| Zmurszałe bajorko, które zalało piwniczkę nie nadawało się do nurkowania, ale wrodzona ciekawość Temujina nie pozwalała mu ot tak, po prostu zostawić znaleziska. Kijem zaczął dźgać taflę stojącej wody, wyczuwając zalane kamienne stopnie. Jeden, drugi, trzeci, i jeszcze parę następnych. Gnom wyszeptał słowa zaklęcia i splótł magiczne energie, przywołując do życia proste ogniki, które posłał w ciemną wodę. Cienie zafalowały, a czarodziej wytężył wzrok i dostrzegł łukowate przejście, zablokowane przez rozpadające się i gnijące resztki drzwi. Były i inne, podłużne i przypominające butelczyny. Kolejne zaklęcie, tym razem telekinetyczne, wyłowiła jedną z nich i zdepozytowało ociekające mułem naczynie w dłoni Temujina. Wino.
- Piwniczka z winem - mruknął gnom, oglądając butelkę.
Podczas gdy czarodziej zajęty był badaniem podziemnej komnaty, jego kompani zakończyli nieprzyjemną nożową robotę na nieprzytomnych lub śpiących goblinach, przenosząc zwłoki gdzieś poza resztki murów. Ganorsk rozsupłał też barłóg który znaleźli we wnętrzu baszty, narzucając podziurawione i śmierdzące koce i płaszcze na stygnące trupy. Najemnicy przysiedli na chwilę przy ogniu, chcąc odetchnąć na chwilę. Chwila minęła prędko, jak to z chwilami bywało, i zaraz zaczęli krążyć, rozbijając obóz. Nawet i deszcz jakby wyczuł, że wystarczy mordowania ich jak na jeden dzień, przechodząc stopniowo wpierw w mżawkę, a jeszcze później ustając zupełnie.
Prędka kolacja, przerywana rozmowami. Odpoczynek i relaks, ustalenie kolejności wart. Taron wyciągnął nawet butelkę wina, która poszła w ruch. Później rozwijane posłania w baszcie i rozbity namiot na dziedzińcu. Sen spłynął na nich prędko, po eskapadach minionego dnia.
Sen. Błogi, spokojny sen, przynoszący ukojenie.
No, nie do końca. ***
Gwiazdy migotały i mrugały, niczym milion oczu obcej obecności, wbite z uwagą w nich. Stojących na wzgórzu, otoczonych przez zwijające się wokół nich cienie przeplatane purpurą. Falujące i składające się powietrze, ściągające w siebie feerię kolorów. Łamiąca się kalejdoskopowa układanka, bulgocząca i parująca. Purpura, czerń i mdła zieleń - łączące się i formujące podłużny kształt. Łeb żmii z płonącym spojrzeniem, wyciągnięty wysoko w górę, sięgający ku księżycowi w pełni. Skrzące się łuski, chroboczące nader głośno i nieprzyjemnie. Pysk zaciśnięty na lunarnej tarczy, miażdżący ją bezlitośnie. Pęknięcia odbiły się ogłuszającym echem.
Golarion płonął, smagany spadającymi gwiazdami i kawałkami księżyca. ***
Poranek nadszedł w szarych barwach, co znacznie utrudniło przegonienie snu z powiek. Gdzieniegdzie tylko przebijające się promienie słońca nie polepszały w znaczny sposób nastrojów, a nastroje pozostawały dosyć stonowane. Zwinięcie obozu odbyło się w dosyć sporej ciszy, przerywanej jedynie odgłosami Matki Natury, oblekającej skromne wzgórze, gdzieś zza zrujnowanych murów i ścian. Najemnicy zebrali się ponownie do drogi, zasypując resztki paleniska i wciągając z powrotem torby oraz plecaki na ramiona, ziewając i przeciągając się.
Ulewa dnia poprzedniego zmieniła ścieżki w błotniste breje, zmuszając do ostrożnego stawiania kroków gdy schodzili w dół. Ślizgające się buty rozpryskiwały brązowo-brunatne krople wokoło, dodając jedynie do ponurej aury która owinęła grupę podczas noclegu. Nawet Taron zdawał się bardziej ponury i jakby wycofany w głąb siebie, maszerując naprzód z zaciętą miną. Parli przed siebie, prowadzeni jak zwykle przez Maakora który najlepiej odnajdywał się na prowincji. Brakowało tutaj już lasów, były jedynie łyse wzgórza i pagórki. Wędrówka po kopcach to w górę, to w dół prędko zaczęła wyrywać z nich szarpane oddechy.
Postój nadszedł nagle, z przymusu. Ze szczytu jednego ze wzniesień dostrzegli zalegający w jakimś schnącym krzewie kształt, który przy bliższych oględzinach okazał się być jeszcze ciepławym truchłem niziołka. Poszarpane i skrwawione ciało wygięte było w nienaturalnie ekwilibrystycznej pozie, jakby zrzucone z wielkiej wysokości uderzyło w ziemię. I zapewne tak było, bo nagle ciemny kształt zerwał się od strony krzykliwie wyrywających się podgórzy Masywu, wykręcając ostro w ich stronę.
- Co do... - Taron szarpnął za bułat.
- Kuroliszek? - Syknęła zaalarmowana Berenika.
- Oby nie, bo skończymy jako posągi - Dresden omiótł spojrzeniem okolicę.
Śledczy krzyknął i wskazał palcem odległą szparę, która mogła prowadzić do jakiejś groty lub innego wąskiego przejścia. Sprint na krótki dystans mógłby zakończyć się w bezpiecznym miejscu, ale biorąc pod uwagę okolicę mogli i wpaść z deszczu pod rynnę. O ile bieg zdradzieckim terenem, w stronę pikującego ku nim kształtu, nie zakończyłby się przedwcześnie. Mogli i spróbować szczęścia w bitwie, wszak jedno magiczne monstrum już ubili.
Decyzje, decyzje...
Ostatnio edytowane przez Aro : 30-03-2022 o 19:07.
|