Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2022, 14:09   #82
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Teoffen:

- Na Sigmara zaklinam i o spokój i pokój między ludem imperium upraszam.
Trzech reprezentantów ma zostać co na zamku wieści zda. Reszta odjeść, burd nie wszczynać. Spójrzcie w symbol święty i idźcie Młotodzierżcę błagać o grzechów waszych odpuszczenie jak i łaskę prosić. Ludzie dobrej woli. Za Sigmara! Za imperium! Za panicza Detlafa!
- krzyknął Schlejer wodząc wzrokiem po tłumie. Widział wzburzone twarze, które jakby zapadały się w sobie a tłum przestał napierać na strażników zamku, cofając się z czapkami w dłoniach. Tylko białki, jak to białki, nie były tak łatwe do spacyfikowania.

- Ta? Modlić się?! Chałupy nam spłonęły! - chuda baba w ubłoconej kiecy i kwiecistej chuście na głowie uniosła pryszczatą gębę spoglądając na we wzburzeniu na Dextera a kilka innych jej zawtórowało. Gdzieś z tyłu rozległ się płacz dziatek z trudem uspakajanych przez rodzicieli.

- Gdzie my teraz mamy iść?!

- Nam pany od panicza na zamek uciekać kazali!! Dobytek cały cośmy dźwignąć mogli ze sobą mamy - wsparła ją druga starsza i równie ubłocona co ta pierwsza. Trzecia, która chciała się wyrwać do przodu dostała w pysk od stojącego obok chłopa; pewnie męża; i zwaliła się w błoto. Kilku innym też dostało się chyba po kuksańcu, bo w tłumie słychać było jęki babskie i męskie, stłumione głosy. Przekleństwa.

- Raz jeszcze mówię i mówię to po raz ostatni. Starszy z wioski i dwóch co widzieli wszystko i przedstawią Paniczowi Detlefowi swą suplikę. - Dexter uzmysłowił sobie, że wieśniacy pewnie nie zrozumieją słowa „suplika” więc zaraz się poprawił - Prośbę znaczy się. Jegoście ludzie, więc pewnie da wam opiekę a krzywdy wynagrodzi, ale wpierw rozeznać się musi i wysłuchać w spokoju a nie w jazgocie tego co się stało!! Starszy i dwóch co łeb mają na karku pójdą za mną a Panicz przyjmie ich, kiedy czas po temu znajdzie. Reszta niechaj we wiosce i podgrodzi na razie szuka schronienia. Ale wpierw do kaplicy udajcie się wszyscy Sigmarowi podziękować za ocalenie i prosicie o ukaranie sprawiedliwe winnych tego co się stało. I o łaskę zadośćuczynienia, bo wasze straty i krzywdy wołają o pomstę do nieba i Sigmara Wszechmocnego błagać trzeba coby tak właśnie się stało. Tylko w opiekuńczych ramionach Młotodzierżcy znajdziecie ukojenie i obietnicę sprawiedliwej pomsty! - Dexter sam był zaskoczony z jaką łatwością dostosował swe słowa do prostego ludu. Widać, nie wypadł z obiegu i wciąż potrafił panować nad tłumem, bo spośród chłopów wyłoniła się trójka, która z czapkami w ręku posunęła się w stronę strażników przechodząc przez otwartą bramę. Reszta marudząc i mrucząc pod nosem cofnęła się i ruszyła na pogodzie, w kierunku samotnie sterczącej na małym wzniesieniu kaplicy Sigmara Młotodzierżcy. Dexter nie chciał być w miejscu wyrwanego ze snu Alofsa Dithmeiera, lokalnego kapłana, ale póki co nie był to jego problem. Zadowolony z siebie schował dzierżony w wyciągniętej ręce symboliczny młot, po czym zeskoczył z beczki. Pierwotny plan, by zwiać z zamku do miasteczka, teraz wydał mu się nieco przereklamowany, bo wiedział że prędzej czy później chłopstwo znów go opadnie i w nim teraz szukać będzie pomocy a na użeranie się z wściekłymi babami nie miał żadnej ochoty. Ucieczka przed jedną starą babą w łapska wielu była by zamianą przysłowiowej siekierki na kijek. Dostrzegł stojącego z boku srogiego kislevitę, który przyglądał się jego przemowie z boku i teraz nagrodził go bezgłośnymi brawami. Ruszył ku niemu w chwili, kiedy ten wołał właśnie jednego ze strażników.

