Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2022, 17:53   #530
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 89 - 2519.02.33; wlt (1/8); ranek - południe

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; Plac Targowy
Czas: 2519.02.33; Wellentag (1/8); ranek
Warunki: na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, powiew, mroźno (-15)



Pirora



Pogoda w Wellentag rano nie sprawiła zawodu. Podobnie jak Kamila van Zee. Ale rano gdy grupka nagich kobiet budziła się na połączonych na środku pokoju łóżkach to o tym drugim fakcie jeszcze nie wiedziały. Humory jednak były przednie. Wciąż z jednej strony wszystkie cieszyły się z powrotu pani kapitan jak i ze wspólnie spędzonej nocy. Potem było przyjemne śniadanie we wspólnym towarzystwie gdzie Rose zapropnowała Jagodzie, że mogą ją podrzucić bo i tak jadą na plac a “Kwarta” gdzie planowała zacząć swój dzień najemniczka była właśnie na placu. Więc znów w nieco zmienionym ale podobnym składzie zajechały saniami na Plac Targowy. A tam dość łatwo dało się dostrzec hałaśliwe zbiegowisko sań, wozów, dorożek, szczekających ogarów i psów. Wyglądało jakby wielkie państwo szykowało sobie jakiś wypad na radosne polowanie czy coś takiego. No i powstał pewien ambaras.

- Wyglądamy jak wieśniary. - Rose skrzywiła się widząc z bliska jak duża jest różnica w jakości między jej saniami w jakich tu przyjechały a tymi jakie stały obok. Ona nie zastanawiała się nad tym zbyt wiele i po prostu kazała przygotować swoim ludziom jedne z sań jakie służyły im podczas saltburskiej wyprawy. Tam się sprawdziły no ale były to dość zwykłe, całkiem użytkowe sanie. Nie było w nich wstydu jak się jechało za miasto lub przy chłopskich i mieszczańskich furmankach oraz saniach. Ale do tych drogich i zadbanych szlacheckich modeli to nie było co porównywać. I pani kapitan dopiero jak na własne oczy przekonała się jak kiepsko to wygląda to się skrzywiła na tą myśl jak biednie będą wyglądać. A przecież chciały się pokazać w towarzystwie od jak najlepszej strony. No i tu właśnie jak dar niebios spadła im Kamila van Zee.

- Rose? Rose de la Vega? Pani kapitan? Wróciłaś! Kiedy?! O matko jak się cieszę! Jak ci się udała podróż? Nic ci nie jest? Tak się martwiłam o ciebie czy wszystko w porządku. Chodź, koniecznie musisz nam wszystko opowiedzieć! Na pewno miałaś wiele przygód. No nawet nie masz co się wykręcać, nie przyjmuję odmowy! - Kamila chyba przypadkiem dojrzała swoją ulubioną panią kapitan, tak piękną i dzielną. Ale pośpieszyła do niej natychmiast. Wydawało się, że najchętniej z tej radości rzuciłaby się jej na szyję. Jednak opamiętała się przed takim nieprzystojnym młodej i dobrze wychowanej damie zachowaniem. Za to złapała ją za rękę i poprowadziła w stronę swoich sań. Prawie przy okazji witając się z Pirorą. Wydawało się, że ciemnowłosa, estalijska kapitan w spodniach i kordelasem u pasa skutecznie skupiła na sobie jej uwagę. No a przy okazji dzięki temu stały się gośćmi w saniach panny van Zee czyli jednymi z najważniejszych w tej kawalkadzie jaka zbierała się na placu.

- Dzień dobry Piroro. - w saniach zastały też Sanę Moabit. Ale nie było to dziwne. Podobnie jak w rezydencji pełniła ona rolę drugiej gospodyni i patrzyła z ciekawością jak kapitan zajmuje środkowe miejsce na tylnej kanapie a wokół niej siada Kamila i Pirora. Czekali jednak wciąż aż zbierze się przewidziany komplet na placu aż w końću kulig ruszył przez miasto a potem za miasto.



Joachim



Ranek zaczął się od oobudki i śniadania z państwem van Hansen. Już przy śniadaniu panowała atmosfera ekscytacji jakiej źródłem była dorosła córka gospodarzy. Pogoda była jednak dość kontrowesyjna gdy chodziło o wypad na świeżym powietrzu i to taki całodniowy, za miasto. Zwłaszcza milady van Hansen zdawała się mieć pod tym względem wątpliwości.

- Dziecko, może jeszcze to przemyślisz? Sama zobacz jak pada. Może poczekaj z dzwon czy dwa aż przestanie. W końcu nie chodzi o przejażdżkę po ulicach miasta. - zwróciła się przy śniadaniu do córki proszącym tonem nawołując do rozsądku i rozwagi. Śnieg faktycznie pruszył ale był to drobny, lekki puch przypominający pierze sypiące się leniwie na miasto. Nie wyglądał jakoś groźnie.

- Oj nie bój się mamo, nic nam nie będzie. Zresztą z wszystkimi już się umówiłam na Placu no to jakby to wyglądało jakbym jako główna rganizatorka co zaprosiła wszystkich się nie pokazała. Dopiero byśmy mieli plamę. - Froya nie przejawiała najmniejszej chęci zrezygnowania z kuligu. Ale do pani matki zwróciła się grzecznie i pogodnie nie chcąc by ta się niepotrzebnie martwiła.

- Ona ma rację Marti. No sama zobacz, że ledwo co sypie. I nie jadą gdzieś w świat tylko do naszego domku nad jeziorem. Przecież już nie w taką pogodę tam jeździliśmy. - mąż pani van Hansen i ojciec panny van Hansen poparł córkę i dołożył się do uspokajania niepokojów swojej żony a jej matki.

- No tak, to prawda. Ale może powinniśmy jednak pojechać z nimi? Chociaż odwieźć do domku? - pani van Hansen pokiwała głową w ugowoy sposób ale dalej widocznie miała wątpliwości w tej materii.

- Po co? To jej zabawa, niech się bawi po swojemu. Co mogliśmy jej pomóc to pomogliśmy a teraz niech jedzie i sama zobaczy czy wszystko jest jak trzeba. Młodzi muszą się wyszumieć. Zima się kończy jutro wiosenny festyn, niech się bawią. Tylko byśmy im przeszkadzali i krępowali jak para starych zrzęd i przyzwoitek. Zresztą jakby to wyglądało? Że nie mamy zaufania do naszej córki? Że mamy jakąś niezaradną ciamajdę za jaką wszystko muszą robić rodzice? To jest młoda van Hansen, nasza córka jaka kiedyś nas zastąpi. Musi być przygotowana do dorosłego życia bez nas. - Mikael pozwolił sobie na nieco dłuższą wypowiedź i był na tyle przekonywujący, że żona przyznała mu w końcu rację chociaż chyba gdyby to od niej zależało wolałaby nie puszczać córki samej. Córka zaś z wdzięczności pocałowała ojca w policzek promieniejąc ze szczęścia za wsparcie i zaufanie jakie jej okazał.

Po śniadaniu trzeba było się przebrać i spakować co byłoby potrzebne na taki jednodniowy wypad. Bo jak nie stanie się coś nieprzewidzianego to mieli wracać jutro rano i nocować w tym domku nad jeziorem van Hansenów. Dlatego Joachim ponownie spotkał się z córką państwa van Hansen dopiero w saniach. Niedługo potem wyjeżdżali przez bramę, żegnani z okna przez rodziców Froyi jacy im pomachali. Po czym wraz z małym orszakiem konnych i kilku sań jakie jechały za nimi przejechal na południe ku Placu Targowemu na jakim było miejsce zbiórki. Po drodze Froya uprzedziła Joachima, że dołączą do nich państwo von Richter. I może zabiorą jeszcze kogoś z placu.

- Witaj Froyo, wyglądasz olśniewająco jak zwykle. - ciemnowłosy Herr von Richter przywitał się po szarmancku witając się z gospodynią. Ta zdjęła rękawiczkę aby mógł ją ucałować w dłoń. Z czarnowłosą panią von Richter pocałowały się w ten dystyngowany sposób dam z towarzystwa obejmując się i przytulając na chwilę policzkami. Oboje zasiedli po obu stronach gospodyni więc zostały im jeszcze dwa miejsca wolne. A towarzystwa na placu było sporo w tym białym, padającym puchu. Sanie, konni, myśliwskie ogary wierzgające na smyczy, jakieś pętające się między tym dzieciaki liczące, że coś im skapnie od bogatych państwa. Wyglądało, że zjechała się tu śmietanka towarzyska miasta. Panował radosny harmider i gorączka ekscytacji planowaną zabawą. Co chwila ktoś się z kimś witał, ściskał, żartował i wybuchał śmiechem. Bogato ubrani kawalerowie i pięknie wyglądające damy. W zdecydowanej większości młodzi, piękni i bogaci.

- Gdyby była taka potrzeba to my możemy nocować u nas. A także kogoś do siebie zabrać gdyby zrobiło się u was zbyt ciasno. - zaoferowała się Madeleine widząc, że całkiem sporo było tego wysoko urodzonego towarzystwa na placu.

- Bardzo wam dziękuję za tą pomoc. Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne i jakoś się zmieścimy. Chociaż i tak pewnie będziemy spać po kilka osób w pokoju. Was zapraszam do swojego. No i Kamilę jeszcze zaproszę aby nie było potem pretensji, że Froya zaprasza pannę van Zee do siebie a potem traktuje ją po macoszemu. A ty Joachimie się nie obawiaj, będziesz miał do dyspozycji pokój gościnny chociaż jak i my wszyscy będziesz musiał go dzielić z innymi gośćmi. - blondynka ubrana w ładną, ciężką, zimową suknię zwróciła się do swoich gości. Zapowiadało się, że raczej nie ma co liczyć na pokój do własnej dyspozycji skoro nawet dziedziczka gospodarzy musiała dzielić się nim z innymi. Ale też i dla nikogo z jej gości nie powinno zabraknąć miejsca. Zależało jej też na dobrym wizerunku w towarzystwie i dlatego zadbała aby Kamilę potraktować z najwyższym szacunkiem i jak kogoś równego sobie.




Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; jezioro; dworek van Hansenów
Czas: 2519.02.33; Wellentag (1/8); południe
Warunki: na zewnątrz jasno, pada gęsty śnieg, powiew, mroźno (-15)



Pirora i Joachim



W końcu gdy dobrze urodzone towarzystwo się zebrało w komplecie kulig ruszył przez miasto. Po czym stanął w korku przy bramie gdy straż nawet tak znamienitych gości musiała sprawdzić. Zwykli strażnicy wydawali się jednak speszeni i pod presją takiej liczby znanych twarzy i nazwisk. Zapewne obawiali się komuś podpaść. Zwłaszcza, że podnosiły się głosy irytacji w podekscytowanym towarzystwie na ten zaskakujący dla nich postój. Niespodziewanie w sukurs strażnikom przyszła sama organizatorka wyprawy. Wstała na swoch saniach i poprosiła wszystkich o cierpliwość i współpracę. W końcu straż robi swoją robotę dla dobra i bezpieczeństwa nas wszystkich. A skoro to powiedziała Froya von Hansen, która ich zapraszała do siebie i była gospodynią tej zabawy to i miało to swoją moc słów. Nastroje uspokoiły się i po tym postoju w bramie kulig ruszył dalej. Gdy mury miasta znikały za plecami w śnieżnym puchu padającym wciąż z nieba i sanie pędziły przez las dzwniąc dzwonkam i okraszając to śmiechami i okrzykami uczestników zabawa była przednia. A to był dopiero początek! Nie jechali tak zbyt długo zaśnieżonymi drogami gdy w końcu dotarli na jakieś skute lodem jezioro okolone lasem. Jechali wzdłuż niego i czasem nad brzegami widać było położone rezydencje. Do jednej z nich wjechali i to był właśnie ów “domek nad jeziorem” van Hansenów.



https://s1.manifo.com/usr/c/C442/13/...worek-zima.jpg


Nastąpiło radosne zamieszanie. Gdy na podwórze wciąż wjeżdżały kolejne sanie i jeźdżcy. A inni już się rozpakowywali z tych sań. Służba van Hansenów pełniła rolę przewodników prowadząc gości do ich pokojów aby mogli zostawić swoje rzeczy. W salonie były pod ścianą rozstawione rzędy stołów z jedzeniem i napitkiem więc każdy kto zgłodniał mógł się poczęstować. To niejako pełniło też za pomieszczenie zbiorcze gdy ktoś jeszcze czekał aby zostawić swoje rzeczy w pokoju, właśnie zostawił i czekał na kogoś innego, albo z kimś się spotkał i chciał porozmawiać albo dopiero się poznawali. Tych wypadków było o wiele mniej bo widocznie większość towarzystwa to był kwiat młodzieży z Neus Emskrank i okolicy, jacy dorastali razem i znali się od lat. W porównaniu do nich to gście tacy jak Pirora czy Joachim byli dla nich nowymi twarzami. I dla nich większość towarzystwa była nowa. Joachim rozpoznawał sporo nazwisk z lat swojej młodości w tym mieście. Ale bardzo rzadko kogośkojarzył z twarzy. W końcu większość z nich też wówczas była dziećmi lub niedorostkami gdy wyjeżdżał z miasta to raz. A dwa wówczas świat szlachty był dla niego niedostępny i poza festynami czy widokiem kogoś na mszy to taki zwykły chłopak z miasta niezbyt miał okazję chociaż ich pooglądać z daleka. Dopiero powrót do miasta jako magister elitarnej uczelni umożliwił mu wstęp na te salony. No i znajomość z van Hansenami oczywiście. Pirora zaś co prawda rozpoznawała całkiem dobrze panny i panie jakie bywały zapraszane do Kamili na wieczory poetyckie. I częściowo ich partnerów. I tu raczej mogła liczyć na życzliwe spojrzenia, uśmiechy i rozmowy. Ale w całej swojej masie to pierwszy raz miała do dyspozycji tak barwną pulę. Zwłaszcza, że prawie wszyscy to byli ludzie w kwiecie wieku albo jeszcze panny i kawalerowie, albo narzeczeństwa lub małżeństwa z niewielkim stażem. Dało się wyczuć, że młodzi ludzie chcieli zerwać sie z okowów zimy i czujnego oka rodziców i wreszcie się zabawić w swoim elitarnym towarzystwie. Ale zdarzały się niespodzianki towarzyskie. Jak choćby pojawienie się pięknej pani kapitan z Estalli. Zafascynowanej nią Kamili. I Pirory którą Rose przedstawiła jako swoją partnerkę.

Rose de la Vega okazała się czarnym koniem na tym spotkaniu. Bo z jednej strony zgrabna, czarnowłosa piękność w spodniach o nieco egzotycznej urodzie od razu rzucała się w oczy. Z drugiej mało kto ją znał. Nie pochodziła z tego miasta ani nawet z okolicy. Nawet port traktowała jako przystanek w drodze. Więc chociaż nie była w mieście pierwszy raz to raczej nie była tu w celach towarzyskich. Teraz rozpoznali się z kimś z kapitanatu, poznała jakiegoś nawigatora, kapitana, właściciela statku czy ich synów i córki ale poza tym dość wąskim gronem ludzi bezpośrednio związanych z morzem i portem to nie znała reszty towarzystwa a oni nie znali jej. Więc obie strony wydawały się sobą zaciekawione. No i jeszcze była ta prośba Kamili jaka wyraźnie zaskoczyła główną gospdynię.

- A czy Rose mogłaby być z nami w pokoju? - ciemnoskóra córka kapitana portu podeszła do blondynki aby ją poprosić o tą przysługę. Froya zaskoczona zamrugała oczami. Spojrzała najpierw na nią, potem na panią kapitan.

- Ależ Kamilo. Zapraszam cię do swojego pokoju. Kazałam wstawić dodatkowe łóżko. I jeszcze Thom i Madi będą nocować z nami. Ale zapewniam cię, że dla twojej przyjaciółki znajdzie się miejsce. - blondynka próbowała wyjaśnić koleżance, że już ma wszystko zaplanowane. Niestety ten plan nie przewidywał obecności Estalijki. Która była szlachcianką, kapitanem statku i panną. Co mocno zawężało miejsce przy stole jak i w pokojach no i nie było tak łatwo ją gdzieś umieścić zgodnie z zasadami etykiety.

- To ja mogę nocować tam gdzie Rose, nie martw się o nas. Tylko chciałabym wiedzieć jaki byśmy miały pokój. - panna van Zee uśmiechnęła się promiennie jakby to wszystko były głupstwa i była gotowa je pokonać byle dopiąć swego.

- To prawda, nawet nie wiecie jakie warunki są na statku podczas rejsu. Wystarczy mi cokolwiek aby wyprostować nogi. Nie przejmujcie się mną. Zresztą nie jestem sama bo Pirora jest moją partnerką więc nie chciałabym jej zostawiać na lodzie. - estalijska oficer też uderzyła w ton jakby nie trzeba było zaprzątać nią sobie głowy. Zwłaszcza, że nie była sama. I Kamila i Froya uniosły brwi słysząc, o tej partnerce ale to wszystko jeszcze bardziej skomplikowało sytuację gospodyni jaka tak bardzo chciała zadbać o gości i aby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Teraz Kamila pospołu z Rose nasypały jej piasku w ten całkiem nieźle ułożony plan kto, gdzie i z kim ma nocować.

- Froyo, nie bawmy się w jakieś dworskie dyrdymały. Wszyscy przyjechaliśmy się tu bawić! My chętnie odstąpimy pannom swoje miejsce. Możemy się zamienić z Pirorą na pokoje, nam z Madi jedno łóżko wystarczy. A ostatecznie zawsze możemy wrócić do siebie, nasz domek jest niedaleko. - z opresji pannę van Hansen wybawił Thomas von Richter. Ciemnowłosy szlachcic widząc, że zamieszanie z etykietą wpędziło koleżankę w niezły ambaras postanowił odstąpić pannom swoje miejsce. Co rozładował ten problem. Froya rozpływała się mu z wdzięczności i cmoknła nawet w policzek. A sama zaprowadziła trójkę panien do swojego pokoju aby im pokazać co i jak.

- Łóżko możecie wybrać. Ja się dostosuję. Ta szafa jest do waszej dyspozycji. Łazienka jest na końcu korytarza. - wyjaśniła Froya gdy oprowadzała swoich gości po swoim pokoju. Widać było, że wielkie, ozdobne, małżeńskie łóżko już musiało stać tu wcześniej. Bo drugie, też dwuosobowe ale znacznie prostsze pewnie wstawiono z tej właśnie okazji natłoku gości. Gospodyni jednak wręcz zachęcała do skorzytsania z tego oryginalnego łoża sama gotowa była nocować na tym prostym. Pokój wyglądał na myśliwski. W rogu stał manekin z pełną zbroją, na ścianach wisiały trofea w postaci czaszek, rogów, łbów oraz skór. A na jednej była ładna kompozycja z broni wszelakiej. Od szabli i mieczy, przez topory i nadziaki, aż po morgensztyny i rohatyny. Jak zostawiły swoje rzeczy mogły wróćić do salony gdzie raczej się stało i chodziło niż siedziało.


---




To całe radosne zebranie, poznawanie się i rozmowy ciągnęły się bez pośpiechu prawie do południa. A to jeszcze ktoś dojeżdżał przed dworek, a to służba coś nosiła na zewnątrz albo wewnątrz domu, a to jeszcze coś się działo. I w tej przyjemnej atmosferze czas uciekał nie wiadomo jak i kiedy. I pewnie jak już sięgano po trunki i potrawy to towarzystwo zasiedziałoby się na dobre no ale pojawiła się blondwłosa gospodyni na środku sali. I ogłosiła, że będą teraz zabawy na świeżym powietrzu. Zwłaszcza, że choć niebo było pochmurne to przestało sypać śniegiem. Plan dnia zapowiadał się dość intensywnie.

