Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2022, 21:49   #217
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post Punkt kulminacyjny sesji.

Czerwiec wchodził w drugi dekadzień i nastał czas rozwiązania wydarzeń na Amerigo.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4PehWC3fAAQ[/MEDIA]

Oprócz zamieszania jakie wynikło w bazach Workmenów i korpusu ekspedycyjnego NRSF, WSI dopuściło się kontrolowanego przecieku intelu od Jane Doe oraz danych wywiadowczych zgarniętych przez duet Ammit & Bishop. Tego już Julius Spencer nie był w stanie ukryć przed swoimi interesownymi podwładnymi. Były wzajemne oskarżenia i przytyki, mobilizacja obydwu komponentów bojowych, dużo kolejnego zamieszania, gdzieś po drodze chaotyczne próby rozmów na własną rękę z Nowym Vermontem lub załagodzenia sytuacji z Nową Rodezją. Po drodze część ludności cywilnej w Essex – rewanżyści NVR – dopuszczała się przejawów „obywatelskiego” nieposłuszeństwa, małego sabotażu i reorganizacji ruchu oporu. W tej atmosferze wysiłki „dyplomatyczne” zdały się dokładnie na nic – padły bowiem pierwsze (a raczej drugie, biorąc pod uwagę nocną misję Ammit i Bishopa) strzały. Nie wiadomo komu puściły nerwy czy kto wydał rozkazy, ale „sojusz” PoE i RoNR posypał się jak domek z kart w płomieniach wybuchów, laserów i ognia broni pokładowej workmechów i pojazdów antygrawitacyjnych. Dwunastego czerwca doszło do ostrej harataniny między obydwoma siłami, w której wzięli też udział Patrioci z Rodezji. Jak na ironię, Juliusa Spencera i jego kadry MechWarriors ze świecą było szukać. Zwiali jak szczury z tonącego okrętu.

Pierwsze starcie było brutalne. Pojazdy antygrawitacyjne NRSF, Patrioci i ich zmodyfikowany Leopard stawili czoło ponad trzydziestu IndustrialMechom i kilku maszynom lotniczym, zadając im prawie całkowite straty. Prawie, ponieważ sami zostali zdruzgotani – każda z noworodezyjskich maszyn została zniszczona i nie nadawała się do pełnego odzysku. Karma wreszcie dopadła szczwanych militarystów z dalekiego południa, a The New Patriots stracili jakąkolwiek wartość bojową i przestali istnieć jako jednostka.

Pozostałości obydwu stron wycofały się aby wylizać z ran, ale na krótko, bowiem już w nocy trzynastego czerwca doszło do kolejnej rundy starć. I tym razem przybiegli trzeci i czwarty do brydża – operatorzy z NVDF i szybkie, lotne lance Harcourt's Destructors. Korzystając z zamieszania i dywersji, uderzyli na bazę sił NRSF – tu znów miała okazję wyróżnić się Lanca Omikron, wyposażona tym razem w mechy kl. średniej (oraz jeden kl. ciężkiej). Po stronie NRSF walczyli ocalałe załogi wraz z piechurami i dwoma APC, baza była także wyposażona w porządne bunkry. Do tego kilka ASFów naprędce przesłanych z New Salisbury. Po stronie Workmenów dwa ocalałe workmechy z ostatniej akcji oraz dwie lance odwodów, plus piechota. Dość rzec, że przewaga Workmechów pozwoliła na szybkie przełamanie obrony bazy, ale naloty lotnictwa NRSF przystopowały dalsze zapędy – a Lanca Omikron i jej towarzysze ukręcili im łeb. Osłabieni Workmeni nie przekroczyli linii płonących bunkrów i czołgów, a jedna po drugiej maszyny ASF Rodezyjczyków spadały na glebę jak meteory. Wkrótce później Harcourt's Destructors rozprawili się z IndustrialMechami, kończąc istnienie ostatnich pojazdów na polu bitwy. Reszta to była formalność: wymiatanie gniazd obrony piechoty, rozbijanie ich drużyn, ściganie niedobitków, przejmowanie kontroli. Sprawa zamieciona.

Korpus ekspedycyjny NRSF został rozbity, a The New Patriots de facto przestali istnieć. Workmeni stracili wszystkie swoje workmechy i inne cięższe pojazdy, pozostały im raptem wozy logistyczne, technicale i transportery opancerzone. A już o poranku NVR wydało oficjalny komunikat o rozpoczęciu „specjalnej operacji wojskowej” mającej na celu przywrócenie ładu i porządku na ziemiach Pryncypałatu i powstrzymanie terrorystów operujących na jego terenie. Ostatni lider Workmenów po zniknięciu Spencera, podpułkownik Zachary Wells, nakazał swoim podwładnym wycofanie się do miasta Essex i przygotowanie obrony. Po drodze dochodziło do bojów granicznych, spotkaniowych i prób opóźniania ze strony sił zbrojnych PoE, ale było to tylko kupowanie czasu – NVDF teraz miało miażdżącą przewagę w pojazdach bojowych, a pod stolicę księstwa przerzucono już resztę Harcourt's Destructors, którzy rozpoczęli swoje uderzenie piętnastego czerwca.

Miasto zdobywano ostrożnie, ze znikomym wykorzystaniem artylerii i podobnych ciężkich narzędzi. Wojna była oficjalnie zakończona i nikt z Nowego Vermontu nie chciał kolejnego miasta ruin ani masowych strat w cywilach. Osiemnastego czerwca podciągnięto główne siły NVDF oraz część najemnych „startupów” (głównie lekkiej i zmotoryzowanej piechoty) i rozpoczęto iście „policyjne” czyszczenie miasta, poparte mechami Destruktorów likwidującymi umocnione punkty i pozostałe pojazdy Workmenów. Próby wydostania się z matni powzięte przez ex-najmitów zakończyły się fiaskiem – nikt pozostający na orbicie Amerigo nie chciał im pomóc za żadne skarby, nie chcąc podpaść MRB (i tym samym ComStarowi) przyjmując na swój pokład renegatów.

Straty w ludziach były wysokie po obydwu stronach, ale to morale i organizacja Workmenów wysypały się szybciej. Po śmierci Wellsa od kuli wojskowego snajpera dwudziestego pierwszego czerwca, resztki jego sztabu podjęły decyzję o kapitulacji. Tylko nieliczne bandy próbowały dalej się bronić bądź uciekać – do końca dnia zostały spacyfikowane i odtrąbiono zakończenie 'misji specjalnej'... oraz re-aneksję Pryncypałatu Essex przez Nowy Vermont (oczywiście za pełną zgodą kapitulujących i „Rady Tymczasowej” obsadzonej przez 'cywilów' z lokalnego ruchu oporu).

Wyglądało na to, że... to już był koniec. Ostatni nieprzyjaciel NVR został pokonany. Ostatnie 'Utracone Ziarno' zostało odzyskane. Bandyci z resztek po ACzW wciąż byli bezlitośnie gromieni na Pograniczach przez Knights of St. Cameron. Po Ludowej Republice Ziaren nie pozostał nawet ślad. Ale wciąż pozostawała kwestia ambicji jednego człowieka, do cna przeżartego wojną i surowością. Jeszcze kiedy podciągano siły zbrojne pod Essex, generał Raymond Jackson i jego „czarni pułkownicy” pozycjonowali swoje siły w Ziarnach coraz agresywniej. Mieli prawie pełną kontrolę nad Hartford, Newport, Middlebury i Bennington, a także znaczącą przewagę w Fort Ticonderoga. Ale Rząd Tymczasowy doskonale wiedział, co się kroi – do Minutemen doszły słuchy, że WSI i BOR od miesięcy były zaangażowane w rywalizację i wreszcie BORowikom udało się wywiedzieć zawczasu o najgorszym. O planowanym puczu. Generał Jackson chciał przejąć władzę i obwołać się „Naczelnikiem Państwa”. Rząd pozycjonował siły lojalistów (i resztę tych dwóch pułków „startupów”, które postanowiły być lojalne wobec władz NVR), skupiając je w Burlington, a także osiągając przewagę jednostek w Williston i Milton.

Na ulicach miast zaroiło się od pojazdów wojskowych i żołnierzy obydwu stron rodzącego się konfliktu. Początkowa euforia ludności cywilnej, oczekującej parad po zwycięstwie nad Czerwonymi, przeradzała się wpierw w konsternację, potem w przerażenie. Nawet politycy nabrali wody w usta. Lojaliści obydwu stron coś tam przebąkiwali, ale nikt nie chciał wykonać pierwszego ruchu... jeszcze. Wprowadzono „jedynie” godzinę policyjną i stan wyjątkowy, zniesione raptem parę dni wcześniej.

Nad Ziarnami ponownie zawisł Miecz Damoklesa. Widmo wojny domowej przetaczało się ponad Nowym Vermontem do spółki z ciężkimi, burzowymi chmurami. A potem doszło do czegoś niespodziewanego.

Generał Raymond Jackson, „Obrońca Narodu”, samozwańczy „Naczelnik Państwa”, dowódca brygady Border Patrol i bohater wojen z Bandytami i resztą Czerwonych... odszedł. W nocy z dwudziestego drugiego na dwudziestego trzeciego czerwca gruchnęła wieść o tym, że nieodżałowany oficer zginął w wypadku samochodowym podczas inspekcji w Fort Ticonderoga. Najpierw zapanowała wielka konsternacja i szok. To był krytyczny moment, kiedy coś mogło pójść nie tak. Wystarczyła jedna seria, jeden wybuch, jeden głupi ruch aby wciąż iskra padła na beczkę prochu – choćby rzucona martwą ręką ambitnego konkwistadora. Nie doszło do tego. Daniel Archer, brat Ursuli Trevor i minister rolnictwa, szybko przejął pałeczkę i wykorzystał swoją reputację. Złożył wniosek o uhonorowanie tragicznie zmarłego żołnierza jako „Bohatera Nowego Vermontu” i o żałobę narodową. Widząc w tym ruchu wyjście z trudnej sytuacji, kolejni politycy podpisywali się pod nim. „Czarni pułkownicy” natomiast zmuszeni byli odpuścić – nie mieli obranego następcy, wszyscy byli pod wrażeniem kultu osobowości roztaczanego przez swojego Wodza i wszyscy byli przygwożdżeni porażką. Bez niego pucz nie miał sensu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Hlef3xpcUGo[/media]

To rzeczywiście był koniec. W atmosferze strachu, niedowierzania, a nawet wstydu – ale koniec. Niejeden Vermontczyk zastanowił się w duchu, jak blisko kraj był od kolejnego rozlewu krwi. A byłby to rozlew dużo tragiczniejszy aniżeli wojna choćby i z najgorszym najeźdźcą. Nie było bowiem nic gorszego od chwili, kiedy brat strzelałby do brata w imię mętnych politycznych idei. Na szczęście, ku uldze wszystkich zainteresowanych, przeważył zdrowy rozsądek... i pragnienie odpoczynku po tylu trudach i goryczach minionego roku. Przeważyło poszanowanie wartości kraju, w którym rodziło się, umierało i za który się walczyło z tymi wszystkimi... potworami. W przeciągu następnych godzin i dni wojsko „odpuszczało”, robiąc przetasowania, przegrupowania i przemieszczenia. Napięcie odchodziło jak ręką odjął. Oczywiście było kilka pomniejszych incydentów, ale nikt nie został zabity ani nawet poważnie ranny.

Essex było spacyfikowane i powróciło do NVR w pełni lojalne, inni wrogowie byli pobici. Dwudziestego czwartego czerwca natomiast, w New Salisbury doszło do detonacji (wspomnianej wcześniej) brudnej bomby i opublikowania kompromitujących danych przez Jane Doe i jej zatwardzialców. W obliczu owej katastrofy Nowy Vermont wspaniałomyślnie zwrócił Nowej Rodezji jeńców pojmanych w Essex wraz z pomocą humanitarną. Upokorzeni Rodezyjczycy, którzy – jak się okazało – mieli własne wewnętrzne problemy z odkryciem i czystką siatki agentów Benefaktora, zmuszeni byli przełknąć tą porażkę; tym bardziej, że nie mieli lądowej granicy z Nowym Vermontem. Między obydwoma krajami była wciąż wielka odległość i ciężka do przebycia Bariera, wciąż pełna nieprzychylnych tubylców. To był koniec tego rozdania. Dalsza gra została zawieszona... przynajmniej na razie.
Unormowano także stosunki z najemnikami, płacąc im większą ilością salvage – podzielono odzysk po workmechach i maszynach Patriotów (choć większość trafiła do warchest Destruktorów), a także zwrócono Rycerzom wraki Thunderbolta i Stalkera oraz resztę rzeczy spod Brighton.

Najwyraźniej Nowy Vermont miał się ku lepszemu. Ogłoszono specjalne wybory kongresowe i prezydenckie. W kampanii do tych drugich czołowym kandydatem był Daniel Archer, popierany przez obydwa, wymieszane i gasnące już skrzydła polityki vermonckiej.

A co z Minutemen? Kiedy sprawy z Essex i niedoszłym puczem jeszcze wisiały na włosku, za pomocą wielkich samolotów transportowych przerzucili się wraz z mechami i przybyli na wezwanie Rooikat do lokalizacji odkrytych wraków okrętów bitewnych. W samą porę. W okolicy pojawili się bowiem jasno zidentyfikowani i określeni nieprzyjaciele – Benefaktor. Xander Almasy, Julius Spencer ze swoją kadrą, a nawet przeklęty Sonny Modeno w nowym (acz śmiesznym) mechu. Wraz z nimi grupa różnych wykidajłów – Workmenów i innych najmitów, Bandytów, innej swołoczy. Ostatnie resztki z dna beczki, wiedzione pieniędzmi i desperacją swych „liderów”.

To był kulminacyjny moment tej opowieści. Przed Minutemen stało ostatnie wyzwanie. Prowodyr i praprzyczyna wszystkich ostatnich cierpień Amerigo. Ale, jak się rychło okazało, nie było „najpierw strzelać, potem pytać”. Było dokładnie odwrotnie.

+ + +

16 czerwca 3000 A.D.
Godzina 9:15 czasu terrańskiego
Wraki okrętów bitewnych, Bariera


Kiedy opuszczali Nowy Vermont załadowani wraz ze swymi mechami i zaopatrzeniem na ciężkie samoloty transportowe użyczone przez kontakty Rooikat, przyszłość wciąż była niepewna. Choć wojna z Ludowcami i Zairem się zakończyła, to wciąż była sprawa Essex i ekspedycji z Nowej Rodezji. Minutemen póki co zrobili co mogli i byli potrzebni gdzie indziej. To najemnicy i NVDF musieli teraz dźwignąć ciężar walk z ostatnim cierniem pośród Ziaren. Już nie wspominając o tej całej narastającej kabale z rzekomym zamachem stanu…

Niemniej jednak były ważniejsze sprawy, o zgrozo. Dwa wraki okrętów bitewnych z czasów Wojny Domowej Gwiezdnej Ligi. Bardzo dobrze zachowane. Wciąż funkcjonujące. Zabezpieczone po sufit i równie do pełna załadowane śmiercionośną bronią typu ABC i maszynami bojowymi bazującymi na LosTechu. To tego szukał ComStar.

Mieli parę dni od 13 czerwca, aby wylądować, dołączyć do ekspedycji Ursuli Trevor, zaznajomić się z jej obiektami i terenem. Podczas dalszego badania wraków doszli do zdumiewających i konsternujących wniosków: wiele z maszyn będących w hangarach (głównie myśliwce aerospace i mechy typu LAM) było dronami. Zapchanymi eksperymentalną technologią przekraczającą nawet możliwości myśliwców-dronów typu BlackWasp czy Voidseeker. I te drony wciąż były na chodzie, choć uśpione. Ekspedycja wydedukowała, że musiały być kontrolowane przez główny komputer danego okrętu bitewnego (gdyż tak: drony były na obydwu wrakach).

O poranku szesnastego czerwca dalsze gorączkowe badania zostały przerwane przez przybycie nieproszonych gości. Piesi i zmotoryzowani Bandyci, Workmeni i inne szumowiny, a także szóstka bitewnych mechów. Cały obóz postawiono na nogi. MechWojownicy odpalili swoje bojowe machiny aby raz jeszcze stoczyć bój na śmierć i życie. O los całego Amerigo. Ale ten jeszcze nie nadchodził… przynajmniej na razie. Najpierw ich komputery wychwyciły gotowy, nagrany przekaz od samego Xandera Almasy. Najwyraźniej nie chciał, aby ktokolwiek mu przerywał na falach radiowych.

- Witam Nowych Minutemen. Na wstępie pragnę przekazać wyrazy współczucia i przeprosin za wydarzenia pod Wielką Górą Zieloną. Maurice Sakon Ishida złapał nas wszystkich nie w porę. Ale pewnie nie chcecie słuchać moich przeprosin, mleko wszak się już rozlało. Więc będą konkrety: wraki i ich zawartość należy zniszczyć. Mówię to jako Xander Almasy, agent ComStar ROM, nie jako “Benefaktor” czy przedstawiciel bardziej… radykalnego skrzydła Błogosławionego Zakonu. Zdziwieni? Moim celem od zawsze było odnalezienie i unicestwienie tych WarShips, a w szczególności ich zawartości, nim będzie zbyt późno. Tuszę, że odkryliście już manifesty o transportach broni typu ABC. Niestety wiele moich braci i sióstr nie podziela oceny sytuacji mojej i podobnych mnie, kierujących się zdrowym rozsądkiem. Stąd była konieczna… infiltracja stronnictwa “Poszukiwaczy”. Finta w fincie. Proponuję państwu współpracę w celu eliminacji tego śmiertelnego zagrożenia. Na znak dobrej woli: ComStar uznał już państwa akty własności mechów, jakie podarował państwu pan Ishida. Za współpracę w sprawie wraków, ich zawartości oraz zakończenia tej żałosnej szarady na państwa planecie przewiduję “czyste konta” dla państwa i osób powiązanych, a także pewną sumę w C-Bills. Proszę o odpowiedź na ogólnym kanale radiowym na krótkich falach. Dziękuję i liczę na państwa zdrowy rozsądek.

Na jego wywołanie odpowiedziała Rooikat, używając ogólnego kanału radiowego fal krótkich.
- Tu Ursula Trevor, szef ekspedycji - kobieta darowała sobie callsigny, bo i tak wszyscy już dawno znali dane każdego w tej ekspedycji, a Minutemen tym bardziej. - Coś późno się zjawiacie. Jak na tak wielką organizację dziwne, że aż tyle zajęło wam znalezienie nas i statków. Odmawiamy wszelkich prób likwidacji wraków dopóki nie upewnimy się, że nie będzie to stanowiło zagrożenia dla planety. Uznanie aktów własności maszyn które i tak w większości nie ma, to żaden akt dobrej woli. Jeśli chcecie okazać dobrą wolę to oddalcie się natychmiast.

- Z ComStarem prędzej czy później trzeba będzie się dogadać. Na moje to rozjebmy im maszyny i pójdźmy na współpracę na własnych warunkach. Pamiętajcie, że to jeden z największych graczy w całej przestrzeni znanej ludzkości. - powiedział Hadrian na wewnętrznym do towarzyszy i towarzyszek.

- Zawsze warto spróbować uniknąć walki, ale uwzględniam twoje zdanie jako plan B, Had - odpowiedziała mu Trevor, również na wewnętrznym kanale.

- Almasy skumplował się z bandyterką, ja bym z nim w ogóle nie gadał. - Brandon włączył się na wewnętrzny kanał. - Tylko bym mu kazał po prostu się pierdolić. Rooikat, ty z nim gadaj.

Na to wszystko Julian Jackson nic nie powiedział. Atlas po prostu ruszył powolnym krokiem w kierunku zbliżającej się czeredy.

- Tu Itan-sha. Odejdźcie stąd. Opuśćcie ten teren jak najszybciej. Nie będzie kolejnego ostrzeżenia - nadała Iroshizuku do wrogich mechów, podświetlając maszynę Xandera wiązką lasera, aby ułatwić trafienie go bombami. - Liczymy na zdrowy rozsądek - dodała, po czym zapięła maskę tlenową, poprawiła pasy, sprawdziła systemy walki elektronicznej, flary oraz dipole. Była realistką, nie wierzyła w pokojowe rozwiązanie.

Ammit za to miała odrobinę inne rozterki. Comstar i tak będzie chciał ich wyruchać i w końcu to zrobi, poza tym kiedyś wspominała swój ulubiony sposób prowadzenia potyczek słownych. Nie jednak gadający pedał przykuł jej uwagę. W pierwszej chwili myślała że czujniki ją mylą, ale jednak nie. Dzień dziecka nastał.
- Tyyyy… widzisz to co i ja widzę? - mrużąc oczy w swoim mechu spytała Bishopa z mecha obok, a ten mruknął. Zatarła ubrudzone czekoladą dłonie, potem wytarła je o spodnie.
- Jak mi nie dosypali czegoś do porannej kawy z fetą to tak. Zależy czy ci chodzi o co to myślę że ci chodzi, chica - po ich prywatnym kanale poszedł krótki śmiech łysola zakończony głośnym przekleństwem zaczynającym się na “kurwa”, a kończącym na “mać”.
- Rodzina ma pierwszeństwo - dodał ponuro prawie przy tym podzwaniając łańcuchami jak potępiona dusza. Marah za to przełączyła kanał na ogólny Minutemen.
- Spencer masz czas zajebać brata póki my nie skończymy ze swoją partią złomu - powiedziała z nienaturalną empatią, po czym zarówno Kintaro jak i Panther ruszyły z kopyta ku ustalonemu na szybko celowi.

Hermit spróbował się jeszcze wtrącić:

- Lancemates, jakkolwiek mierzi mnie postawa ComStaru, to Almasy ma trochę racji. Musimy mieć na niego oko, ale...

Nie dokończył, bo na kanale otwartym pojawił się głos Almasy’ego. Tym razem nie nagrany, za to chyba pierwszy raz od początku tej kabały nacechowany emocjami.

- Zatrzymajcie się, Minutemen! Stawką jest cała wasza planeta, wasz kraj, wasze rodziny! I Błogosławiony Blake jeszcze wie, ile światów mogłoby paść ofiarą tego, co jest na tych wrakach. Trzeba to zniszczyć, musicie to zrozumieć!

- Jak to kurwa zniszczyć, szmaciarzu terrański? - znajomy głos Sonny’ego Modeno - Takiego chuja w dupie. I jeszcze chce ci się dogadywać z tymi pizdami, ty zdradziecka larwo! Nie taka była umowa.

- Modeno ma rację, demiprecentorze. - lekko zaniepokojony głos Juliusa Spencera, który też stracił jakby swój rezon - Mieliśmy odzyskać wraki i ich zawartość na chwałę Proroka.

- Adepcie Spencerze, rozmówimy się na ten temat później. Zniszczenie tych WarShips to Wola Blake’a. A ty Modeno zamilcz. Obiecaną zapłatę otrzymasz, jak powiedziałem.

- Nie. Chcesz się wymigać, ty kurwo. Utopię tą planetę we krwi, zaczynając od tych pizd minutemeńskich. Te okręty są moje.

- I ciekawe jak to zrobisz? Tylko ComStar ma kody aktywujące uśpione SI. - wtrącił się starszy Spencer.

- Debile. Za kogo wy kurwa mnie macie? Chuja w dupie masz, wrzodzie parchaty, a nie kody. Podjebałem je wam po chamsku. Frajerzy. ROM srom. I na dowód…

Przez otwarty kanał radiowy poszła charakterystyczna wiązanka przypominająca kod binarny podniesiony do potęgi sześcianu. Przez chwilę wszyscy byli skonsternowani. Obydwa okręty, jakkolwiek szalone by to nie było... budziły się właśnie do życia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1531XuCKu3s[/MEDIA]

Jednocześnie w trakcie tej całej dyskusji i oczekiwania zaskoczyły odruchy wpajane przez dziesiątki, setki godzin spędzone na symulatorach, szkoleniach, patrolach, wartach i w boju za sterami mechów. Obydwie grupy szykowały się do starcia, choć żadna jeszcze nie wykonała pierwszego ruchu (albo go opóźniła). Czekały na to, co miało nadejść. A nadeszło po jakiejś minucie.