- Który tu starszy?! Nu won, wołaj swołocz a migiem!! - Semen nie miał zamiaru puścić głupoty płazem. Po kiego licha otwierali bramy zamku, które nocą wszak zawsze zawarte były i być powinny. Byle chmyzy przecież mogły się przebrać za wieśniaków i po rozwarciu bramy mogły wedrzeć się pod tym przebraniem na dziedziniec. To zaś skończyłoby się najprawdopodobniej rzezią. Gdyby ktoś miał wrogie zamiary wobec Teoffen a od wczoraj Semen nie miał wątpliwości, że tak było.

- Czego wołacie panie kozak?! - Dziesiętnik nie był gołowąsem, Semen znał go z kilku spotkań na placu ćwiczebnym, ale też nie grzeszył pomyślunkiem. Dexter wyczuł jakąś zawiść w głosie dowódcy zamkowej straży, kiedy ten zwracał się do Semena.

- Po kiego licha bramę żeś rozwarł jak dziwka nogi? Po co brama?! Po to by nocą zawarta była głupku! Rozewrzeć ją można tylko jak Panicz tak rozkaże, bo przy nim władza a rozkaz był jasny przecież „Bramy trzymać zawarte”!! Czego w tym rozkazie nie rozumiesz głupku? - Semen podszedł do dziesiętnika, który teraz czerwieniał na twarzy wkurwiony niemożliwie za połajankę na oczach jego podwładnych i Dexter pewien był, że gdyby tej lekcji udzielił mu ktoś inny, pewnikiem już by leżał na dziedzińcu w otoczeniu kopiących go strażników. Ale to był Semen a jego pozycja na zamku była niepodważalna. Nie po tym co uczynił pod Wusterburgiem, na trakcie ratując Lorda i później pokazując na ćwiczebnym placu. Albo i wczoraj, bo plotki o tym co się zdarzyło w lesie już obiegły pewnikiem zamek. A gdyby i nawet nie obiegły, to surowe oblicze kozaka i jego ciemny od krwi wrogów przyodziewek mówiły same za siebie.

- Ja żem, ja żem, ja… - słowa zamarły na ustach dowódcy a wściekle czerwona twarz nie pozostawiała złudzeń co do buzujących w nim emocji. Emocji, które swoją drogą potrafił jednak opanować.

- No wiem, usłyszałeś płacz dziatek i bab i żeś się ulitował. To dobrze, tak trza, wiadomo, że serce ściska. Ale pamiętaj, nigdy więcej! Bramy trzymaj zawarte. Poniał?! - Semen dodał pochwałę, bo widział sam, że dziesiętnik zaraz eksploduje. Słowa kozaka widać wywarły oczekiwany skutek bo ten ostygł nieco a jego dłoń przestała nerwowo błąkać się wokół rękojeści miecza. Miast więc wybuchu pokiwał głową a Semen poklepał go po ramieniu, chcąc zatrzeć wrażenie wywołane surową reprymendą. - Dawaj tych kmiotów. Poprowadzimy ich z paniczem Schlejerem na zamek i wypytamy po drodze. - Semen skinął na chłopów by poszli za nimi. Dostrzegł również, że dziesiętnik dodał im dwóch strażników do pomocy. Podziękował mu zatem skinieniem głowy i ruszyli z Dexterem do zamku. Wysłuchując po drodze opowieści kmiotków z Rozdroża. A ta była… dziwna.


***

Teoffen, Philippus:

Philippus długo nie mógł zasnąć. Kotłowały mu się w głowa słowa, które zdało mu się, że słyszał, kiedy badał Lorda Erycka, wracającego powoli do zdrowia. Słowa i spojrzenie. Pełne zrozumienia, cierpienia i lęku. Lęku tak wielkiego, że medyk z trudem rozwarł zaciśnięte mu na nadgarstku, wychudzone palce chorego. Chorego, który przecie szybko wracał do zdrowia i który chyba tylko z własnej woli wciąż leżał na łożu boleści. Wystraszone spojrzenia Lady Matildy, która wszak była żywo zainteresowana powrotem do zdrowia swego męża. I służby, która zdawała się lękać powracającego do zdrowia Lorda, o którym przecież wszyscy na dworze mówili w samych superlatywach. Medyk siedząc nad zastawionym księgą i rozłożonym, śpiącym terierem stołem, zastanawiał się czy prawdziwie usłyszał szept badanego “Gdy przyjdzie pora zabij mnie. Błagam!”. Co też miał on na myśli? Czyżby też… też nawiedzały go krwawe wizje i sny, którymi oni, uciekinierzy spod Wusterburga, dzielili się od czasu do czasu. Czyżby i na niego spływała krwawa mgła, która tak odmieniała Semena? Czyżby słyszał te same co i on… głosy?

