli bramę. Nawet chyba ktoś obudził kapitana który wyszedł na te niespodziewane wieści tylko w spodniach i koszuli. Jeszcze dopinał pas z bronią tak się spieszył aby się przekonać na własne oczy kto i z czym wrócił. Najbardziej się chyba zdziwił widząc swojego dawnego kamrata, kapitana Rojo oraz swoich górskich zwiadowców na jakich chyba już wszyscy postawili krzyżyk bo zostali uprowadzeni dość dawno temu. Obaj kapitanowie uściskali się po bratersku a Olmedo radosnie zameldował swoją gotowość do służby. Co wyglądało dość zabawnie. Ale wieść rozeszła się lotem błyskawicy po całym obozie. Z namiotó wychodzili zaspani ludzie, dopytywali się co się stało i też się dziwili jakimś obcym żołnierzom w środku swojego obozu no i dawno nie widzianym góralom.

- Dobrze już późno. Idźcie odpocząc. Jutro macie wolny dzień. Zasłużyliście na niego. Ale jednak zapraszam was na obiad. Bo jestem strasznie ciekaw waszych wieści. - kapitan de Rivera uściskał każdemu ze swoich oficerów wracających z tej nocnej wyprawy dłoń, poklepał po ramieniu ale chyba zdawał sobie sprawę, że skoro wyglądają na tak brudnych, mokrych i zmęczonych to pewnie i tak się czują. Więc odłożył dłuższe rozmowy na kolejny dzień i rozpuścił towarzystwo z powrotem do swoich namiotów. Już nie kłopotał ich o zorganizowanie noclegu dla Rojo i z tuzina jego ludzi tylko sam przekazał to pozostałym oficerom aby się tym zajęli. I to nocne zbiegowisko stopniowo znów zaczęło rzednąć i cichnąc aż chyba wszyscy poza wartownikami spoczęli na swoich materacach i hamakach.


---



Kapitan de Rivera potrafił być szczodry i dobroduszny dla kogoś kto zdobył jego zaufanie. I tak jak obiecał dzisiaj wszyscy co w nocy wrócili z wyprawy mieli wolne. Mogli wstać o której chcieli i nawet śniadanie kapitan kazał im przysłać do namiotów. Bo zwykle ci którzy nie mieli osobistej służby to musieli stać w mniejszej oficerskiej lub tej zwykłej kolejce. A potem wracali ze swoimi miskami i talerzami do swoich namiotów gdzie je jedli. Jedyny punkt programu jaki mieli dzisiaj do zaliczenia to obiad w namiocie narad. Gdzie kapitan oczekiwał na relację jak to się stało, że niespodziewanie wrócili nie tylko z Olmedo i jego ludźmi ale jeszcze z kapitanem Rojo. O którym słuch zaginął gdy ze dwa czy trzy miesiące temu ruszył w trzewia dżungli. Jego też chyba nikt a przynajmniej de Rivera nie spodziewał się jeszcze zobaczyć żywego na własne oczy. A dziś tak na raty, to tu to tam jakoś znajdywali się po tym obozie. Rzeka była takim wspólnym mianownikiem bo tu ludzie rano przychodzili zrobić pranie lub dokonać własnych ablucji, albo nabrać wody na własne potrzeby, ktoś łowił ryby, albo po prostu jak Zoja, siedział nad brzegiem na trawie, kamianiu czy pniu spędzając swój wolny czas. Właśnie nad brzegiem rzeku zastały ich obie Amazonki.

