Po całym dniu jazdy w skupieniu, tropiąc ślady, Gléowyn była znużona. Kiedy więc skończyli przygotowywać obóz, oporządzili konie i usiedli przy rozpalonym przez Cadoca ognisku, z ulgą rozprostowała nogi. Wpatrująć się w ognisko, powoli pogrążyła się w zadumie. Wyglądało na to, że marszałek i jego ludzie zgubili prawdziwy trop porywaczy. Może jest jeszcze nadzieja, że Bractwo, podążając właściwym tropem ich odnajdzie i uratuje panią Esfeld. Choć minęło już sporo czasu od porwania żony marszałka, Rohirrimka pragnęła wierzyć, że niewiasta wciąż żyje.
Rozmyślając, Gléowyn położyła się na miękkim mchu i trawie, poczęła rozciągać zbolałe mięśnie. Zapach lasu upajał i jego wewnętrzna muzyka. Zamknęła oczy, by wsłuchać się w szum drzew, odgłosy nocnych ptaków i innych małych zwierzątek. i nagle w tą naturalną harmonię dźwięków, wdarł się inny, całkiem obcy, niepasujący odgłos. Jakby śmiech?
Bardka natychmiast poderwała się i usiadła sztywno na trawie. Wpatrująć siew ciemność lasu wytężyła słuch, by jeszcze coś usłyszeć, na próżno. Już zaczynała dochodzić do wniosku, że się przesłyszała, albo przysnęła na miękkim mchu i się jej przyśniło, ale dotyk ręki Zwinnorękiego i jego czujne spojrzenie upewniło ją, że on też to słyszał.
Na pytanie młodzieńca, skinęła głową.
- Tak.. jakby śmiech… - Ostrożnie podniosła się i przesunęła wzrokiem po pozostałych towarzyszach. Wydawało się, że tylko ona i Roderick zdołali usłyszeć ten dźwięk. Choć dziwne zachowanie obojga nie umknęło ich uwagi. - Chyba dochodził z głębi lasu. - Przeniosła wzrok z powrotem na Zwinnorękiego. - Może powinniśmy to sprawdzić? We dwoje moglibyśmy zrobić dyskretny zwiad. To mogą być porywacze, albo jakieś inne licho.