Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2022, 17:01   #49
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Oppenheimer trafił jednego z czerwonoskórych w bok, ten chwilę jeszcze trzymał się jakoś na pędzącym rumaku, po chwili jednak spadł. Żadnego kontrataku nie było… przynajmniej na kilka najbliższych sekund.

Wesa posłał strzałę w jednego z koni. W sumie szkoda było zwierzęcia… trafił powyżej przedniej nogi. Wykluczyło to z walki zarówno rumaka, jak i jeźdźca…

James przy drugich drzwiach wagonu strzelił kilka razy z Winchestera. Zranił jednego indianina w bok, poprawił mu w biodro, ale typek nie spadł z konia. Był za to stanowczo wyeliminowany… przy kolejnym spudłował.

Arthur znów uchylił drzwi na niewielką szczelinę i włożył w nią lufę szukając dogodnego celu. Wyglądał jak zamachowiec skrytobójca, skryty za kurtyną w teatrze i tak się też czuł. Daleko mu było do zabijaków i rewolwerowców pokroju herr Langforda gotowych w samo południe stawiać czoła podobnym sobie. Lubił cichą, czystą robotę i nawet w takiej sytuacji nie zmieniał swoich przyzwyczajeń chociaż nóż musiał zastąpić rewolwer. Gdy w polu widzenia pojawił kolejny czerwonoskóry, Oppenheimer pociągnął za spust. Jeden z czerwonoskórych oberwał w tors, po czym zwiotczał na rumaku…

Wesa nie czekał, nie gratulował sobie celnego strzału, ani nie klepał się po plecach. Z zaciętą miną chwycił zaraz kolejną strzałę, naciągnął cięciwę i wycelował w następnego jeźdźca któremu zamarzył się rabunek. Zafurkotały lotki… ten strzał był jeszcze lepszy niż poprzedni. Koń oberwał prosto w szyję, i brutalnie wyrżnął o ziemię, upadając w trakcie galopu. A siedzący na nim indianin wystrzelił w przód, i też zarył pyskiem o glebę, po czym jeszcze chwilę się turlał bez ładu i składu.

James strzelał dalej, korzystając z szybkostrzelnej broni. Zamierzał posłać czerwonoskórym tyle ołowiu, ile było w magazynku. Kolejnym strzałem załatwił następnego indiańca. I znowu wystrzelił i… strzelił w niebo, gdy pędzący pociąg lekko na czymś podskoczył. Trzecim strzałem zranił nowego dzikusa…

Żadna strzała, ani kula z rewolweru, czy i z indiańskich strzelb, nie trafiła nawet w pobliże miejsc, skąd strzelali trzej mężczyźni. Sami czerwonoskórzy zaś, mocno przetrzebieni, najwyraźniej sobie odpuścili napad na pociąg, zwolnili bowiem galop, i po chwili zostali w tyle względem pędzącego "żelaznego rumaka". Było po wszystkim?

- Żałosne - skomentował Oppenheimer obserwując odwrót czerwonoskórych - Jak psy ścigające i obszczekujace dyliżans.
- Mhm - zamruczał Wesa ze swojego miejsca, zgadzając się z Arthurem i dalej wbijając spojrzenie w Indianów zostawianych w tyle, jakby spodziewał się że zaraz znowu zaczną gonić pociąg.
- Pójdę sprawdzić, co u innych - James przełożył winchestera na plecy, poprawił pasy z rewolwerami i ruszył na dach, wspinając się przez otwarte drzwi, używając jako podpórki przy wspinaczce metalowych okuć zamka.
- Niech indianin nie wychodzi na zewnątrz. Jeszcze go zastrzelą - rzucił do Oppenheimera wychodząc na zewnątrz. Krzepy mu nie brakowało, więc zamierzał użyć jej, by szybko wdrapać się na dach, unikając zbytniego zmęczenia. Zamierzał wpierw zapytać, czy nic nie stało się dziewczynom i doktorowi, a potem przejść dalej, do wagonów pasażerskich aby sprawdzić, czy nie zapodział się tam jakiś słabiej wychowany, rdzenny amerykanin.

- Do Indianina można mówić bezpośrednio - mruknął pod nosem Wesa, chwytając za kołczan i dreptając pod przeciwległą ścianę.
Oppenheimer z niezrozumieniem przyglądał się cyrkowym poczynaniom rewolwerowca, ale nie skomentował tych tanich popisów głupiej odwagi. Herr Langford nie wyglądał na człowieka, który bierze sobie zdanie innych do serca. W czasie kiedy bandzior wspinał się na dach pociągu, Arthur uzupełnił magazynek rewolweru i schował broń do kabury. Zasiadł na swoim posłaniu, oparł o drewnianą ścianę wagonu, oceniająco spojrzał na Wesę. Wiedział, że czerwonoskóre zwierzęta mają swoje własne klany i plemiona, ale łączył ich przecież wspólny wróg. Zastanawiał się co czuł ten chłopak stając w obronie potomków ludzi, którzy dla kawałka ziemi wyrzynali w pień jego przodków. Ile to go musiało kosztować?

- Dokonałeś słusznego wyboru chłopcze. Dobrze mieć cię po swojej stronie – zwrócił się w końcu wprost do czerwonoskórego, po raz pierwszy odkąd spotkali się w rezydencji McCoya.
- Prosty wybór - zwięźle odparł Nahelewesa, sadowiąc się parę kroków od Oppenheimera i dobywając rewolweru. Ciemne spojrzenie wbite było w otwartą przestrzeń naprzeciwko nich w razie gdyby jakiś nieznajomy planował wtargnąć do wagonu, ale nie mógł sobie odmówić skonfundowanego zerknięcia w stronę Arthura. Jakby jego słowa zaskoczyły Indianina, albo nie do końca zrozumiał przesłanie za nimi skryte.
 
Aro jest offline