“Te mana ora o te whenua” powtarzał bezgłośnie wykonując skomplikowane gesty dłonią z trudem układając palce w wymyślne wzory. Czuł płynącą pomiędzy nimi energię, ale czuł też, że nie chce na głos wypowiadać słów inkantacji. Wolał skupić się na terierze i jego wyraźnie widocznej, osnutej krwawymi pasmami ranie. A gdyby tak dopleść trochę zieleni? Miał wrażenie, że próbuje zmieniać efekty zamiast przyczyny. Może zatem trzeba dodać słowa? “Vitae” i “Perfusus”, które same się pchały medykowi na usta. A dłoń trzeba by dać tak, by tylko minimalną ilość…

-Dare Vitae Perfusus… - wyszeptał tak cicho, że niemal sam nie słyszał swego głosu.

Poczuł jak pasma, tym razem przeplatane z zielenią, same ułożyły się w wymyślnym tańcu skupiając swą esencję na widocznych ranach na uchu teriera. Ranach, które na oczach oniemiałego z wrażenia Philippusa zaczęły się zasklepiać, scalać a pochwili wręcz bliźnić i pokrywać sierścią. Medyk oniemiały spoglądał na śpiącego psa nie mogąc do końca zrozumieć tego co się stało. Jednak znów poczuł osłabienie, jak w dolinie gdy stanął twarzą w twarz z druidem, a z nosa pociekła mu krew, która kapała na jego kolana. Przez chwilę spoglądał na nią z roztargnieniem, aż wreszcie gdy pociemniało mu w oczach i czuł nadchodzące omdlenie nie kłopotał się nawet dobrnięciem do łoża. Zwyczajnie zsunął się z krzesła na drewnianą podłogę. I to było ostatnie co zapamiętał…


***

Serrig
“Pod śniętą Rybką:”


Oberża nie pękała w szwach, ale też między bogiem a prawdą trudno było w niej znaleźć miejsce siedzące. Szczęściem Rust wespół z Lotharem, którzy zresztą szybko znaleźli wspólny język, sprawnie opróżnili jeden z alkierzy z jakichś mieszczan żegnając ich życzliwymi kopami i spijając zamówiony przez tychże dzban cieńkusza w podzięce. Leo parsknął śmiechem na ten widok, nie on jeden zresztą, bo zawtórowała mu grupa obserwujących zajście krasnoludów, którzy umijali sobie picie zawodami w siłowaniu. Rust aż pożałował odbitej podróżą dupy Gregera. Gdyby ten teraz był w karczmie z pewnością dołączyłby do zabawy, a tak zostały im dziewczęta i upicie się na umór. Nie, żeby którykolwiek z nich miał cokolwiek przeciw temu, ale zawsze to byłaby jakaś odmiana. W kącie jakiś czarnowłosy czaruś, którego Leo w myślach nazwał “Szpicbródka”, ogrywał kilku lokalnych cwaniaków w biskupa. Jedną z najgłupszych i najbardziej prymitywnych gier jakie znał świat. Ot, wygrywał ten co zebrał rycerza, giermka i tuza, obojętnie jakiej maści, a przy tym nie miał damy. Prymitywna zabawa dla wozaków, ale sądząc po leżącej na stole kasie, stawki były co się zowie! Rust chciał się przez chwilę przyjrzeć grze, ale Leo przytrzymał go i posadził samemu wstając od stołu i ruszając do jakiegoś swojego znajomka. Rust wiedział, że odmieniec ma dość krytego żartami utyskiwania Lothara na to, że Leo go porzucił a teraz wysoko mierzy. Nie dało się ukryć, że takiej gadki Rust też miał po korek, ale na szczęście towarzyszyły im dziewki a nie ma lepszego sposobu poprawę humoru niż dobre winko i dziewki. Cieńkusz może nie był najlepszym z trunków, ale “BruBru” niczego odmówić nie można było więc i w alkierzu zrobiło się jakby weselej.

-Mówię wam, trzymajcie się od dworu z dala, bo tam łacno można palce we drzwi wrazić! - Lothar przerwał na chwilę zabawę piersiami Bru i zwrócił się do Rusta, który zdążył już zamówić lepszy trunek u służebnej, która szparko zjawiła się w alkierzu.

-Co masz na myśli? - opcji było tak wiele, że Rustowi nie chciało się kombinować. Uważał zresztą, że czasem trzeba prostą drogą zmierzać do celu. Odebrał dzban wina i cztery świeże kubki i w podzięce klepnął dziewkę w tyłek, na co zresztą wyraźnie czekała wypinając zgrabny kuperek. Lothar zaśmiał się serdecznie widząc jak Bru fuknęła. - Weź nie pajacuj. Widzę że masz łeb na karku. Tu na dworze ostatnio dużo ludzi się kręci. A to kupcy, co to z naszą Lady interesa jakieś mieć by chcieli, a to cechowi o przywileje za straż jaką wystawili, a to wysłannicy sąsiednich lordów. Nawet ci zakonnicy, o których pytałeś. Mówię cały czas Fretce byśmy się zwijali. Co to nam źle u nas? W koło lasy, góry. Spokój. Jest gdzie zapolować a i nie tylko na dzikiego zwierza! Lothar mrugnął do Rusta porozumiewawczo i zanurkował w dekolt rozsznurowanej sukni Bru. Chwilę bawił się piersiami a Rust napił się z kubka i zacmokał zadowolony. Trunek był o niebo lepszy od tego, którym wcześniej raczyli się mieszczanie. Widać karczmarz miał oko do klientów i byle czego nie dawał. Jakaś dziewka, całkiem całkiem wdzięczna, tańczyła na stole w rytm skocznej melodii wygrywanej na fujarkach przez kilku podchmielonych wozaków czy innych dokerów. Zabawa na całego.

Leo tymczasem podszedł do bawiącego młodszą klientelę swymi sztuczkami RumBuraka. Przywitał go skinieniem głowy a ten przerwał na chwilę sztuczki i zostawiając młodzież podszedł do odmieńca mówiąc - Mam coś dla ciebie! Spisałem ci kilka słów, byś sobie nad nimi podumał w samotni i poćwiczył. Najlepiej gdzieś przy ogniu! Tylko wiesz, ostrożnie! . Leo skinął głową doskonale rozumiejąc o czym ten mówi. RumBurak znany był z umiejętności wykraczających ludzkie pojmowanie świata rzeczywistego oraz poglądów, za które można byłoby go posłać na stos. Albo choć na długie godziny modlitwy do Opactwa Słusznego Gniewu. Do tej części sigmaryckiego opactwa gdzie w samotnych celach głosiciele swych nowoczesnych idei mieli czas na kontemplację, duchową odnowę i poprawę światopoglądu. Gdyby opactwo nie zostało spalone. Leo przytrzymał rękę czarownika gdy ten dawał mu wąski rulon zwiniętego pergaminu ukradkowo rozglądając się na boki. Był w tym tak wprawny, że najpewniej każdy mógł ujrzeć jego sekretne manewry.

- Ha! Biskup! - ryknął jeden z graczy uradowanym głosem wywalając karty na stół. Towarzyszący mu współgracze zacmokali ze smutkiem, ktoś zaklął szpetnie a “Szpicbródka” pokręcił ze smutkiem głową. Zręcznie też wysupłał zza pazuchy kolejną trójkoronówkę i rzucił ją od niechcenia na stół mówiąc - Rozdawaj! Wchodzę i podbijam!- Leo zwrócił uwagę, że wszyscy przy stole zamruczeli widząc zakład stawiany w ciemno. Był niemal pewien, że kanciarz ich wnet oszuka, ale miał swoje sprawy na głowie a chciał je załatwić szybko. RumBurak.

- Widzimy się jutro? Dam ci znać, co mi się z tego udało zdziałać! - powiedział do czarownika, który poświęcał całą swoją uwagę Malvie tańczącej do skocznego rytmu granego na fujarkach. Było na czym zawiesić oko i Leo obiecywał sobie, że kiedyś sprawdzi jaki z tej pasieki wychodzi miodek. Wiedział też, że i Lothar by takim nie pogardził. Dobra zabawa w trójkę zawsze lepsza, niż we dwoje. W dowolnej konfiguracji. - Nie wiem czy mnie jutro złapiesz bo idę na mury. Wiesz, popatrzeć jak ci rycerze co to mają na północ ciągnąć się prezentują. Ludzie mówią, że wielkim obozem kilka staj od miasta już stoją a jutro będą dalej maszerować, bo im jaśnie wielmożna wstępu do miasta zabroniła. Mądra kobitka, nie ma co! Przecie oni ponoć z granicznych przychodzą, to wiesz jakie to muszą być wygłodniałe dzikusy. Tylko nasze panny jakby posmutniały nieco. Ale myślę, że rychło im przejdzie. Posłuchaj, bo muszę do uczniów wracać, stań przy ogniu i powiedz formułę. Na początku może przy świecy. I ćwicz. Zobaczysz, jaka heca! - RumBurak był podekscytowany i łypał teraz na Leonidasa swym kaprawym ślepiem. Leo wiedział, że stary przechrzta nie powie mu nic więcej, bo lubił wystawiać go na próbę. Leo schował zwój w kieszeni i poklepał w podzięce czarownika po ramieniu. Ten uśmiechnął się, uścisnął mu dłoń i wrócił do swoich adwersarzy. Leo przez chwilę jeszcze patrzył jak z marszu wchodzi w dyskusję i pokręciwszy głową ruszył do alkierza, gdzie zostawił chłopaków. Po drodze usłyszał jeszcze faerię krzyków i przekleństw wskazującą na to, że czarnowłosy, ulizany “Szpicbródka” odkuł się w biskupa.

- Pij Leo, bo jest za co! Bru obiecała przedstawić nas fraucymerowi na zamku! - Lothar rozwalony na ławie bez skrępowania zabawiał się piersiami służącej a Rust mościł na kolanach jedną ze służebnych. Po krótkich włosach Leo poznał Kathrinę. Pochwalił w myślach wybór, bo choć Kat miała ostre rysy i nawyki żbika, w łóżku potrafiła człowieka rozpalić do białości.

Leo przysiadł. Po drugim kubku opuściło go zmęczenie i nabrał ochoty do zabawy. A dzięki skrupulatności karczmarza można było nie tylko zjeść, ale i suto zakropić. Z tego też względu ich mała zabawa trwała długo. Na tyle długo, by zdążyli wdać się w mordobicie z dokerami, którzy aż nazbyt śmiało zaczęli poczynać sobie z lokalną czarnowłosą pięknością, ujrzeć czmychającego RumBuraka kiedy w drzwiach pojawiło się kilku podgolonych mnichów z sękatymi pałami nie tylko do podpory, wesprzeć karczmarza w oswajaniu zbyt zapalczywych graczy, którym już do nożowej rozprawy nie było zbyt daleko i zwycięsko skorzystać z wdzięczności Malvy, Kat, BruBru i Gieni, która po wypitym winie okazała się posiadaczką co prawda szczerb, ale i całkiem sprawnego języczka. Kiedy podchmieleni, wspierając się razem wracali do zamku, o niczym więcej nie myśleli jak o łożu. Wygodnym łożu. Albo jakimkolwiek innym. Byle dało się na nim złożyć ciążącą głowę…


***

Teoffen:


Poranek zastał ich w łożach i pewnie pozwoliliby im się gościć w nich dłużej, gdyby nie pilne wezwanie od Lorda, które przekazała im służba. Ogarnęli się więc w miarę sprawnie w biegu zajadając śniadanie i w pośpiechu wdziewając przyodziewek. Pytana o przyczynę pośpiechu służba rozkładała ręce i dopiero gdy stanęli u progu wielkiej komnaty, w której zwykle Panicz Detlef i Lady Matilda dokonywali posłuchań, uzmysłowili sobie jedno. Wezwanie płynęło od ”Lorda”! Philippus zastanawiał się, czy aby nie przesadził z dekoktem, ale nie było już czasu na zbyt długie rozważania. Straż otworzyła wielkie wrota wpuszczając ich do środka.

Pierwszą rzeczą, która rzuciła im się w oczy, było to, że pod ścianą komnaty stoi sześciu uzbrojonych zbrojnych prężących się w swoich łuskowych pancerzach, z mieczami u boku i włóczniami błyszczącymi grotami. Drugą był rozparty na swoim troni Lord Eryck, pan na Theoffen. Wychudły długotrwałą chorobą, pobladły, ale nie pozbawiony surowości oblicza. Odziany w czarny wams i takież spodnie i tylko wysokie czerwone buty było jakimkolwiek kolorowym dodatkiem w jego ubiorze. Stojąca po jego prawicy Lady Matilda trzymała dłoń na ramieniu męża. Wystrojona, dostojna, uśmiechała się kącikami ust, co nie zdarzało jej się ostatnio zbyt często. Syn lorda, Detlef, stał przy oknie odziany w półpancerz a jego młode oblicze targane było wyraźnie sprzecznymi uczuciami. Widać panowanie w Teoffen weszło mu w krew i myśl, że znów powrócić ma do roli dziedzica nie do końca mu odpowiadało. Ale wszystko to były sprawy wielkich, oni wezwani przed lordowskie oblicze byli nikim. Postąpili więc do przodu i głębokim ukłonem przywitali Lorda Erycka, pana na Teoffen.

-Wzywałeś nas panie.- odezwał się w imieniu wszystkich Philippus. Z Semenem i Tupikiem u boku czuł się bezpiecznie. Na ile w tych okolicznościach można się czuć bezpiecznie. Wiadomo, łaska pańska na pstrym koniu jedzie. Jednak obecność Dextera i Lanwina żywotnie wskazywała na to, że całą piątkę wezwano ze względu na ich rolę w niedawnej “delegacji”. Cóż, wszystko przecież już powiedzieli i nie bardzo było co dodawać. No, ale rolą pana jest kazać a innych słuchać.

- Wezwałem was. W pierwszej kolejności by podziękować waszej trójce. Z ocalenie życia i powrót do zdrowia. - Lord Eryck miał mocny i niski głos. Choroba, która trawiła go od dłuższego czasu widocznie w końcu ustąpiła. Choć Philippus nie nazwał by go jeszcze “ozdrowieńcem”. ”Ciekawe czy lord pamiętał swą wczorajszą prośbę?” pomyślał. -Wasze zasługi nie zostały zapomniane. Chcę, byście przyjęli moją służbę w której już poniekąd jesteście. Wiem, jakich bohaterskich czynów dokonaliście pod Wusterburgiem. Wiem też, że własnym życiem ryzykowaliście by przewieźć mnie do zamku. Wiem o dniach pełnej poświęcenia służby oraz opieki, dzięki której mogę dziś do was mówić. To dzięki wam radość wróci do Teoffen. Tupik zastanawiał się, czy ci, których “Łupacz” obłupił ze skóry też będą radzi, ale swe przemyślenia zachował dla siebie. - Teoffen jest wam wdzięczne. Aby zaś nie tylko słowami wyrazić Wam swą wdzięczność, chcę by było wiadomym, iż planuję powołać Was do rycerskiego stanu, którego wszyscy jesteście godni, i nadać Wam ziemię, zamek w Starych Sadach, byście swą służbę na zawsze związali z moim rodem. Trzeba było przyznać, że udało mu się ich zaskoczyć. Tupik rozdziawił gębę zastanawiając się, czy aby wspomnieć o swoim szlachectwie, Philippus w myślach zastanawiał się jak miałoby to wyglądać a Semen myślał nad konsekwencjami przyjęcia do rycerskiego stanu. I każdy w pamięci miał Stare Sady, włości graniczące z ziemiami na których dziś ponoć panoszyli się rewolucjoniści. - Wymaga to jednak czasu a tego nie mamy wiele, bo wiecie, że nad Teoffen zawisły czarne chmury i wojna oparła się o nasze granice. Jest mi wiadomym, że braliście udział w delegacji. Mój syn liczył, że da się pokojowo rozstrzygnąć odwieczny spór pomiędzy Teoffen i Serig. Pomimo tego, że nie podzielam jego… naiwności płynącej z młodego wieku… tym razem podzielam jego zdanie. Gdy wichrzyciele stanęli u naszych granic i próbują skraść serca maluczkich nie czas na sąsiedzkie spory. Byliście w delegacji, znają waszą piątkę. Chcę, byście wyruszyli do Serrig i przedstawili swoje obserwacje Lady Henrietttcie lub jej ludziom. Chcę byście przy okazji dokładnie rozeznali czy Serrig gotowe jest do wojny. Ale nade wszystko mieli oko na zbrojny hufiec rycerzy Bractwa Mściwego Serca Jedynego, którego zastępy goszczą teraz w Serrig a wkrótce przechodzić będą przez Teoffen w drodze do Nerhen. Tam bowiem wolą mego pana, Barona Manfreda, planują osiąść. Doszły nas również słuchy o napadzie na wysłanników Bractwa i kradzieży ich wierzchowców do której doszło w Rozdrożach. Chcę byście zadbali, by ich przemarsz odbył się bez zbędnego zamieszania. Abyście zaś godnie reprezentowali Teoffen w tym dziele, otrzymacie dwudziestu zbrojnych orszaku, godny przyodziewek i konie. Chcę, by wszystkim wiadomym było, że Teoffen nie ma nic wspólnego z tym pożałowania godnym incydentem. Jak również, że w pełni potępia ten czyn i z całą surowością ścigać będzie jego sprawców. Karą za kradzież jest odjęcie prawej ręki, ale za zuchwałą napaść na osoby szaleckiego stanu tu, w Teoffen, za moich czasów stosujemy karę kwalifikowaną. Jeśli dowiecie się kim były owe kanalie żądam byście ich przywieźli do Teoffen. Już my ich tu ugościmy. Mój syn będzie wam towarzyszył. - ostatnie zdanie Lorda Erycka wypowiedziane zostało po chwili wahania. I jak widać nie uzgodnione z paniczem Detlefem, bo i on uniósł zaskoczony głowę. Jak widać z powrotem Lorda rządy Teoffen zaczęły wyglądać bardziej autorytarnie. Nie było jednak powodu, dla którego mieliby narzekać, więc odprawieni podziękowawszy ukłonem za “zaszczyty” wyszli z komnaty by przygotować się do odjazdu. Podniesiony głos Panicza Detlefa usłyszeli dopiero zza zamykających się drzwi komnaty.


***

Serrig:

Poranek nadszedł boleśnie. Zapite łby Rusta i Hansa powoli dochodziły do siebie. Greger z jękiem, bo wieczorny masaż był już tylko wspomnieniem. Tylko Waldemar żwawo się ocknął i aż pałał do dalszego zanurzenia się w księgach, ale był chlubnym wyjątkiem. Trochę pomogło im śniadanie wniesione przez służbę. I wino, które w kilku dzbanach, dodano do pachnącej jajecznicy, tacy serów, chrupiącego chleba i pęt kiełbasy. Tylko Leonidas, który dołączył do nich przy śniadaniu, orzeźwiony kąpielą którą zafundowała mu Maria, zdawał się nie odczuwać skutków wieczornego pijaństwa. Mieli jednak sporo sobie wzajemnie do powiedzenia, więc wspólne śniadanie pomysłem było przednim. I pewnie spędziliby nad nim więcej czasu, gdyby nie wezwanie od Lady Henrietty. Pilne.

Dwóch służących w oficjalnych liberiach czekało na zewnątrz i poprowadziło ich, gdy tylko się oporządzili. To ich nieco zaskoczyło, bo dotychczasowe spotkania z panią Serrig nie były nigdy aż tak oficjalne. Widok pysznej kratownicy na krochmalonych koszulach dwóch prowadzących ich ludzi był bardziej zaskakujący, niż czwórka strażników przydanych im dla powagi. Poczuli lekkie uczucie niepokoju. Zwłaszcza Leo zaskoczony był taką pompą, spodziewając się raczej dyskretnego zaproszenia od Corrado. Widno wydarzyło się coś, co zburzyło te plany. Doprowadzeni do wejścia do halli, gdzie prowadzono zwykle oficjalne spotkania z Radą z jeszcze większym zdumieniem ujrzeli czteroosobową straż pełniącą swą służbę z pełnymi honorami. Nawet halabardy, które dzierżyli, lśniły w jasnym świetle poranka, które słonecznymi promieniami wdzierało się przez strzeliste oszklone okna. Prowadzący sługa podszedł do dębowych wrót i zastukał oficjalnie. Gwar rozmowy dochodzący zza drzwi umilkł na chwilę i padło krótkie “Wejść!”

Sługa uchylił jedno skrzydło wrót gnąc się w dwornym ukłonie. Trudno było orzec, czy majordomus kłania się dostojnikom zgromadzonym w hali czy prowadzonym przez niego “delegatom”. Nie zastanawiając się nad tym długo weszli. Od progu uderzyła ich napięta twarz siedzącej na rzeźbionym tronie Lady, której oczy rzucały gromy. Nie miała co prawda pod ręką buławy, ale marna to była pociecha, bo salę zdobiły stojące ozdobne rycerskie zbroje o rękawicach zaciśniętych na solidnych mieczach. Niektóre z nich miały szczerby na ostrzach, co mogło wskazywać na ich nie do końca wystawowy charakter. Corrado był tu również, siedział u boku tronu na rzeźbionym krześle z wyraźnie pobladłym obliczem. Jednak to nie oni skupili na sobie spojrzenia wkraczających do hali “delegatów”. Na przeciwko bowiem tronu, w miejscu przewidzianym dla “petentów”, stały również zdobione krzesła, na których spoczywało dwóch gości. Rust pierwszy dostrzegł łysola w bieli, którego rozłożysty biały płaszcz łączył się fałdami z drugim, karmazynowym. Nie musieli się nawet odwracać, by Rust wiedział z kim ma do czynienia. Po plecach przebiegł mu dreszcz.

- O filku mofa!- Zaseplenił nieznajomy, z którym mieli już okazję się poznać na tylnym dziedzińcu spalonej karczmy na Rozdrożu. Waldemar czuł rosnące napięcie, aurę w hali można by było ciąć nożem. De Cappelli poczerwieniał a Henrietta z sykiem wypuściła powietrze. Sepleniący zaś wstał i dodał z satysfakcją godną lepszej sprawy.- Oto potpalacze i koniokrady o których muffiłem Lady!

Wypraszam sobie mości Hrabio ten ton! To moi ludzie i to o czym mówicie panie nie można nazwać inaczej niż nieporozumieniem! - Jedno co można było powiedzieć o Henriettcie w tej chwili to to, że za swoimi ludźmi stała murem. Jednak Rust i Waldemar, doskonale zdający sobie sprawę z powagi sytuacji i oskarżeń, zastanawiali się w tej chwili na ile wysoki jest ten murek. I na ile sprawną spoiną łączony.

- Nieporozumieniem? Nieporozumieniem?! - łysol dźwignął się z krzesła stając w całej swej krasie. Zwalisty jak Greger, odziany był zakurzoną jakę i równie zakurzony napierśnik, żywy dowód na to, że droga z Rozdroża nie była usiana różami. - Znamy prawo Imperium, nasi juryści biegli są w tej materii, ale i pokorny sługa Boży, jakim jestem, wie że karą za koniokradztwo jest tu śmierć! O podpaleniu oberży nie wspomnę. To bandycki napad i jako taki winien być karany Pani. - łysol mówił donośnie i choć ręka sepleniącego zdążyła ściągnąć go z powrotem na krzesło to jednak zdążył obrzucić “dyplomatów” nienawistnym spojrzeniem. Gdy siadł, w ciszy panującej w komnacie dał się słyszeć spokojny, dostojny i doniosły głos hrabiego. - I takiej kary, imieniem Bractfa Mścifego Serca Jedynego, się od ciebie Pani, dla tych ludzi, domagamy!

Lady Henrietta wściekłym wzrokiem zmierzyła siedzących dwóch rycerzy, którzy najwidoczniej nic sobie nie robili z jej gniewu. Pewnikiem ich pewność siebie wynikała z tego, że gdzieś tam pod Serrig stał hufiec ich rycerstwa. A może nie? Może zwyczajnie byli tak pewni swego, bo w życiu nie spotkali kogoś, kto skutecznie by im się oparł? Tyle, że były to akademickie rozważania. Dla meritum sprawy nie miały w tej chwili żadnego znaczenia. Pani na Serrig zacisnęła dłoń aż pobielały jej knykcie. De Capelli uciekał wzrokiem, jakby nie chciał w tej chwili mieć z “delegatami” wiele wspólnego. Choć i on był blady. Pomocy z jego strony w tej chwili nie sposób się było spodziewać. Lady popatrzyła na nich, po czym spokojnie, wyraźnie walcząc z sobą, się odezwała. -Raz jeszcze panie hrabio pozwolę sobie przypomnieć, że jesteście panie w moim zamku. Wiem też jakie prawa obowiązują w Imperium. To jednak moi ludzie i przy mnie jest prawo karania ich za przewiny. Gdy przewinią. To, co wydarzyło się w Rozdrożu było nieporozumieniem. Rozumiecie to słowo? Nieporozumieniem! Zresztą, niechaj sami winowajcy wam to wytłumaczą. Ja jedynie mogę was panie przeprosić, iż staliście się poszkodowani tym incydentem. I zobowiązać się do naprawienia wszelkich szkód, jakie ponieśliście panie w wyniku działań moich ludzi. - Lady Henrietta skłoniła się hrabiemu po czym skinęła na nich, jakby zapraszając ich by sami wystąpili w swojej obronie. Rust, Waldemar i Leonidas wpatrywali się w karmazynowy płaszcz, na którym pysznił się czarny kształt haftowanego krzyża. Hipnotycznie…


***

5k100


p
a&b
.

 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem