| James wspinał się mozolnie po drzwiach wagonu towarowego jadącego pociągu… co było dosyć trudnym zadaniem. Ale jakoś sobie radził, i po chwili w końcu znalazł się na dachu. A tam na drugim wagonie licząc od strony lokomotywy, tam siedział już John, Melody, i Elizabeth… w koszuli nocnej?? Wyszli przez klapę w dachu własnego wagonu, której(faktycznie była) James nie zauważył?
James ruszył szybko w kierunku wagonu, na którym siedziała widoczna trójka. Nie zamierzał jednak wdawać się w przydługie konwersacje, bo wiało na tym dachu od pędu powietrza.
- Cali? - zainteresował się James zerkając na Elisabeth i jej dosyć egzotyczny strój. Zdjął z pleców winchestera, zdjął skórzaną kurtkę i podał ją kobiecie patrząc na nią znacząco.
- Elizabeth lekko ranna, "Doc" trochę bardziej - Powiedziała od razu Melody.
- Mi nic nie jest i dzięki, strasznie tu wieje… nie było kiedy się ubrać - Puściła do niego oczko biorąc kurtkę i szybko ją na siebie zarzuciła.
- Dobra. Kto jest zdolny aby strzelać, może iść za mną. Sprawdzimy, czy nikt się nie zapodział.- James skinął w stronę wagonów pasażerskich, chwycił winchestera i ruszył przodem.
- Co najmniej jeden dostał się do środka - powiedział John. Wstał i podniósł swoją torbę. - Ale nie sądzę, by jeszcze cieszył się dobrym zdrowiem.
Ruszył w ślad za Jamesem. To, że james usiłował 'objąć dowodzenie' było zabawne, ale Johnowi a tym momencie to nie przeszkadzało. Zawsze istniała szansa, że pasażerowie, przestraszeni napadem, zaczną strzelać do wszystkiego, co się rusza. A wtedy lepiej, by celem został kto inny, a nie chcący nieść pomoc doktor.
- To wy idźcie, ja zostaję jak ustaliliśmy i pilnuje boków - Elizabeth usiadła na wagonie, aby łatwiej było jej utrzymać równowagę - Jakby ktoś pojawił się w zasięgu wzroku to wystrzelę w powietrze.
James kiwnął głową aprobując jej wybór i nie tracąc więcej czasu, i szedł już szybkim krokiem w kierunku pierwszego wagonu pasażerskiego.
Po chwili James, John, i Melody sprawnie zeszli z dachu wagonu towarowego i stanęli przed drzwiami do wagonu pasażerskiego, zaglądając przez szybę… a tam działy się dosyć mocne sceny.
Jakiś mężczyzna był martwy, leżąc na podłodze z tomahawkiem w torsie. Przerażeni pasażerowie siedzieli skuleni na swoich siedzeniach, kobiety i dzieci płakały, a dwóch indian wszystkich terroryzowało.
Jeden z rewolwerem w dłoni, drugi z tomahawkiem, zbierali od pasażerów ich kosztowności do jakiegoś worka.
James nie wahał się ani chwili dłużej. Odłożył winchestera na podłogę wagonu w taki sposób, aby nie spadł gdzieś w trakcie walki, sięgnął do kawaleryjskiej kabury, dobywając Schoefielda, i ruszył do środka. Zamierzał zaatakować w momencie, w którym obaj grabili, bo zaskoczenie było czasem połową sukcesu. Jednakże rewolwerowiec nie zamierzał poprzestać na jednym celu. Jednotaktowy rewolwer umożliwiał pewien strzelecki trik, który James mógł w tej chwili użyć, korzystając z faktu, iż obaj czerwonoskórzy znajdowali się w jednej linii strzału, i ewentualne pudła trafiałyby w takim wypadku albo w podłogę wagonu, albo w sufit. Siekanie, bo tak zwano ową sztuczkę w gwarze rewolwerowców polegało na ściągnięciu spustu i uderzaniu drugą dłonią kurka rewolweru.
To, co działo się za oknem sprawiło, że John dobył colta. Gdy tylko James wkroczył do akcji, Doc stanął tuż obok niego i również pociągnął za spust.
James strzelił dwa razy do pierwszego z czerwonoskórych, trafiając go w tors… indianiec padł, samemu raz w przedśmiertnym podrygu szarpiąc za spust, i strzelając w sufit. Drugi oberwał właściwie śmiertelnie raz , a dobił go "Doc".
Kobiety i dzieci piszczały. Było jednak już w sumie po wszystkim…
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |