Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2022, 21:53   #41
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Dixon spała, kiedy Gregory wróciła do wagonu wraz z bukłakami napełnionymi wodą. Jednak jej sen jeszcze nie był głęboki, więc czuła jak dziewczyna kładzie się koło niej. Poczuła także naciągany koc na siebie i od razu zrobiło jej się miłej, bo mimo ogromnego ukropu na zewnątrz, miała pijackie dreszcze, a ciało zlane potem. W głowie kręciło jej się, a fakt że leżała, nie przeszkadzał jej w myśleniu i tym, że zaraz się przewróci. Jednak, gdy została przykryta bardzo szybko odpłynęła ponownie.

Przebudziła się, było ciemno, chociaż wzrok przyzwyczajony do mroku, pozwalał ujrzeć zarysy rzeczy. Dalej kręciło się jej w głowie, a na dodatek zaczynała boleć. To co ją wybudziło nie były dźwięki stukotu, zgrzytów, czy wibracji, a suchość w ustach. Pomacała ręką przy posłaniu i trafiła na to, czego szukała. Bukłak z wodą, który Melody na szczęście położyła blisko. Piła powoli, z doświadczenia wiedziała, że zachłanne łyki mogą mieć odwrotny skutek. Zatkała naczynie i odstawiła je w te samo miejsce, jakby leżąca obok niej dziewczyna także szukała go w nocy.

Jej ubranie nie było najwygodniejsze do spania. Nie mając siły przed snem nawet nie pomyślała, żeby się przebrać. Wstała, chociaż z wielkim trudem, i powoli zaczęła ściągać z siebie gorset i spódnicę zostając w samej bieliźnie. Przez jej umysł przeleciały urywki wspomnień i przypomniała sobie, że jest z nimi w wagonie John. Spojrzała w jego stronę, ale na szczęście spał.

Elizabeth miała też potrzebę wyróżnienia pęcherza, więc skierowała się w stronę dziury w podłodze. Przejście do odpowiedniego miejsca zajęło jej dużo czasu, ponieważ mocno chwiała się na nogach, a nie chciała nikogo pobudzić nagłym upadkiem. W końcu załatwiła swoją potrzebę i wróciła na miejsce spania.

Zanim się położyła ponownie spać, zaczęła grzebać w torbie, niestety przez brak światła nie mogła znaleźć tego czego szukała, a przynajmniej części. Wyciągnęła koszulę nocną, którą na siebie wciągnęła, nie znalazła jednak spodni, chociaż była pewna, że w torbach były koło siebie. Czując po sobie, że musi się położyć, gdyż robiło jej się niedobrze, odpuściła drugą część garderoby.

Ułożyła się wygodnie na swoim miejscu na wznak, jednak nie była przy tym tak cicha jak się jej wydawało. Melody zaczęła się kręcić, a nawet mruczeć coś przez sen. Ognista nawet poczuła jak pod kocem wślizguje się drobna rączka i obejmuje ją w pasie. Elizabeth przysunęła się bliżej dziewczyny, której ciepło zadziałało dodatkowo usypiająco.

Przebudziła się jeszcze raz, miała ochotę się przekręcić, ale nie chciała też zbudzić Melody, która zapewne jutrzejszego dnia też będzie miała gorszy dzień, więc mimo małego bólu lędźwi została w swojej pozycji, pozwalając się obejmować, chociaż z drugiej strony jej bliskość i ciepło mocniej usypiało, więc wychodziło prawie na to samo.

Dixon przy pobudce dziękowała tylko w myślach, że po takiej ilości alkoholu, a także w podróży w jakiej się znalazła nie ma problemu z żołądkiem i jego zawartością, bo byłoby naprawdę nieciekawie.

Resztę nocy przespała bez kolejnych pobudek, wiercenia, a nawet bólu pleców. Nad samym ranem spała na boku i ani na sobie, ani na posłaniu obok nie czuła ramienia towarzyszki w momencie przebudzenia. Poczuła jednak miły zapach, a zaraz po nim, gdy otworzyła oczy ujrzała Gregory, która się do niej zbliżyła.
 

Ostatnio edytowane przez Elenorsar : 04-04-2022 o 04:32. Powód: Dodane zdjęcie
Elenorsar jest offline  
Stary 03-04-2022, 08:37   #42
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację


Oppenheimerowi często śnią się biblijne sceny, ponieważ biblia to pierwsza księga, którą przeczytał a z czasem nauczył jej na pamięć. Jako dziecko chłonął te historie, odtwarzał je w swojej wyobraźni, ożywiał obrazy, w których Samson gołymi rękami miażdżył czaszki Filistynów, a Dawid, przyszły król Izraela stanął do pojedynku z olbrzymem. Jonasz podróżował w brzuchu wieloryba a Daniel spędził noc w jaskini lwów. Gdy włosy Arthura zaczęły w końcu porastać nie tylko głowę z wypiekami na twarzy próbował sobie wyobrażać jakie grzeszne występki Sodomitki uczyniły przeciwko Bogu, jakich cielesnych rozkoszy musiały zaznać, że doprowadziły do zniszczenia miasta. Wstydził się tych myśli, wstydził gdy budził w nocy z lepką plamą w spodniach od pidżamy. Z czasem, tak jak ojciec zaczął studiować wyłącznie nowy testament.

Tej nocy, gdy zaległ na posłaniu w bydlęcym wagonie śni mu się Judasz. Ten największy zdrajca w dziejach ludzkości tym razem ma twarz Morgana Russella McCoy, ćmi cygaro, z zadowoleniem przelicza sztabki złota. Jest ich oczywiście trzydzieści. Za jego plecami, na szczycie Góry Czaszki na szubienicach wisi ośmiu łotrów. Dwie kobiety i sześciu mężczyzn. Muszą wisieć już co najmniej trzy dni, Joe Berger ma na czole zakrzepłą ranę po kuli, więc niekoniecznie umarł od sznura, ale mimo to wisi jak pozostali. Sztaba w rękach Judasza lśni niemal równie mocnym blaskiem jak słońce w zenicie, bogacz uśmiecha się w ten swój zuchwały, okrutny, pozbawiony sentymentów sposób. Coś nagle zmusza go, by odwrócił wzrok w kierunku góry i spojrzał na ludzi, których zdradził.
Widzi, że jedna z szubienic jest pusta, sznur kołysze się na wietrze.


Zdrajca chowa sztabki w wór i zaczyna uciekać. Dostrzega drewniany kościółek stojący pośrodku pustyni. Przyśpiesza kroku, tam chce szukać schronienia. Gdy wchodzi do środka, trwa nabożeństwo, ludzie siedzą w ławkach, w dłoniach trzymają śpiewniki, wyśpiewują głośno pieśń ku chwale Boga, możliwe nawet, że to jakaś kolenda. Wszyscy to prości farmerzy i rzemieślnicy, ale jeden szczegół zwraca uwagę Judasza. Ich dłonie w których trzymają śpiewniki wymazane są krwią.

