Andre powolnym krokiem szedł w stronę placu, był już znużony swoją służbą. Nie tak wyobrażał sobie obronę królestwa. Po rozwiązaniu zakonów stan rycerski podupadł. Rycerz w oczach ludu przestał być potężnym wojownikiem stojącym na straży prawa a stał się kolejnym strażnikiem miejskim, tylko lepiej wyposażonym. Kiedy tak szedł drogę zajechał mu rycerz w pełnej zbroi płytowej pytając się o jego chęć uczestnictwa w wyprawie na Szmaragdowe Wyspy. Kiedy mówił Andre dokładnie przyjrzał się jego zbroi i wierzchowcowi.
""Koń niezły. Nawet lepiej niż niezły, ale ta zbroja. Kto to wymyślił, żeby tak ja czyścić aż do połysku. Przecież to kompletnie nieużyteczne, wróg zauważy cię z odległości trzech kilometrów."" na głos jednak powiedział coś zupełnie innego, w końcu nie chciał utracić okazji do wyrwania się z tego miasta.
-Ha! Oczywiście, że jestem chętny. Nie można przecież lekceważyć sobie królewskiej wyprawy. Zresztą od dawna chciałem stąd wyjechać ale nie miałem solidnego pretekstu by władze pozwoliły mi na wyjazd. Gdzie mam się zgłosić i kiedy wyruszamy? Nie usłyszałem panie twego imienia, jak się zwiesz?- |