Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2022, 17:55   #80
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Pogawędka z Brodertem nie przyniosła Sherwynn żadnych przydatnych dla śledztwa informacji. Skandal obyczajowy dotyczący córki Tobyna nie wydawał się jej istotny w kontekście sprawy, choć mógł mieć jakiś wpływ na być może nie do końca przypadkowe podłożenie ognia i wynikającą z tego śmierć kapłana oraz jego potomkini. Jednak niemal na pewno nie sięgał losów pośmiertnych obojga i czarnej magii, bowiem mogiła Nualii nie została naruszona.


Cytat:
- Nie wiem, czy też tak masz, Sherwynn, ale jak tylko Foxglove pojawia się w polu widzenia, to mam ochotę wziąć nogi za pas, jak najdalej od niego. Może i nie odstrasza aparycją, ale ma w sobie coś... dziwnego. Poza tym nie lubię takich zalotów - rzuciła do towarzyszki i upiła wina z kubka.
— Naprawdę? — zdziwiła się bardka, odrywając wzrok od czerwonej toni trzymanego wina. — Biorąc pod uwagę twoją aparycję i posiadane koligacje, zdawać by się mogło, że będziesz wręcz przyzwyczajona do tego typu zachowań.
Przeniosła wzrok z Verny na leżący w pobliżu, otrzymany od Foxglove'a bukiet róż.
— Jegomość jest irytujący i trywialny. Ale nie dużo bardziej niż inni zuchwali adoratorzy — rzekła z pozycji osoby doświadczonej w temacie. — Zasadniczo poza otoczką i objętością mieszka dostrzegam niewiele istotnych różnic między przeciętnym karczemnym zalotnikiem a takim z wyższych sfer. Ten pierwszy z reguły ma mniej ogłady, lecz tego drugiego trudniej spławić, bo uważa, że z racji urodzenia więcej mu się należy. I bardziej kłopotliwe jest wybicie mu zębów, gdy staje się zbyt nachalny...
Zakończyła z czupurnym uśmiechem.


W czasie gdy inni poszukiwacze przygód udali się na felerne polowanie, lub odbywali służbę, Sherwynn udała się do biblioteki „Droga na północ”. Zainteresowana była wszelkimi informacjami dotyczącymi dawnej historii Sandpoint, zwłaszcza tamtejszego kultu Desny i miejsca, na którym stała odbudowana katedra, a także czarnomagicznych paktów i rytuałów, które mogły być rozłożone w czasie i zawierać jako komponent kości zmarłego kapłana.

Kilka godzin później, po porządnym wymęczeniu Veznutta Parooha i przewertowaniu interesującej ją części jego księgozbioru, bardka postanowiła porozbijać się nieco po mieście, korzystając z dobrodziejstw swej sławy i urody. Odbyła liczne pogawędki z mieszkańcami, wypiła postawione jej drinki i skorzystała ze szczodrych poczęstunków, dała się nawet namówić na parę króciutkich występów. Na końcu zaś, jakby mało było jej wrażeń, wylądowała w „Worku Tłuściocha”. Tam, jeśli naprawdę potrzebowała więcej emocji, to dość szybko je znalazła. Zaledwie kwadrans od przybycia, podczas gdy sączyła piwo, stojąc oparta o szynkwas, zaczepił ją jeden z pijanych żeglarzy. Wytatuowany i żylasty osobnik o podejrzanym obliczu z szerokim kordem przy pasie.
— Hej, Bohaterko Sandpoint! Mój kolega niezwłocznie potrzebuje ratunku, pomożesz mu?
Rudowłosa najemniczka odwróciła twarz w stronę marynarza i spojrzała nań spod nieco opuszczonych brwi. Nie raz bywała w tym i podobnych szynkach, stąd czuła pismo nosem, spodziewając się raczej podstępu, lub głupiego żartu.
— Doprawdy? A gdzież on się znajduje i jakiej pomocy oczekuje?
— O tu! — mężczyzna ordynarnie klepnął się poniżej pasa, wybuchając obleśnym śmiechem, w czym zawtórowali mu koledzy z pobliskiego stolika.
— Tego typu bohaterki radziłabym twojemu „koledze” poszukać w „Różowym Kociaku”. Znajomy sobie chwali. Zresztą, nie zwykłam pracować ze szkłem powiększającym.
Na czym poprzestała, wracając do swojego trunku. Nie spodziewała się jednak, że sprawa się na tym zakończy.
— Słuchaj panienko minstrelko, ja nie chcę zwykłej kurwy. Zwłaszcza że chodzą słuchy, iż dobrze grasz na flecie... He, he.
Pijak w śmiałym odruchu wyciągnął lewą rękę, by ją dotknąć, lecz dziewka szybko ubiegła ten zamiar, zamykając jego nadgarstek w żelaznym uścisku dłoni.
— Dobrze ci radzę bratku, wróć lepiej do swojej szklanicy, bo napytasz sobie biedy — wycedziła przez zęby, przy użyciu brutalnej siły przyciągając go bliżej.
Żeglarz wił się i szarpał, aż zrobił się czerwony na twarzy, mimo ciężkiej okrętowej pracy i przewagi wzrostu za nic nie mógł wyrwać się z tej pułapki. Niefortunnie dla niego, wbrew prowokacyjnej niewieściej prezencji, Sherwynn nosiła miecz nie od parady i miała dość pary w rękach, by zginać podkowy. Stawka jednak szła o jego dumę, więc mężczyzna nie zamierzał dawać za wygraną. Po chwili zdesperowany niczym wilk w potrzasku odruchowo sięgnął drugą ręką ku swej broni. Wtedy jego oponentka gwałtownie szarpnęła nim przy użyciu całej dostępnej jej siły, srodze rozbijając jego głowę o blat kontuaru. Pijak runął na podłogę bez czucia, zaś bardka spojrzała przepraszająco na szynkarza, szybko dopiła piwo, zostawiając przy okazji parę monet za kłopot i oddaliła się jak najszybciej, żeby nie wywołać większej awantury. Na którą w zasadzie po cichu liczyła, w ostatniej chwili dając sobie spokój jedynie dlatego, że Mharcis i szeryf Hemlock nie byliby z tego powodu zbytnio zadowoleni. Za co powoli przestawała ich lubić...


Kilka ulic dalej, rozsiadła się na schodkach jakiejś kamienicy, czując, jak powoli schodzi z niej alkohol i adrenalina. Wtem drgnęła, bowiem gdzieś z tyłu pojawiła znienacka się jakaś obca sylwetka. Na szczęście szybko okazało się, że należy do zwykłego dziecka, na co odetchnęła z ulgą.
— To jakiś instrument? Jest pani muzykantką? — zapytał nieco nieśmiało liczący niespełna dziesięć wiosen chłopiec o umorusanej twarzy, ubrany w brudny i mocno pocerowany lniany przyodziewek, wskazując palcem na zwisającą z jej pleców lutnię.
— To jest lutnia. I w zasadzie nie jestem zwykłą muzykantką, a bardką.
— Bardką? A to jakaś różnica? — pachole wydawało się szczerze zbite z tropu.
— Tak, jest pewna różnica — odparła mu cierpliwie. — Bardka jest śpiewającą i grającą na instrumencie wagabundką, opowiadaczką i awanturniczką. Wszechstronną artystką szukającą tajemnic, ciekawych historii i zaginionej wiedzy. Potrzebuje bowiem konkretnych wydarzeń i doświadczeń jako inspiracji dla swoich wyjątkowych ballad. Nie jestem zatem prozaiczną muzyczną rzemieślniczką, która gra na uroczystościach czy do jadła i zwyczajnie zabawia gawiedź. Tacy jak ja potrafią swoją sztuką poruszać strunami rzeczywistości, wręcz naginając jej granice do własnej woli...
Nagle przystopowała swój kwiecisty wywód, zdając sobie sprawę, że mówi do dziecka.
— Hm... To trochę jak magia.
— A więc jest pani czarodziejką?
— Ech... nie. Przede wszystkim jestem Sherwynn — podała rękę chłopcu. — A Ty?
— Deven.
— No więc Deven... to trochę inaczej. Czarodzieje latami studiują magiczne księgi i używają do rzucania zaklęć kosturów, czy różdżek. A ja po prostu gram na instrumencie i dzieją się cuda.
— Naprawdę? To ja też chciałbym być bardką.
Rozmówczyni wybuchła serdecznym śmiechem.
— A czasem nie bardem? Tak się nazwa chłopaka tej profesji.
— Ach, no tak. Podróżowałbym wtedy do odległych światów i czynił cudowności. Zarobił dość złota, by pomóc mamie.
Rudowłosa zamyśliła się przez chwilę, tak jakby słowa chłopca coś w niej tknęły.
— A co jeślibym nauczyła cię kilku bardowskich sztuczek? Tak na początek? — rzuciła nagle z entuzjazmem.
— Naprawdę?! — chłopak zrobił wielkie oczy.
— Yhm. W końcu mnie też ktoś wszystkiego nauczył.
— Byłoby wspaniale! Dziękuję! — dzieciak objął wylewnie dziewczynę, aż poczuła się niezręcznie.
— Dobrze, już wystarczy! Najpierw zaczniemy od podstaw. Czyli gry na instrumencie. Usiądź obok, zaraz pokażę ci parę podstawowych chwytów...