Najpierw pogoń za lisem. Konno oczywiście. Pierwszym lisem miała być sama gospodyni co przyjęto z entuzjazmem. Ale potem jak ktoś się czuł na siłach stać się obiektem polowania dla konnych myśliwych to proszę bardzo. Dla pozostałych była orkiestra i tańce na świeżym powietrzu. Lub kibicowanie lisiej gonitwie bo widok powinien być w sam raz. Potem wspólny obiad dla odpoczynku i napełnienia żołądka. A potem, jak już będzie zmierzchać kulig wokół jeziora. Z pochodniami i dzwonkami. No i ogniskiem i mięsiwem pieczonym na nim. A wieczorem bal. Tańce i zabawa, już wewnątrz dworku. Do tego kilka rodzin zgłosiło się podobnie jak państwo von Richter, do gościny bo mieli rezydencje też wokół jeziora więc mogli kogoś ugościć aby rozładować tłok w dworku van Hansenów czy tak z ciekawości i towarzystwa.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; nowa kryjówka zboru
Czas: 2519.02.33; Wellentag (1/8); ??
Warunki: główna izba, jasno, ciepło, cicho;



Egon



Gustaw im uciekł. Wczoraj, w kanałach. W tym krytycznym momencie jak to się z nim we trzech szamotali, Silny zeskoczył na dół kanału pod włazem i miał go złapać gdy na górze jednocześnie Egon i Vasilij mieli go wepchać. Nie do końca ta akcja im wyszła i chociaż w końcu wrzeszczącego i szarpiącego się odmieńca udało się wepchać przez właz do kanału to jednak zwiał i zniknął im z oczu. Zanim zeszli na dół całą trójką, zapalili lampy to już nie było go widać ani słychać.

Wszystko wczoraj było tak na łapu capu. Od chwili gdy straż załomotała do drzwi młodego cyrulika. Ten pobiegł na górę aby coś spróbować ugrać. A tymczasem pozostała trójka jego kolegów musiała zmagać się z wciąż szarpiącym się mutantem. W tych warunkach ten eliksir co miał go uśpić za pacierz czy pół wydawał się działać beznadziejnie powolnie. Nic im na tamtą chwilę nie pomagał bo chociaż Gustaw został spacyfikowany i przygnieciony do podłogi przez nich trzech to nie mogli tak zostać jak straż waliła do drzwi. A jak tylko próbowali go pochwycić i unieść w kierunku schodów szarpanina zaczęła się na nowo. Było o tyle niedobrze, że też musieli iść tymi schodami z piwnicy na parter. Tam przeszli obok spanikowanego gospodarza i aż za dobrze słyszeli walenie do drzwi.

- Co tam się dzieje?! Co to za hałasy!? Otwierać! Straż! - krzyczał z zewnątrz jakiś ponaglający, męski głos. We trzech nie wiedzieli co ich ściągnęło ale jak już stali pod zamkniętymi drzwiami to odgłosy szapraniny nie dały się przegapić. W końcu gdyby drzwi były otwarte to widzieliby siebie z kilku kroków. W końću Sebastian co był i tak bliski stanu przedzawałowego nie wytrzymał i dał dyla razem z nimi. Dogonił ich na podwórzu i próbował narzucić jakiś koc na szarpiącego się opętańca. W końcu wlekli go szarpiącego się i wyrywającego w świetle dnia. Nawet widzieli z daleka kogoś kto aż się zatrzymał aby obserwować to dziwne ale trudne do przeoczenia wydarzenie. W końcu dotarli do tego włazu jakim wyszli z kanałów i musieli przez niego przepchać jakoś Gustawa. To im się co prawda udało ale ten i tak się wyrwał i zwiał w głąb kanałów.

Na szczęście w nieszczęściu mieli ze sobą Vasilija. Ten dość łatwo odnalazł jego ślady i w świetle lampy poszedł za nimi jak po sznurku. Znaleźli go dobry kawał dalej. W końcu ten eliksir go zmógł i już dogorywał. Sebastian radził poczekać aż zadziała w pełni aby znów się z nim nie szarpać. I Silny przystał na to. Jednak nawet wtedy Gustaw stawiał im opór chociaż już raczej bierny. Bo był to kawał cielska do niesienia. Mógł ważyć tyle co szafa razem z wyrocznią a może mniej. Wtedy Egon nie był ciężko ranny to tak bardzo tego dźwigania nie odczuł. Nawet trudno było powiedzieć ile czasu szli tymi kanałami z tym cielskiem. Sebastian szedł na przedzie z lampą oświetlając drogę. A oni we trzech zmieniali się aby chociaż jeden mógł odpocząć tylko idąc.

W końcu doszli do dziury w ścianie kanału jaka prowadziła pod górę do ich kryjówki. I jeszcze ostatnie korytarze i schody i wreszcie wrócili do domu. Pod ziemią nie było widać jaka jest pora dnia ale mógł być już pewnie zmrok albo i wieczór. Wszyscy wrócili strasznie zmęczeni i fizycznie i od tego napięcia. Zostawało zmyć w misce ten bród i smród kanałów, coś zjeść i położyć się spać.




https://i.pinimg.com/564x/d6/86/dc/d...1e1f8c0034.jpg


Rano Egon czuł się niewiele lepiej. Wciąż był obolały po łomocie jaki sprawił mu Gustaw. I czy naprawdę było to rano czy nie to właściwie nie było wiadomo pod ziemią. W każdym razie jak wstał. Ale okazało się, że czeka go jeszcze trochę przyjemności jak nie w życiu to chociaż tego nowego dnia. Najpierw okazało się, że Merga pod nieobecność Starszego przejęła rolę gospodyni tej kryjówki. I poleciła dziewczynom przygotować balię z kąpielą dla dwóch poranionych wojowników. Bo Vasilij to jeszcze wczoraj ich opuścił i wrócił do siebie. A dzisiaj to Egon i Silny mogli się chociaż wymoczyć i spłukać z siebie te kanały na dobre. Gretchen i Lilly w roli sympatycznych łaziebnych i uśmiechniętych towarzyszek sprawiły się całkiem dobrze. Można było zapomnieć o męczarniach dnia wczorajszego chociaż na chwilę. Silnemu zrobiło się tak przyjemnie, że nie omieszkał pochwalić się przed kolegą jak to na zborze zaliczył Pirorę.

- No i od razu widać, że to jest porządna dziewczyna. Chociaż z tych lubieżnic. To porządna. Brałem ją jak chciałem a ona widzę też wie jak zadbać o mężczyznę. Nie jak ta niebieska kretynka. - pochwalił się zanurzony po piersi w wodzie i mydlinach dając się szorować sympatycznej łaziebnej. Brzmiało jakby do tej pory nie miał o blond kultystce wyrobionego zdania a i właściwie nie spotykali się zbyt często nawet na zborach. Ona raczej trzymała się z Versaną i Łasicą a z nimi Silny miał na pieńku. To i ignorował pannę van Dyke całkiem skutecznie. No ale skoro na ostatnim zborze poznali się bliżej od tej prywatnej strony to chyba zrobiła na nim na tyle dobre wrażenie, że i mógł chociaż na chwilę zapomnieć jej kolegowanie się z czarnowłosą wdową i niebieskowłosą włamywaczką. Z nimi nawet na ostatnim, jakże sprzyjającym integracji zborze nie miał ochoty się zadawać. I zapewne z wzajemnością.

Potem jak już wyszli z balii i się osuszyli to czekał na nich Sebastian. Cyrulik był wyraźnie spięty i nie mógł zapomnieć o wczorajszej niezapowiedzianej wizyty straży w swoim domu. Czego chcieli? To przypadkowa wizyta? Rutynowa kontrola? Pechowo byli w okolicy i usłyszeli wrzaski z piwnicy to przyszli sprawdzić? A może wiedzieli, że jest kultystą i celowo przyszli po niego? Przez to, że wczoraj spanikował i zwiał nawet nie wiedzieli ilu ich było. Na pewno jeden co walił do drzwi i się darł aby otworzyć. A ilu z nim było to nie wiadomo. Tak mamrotał ni to do siebie ni to do kolegów gdy przemywał im rany, zakładał szwy a potem opatrunki. Gdy skończył do akcji wkroczyła Merga.

Podeszła do każdego z wojowników i przy nich z bliska wydawała się drobna. Ale nawet mężczyźni tacy jak Sebastian czy Vasilij wydawali się przy nich drobni więc nie było dziwne, że kobieta wygląda przy nich cherlawo. Chociaż jakby liczyć do czubka jej rogów to była wyższa od każdego z nich. I emanowała jakimś takim spokojnym majestatem, że o ile kogoś nie przerażała obecność jawnej mutantki to wydawała się kimś wyjątkowym. Jakąś włądczynią, kapłanką, księżniczką, wiedźmą, jednym słowem osobą wybijającą się ponad przeciętność. Nie tylko wyglądem ale też wiedzą i doświadczeniem. Podeszła do nich i popatrzyła na każdego z nich.

- Nie bójcie się, nic wam nie zrobię. To może być trochę zaskakujące jeśli nie próbowaliście tego wcześniej. Ale przyspieszy wasz powrót do zdrowia. Zwłaszcza tobie Egonie to zalecam bo widzę, że nie jesteś w zbyt dobrym stanie. - poinfowmoała ich łagdny tonem. A potem zaczęła coś mówić w obcym języku. Jej złote oczy rozjarzyły się blaskiem. Dłoń wodziła nad piersią pacjenta i u siebie trudno było to zobaczyć. Ale jak odprawiała magię na koledze to widać było jak rany pokrywa złoty, świetlny pył jaki zdawał się spływać z jej dłoni. A jak samemu się było odbiorcą to czuć było ciepło. Jakby po skórze przelatywał ciepły kłąb pary z sauny. I wlewał się do środka ciała napełniając je lekkością i energią. Jak skończyła to Egon odczuł wyraźną poprawę. Nie był jeszcze w pełni sił ale to lanie co oberwał od Gustawa teraz wydawało się drobną uciążliwością. Jutro, może pojutrze już nie powinno być po tym śladu. A potem siedli do śniadania. Do tej dużej izby połączonej z kuchnią. Ale jak nie było całego zboru to ten stół wydawał się zbyt duży i pusty.

- Obejrzałam sobie tego waszego Gustawa. - zaczęła rogata wiedźma gdy siedli już do śniadania. Oprócz ich dwóch był jeszcze markotny Sebastian i obie mutantki. Wczoraj go zamknęli w jakiejś celi czy czymś takim. Była na jednym z niższych poziomów gdzie jeszcze niżej była kwatera Mergi i coś tam jeszcze.

- Myślę, że to co go odmieniło już opuściło jego ciało. Ale też zniszczyło jego duszę i umysł. Teraz to pusta skorupa. Niewiele różni się od zwierzęcia. Ciało śmiertelnika nie jest stworzone do bytowania z Nienarodzonymi. To zbyt wielka moc i zawsze wypacza naszą rzeczywistość. No ale to wypaczenie jak widać ma swoje fizyczne zalety. - wyjaśniła im swoje zdanie na temat wielgachnego odmieńca zmutowanego przez wypaczającą moc demona jakiego był jakiś czas gospodarzem.

- Ja się zastanawiam co chciała ta straż wczoraj. Nie wiem czy mam tam po co wracać. A jak na mnie czekają? - cyrulik wydawał się przybity wczorajszymi wydarzeniami. Wybiegł prawie dosłownie w samej koszuli i tylko torbę medyka zabrał ze sobą. Cała reszta została na miejscu.

- Możesz wrócić. Jakby czekali powiesz, że ktoś ci się włamał jak cię nie było i tyle. - poradził mu Silny zanurzając łyżkę w kolejnej porcji rybnej zupy. Sebastian trochę pokiwał, trochę pokręcił głową ale dalej wyglądał dość markotnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline