–
Błoto i deszcz. Deszcz i błoto. Jeśli kiedykolwiek spiszę wspomnienia z tej wyprawy, taki nadam im tytuł. – mruczał pod nosem Temujin brnąc w ślad za poprzedzającą go Bereniką.
Nieco lepszy nastrój, jaki uzyskał dzięki odnalezionej w zatopionej piwniczce butelce wina, które wbrew obawom nie było skwaśniałe – a wręcz przeciwnie, okazało się być całkiem zacnym trunkiem, prysnął wraz z przebudzeniem. I nic nie wskazywało na to, by miał się poprawić.
A gdy na dodatek natknęli się na… to coś… bo jak inaczej nazwać powykrzywiane strzępy ciała, które kiedyś było niziołkiem...
***
Temujin klęczał przy szczątkach, nie mogąc oderwać wzorku od twarzy, której rysy – nie wiadomo czy naprawdę, czy tylko w imaginacji tworzonej przez wyczerpany umysł gnoma – zdawały mu się być tak podobne do twarzy Selfine.
Z odrętwienia wyrwały go zaniepokojone głosy towarzyszy, pokazujących sobie coś w oddali. Poderwał głowę łowiąc wzrokiem mknący po niebie ciemny kształt, teraz jeszcze zbyt odległy, by móc go rozpoznać, ale szybko rosnący w oczach. Latający stwór – szczątki niziołka – latający stwór… gdy umysł połączył ze sobą te obrazy, Temujin poczuł, jak wzbiera w nim wściekłość. Usta wygięły się w paskudnym grymasie, odsłaniając zaciśnięte zęby.
Jak przez watę do jego uszu dobiegało wołanie Dresedena, wskazującego wyciągniętą ręką na odległą skalną szczeliną, która mogła być dać im schronienie.
– Pieprzyć to! – wrzasnął, podrywając się z ziemi i rzucając się w stronę Ganorska, który sięgał już po broń.
– Ubić skurwiela!!
Rozstawiwszy szeroko krótki nogi, zmrużonymi oczami wpatrywał się nadlatująca poczwarę, rozpoczynając splatanie magicznej energii.