Drzwi nagle zamykają się z trzaskiem jakby poruszyła je jakaś mroczna siła. Judasz-McCoy słyszy stukot, rozpoznaje dźwięk młotka uderzającego o główki gwoździ. Nie rozumie tego co się dzieje, ale ogarnia go groza. Choć znajduje się przecież w domu bożym czuje, że to przeklęte i złe miejsce, próbuje uciec, popycha drewniane skrzydło drzwi, lecz te ani drgną, coś blokuje je od zewnątrz. Nie mija chwila jak przez kolorowy witraż przedstawiający jedną ze stacji drogi krzyżowej wpada szklana butelka po whisky, w szyjkę wetknięto płonącą szmatę. Butelka rozpryskuje się a alkohol rozlewa się po drewnianej podłodze, błyskawicznie zamieniając w piekielne płomienie, za nią do środka wpada kolejna butelka i kolejna....
Z gardła zdrajcy wydobywa się wrzask…

I Arthur Oppenheimer też krzyczy, zrywając się ze swojego posłania w pomieszczeniu wypełnionym zapachem drewna, metalu, krwi i końskiego gówna. Pot spływa mu strumieniami w czoła. Ciężko oddychając spogląda w gęstą ciemność. Z drugiego końca wagonu rozlega się kobiecy krzyk.

- Morderca!!! Zdechniesz w piekle!

Oppenhaimer kuli się na posłaniu, zasłania dłonią uszy, zamyka oczy, drży. Chociaż już nie wierzy w Boga, w duchu modli się by herr McCoy nie popełnił tego samego błędu co Iskariota. Co mieszkańcy Santo Domingo. Arthura nie martwi los chciwego Teksańczyka lecz niewinnych kobiet, mężczyzn i dzieci z którymi Douglas Russell związany jest linią krwi. Oppenheimer wie jak unicestwić istotę ludzką nie odbierając jej życia. Mu zrobiono przecież to samo. Przeraża go czym się stał, do czego jest zdolny by pomścić swoje krzywdy i urazy. Bardzo nie chce śnić nowych koszmarów.




***

Kiedy Oppenheimer uchylił jedne z drzwi wagonu na małą, wąską szczelinę nie poczuł nic. Ani strachu, ani gniewu, ani nienawiści. Co najwyżej pogardę do czerwonoskórych zwierząt, które po dziś dzień nie nauczyły się wyrabiać prochu, szyć ubrań, budować domów ani statków. Żyli w szałasach a najpotężniejszym orężem były toporki, łuki i strzały, przynajmniej do czasu gdy nie zaczęli handlować z kolonistami. Dali sobie odebrać własną ziemię a teraz w ostatnich nieszczęsnych podrygach próbowali mierzyć z potęgą cywilizacji stworzonej przez Europejczyków. Jak wataha wilków zaatakowali z nienacka. Aryjczyk nie zamierzał przyglądać się bezczynnie tej rzezi ani samemu sprowadzać się do roli jagnięcia. Wyciągnął z kabury broń, zakręcił bębenkiem rewolweru a potem włożył lufę w szczelinę, samemu pozostając w ukryciu. Zamierzał upolować pierwszego, który znajdzie się w zasięgu strzału. Gdy wykona wyrok, zasunie drzwi i przeczeka ewentualny kontratak towarzyszy dzikusa a potem znów zapoluje. Chciał zabijać metodycznie i ostrożnie nie narażając na niepotrzebny ostrzał i wymianę ognia. Drugie drzwi znajdujące po drugiej stronie wagonu zostawił do dyspozycji herr Langforda i cywilizowanego Indiańca.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 03-04-2022 o 08:47.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 04-04-2022, 16:46   #43
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Stuku-puk, stuku-puk, metalowa bestia toczyła się dalej i indiański organizm chyba zaczynał nabierać odporności, bo nie zdychał jak wcześniej. Fakt, dalej krzywił się i wyglądał blado, ale przynajmniej nie zanosiło się na to, że szczeźnie z chorobą lokomocyjną jako przyczyna zgonu. Szczęśliwie też, obiadokolacja nie wyrwała się na zewnątrz. Przynajmniej nie w sposób nagły.

Wesa przyzwyczajony był do mało komfortowych warunków noclegowych, ba!, zazwyczaj preferował szeroko pojętą dzicz od pensjonatów czy innych przybytków, ale pociąg... Pociąg to było co innego. Sen nadszedł mozolnie i strudzenie, a gdy obudził się rano czuł się mało wypoczęty i zmęczenie dnia poprzedniego zelżało jedynie. Jako tako. Nawet przemycie twarzy wodą z bukłaka nie odpędziło resztek snu, który wyrywał z Indianina ziewnięcia.

Dalsza przejażdżka okazała sie być emocjonująca. Gwizdy i przyspieszenie. Skonfundowany Wesa na początku skulił się w miejscu, gdy pociąg zaczął nabierać prędkości i trząść się jeszcze bardziej, ale gdy rozległy się strzały i okrzyki wojenne, Nahelewesa ożył. Adrenalina tak już działała. Skoczył w stronę swoich tobołków i chwycił za zalegający na wierzchu długi łuk. Kołczan wcisnął na sztorc między jakieś worki i sięgnął po pierwszą strzałę. Oppenheimer zadziałał roztropnie, ograniczając punkty wejścia. Wesa naciągnął cięciwę.

- W konie, Langford - rzucił krótko. Żal koni, ale cóż poradzić.

Strzała zafurkotała w powietrzu, wyrywając się z wagonu.
 
Aro jest offline  
Stary 06-04-2022, 11:55   #44
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
James skorzystał z chwili wytchnienia którą zapewniła stacja na napojenie przede wszystkim koni. Swojego i świeżo zdobytego konia Gato. Zwierzaki musiały być wypoczęte i oporządzone, bo James nie wątpił, że od ich wytrzymałości może zależeć powodzenie ich akcji z pociągiem. Resztę wody wylał w miejcu, w którym krew łowcy nagródTłum, który wylał się z pociągu i uderzył w niewielki budynek stacji zniechęcił Jamesa od szukania tam czegokolwiek. W jukach Gato rewolwerowiec znalazł wystarczająco dużo żywności i kawy, by wystarczyło na podróż do Kansas. James rozprostował nogi na peronie, kurząc kolejnego skręta, tym razem skręconego z przepastnych zasobów tytoniu byłego łowcy nagród.

Banda rozdzieliła się. James spodziewał się tego, szczególnie po kobietach, dla których spędzanie nocy z bandą mężczyzn nie mogło być komfortowe. Z drugiej zaś strony kobiety parające się bandyterką musiały być twarde jak diabli, wiec warunki w takich wagonach nie powinny dziwić. Damy zaś, powinny podróżować w strojnych kieckach co najmniej w klasie drugiej, choć James wątpił, by siedzenie na tyłku przez kilkanaście godzin było specjalnie lepsze niż wylegiwanie się w wymoszczonym sianem wagonie. W dodatku w śpiworze, bo łowca nagród jak się okazało miał i to w swoich przepastnych jukach. To nic, że z końmi i trochę śmierdziało. To nic, że z niedoszłym jak się wydawało wisielcem i indianinem. Ci nie śmierdzieli, i nie rozmawiali za wiele, co James akurat poczytywał sobie jako wielką zaletę.
Dobrze wyglądać, mało mówić.
Przenosić się nie musiał, i nie chciał. Dwa dolary to było sporo, szczególnie, że plan Jamesa na napad na pociąg zakładał jednak posiadanie pewnej ilości gotówki.

Resztę postoju James spędził porządkując juki, czyszcząc broń i oporządzenie i przygotowując się do nocy w wagonie. Odpoczął. Spał jak zabity.

Indianie.

Napad przerwał poranną kawę, co zirytowało nieco rewolwerowca. James zignorował uwagę czerwonoskórego a propos koni.
“Co zwierzaki są winne, że mają debilnych właścicieli?” pomyślał biorąc do ręki Winchestera, którego szybkim ruchem wajchy przeładował, wprowadzając nabój do komory. Oparł broń o otwarte drzwi wagonu, wycelował w najbliższych jeźdźców i zaczął strzelać.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 06-04-2022, 17:29   #45
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
John obudził się średnio wyspany, a zbudziło go nie słońce, daremnie usiłujące się przedrzeć przez brudne szybki niewielkich okienek, a potrzeba naturalna, którą zdołał załatwić nie budząc smacznie śpiących dziewcząt. Elizabeth leżała na wznak, głośno pochrapując. Była przykryta kocem, ale leżała w szerokim rozkroku, strasząc bardzo mocno ubrudzonymi stopami… Melody leżała obok, na boczku tuż przy niej, i chyba nawet obejmowała ją w pasie, cichutko mrucząc.
John uśmiechnął się lekko, przez moment zastanawiając się, czy nie przespał czegoś ciekawego, a potem ruszył w stronę rogu wagonu...

Gdy wrócił na miejsce nie bardzo wiedział,, czy się jeszcze położyć, czy też może coś przegryźć. Półmrok i zachowanie współpasażerek sugerowały to pierwsze, żołądek podpowiadał, by sięgnąć po zapasy… obudził się na nowo, gdy Melody się poruszyła. Dziewczyna po chwili poczłapała w skarpetkach w kąt wagonu, rozpięła spodnie i kucnęła…
John dyplomatycznie przymknął oczy, udając, że nic nie widzi, co w półmroku było niemal faktem. Z drugiej strony... nie dało się ukryć, że Melody bez spodni była jeszcze bardziej interesująca, niż całkowicie ubrana.

W końcu przemyła rączki i buzię, a potem grzebała w ich licznych pakunkach i tobołkach… wyciągając najwyraźniej sporo rzeczy na śniadanie. Wreszcie również i rozpaliła "kozę".
- Może pomóc? - spytał John, siadają na swoim posłaniu. - I dzień dobry. Wyspana?
- Uhhh… dzień dobry - Spojrzała na niego, odrobinkę bledsza niż zwykle, i wysiliła się na uśmieszek - Nie… trochę za dużo wina - Powiedziała.
- Chcesz coś na ból głowy? -spytał. Co prawda lekarstwa na kaca, przynajmniej skutecznego, nikt nie wynalazł, ale można było złagodzić niektóre jego objawy. - I nie sugeruję klin klinem - dodał, na co ją aż "trzepło".
- Tak, poproszę, jeśli można… - Melody postawiła na palniku "kozy" dzbanek z kawą.
John wyciągnął ze swej lekarskiej torby buteleczkę pełną tabletek. Podał jedną z nich dziewczynie.
- Popij wodą - powiedział. - Pięć minut i będzie lepiej - zapewnił. Melody zrobiła więc jak powiedział, bez żadnych protestów, pytań, czy ogólnych "ale". No i zajęła się przygotowywaniem śniadania…
John również sięgnął do swych zapasów i dołożył chleb kukurydziany, kawałek szynki i pęto kiełbasy.
- Trochę cukru do kawy - spytał - czy pijesz gorzką?
- Cukier, tak - Melody kiwnęła głową, kładąc patelnię na palenisko, po czym… machnęła gdzieś tam nogą, a właściwie stopą, w dziurawej skarpetce, świecąc dużym palcem, pokazując w ten sposób Johnowi, gdzie ów cukier?
Cukier był w plecaku Johna… użył jednak wskazanego. W metalowym pudełku, w kawałkach, które za kostki mogły być uznane tylko ze sporą dozą wyobraźni. Po paru sekundach John postawił pudełko obok kozy, wśród pozostałych zapasów.

- Pokroisz pomidory? - powiedziała Melody - Tak na cztery razy… tylko je najpierw opłucz wodą…
- Ze skórki też obrać? - spytał. - Niektórzy tak robią - dodał, sięgając po nóż.
- Emmm… pffff… - Wzruszyła ramionkami Melody - Jak tam chcesz - Uśmiechnęła się.
Zgodnie z tymi słowami John opłukał pomidory, pokroił, a jednego z nich obrał ze skórki, co nie było robotą ani łatwą, ani przyjemną. Do pozostałej roboty się nie mieszał, bo gdzie zbyt wiele kucharek...

Na posłaniu Elizabeth zaczęła się powoli wiercić od ruchu w wagonie. Podniosła głowę, która jej mocno pękała, w ustach miała sucho. Uniosła się na łokciach i z ledwo otwartymi oczami spojrzała na Melody i Johna. Zbyt wiele nie zauważyła, widziała ich jak rozmazane plamy.

- Zrobię jajecznicę z bekonem - Powiedziała do Johna Melody - To postawi nas na nogi po tym winie… też dostaniesz, nie będę taka żyła.
- Będę wdzięczny - uśmiechnął się lekko - ze nie pozwolisz współtowarzyszowi podróży umrzeć z głodu.
Zaczął kroić chleb.

Elizabeth zmusiła się do tego, aby usiąść i od razu złapała się za głowę.
- Dzień dobry - Powiedziała cicho, ale słyszalnie - Czuje coś smacznego.
- Dobry... - rzucił John, poświęcając Elizabeth krótkie spojrzenie.
Melody w skarpetkach, spodniach, i nieco rozchełstanej koszuli, odstąpiła od "kozy", i zbliżyła się do Dixon. Na mały moment gotowanie przejął John. Gregory była trochę blada, i zapewne skacowana, choć nie tak mocno jak właśnie Elizabeth.
- Wstawaj śpiochu, umyj buzię, i siadaj do śniadania - Powiedziała z uśmiechem dziewczyna, przyklękując przy jeszcze nieco rozespanej Elizabeth.
- Buzię? - Spytała nie do końca wiedząc co do niej mówi, ale po chwili bodźce dotarły do niej prawidłowo - A buzie… Najpierw muszę się napić… Masz może jeszcze trochę tej lemoniady? - Elizabeth spojrzała na nią kocimi oczami.
- Ktoś wszyyyyystko wypił, i to chyba nawet w nocy? - Powiedziała Melody rozglądając się po okolicy, i udając, iż nie chodzi o samą Dixon. W końcu podała jej bukłak z wodą - No chyba, że chcesz kawę?
- Jeśli nie chcesz czegoś mocniejszego, to zostały tylko woda i kawa - wtrącił się John.
- Na razie woda mi starczy. Pomożesz mi wstać? - Zwróciła się do Melody, która klęcząca koło niej. Ta pokiwała głową, wstała, po czym wyciągnęła obie dłonie do Dixon, a ta łapiąc za nie mocno podciągnęła się do góry.
- Jak ty możesz dzisiaj funkcjonować? - Zapytała przymykając oczy, co było spowodowane bólem głowy.

John, zajęty szykowaniem śniadanie, nie mieszał się do wymiany poglądów, a jedynie jej się przysłuchiwał.