Podczas wspólnej kolacji w „Rdzawym Smoku” Sherwynn słuchała z wypiekami na twarzy opowieści towarzyszy o trefnym polowaniu i wybitnej nieudolności Alderna w tej konkretnej materii, śmiejąc się do rozpuku z nieszczęsnego szlachcica-próżniaka i jego żałosnych prób dowiedzenia swojej męskości. Wykorzystała pozyskane informacje, by dworować sobie z niego przez resztę wieczoru, nie pozostawiając na nieobecnym biedaku suchej nitki.


Szkarłatnowłosa udała się rankiem razem z drużyną za Mharcisem, żywiąc nadzieję, że pozyskane przez Hemlocka informacje naprawdę będą istotne. Przyjęto ich w ładnie urządzonej komnacie, gdzie poza przywódcą straży dziewka spostrzegła jeszcze burmistrzyni i jakąś elfkę, która wyglądała na zaprawioną w boju i obeznaną z traktami. Po przeczekaniu koniecznych i nużących formalności orzechowooka wysłuchała uważnie co tamci, a zwłaszcza Shaelu, mieli do powiedzenia. Skinęła też głową gdy przedstawiano ją tropicielce.
Argaen dobrze prawi — odezwała się po wszystkim. — Takie stworzenia nie uznają żadnego prawa, poza prawem siły. Jeśli więc pięć skłóconych plemion odłożyło waśnie na bok i zorganizowało się tak dalece, to mamy do czynienia z jakimś potężnym wodzem. I ambitniejszym zamysłem. A to źle wróży Zaginionemu Wybrzeżu. Pozwala jednak stwierdzić, że tropienie poszczególnych szczepów w poszukiwaniu winowajcy za atak na Sandpoint nie ma większego sensu. Winny bowiem jest ten wielki wódz, albo ktoś, kto go do tego nakłonił.
Wyraźnie nie spodobały jej się polecenia szeryfa. Zdecydowanie bardziej wolałaby tropić gobliny z elfką, niż dalej siedzieć w mieścinie i szukać oraz oczekiwać nie wiadomo czego. O ile gobliny ponownie nie przypuszczą ataku, zapowiadały się długie dni spędzone na bezczynności. W czym jedyne pocieszenie mogła stanowić zapłata, jeśli pozostałaby tak dobra, jak dotychczas.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 12-04-2022 o 14:56. Powód: poprawienie błędów
Alex Tyler jest offline