Budzące się właśnie potężne, metalowe, śpiące od wieków tytany pokryte prawie niepenetrowalnym pancerzem z ferro-karbidu były 'żywym' testamentem myśli technologicznej Złotego Wieku. Szczytem techniki wojskowej. Zbudowane w taki sposób, że przetrwały nie tylko własnych twórców i ich państwa, ale dalekroć przebiły ich wyobrażenia. Niemniej jednak nie były to prawdziwe cuda, a po prostu kolejne maszyny do zabijania, do niszczenia. I właśnie dawały temu pokaz, w pełni uruchamiając sfatygowane systemy i napędy fuzyjne (a przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe w ich stanie). Eksperymentalna technologia „super-dron” granicząca ze sztuczną inteligencją sterowała podzespołami, kierowała potężne armaty i sieci obronne na cele, otwierała hangary i wypuszczała z nich roje myśliwców, dronów i LAMów sterowanych komputerowo. Bez czynnika ludzkiego. Było to o tyle niesamowite, co przerażające. Minutemen nie mieli żadnych szans z taką potęgą. Być może zdjęliby część tych chmar, ale wystarczyła jedna „średnio-celna” salwa, aby ich wszystkich zatomizować. Ale tak się nie stało.

Najpierw przemówiła potężna broń okrętowa obydwu wraków, skupiona na grzbietach, korespondujących burtach i tych fragmentach dziobów i ruf, które miały wystarczający kąt ostrzału. Ciężkie NPPC splunęły piorunami przypominającymi wyładowania największych burz. Wtórowały im serie wybuchowych makropocisków z okrętowych autodział całej gamy ciut wielkich kalibrów oraz smugi laserów tak gorących i jasnych, że można je było porównać do gwiezdnych promieni. Żaden z systemów celowniczych nawet nie brał pod uwagę mechów Minutemen. Raz, że były to zbyt małe cele dla broni klasy okrętowej... a dwa, że tak „Stefan Amaris” jak i „McKenna” miały coś ważniejszego na 'głowie'. Dokończyć batalię, którą rozpoczęły przed ponad dwustu laty.

Sądząc po pełnych zdenerwowania i zaskoczenia okrzykach Sonny'ego, Juliusa i Xandera, nie do końca na taki efekt liczył każdy z nich.

Chmary sterowanych komputerowo latadeł pomknęły ku sobie i wymieszały w morderczym tańcu, sypiąc rakietami, zionąc laserami i pepecami, miotając pociski z autodział. Wtórował im ostrzał sieci obronnych (głównie z Amarisa, McKenna był zbudowany inaczej) – całe chmury LRMów, salwy z działek Gaussa i istna laserowa dyskoteka. Wkrótce potem z antycznych wyrzutni obydwu wraków wyfrunęły torpedy różnych kategorii wagowych, bijące tak po dronach, jak i wrakach.

Ziemia i niebo były wstrząsane ciągłym rumorem i detonacjami. Radio praktycznie przestało działać, a nawet wytłumianie odgłosów w kabinach mechów mało co pomagało. Sensory ledwo co funkcjonowały, przeciążone interferencjami i mnogością celów.

Roland z Eutin, callsign Hermit, poczuł ukłucie współczucia wobec towarzyszy z ekspedycji, którzy byli na zewnątrz. On sam miał problemy ze słyszeniem własnych myśli, a jego Emperor – prawie stutonowy kolos – problemy z drgającą od eksplozji, piaszczystą glebą. Chciał jakoś pomóc reszcie ekipy, ale w tym zamieszaniu ledwo rejestrował specyfikę sytuacji. Ale zarejestrował dość, by w miarę zwinnie wykonać unik przed salwą rakiet. Być może większość tych chmar dronów i obydwa okręty były zajęte sobą, ale niektóre maszyny brały już na cel mechy Minutemen.

Ku Hermitowi leciały właśnie dwa ciężkie myśliwce. Komputer jakimś cudem zidentyfikował je jako MK. 39-007 Voidseeker Striker, skonstruowany od podstaw jako dron, oraz równie paskudny RPR-100b Royal Rapier. Wprawdzie już wypstrykały się z podwieszanych rakiet, to właśnie teraz zasypywały EMP-6A celnymi salwami LRMów wpiętych w system celowniczy Artemis IV. Skupienie wybuchów było bardzo duże, a Hermit mógł tylko bezsilnie patrzeć, jak kolejne warstwy pancerza były zrywane z jego mecha. Szybko poderwał ramiona do góry i zaczął łomotać z autodział klasy piątej, dorzucając obydwa duże lasery. Walił ile fabryka dała, ale drony nie próżnowały, dorzucając własne lasery pulsacyjne i o zwiększonym zasięgu. Ekrany Emperora rozjaśniały się żółcią i czerwienią... ale po dodaniu tripletu MLaserów wreszcie udało mu się jakoś odgryźć. Pancerz na skrzydle Voidseekera przebity. Poszło jakieś spięcie, sprzężenie... wybuch, który rozerwał maszynę na części. Deszcz płonących „meteorytów” porozbijał się o piasek kilkadziesiąt metrów dalej. Fartowny strzał w skład LRMów, bez chroniącego je CASE'a. Ale ubytki w pancerzu były spore, a poziom gorąca przekraczający normy. A tu w dodatku coś jeszcze go podgryzało – w nożny pancerz oberwał serią ze średniego lasera pulsacyjnego i parą SRMów lecących jedna po drugiej. Sensory szalały, ale pilot widział, że to jeden z LAMów. Właśnie leciał ku ziemi, transformując się w mecha. Wasp, pewnie jakaś wersja Royal. Ostrzelał go, starając się nie przekroczyć tym razem progu odprowadzania ciepła i ruszył z miejsca, skacząc na dyszach rakietowych. A ten mały skurwiel robił to samo.

Nie miał nawet czasu ucałować stalowego krzyżyka dyndającego mu na szyi. Ściskał tylko stary, sfatygowany różaniec razem z drążkiem sterowniczym. Ochłonął po tej pierwszej akcji. Wykonywał skoki, choć dalece mniej zwinne, szybkie czy odległe od Waspa. Starał się zwiększyć dystans, nie wychodziło. LAM-dron nie miał broni do walki na dalszy dystans i doskonale to sobie wyliczył, ciągle skracając i siepiąc z tych swoich Streaków i pulsa. Dron nie mógł jednak mieć nadziei (jeśli w ogóle ta samobójcza maszyna miała jakiekolwiek przemyślenia z tego zakresu) na pokonanie maszyny klasy szturmowej, choćby nadwątlonej. Wkrótce oberwał o parę razy za dużo, sypiąc się na kawałki we wtórnych detonacjach napędu, paliwa do lotów aerospace i resztek SRMów. Ale wtedy znów opadł ten przeklęty Royal Rapier, napieprzając najpierw z LRMów Artemis IV, potem z pary dużych laserów pulsacyjnych, wreszcie salwą z AC/20. Część weszła w plecy, całkowicie zrywając tamtejszy pancerz i powodując spustoszenie w strukturze, komponentach. Energia dopadła do zasobników z amunicją dla AC/5. Hermit nie mógł zrobić nic innego jak szybko walnąć ręką w „grzybek” podpisany EJECT.

Po raz kolejny frunął w przestworzach Amerigo, tym razem zaciskając dłonie na uszach i bezdźwięcznie modląc się do Pana. Pod nim jego wysłużony Emperor właśnie był rozrywany przez szereg detonacji. A ten przeklęty myśliwiec, wytwór szatansoftu, właśnie zmienił cel i już miał posłać salwę po obozowisku ekspedycji – ani chybi raniąc i zabijając kogokolwiek, kto tam jeszcze pozostał – kiedy z nieba dosłownie zdmuchnęła go celna torpeda. Przypadkowy strzał w mnogości zdarzeń dziejących się na przestrzeni sekund... albo łaska Pana, za którą Hermit mógł tylko w duchu dziękować. Ale wciąż... dla niego ta batalia się już skończyła. Bez swojego mecha nie mógł wesprzeć Minutemen. Pozostało mu tylko modlić się dalej o życie swoje i innych pieszych, i znaleźć schronienie kiedy już opadł na piach Bariery...

Reszta musiała udźwignąć brzemię tego starcia. Ostatecznej rozprawy o los Ziaren.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 06-04-2022 o 13:27. Powód: Scena dialogowa napisana wespół z graczami.
Micas jest offline