- Ja wypiłam jedną flaszkę, a ty dwie? - Uśmiechnęła się lekko Melody i spojrzała na towarzyszącego im mężczyznę - John ma lekarstwa, może coś zaradzi? Mi pomogło…
- Jakie jedną? To co zrobiłaś z tą od Arthura? - Dixon też spojrzała na Johna - Serio masz coś na kaca?
- Na kaca to nie - odparł - chyba że chcesz coś znacznie mocniejszego od kawy. Ale na ból głowy coś się znajdzie. To czym jesteś zainteresowana - whisky czy tabletka?
- Zdecydowanie tabletka - Odparła bez zastanowienia "Ognista", którą aż wstrząsnęło na myśl o alkoholu.
John sięgnął do swych zapasów leków.
- Popij wodą - powiedział podając dziewczynie tabletkę, zamiast wody ognistej.
Dixon przyjęła tabletkę, sięgnęła też po wodę, aby zrobić tak jak polecił John. Po połknięciu spojrzała w stronę kozy.
- Co tam pichcicie? - W tym momencie zorientowała się też, że dopiero co przed chwilą opuszczony koc odsłonił jej ciało, które było ubrane jedynie w koszulę nocną - Przepraszam za mój strój, mam nadzieję, że cię nie gorszę? - Zaśmiała się delikatnie.
- Za chwilę się ubiorę.
- To Melody ma talent - odparł John. - Moim zdaniem to jajecznica i bekon.
- I nie, nie musisz się mną przejmować - dodał.

- To. Jest. Jajecznica - Poprawiła go dziewczyna - I miałeś jej chwilę pilnować…
- Przecież widzisz, że jest dopilnowana - odparł. - Przed momentem sprawdzona. Z pewnością się nie przypala ani nic złego się z nią nie dzieje. Sama zobacz.
- Taaaaa, i już prawie po niej! - Melody doskoczyła do patelni, po czym zaczęła w niej szybko mieszać, psiocząc pod noskiem.
- Przecież nic się nie przypaliło - powiedział John.

Elizabeth w tym czasie wróciła do miejsca noclegowego i zobaczyła jaki bałagan zrobiła ze swoich rzeczy wczoraj w nocy szukając koszuli nocnej i spodni. Przeszła w klęczki i zaczęła szukać czegoś, co mogłaby na siebie teraz włożyć.

Zdaniem Johna koszuli nocnej Elizabeth brakowało nieco do ideału, ale mimo tego nieźle podkreślała wypięte kształty dziewczyny. No a właścicielka chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, że owa koszula nie jest tak nieprzezroczysta, jak by można sądzić na pierwszy rzut oka. Ale wystarczyło uważniej się przyjrzeć, by dostrzec parę szczegółów, których dobrze wychowane panienki zwykle nie pokazują całemu światu.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-04-2022, 17:38   #46
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
- Jajecznicaaaa gotowaaaa! Siadajcie! - Powiedziała nawet nieco śpiewnym tonem Melody, ściągając patelnię z paleniska.
Słowa dziewczyny odwróciły uwagę Johna od ciekawych widoków. Ciekawszych, prawdę mówiąc, od jajecznicy, która wszak uciec nie mogła.
- Śniadanie... świetnie! - powiedział, wyciągając z plecaka miskę. Spojrzał w stronę Elizabeth.
- Przestań szukać nie wiadomo czego i chodź, bo jajecznica stygnie - dodał.
- Nie mogę znaleźć swoich spodni w tym bałaganie! - Powiedziała nadąsana Elizabeth grzebiąc w górce ubrań - Zniknęły podobnie niesamowicie jak lemoniada - Wstała zrezygnowana i spojrzała pół gniewem pół żartem na Melody sprawdzając, czy aby na pewno ta ma swoje spodnie.
- Nie ważne, jak zjem to zrobię porządek i od razu ubiorę się w normalny strój - wzruszyła ramionami i skierowała się do towarzystwa, aby posilić się ładnie pachnącą jajecznicą, chociaż zastanawiała się, czy uda jej się coś przełknąć. Usiadła na jednej ze skrzyń i zarzuciła nogę na nogę.
- Mi tam trochę bałaganu nie przeszkadza - powiedział John, dzieląc swą uwagę między szefową kuchni, a drugą ze współpasażerek.

- No to smacznego! - Melody postawiła na głównej skrzynce jadło, i można było w końcu się zabrać za śniadanie. Jajecznica z bekonem, chleb, masło, ser, pomidory, no i kawa…
- No to smacznego! - John przeniósł wzrok z biustu Elizabeth na jedzenie. Przełożył na swoją miskę część jajecznicy, dołożył kawałek chleba z masłem. - Pyszności, palce lizać - powiedział. - Co, zapewne, odnosiło się do śniadania, a nie do 'atutów' sąsiadki z naprzeciwka.

Elizabeth także nałożyła sobie jajecznicy, ale nie za wiele, wzięła też małą kromkę chleba, którą nieco posmarowała masłem. Wzięła pierwszy kęs… i z ulgą stwierdziła, że nie jest tak źle jak myślała. Nie wiedziała, czy zawdzięczać ma to swojemu organizmowi, dosyć rześkiemu powietrzu, wymienianemu przez szczeliny w deskach, czy może jednak doskonałej kuchni Melody.
- Pyfszne - Powiedziała żując jeszcze kawałek chleba, a czując, że może pozwolić sobie zjeść, nałożyła sobie więcej jajek i sięgnęła także po ser.
- Jajecznica, to jajecznica, chyba każdy potrafi… - Powiedziała Melody, i uśmiechnęła się - No ale dzięki…
- Ja to i wodę bym przypaliła. Więc mi smakuje podwójnie - Elizabeth także się uśmiechnęła - Co innego upolować, ale ugotować? To nie moja bajka.
- W razie konieczności pewnie coś byś upichciła, by nie umrzeć z głodu - powiedział John, z podobnym uśmiechem. - Ale co fachowiec, to fachowiec. - Spojrzał na Melody i lekko skinął głową.
- Ciekawe kiedy pociąg znowu się zatrzyma? - Zmieniła temat Melody.
- Szkoda, że nie spytaliśmy - odparł John. - Byłem przekonany, że stację będą częściej - dodał - a my jedziemy i jedziemy.
- Fajnie byłoby się wykąpać - Zamruczała Dixon - Ale i tak nie mamy co narzekać. Zawsze mogliśmy zostać i wąchać zapachy z wagonu obok. To była najlepsza decyzja… dzięki młoda, jakbyś nie zagadała, to nie mielibyśmy nic.
- Na razie kąpiel to marzenie ściętej głowy - uśmiechnął się John. - A ja też dziękuję za informację. Tu jest zdecydowanie przyjemniej, niż tam. Sam też bym nie wpadł na to, by spytać konduktora.
- Och przestaaaaańcie już… - Melody machnęła ręką - Też mi się czasem pomyśli - Zachichotała.
- Ale i tak warto by uczcić i pomysł, i pomysłodawczynię - stwierdził, z uśmiechem, John.
- Co masz na myśli? - Spytała Ognista wkładając do ust kawałek bekonu.
- Szampana nie mamy, na uściski pewnie nie reflektowałaby, ale... możemy ją popodrzucać - odparł. Elizabeth uśmiechnęła się delikatnie, powstrzymała się również od minimalnego zaśmiania. A Melody spoglądała z lekko uniesionymi brewkami.

- Chyba nie życzysz Melody nic dobrego, co? - Tym razem Dixon uśmiechnęła się bardzo szeroko.
- Z pewnością zdołalibyśmy ją złapać - stwierdził John. - Nic by się jej nie stało - dodał, przenosząc spojrzenia z Elizabeth na Melody.
- Hym… jesteś lekarzem, tak? Nie powinieneś wiedzieć jak zachowuje się osoba na kacu? - Pokazała rękoma na siebie.
- Do lekarza nie przychodzą osoby będące na kacu - odparł z uśmiechem. - Czyżbyś chciała powiedzieć, że prócz bólu głowy cierpisz też na zakłócenie koordynacji ruchów?
- Że co? - Spytała dziewczyna ze zdziwioną miną na Johna, a zatrzymując wzrok na Melody… a ta wzruszyła ramionkami. Chyba sama nie wiedziała, co to miało znaczyć, co właśnie John powiedział.
- A bardziej po ludzku? - Powiedziała Melody.
- Ręka nie nadąża za tym, co myśli głowa - odparł John. - I może nie zdołałabyś przejść paru metrów po prostej... z zamkniętymi oczami. I mogłabyś za późno wyciągnąć ręce i rozminęłabyś się z Melody. Ze spadającą Melody, która musiałaby liczyć tylko na mnie. - Uśmiechnął się.
- Ahaaa… - Melody kiwnęła głową, i… wystawiła język do Johna - Nikt mnie nie będzie podrzucał - Dodała z lekkim uśmiechem.
- Cóż... Gratulacje z serdecznymi uściskami też odpadają? - upewnił się.
- Obejdzie się, dziękuję - Uśmiechnęła się sympatycznie Melody.
- Ale się objadłam - Zmieniła temat Elizabeth - Dziękuję, w zamian mogę to pozmywać… ale to chyba na przystanku? Chyba, że John ma więcej zapasu wody? - Spojrzała pytająco na mężczyznę.
- Mam trochę... Nie samym burbonem żyję - dodał - ale chyba lepiej poczekać do stacji. Jeśli ten pociąg będzie jechać i jechać, to w końcu się okaże, że każda kropla wody jest cenna - zażartował.
- No to wymyje na stacji… chyba, że znów się urżniemy - Spojrzała na Melody i zaśmiała się, w czego trakcie zaczkała i roześmiała się jeszcze głośniej. Melody zaś głośno odetchnęła, jakby tak z przejęciem.
- Tobie dalej mało? - Parsknęła.

Dixon szybko przestała się śmiać i przyłożyła dłoń do ust.
- Nie - Jej głos był nieco stłumiony przez rękę - Na razie mi starczy. Ale została jeszcze jedna butelka… i trochę przekąsek. Szkoda, żeby się zmarnowały - Odciągneła dłoń i położyła ją na swoim udzie, a na jej ustach pojawił się niewinny uśmieszek.
- Ty byś się lepiej ubrała - Mrugnęła do niej Melody, po czym nagle podeszła do Dixon, przyłożyła jej dłoń do ucha, po czym i usta, i szepnęła - Wiesz o tym, że twoja koszula nocna jest półprzeźroczysta?
- Co? - Szepnęła również Elizabeth i spojrzała w dół - Kurcze, nie ta koszula… - Spojrzała na Melody i trąciła ją ręką w ramię.
- Dlaczego nic mi durna nie mówisz? - Powiedziała dalej szeptem, wystawiła jej język, odwróciła się i ruszyła w stronę swoich ubrań nadto kręcąc tyłkiem…

A wtedy zaczęło się dziać coś dziwnego z pociągiem. I pojawiły się po chwili jakieś krzyki? I wystrzały??

Melody wskoczyła na pobliską skrzynkę, po czym zerknęła przez małe okienko wagonu.
- Jasny gwint!! Indianie atakują pociąg!! - Krzyknęła dziewczyna.

John przestał się gapić na tyłek Elizabeth. Skoczył do drzwi wagonu i przesunął je nieco w bok, tworząc niezbyt szeroką szparę. I ujrzał dokładnie to samo, o czym mówiła Melody - bandę czerwonoskórych sukinsynów, cwałujących na swych wierzchowcach i ostrzeliwujących pociąg.

Elizabeth jakby zapomniała o tym, że miała się ubrać, bo obecnie były sprawy ważniejsze niż zakrycie półnagiego tyłka. Na słowa Meloy, będąc akurat przy swoich rzeczach złapała za swoje colty, szybko sprawdziła cylindry, które były załadowane. Złapała też paczkę naboi i ruszyła w stronę drzwi przeciskając się koło Johna, praktycznie przylegając do niego, aby zerknąć przez szczelinę, którą zrobił w drzwiach.
- Kurwa… no nie miały kiedy pieprzone Indiańce atakować… - Powiedziała z wyraźną złością Dixon.
- To my mieliśmy zrobić napad na pociąg, a tu na nas napadają. - John pokręcił głową. - Co za czasy...

Melody zeskoczyła ze skrzynki, i szybko chwyciła swój pas z bronią, zakładając go. Następnie złapała zaś za swojego Winchestera, i spojrzała na Elizabeth i Johna.
- Z obu stron? - Powiedziała, i ruszyła do drugich drzwi wagonu, by sprawdzić…
- Z obu stron - potwierdził John. Zrobił parę kroków, zabrał swoją broń i wrócił do Elizabeth z coltem w dłoni.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 10-04-2022, 11:29   #47
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Po paru chwilach celowania, John ustrzelił z colta jednego z atakujących indian, który spadł z pędzącego konia…

Elizabeth załatwiła dwóch, również z rewolweru. Jeden spadł z rumaka, drugi zgiął się wpół, i zwolnił, zostając gdzieś z tyłu.

Po drugiej stronie wagonu, Melody z zaciętą miną otworzyła tak na pół metra drzwi, po czym przyklęknęła na jednym kolanie. Uniosła Winchester i bam-klik-klak, bam-klik-klak, bam-klik-klak, bam-klik-klak! Strzał i przeładowanie Winchestera, i tak w kółko. Spadający z konia trup. I następny. Kolejny indianin oberwał, po chwili został dobity, również zleciał.

Dixon była uradowana, że mimo kaca jej oko oraz ręka nie cierpią na zakłócenia koordynacji ruchowej z powodu kaca, jakby to powiedział stojący obok niej lekarz, i ustrzeliła dwóch, chociaż jeden dalej trzymał się siodła. Odciągnęła kurek w Colcie, z którego strzelała.
- Dwóch - Wyszeptała sama do siebie i wycelowała broń w kolejnego Indiańca jadącego w ich stronę przy pociągu.
- Biorę tych z prawej! - Krzyknęła do Johna i wystrzeliła kolejne dwa pociski ze swojej broni w dwóch różnych osób, dobrze celując. I trafiła jednego w łeb! Zleeeeciał pięknie z konia. Elizabeth przymierzyła się do drugiego strzału, i… rewolwer zrobił jedynie "klik". Co jest kurde? Felerny nabój?? Elizabeth szybko przerzuciła oba Colty między dłońmi, odciągnęła kurek w drugim i znów wycelowała.

- Ok - odparł John, po czym strzelił do kolejnego jeźdźca, najbliższego z tych, których miał po lewej stronie. Trafił czerwonoskórego w ramię, ten zawył, zwolnił na swoim rumaku… był wyeliminowany z dalszych wydarzeń.

Melody strzeliła znowu trzy razy, piekielnie szybko przeładowując Winchestera. Kolejny trup, następny zraniony, a potem pudło…

Indianie goniący za pociągiem, od czasu do czasu strzelali z rewolwerów, ze strzelb, oraz z łuków. Większość pocisków trafiała w wagon, wiele leciało w powietrze… ale jedna kula trafiła. A właściwie to drasnęła Elisabeth po ramieniu, przelatując równocześnie blisko twarzy Johna. Dixon syknęła, schowała się za drzwiami, oparła o nie plecami, jednocześnie kładąc zaciętego Colta na podłodze i łapiąc się wolną ręką za draśnięcie, z którego zaczęła sączyć się minimalnie krew.

Do Melody też strzelano… ale bardzo niecelnie. Najbliższa strzała wbiła się w drzwi wagonu dobre półtora metra od dziewczyny.

Przetrzebieni indianie goniący za pociągiem, zdecydowanie zaczynali sobie odpuszczać, zwalniając tempo, i powoli zostając w tyle…

John już miał strzelić, by do końca zniechęcić napastników, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. A nuż by nie trafił, a naboje na drzewach nie rosły.

- No chyba obroniliśmy pociąg - powiedział, nie do końca poważnym tonem. Spojrzał na ramię dziewczyny. - Boli? - spytał. Raczej pro forma.

Ognista znowu byłaby gotowa stanąć w drzwiach i strzelać do zasranych Indiańców, jednak słowa Johna o obronie spowodowały, że została na miejscu.
- Nic mi nie będzie - Spojrzała na czerwone ślady na oderwanej dłoni - Piecze i szczypie, nic więcej. Co tam się dzieje? - Przekręciła się i wychyliła nieco głowę za drzwi.
- Na pewno wszystko ok? - Spytała Melody, spoglądając na Elizabeth ze zmartwioną miną. Sama Dixon zaś, wpatrywała się w tyły pociągu… zauważając jakiegoś indiańca na dachu jednego z wagonów pasażerskich!
- Są na dachu! - Wykrzyknęła Ognista i wiedząc, że go nie ustrzeli z tej pozycji, schowała się i spojrzała na sufit wagonu - Tam - Wskazała palcem na klapę znajdującą się na górze.
- Tylko jak tam wejdziemy? - Zapytała rozglądając się wkoło.
- Gdzie ty chcesz włazić?? - Powiedziała Melody - Jesteś ranna!
- Nie bądź śmieszna, ledwo mnie trafił - Parsknęła Elizabeth - Zróbcie jakieś wejście, ja muszę przeładować cylinder - Podniosła swojego Colta z podłogi razem z paczką amunicji w celu usunięcia niewypału i załadowaniu świeżych naboi.
- Postawimy dwie-trzy skrzynie, jedna na drugiej, a wtedy da się dosięgnąć do tej klapy - powiedział John, zabierając się za stojącą w miarę blisko skrzynię, by przesunąć ją i ustawić pod klapą.
- A może ty pójdziesz? - Melody spytała Johna, pomagając ustawiać skrzynki.
- Panie mają pierwszeństwo - zażartował zagadnięty. - Elizabeth z pewnością strzela lepiej, niż ja, ale poza tym masz rację. To nie jest robota dla kobiety.

Dixon podniosła lekko głowę i uśmiechnęła się szyderczo.
- No pewnie, bo robota dla kobiety to gotowanie, sprzątanie i zmiana pieluszek?
- Spytała ironicznie - Ale śmiało, idź skoro uważasz, że wykonasz zadanie lepiej, przecież jesteś MĘŻCZYZNĄ - Kończąc lądować bębenek załadowała go do rewolweru, a niewypał wrzuciła do pudełka z amunicją, aby sprawdzić, czy uda się później coś z niego odzyskać, czy to już zwyczajny śmieć. Usiadła po turecku na podłodze opierając się plecami o skrzynię i patrzyła. Melody z kolei zerknęła jeszcze raz przez jedne i drugie drzwi wagonu, czy na pewno indianie sobie odpuścili…
- Jakby nie było, to Melody zasugerowała, żebym ja poszedł, a nie ty - odparł spokojnie John, w najmniejszym stopniu nie przejmując się słowami Elizabeth. - Więc ją spytaj, dlaczego uznała, że się lepiej niż ty nadaję do tej roboty.
Uzupełnił naboje w bębenku, schował rewolwer, a potem zaczął wchodzić na piramidę skrzynek.

Dixon prychnęła niezauważalnie. Bardziej do siebie niż, niż do Johna. A jedyne co pomyślała, że John jak to mężczyzna, zamiast wziąć sprawę na klatę, to chowa się za kiecką panny.
- Dajcie se po szlagu, albo buziaka - Powiedziała Melody i krótko się zaśmiała, wracając do piramidy skrzynek, i dla bezpieczeństwa je nieco przytrzymywała, gdy John wchodził. Wszystko się niebezpiecznie telepało…

Elizabeth patrzała na Johna, który ledwo trzymał się na pośpiesznie ustawionych skrzyniach i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Później jej wzrok powędrował na ranę, czując jak ja piecze i mina jej zrzedła.
- Widziałaś? - Wskazała na czerwoną plamę na ramieniu - Rozpieprzył mi rękaw… Przecież to się nie spierze, taka ładna koszula… - Powiedziała z żalem w głosie.
- Dobrze, że tobie się nic większego nie stało - Powiedziała Melody, spoglądając w stronę Elizabeth - To by trzeba trochę przemyć, i założyć jakiś bandaż?
- No ale koszula - Narzekała dalej Ognista - A co do rany to mamy doktorka, skoro z bólem głowy sobie poradził to i z tym, he?
- Masz pretekst, żeby teraz spać bez - Wypaliła nagle Melody, i się głośno roześmiała. A John informował je właśnie o jakiś odwiedzinach indiańca… na dachu??

Elizabeth popatrzyła jak John wspina się ze skrzyń na dach i znika na nim. Dziewczyna wstała i podeszła do chwiejącej się konstrukcji.
- Trzymaj te skrzynie, żeby tak nie latały, wchodzę do niego.
- Ranna, bosa, i w koszuli nocnej?? - Melody spojrzała krzywo na Elizabeth - Ty trzymaj, ja wejdę!

Elizabeth jedynie westchnęła. Jakoś nie miała ochoty się kłócić, bo ból głowy znów się nasilił, więc ostentacyjnie pokazała jak łapie za skrzynie. Jednak po dosłownie sekundzie uśmiechnęła się szczerze do Melody.
- Uważaj tam na siebie młoda - Powiedziała puszczając do niej oczko - Mamy jeszcze butelkę wina do wypicia - I zachichotała.
- A ty się ubieraj - Uśmiechnęła się Melody, wspinając się po skrzynkach… a wtedy na dachu padły dwa strzały, a po paru chwilach odezwał się do nich John, zaglądając do wnętrza wagonu.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 10-04-2022, 12:46   #48
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
John zaklął pod nosem. Zachwiał się, gdy skrzynki pod jego nogami się zatrzęsły, ale nie zleciał. Na szczęście.
Na szczęście klapa była na wyciągnięcie ręki. Chwycił za uchwyt i sprawdził, czy klapę da się podnieść.
Odsunął zasuwę i uchylił klapę, mając widok na tyły pociągu… jeden z indiańców biegł w kierunku Johna, ale był jeszcze oddalony o 2 wagony. Kolejny, znikał właśnie między wagonami pasażerskimi w dół. A konstrukcja na której "Doc" stał, chybotała się w cholerę…
- Jeden chce nas odwiedzić - powiedział, spoglądając w dół, na dziewczyny. A potem spróbował wydostać się na dach, by znaleźć się tam, zanim piramida skrzynkowa się rozsypie. I po chwili się udało, John był na dachu pociągu… a skrzynki się nie rozsypały. Pociąg zaś nadal szybko jechał, był spory pęd wiatru, i doktor o mało nie stracił kapelusza. Na samym dachu wagonu było zaś zdecydowanie niebezpiecznie, i to nie tylko z powodu nadciągającego już z bojowym wrzaskiem indiańca z tomahawkiem w łapie, który był już na wagonie towarowym numer dwa.
- Przeklęte baby... - rzucił w przestrzeń John, po czym wyciągnął colta. Nie bawił się w strzelanie z biodra. Nie miał zbyt wiele czasu, ale wycelował i pociągnął za spust. A w pogotowiu miał już derringera.

Kula trafiła podbiegającego czerwonoskórego w bebechy, ale… jakby to na nim nie zrobiło wrażenia. Z rykiem rzucił tomahawkiem w "Doca". Ten próbował jakoś się choć minimalnie poruszyć, wykonać unik, co było podwójnie utrudnione, na dachu pędzącego pociągu.
Pieprzona, indiańska broń wbiła się w lewe udo Johna, a sam pieprzony czerwony wyciągał właśnie nóż, będąc już o trzy kroki od "Doca"... który ponownie strzelił do niego z colta. I tym razem trafił już przeciwnika w tors, a ten z urwanym wrzaskiem poleciał w bok, i w końcu spadł z dachu pociągu.
- Niech cię diabli... - powiedział John, siadając na dachu wagonu. Schował colta, kwestię uzupełnienia nabojów odkładając na później. A potem obrócił się i spojrzał wgłąb wagonu.
- Gość sobie poszedł - powiedział… widząc wspinającą się po skrzynkach do niego Melody. - Ale przyda mi się moja torba - dodał. - Możesz mi ją podać?
- Jaką torbę? - Powiedziała Melody.
- Tę czarną, z literami MD - odparł.
- Nie ruszaj się, ja ją podam - Powiedziała Dixon do Melody i poszła do rzeczy Johna i po chwili rzeczywiście znalazła torbę z literami MD.

- Łap! - Nieco krzyknęła podając torbę do góry - Załatwiłeś wszystkich?
- Nas chciał odwiedzić tylko jeden - odparł John. - Drugi poszedł w gości do pasażerów. Ale sądzę, że go przyjmą bardzo gorąco - dodał, odbierając torbę.
- A ten mój, zanim poszedł, zostawił coś na pamiątkę - dorzucił kolejną informację.
Wyciągnął przeklęty toporek, który na szczęście nie wbił się tak głęboko, jak mógł. A potem zaczął prowizorycznie opatrywać ranę.
- Wchodź na górę! - Krzyknęła na Melody - Jedna z nas musi tam pójść, a druga przypilnuje Johna na dachu. Nie jestem pewna czy tam siebie z nim poradzą, a jak sukinsyn w trakcie jazdy rozłączy sprzęg, to na pewno lokomotywa się zatrzyma, a wtedy dogonią nas tamci.

Melody wdrapała się w końcu całkiem na górę, po czym znalazła obok Johna. Przez chwilę patrzyła, jak ten opatruje sobie nogę, a potem spojrzała na tyły pociągu.
- Jest ich tam kilku? Już weszli do wagonów? - Przeniosła wzrok na mężczyznę - To idziemy? Czy nie dasz rady?
- Jednego widziałem. Pewnie zszedł z dachu po drabince. albo zeskoczył. Dam - podniósł się. - Ale nie chciałem do końca zapaskudzić spodni.
Toporek zrzucił na dół uważając, by nie trafić Elizabeth, która właśnie próbowała wejść na szczyt dachu po skrzyniach, zrobiła jeden krok, drugi… i trzeci się już nie udał. Jedna ze skrzyń osunęła się w bok, Elizabeth straciła równowagę i zaczęła spadać razem ze skrzynią, jednak w ostatniej chwili przesunęła ciężar ciała na drugą stronę i udało jej się złapać skrzyni, która stała wyżej. Zarzuciła nogę i udało jej się wspiąć na górę. Bez problemów przyszło jej wspięcie się na sam dach, robiąc szybkie podciągnięcie.

Gdy znalazła się na górze spojrzała na zakrwawione banderze Johna na jego nodze.
- Nie żartuj, jesteś ranny. Przecież mogę pójść - Spojrzała w tył wagonu, widok przysłaniały jej włosy, które pęd wiatru pchał na jej twarz - Do którego weszli?
- To tylko draśnięcie - odparł. - A tam mogą być ranni. Naprawdę chcesz tam iść półgoła? - zmienił temat. - Mi to się podoba, ale wiesz...
- Był tylko jeden i zniknął między tamtymi wagonami. - Wskazał miejsce, dając równocześnie dziewczynie czas na przemyślenie paru spraw.
- Wiesz, że są ważniejsze sprawy niż kawałek dupy i cycka na wierzchu? - Powiedziała Ognista nad wyraz spokojnie jak na nią - Ale jak uważasz, że dasz rady to idź. Ja poczekam, będę obserwować, czy nie nabiegają kolejni.
- Wiem, że są, ale uwierz mi, że nie jesteś tam potrzebna na... tychmiast - dokończył uznając, że słowo 'gwałt' raczej by nie pasowało, szczególnie w obliczu nader zachęcającego stroju dziewczyny. - Załatwimy z Melody co trzeba i wrócimy - zapewnił.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-04-2022, 17:01   #49
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Oppenheimer trafił jednego z czerwonoskórych w bok, ten chwilę jeszcze trzymał się jakoś na pędzącym rumaku, po chwili jednak spadł. Żadnego kontrataku nie było… przynajmniej na kilka najbliższych sekund.

Wesa posłał strzałę w jednego z koni. W sumie szkoda było zwierzęcia… trafił powyżej przedniej nogi. Wykluczyło to z walki zarówno rumaka, jak i jeźdźca…

James przy drugich drzwiach wagonu strzelił kilka razy z Winchestera. Zranił jednego indianina w bok, poprawił mu w biodro, ale typek nie spadł z konia. Był za to stanowczo wyeliminowany… przy kolejnym spudłował.

Arthur znów uchylił drzwi na niewielką szczelinę i włożył w nią lufę szukając dogodnego celu. Wyglądał jak zamachowiec skrytobójca, skryty za kurtyną w teatrze i tak się też czuł. Daleko mu było do zabijaków i rewolwerowców pokroju herr Langforda gotowych w samo południe stawiać czoła podobnym sobie. Lubił cichą, czystą robotę i nawet w takiej sytuacji nie zmieniał swoich przyzwyczajeń chociaż nóż musiał zastąpić rewolwer. Gdy w polu widzenia pojawił kolejny czerwonoskóry, Oppenheimer pociągnął za spust. Jeden z czerwonoskórych oberwał w tors, po czym zwiotczał na rumaku…

Wesa nie czekał, nie gratulował sobie celnego strzału, ani nie klepał się po plecach. Z zaciętą miną chwycił zaraz kolejną strzałę, naciągnął cięciwę i wycelował w następnego jeźdźca któremu zamarzył się rabunek. Zafurkotały lotki… ten strzał był jeszcze lepszy niż poprzedni. Koń oberwał prosto w szyję, i brutalnie wyrżnął o ziemię, upadając w trakcie galopu. A siedzący na nim indianin wystrzelił w przód, i też zarył pyskiem o glebę, po czym jeszcze chwilę się turlał bez ładu i składu.

James strzelał dalej, korzystając z szybkostrzelnej broni. Zamierzał posłać czerwonoskórym tyle ołowiu, ile było w magazynku. Kolejnym strzałem załatwił następnego indiańca. I znowu wystrzelił i… strzelił w niebo, gdy pędzący pociąg lekko na czymś podskoczył. Trzecim strzałem zranił nowego dzikusa…

Żadna strzała, ani kula z rewolweru, czy i z indiańskich strzelb, nie trafiła nawet w pobliże miejsc, skąd strzelali trzej mężczyźni. Sami czerwonoskórzy zaś, mocno przetrzebieni, najwyraźniej sobie odpuścili napad na pociąg, zwolnili bowiem galop, i po chwili zostali w tyle względem pędzącego "żelaznego rumaka". Było po wszystkim?

- Żałosne - skomentował Oppenheimer obserwując odwrót czerwonoskórych - Jak psy ścigające i obszczekujace dyliżans.
- Mhm - zamruczał Wesa ze swojego miejsca, zgadzając się z Arthurem i dalej wbijając spojrzenie w Indianów zostawianych w tyle, jakby spodziewał się że zaraz znowu zaczną gonić pociąg.
- Pójdę sprawdzić, co u innych - James przełożył winchestera na plecy, poprawił pasy z rewolwerami i ruszył na dach, wspinając się przez otwarte drzwi, używając jako podpórki przy wspinaczce metalowych okuć zamka.
- Niech indianin nie wychodzi na zewnątrz. Jeszcze go zastrzelą - rzucił do Oppenheimera wychodząc na zewnątrz. Krzepy mu nie brakowało, więc zamierzał użyć jej, by szybko wdrapać się na dach, unikając zbytniego zmęczenia. Zamierzał wpierw zapytać, czy nic nie stało się dziewczynom i doktorowi, a potem przejść dalej, do wagonów pasażerskich aby sprawdzić, czy nie zapodział się tam jakiś słabiej wychowany, rdzenny amerykanin.

- Do Indianina można mówić bezpośrednio - mruknął pod nosem Wesa, chwytając za kołczan i dreptając pod przeciwległą ścianę.
Oppenheimer z niezrozumieniem przyglądał się cyrkowym poczynaniom rewolwerowca, ale nie skomentował tych tanich popisów głupiej odwagi. Herr Langford nie wyglądał na człowieka, który bierze sobie zdanie innych do serca. W czasie kiedy bandzior wspinał się na dach pociągu, Arthur uzupełnił magazynek rewolweru i schował broń do kabury. Zasiadł na swoim posłaniu, oparł o drewnianą ścianę wagonu, oceniająco spojrzał na Wesę. Wiedział, że czerwonoskóre zwierzęta mają swoje własne klany i plemiona, ale łączył ich przecież wspólny wróg. Zastanawiał się co czuł ten chłopak stając w obronie potomków ludzi, którzy dla kawałka ziemi wyrzynali w pień jego przodków. Ile to go musiało kosztować?

- Dokonałeś słusznego wyboru chłopcze. Dobrze mieć cię po swojej stronie – zwrócił się w końcu wprost do czerwonoskórego, po raz pierwszy odkąd spotkali się w rezydencji McCoya.
- Prosty wybór - zwięźle odparł Nahelewesa, sadowiąc się parę kroków od Oppenheimera i dobywając rewolweru. Ciemne spojrzenie wbite było w otwartą przestrzeń naprzeciwko nich w razie gdyby jakiś nieznajomy planował wtargnąć do wagonu, ale nie mógł sobie odmówić skonfundowanego zerknięcia w stronę Arthura. Jakby jego słowa zaskoczyły Indianina, albo nie do końca zrozumiał przesłanie za nimi skryte.
 
Aro jest offline  
Stary 10-04-2022, 19:10   #50
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
James wspinał się mozolnie po drzwiach wagonu towarowego jadącego pociągu… co było dosyć trudnym zadaniem. Ale jakoś sobie radził, i po chwili w końcu znalazł się na dachu. A tam na drugim wagonie licząc od strony lokomotywy, tam siedział już John, Melody, i Elizabeth… w koszuli nocnej?? Wyszli przez klapę w dachu własnego wagonu, której(faktycznie była) James nie zauważył?
James ruszył szybko w kierunku wagonu, na którym siedziała widoczna trójka. Nie zamierzał jednak wdawać się w przydługie konwersacje, bo wiało na tym dachu od pędu powietrza.
- Cali? - zainteresował się James zerkając na Elisabeth i jej dosyć egzotyczny strój. Zdjął z pleców winchestera, zdjął skórzaną kurtkę i podał ją kobiecie patrząc na nią znacząco.
- Elizabeth lekko ranna, "Doc" trochę bardziej - Powiedziała od razu Melody.
- Mi nic nie jest i dzięki, strasznie tu wieje… nie było kiedy się ubrać - Puściła do niego oczko biorąc kurtkę i szybko ją na siebie zarzuciła.
- Dobra. Kto jest zdolny aby strzelać, może iść za mną. Sprawdzimy, czy nikt się nie zapodział.- James skinął w stronę wagonów pasażerskich, chwycił winchestera i ruszył przodem.
- Co najmniej jeden dostał się do środka - powiedział John. Wstał i podniósł swoją torbę. - Ale nie sądzę, by jeszcze cieszył się dobrym zdrowiem.
Ruszył w ślad za Jamesem. To, że james usiłował 'objąć dowodzenie' było zabawne, ale Johnowi a tym momencie to nie przeszkadzało. Zawsze istniała szansa, że pasażerowie, przestraszeni napadem, zaczną strzelać do wszystkiego, co się rusza. A wtedy lepiej, by celem został kto inny, a nie chcący nieść pomoc doktor.
- To wy idźcie, ja zostaję jak ustaliliśmy i pilnuje boków - Elizabeth usiadła na wagonie, aby łatwiej było jej utrzymać równowagę - Jakby ktoś pojawił się w zasięgu wzroku to wystrzelę w powietrze.
James kiwnął głową aprobując jej wybór i nie tracąc więcej czasu, i szedł już szybkim krokiem w kierunku pierwszego wagonu pasażerskiego.

Po chwili James, John, i Melody sprawnie zeszli z dachu wagonu towarowego i stanęli przed drzwiami do wagonu pasażerskiego, zaglądając przez szybę… a tam działy się dosyć mocne sceny.

Jakiś mężczyzna był martwy, leżąc na podłodze z tomahawkiem w torsie. Przerażeni pasażerowie siedzieli skuleni na swoich siedzeniach, kobiety i dzieci płakały, a dwóch indian wszystkich terroryzowało.

Jeden z rewolwerem w dłoni, drugi z tomahawkiem, zbierali od pasażerów ich kosztowności do jakiegoś worka.

James nie wahał się ani chwili dłużej. Odłożył winchestera na podłogę wagonu w taki sposób, aby nie spadł gdzieś w trakcie walki, sięgnął do kawaleryjskiej kabury, dobywając Schoefielda, i ruszył do środka. Zamierzał zaatakować w momencie, w którym obaj grabili, bo zaskoczenie było czasem połową sukcesu. Jednakże rewolwerowiec nie zamierzał poprzestać na jednym celu. Jednotaktowy rewolwer umożliwiał pewien strzelecki trik, który James mógł w tej chwili użyć, korzystając z faktu, iż obaj czerwonoskórzy znajdowali się w jednej linii strzału, i ewentualne pudła trafiałyby w takim wypadku albo w podłogę wagonu, albo w sufit. Siekanie, bo tak zwano ową sztuczkę w gwarze rewolwerowców polegało na ściągnięciu spustu i uderzaniu drugą dłonią kurka rewolweru.
To, co działo się za oknem sprawiło, że John dobył colta. Gdy tylko James wkroczył do akcji, Doc stanął tuż obok niego i również pociągnął za spust.

James strzelił dwa razy do pierwszego z czerwonoskórych, trafiając go w tors… indianiec padł, samemu raz w przedśmiertnym podrygu szarpiąc za spust, i strzelając w sufit. Drugi oberwał właściwie śmiertelnie raz , a dobił go "Doc".

Kobiety i dzieci piszczały. Było jednak już w sumie po wszystkim…
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172