- Proszę. To dla was. Wczoraj nie miałymy czasu. Ale dziękujemy za pomoc. Powiemy naszej królowej. - ciemnoskóra Majo i oliwkowa Kara wciąż chodziły nieco sztywno po walce stoczonej ostatniej nocy. Ale przyszły obie. I każda wręczyła wypchany woreczek w jakim mógłby się zmieścić przeciętny bochenek chleba. Po lekkości i miękkości dało się poznać, że to nie jest chleb. W środku były kwiaty. Lotosy. Wczoraj w natłoku zdarzeń właściwie nawet nie bardzo było jak, kiedy i gdzie je obejrzeć. Dopiero teraz w świetle dnia.





https://cdn.pixabay.com/photo/2015/1...78659__480.jpg


- Te kwiaty to złoto. Tylko nie takie ciężkie. Każda Amazonka, Pigmej albo mag czy alchemik w Porcie chętnie je od was odkupi. Każdy kto zna ich prawdziwą wartość oczywiście. No i z tego co słyszałam jaszczury też cenią te kwiaty chociaż nie ze względu na ich piękno. - odezwała się Vivian która też do nich podeszła i widziała tą scenę. Poradziła im aby jak już je by mieli sprzedawać to na Starym Świecie. Tam na pewno dostaliby za nie lepszą cenę niż tu w Porcie Wyrzutków. Wiele mikstur i specyfików można było sporządzić z tymi lotosami jako składnikiem niezbędnym lub bardzo przydatnym. Chociaż na tym polu ona sama czuła się skromną uczennicą Lalande. Wyrocznię królowej Aldery uważała tu za eksperta w tej dziedzinie i pewnie jej obie wojowniczki przekażą swoją zdobycz.

- Amazonki uwielbiają te kwiaty. Traktują je jako cenny dar jaki można wręczyć wybrance. Kwiat jaki wróży szczęście w miłości. Poza tym pasuje pięknej kobiecie. Nawet po ścięciu długo nie więdnie i wygląda jakby był zerwany przed chwilą. - panna von Schwarz mówiła jak uczona zza oceanu dzieląca się wiedzą z przybyszami zza oceanu o jakimś elemencie tej egzotycznej krainy.

- I odwagi i sprawności. Nie jest łatwo zdobyć te kwiaty. Nawet jak ma się szczęście akurat na nie trafić. - Majo dodała coś od siebie kiwając głową na znak, że w ich oczach wszyscy którzy im wczoraj towarzyszyli w kwietnej eskapadzie wykazali się takimi przymiotami.


---



Czas schodził leniwie ale upływał. Dało się odczuć, że niespodziewany powrót górali Olmedo znacznie poprawił nastroje nie tylko im ale i reszcie obozowiczów. Bo to jakby wrócili zza grobu. Już pewnie wszyscy myśleli, że spotkał ich jakiś marny koniec w tej piekielnej dżungli a tu jednak nie. W końcu zbliżała się pora obiadowa na które mieli zaproszenie do namiotu narad na spotkanie z kapitanem. Zastali tam jego samego jak i sporo znajomych twarzy. Kapitan Rojo, Zoja, Vivian, kapitan Koenig, Olmedo no i obie Amazonki. Wszyscy albo już byli na tym obiedzie albo wkrótce do nich dołączyli. Dowódca naczelny całej ekspedycji był ciekaw relacji z tej całodniowej wyprawy do nadrzecznych ruin jaka wróciła wczoraj w nocy. I humor mu dopisywał. W końcu wróciło ich więcej niż ich wysłał. Druga sprawa była mniej przyjemna. Dziś był Hexennacht. Na razie był jeszcze dzień i to całkiem ładny, ciepły i przyjemny. Ale po nim miała nadejść noc. Ta wyjątkowa noc oddzielająca stare i nowe. Stary rok i świat od nowego. Dlatego póki był dzień mieli wolne i mogli odpocząć. Ale na dzwon przed zmierzchem bramy będą zamknięte i zostanie ogłoszony alarm bojowy. Posterunki będą podwojone. W oczekiwaniu… Na nie wiadomo na co. Nikt chyba nie miał za bardzo pojęcia co może przynieść ta najbardziej przeklęta noc w roku. Ale wątpliwe aby to było coś dobrego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline