Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2022, 10:27   #82
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Vall nie przepadał za winem. Nie przepadał za alkoholem w ogóle. Jednak wpisywał się w ogólną tendencję picia drogich trunków… bo można. Jedno co, to omijał kolejki. Poprosił za to Ameiko o kilka rzeczy raczej typowych na długie podróże niż na wystawną ucztę. Suszone mięso, gęsi smalec, placki długo nadające się do jedzenia. Ogórki i kapusta kiszona. Nie przymierzając zapasy dla marynarza płynącego ku nieznanym lądom. Ale znalazł się tam też spory połeć szynki i wielki, świeżo wypieczony chleb. Na koniec poprosił, żeby towar zapakować.

Nie był to pierwszy raz, gdy Vall zachowywał się dziwnie w towarzystwie.

Z uczty zmył się dość wcześnie. Miał spory problem z zapakowaniem na plecy worka z jedzeniem. W końcu ruszył w miasto, a łasica dała mu nieco wytchnienia i biegła obok.

***


Zapukał do drzwi Amelii Barret. Wdowy z dwójką dzieci. Nie chciał zajmować jej czasu. Przekazał jej zapasy jedzenie i zabrał na moment ze sobą chłopaka na spacer.

- Dziś zmieni się całe twoje życie. Wiesz o tym prawda?
Dzieciak niósł ze sobą pluszowego misia z jednym tylko oczkiem. Najpewniej niedźwiedź już stoczył jakiś bój i nadal się po nim nie wykaraskał.
- Mhm - odpowiedział malec. Vall uśmiechnął się. Oczywiście, że młody niczego nie rozumiał. Rael był podobnego wzrostu co dzieciak, gdy jego matka zachorowała. Wtedy zmieniło się wszystko.
- Teraz rodzina na ciebie liczy. Będziesz musiał zająć się mamą i młodszym rodzeństwem.
Chłopiec ścisnął mocniej misia. Vall zatrzymał się i przyklęknął.
- Musisz pielęgnować w sobie wszystkie swoje zalety i zwalczać wady. Nie przejmuj się, że nie masz siły. Jesteś mały. Zwinny. Szybki. I dorośli nie zwracają na ciebie uwagi. Musisz być też spostrzegawczy.

W dłoniach elfa mignęły dwie złote monety.
- Jeżeli odgadniesz, która jest prawdziwa, to możesz ją zabrać.

Chłopak był zaskoczony. Patrzył chwilę. Aż w końcu sięgnął dłonią po jedną z monet. Iluzja wywołana prestidigitacją rozmyła się, a Vall uniósł złota monetę w drugiej ręce.

- Źle. Próbuj jeszcze raz.

Elf splótł dłonie, wykonał jakiś gest palcami i znów w jego dłoniach były dwie monety. Chłopak tym razem bez wahania sięgnął po drugą monetę. Jego twarz rozpogodziła się, bo ściskał w dłoni złotą monetę.

- Dobrze. Szybkość. To twoja zaleta. Pielęgnuj ją.

Vall sięgnął do sakiewki i powtórzył manewr. Jednak tym razem chłopak złapał iluzję. I tak kolejne trzy razy. Na twarzy dziecka pojawiła się frustracja.

- Szybkość to nie wszystko. Patrz. Obserwuj. Słuchaj. Myśl. Myślenie ma kolosalną przyszłość.

I stało się. Z szybkością węża młody złapał złotą monetę.

- Dobrze. Druga twoja.

Vall ćwiczył z dzieckiem jeszcze kilka chwil. W efekcie młody zarobił sześć złotych monet. Na koniec elf poinstruował go, że dwie musi oddać matce dla niej i kolejne dwie również musi oddać na poczet utrzymania niemowlaka. Ale ostatnie dwie są dla niego.

- Proszę też, żebyś zaopiekował się Trevorem. - Mysz przebiegła na ubranie chłopaka. - Trevor to młoda mysz. Bardzo sprytna, ale jeszcze miewa głupie pomysły. Nie je dużo, a będziecie się dobrze bawić. Teraz jest on ci potrzebny bardziej niż mi. I pamiętaj mały, jeżeli czegoś potrzebujesz bardziej niż ktoś, kto to ma, to w kradzieży nie ma niczego złego. Najważniejsze, to nie dać się złapać.

Elf poczochrał chłopaka i ruszył w stronę portu. Za kilka dni sprawdzi jak sobie radzi. Nadchodząca zima była kiepskim okresem dla samotnych matek z dziećmi.

***


Wieczorem odpuścił spanie. Był to zwyczaj jaki zapożyczył od ludzi. Elfom było bardzo trudno spać, tak jak robili to ludzie. Łaził więc po mieście bez celu. Ludzie raczej unikali przebywania na ulicy. W ciemności było coś pierwotnego, coś przerażającego. Zwłaszcza, gdy wokół zbierały się grupy goblinów. Goblinów, które wewnątrz miasta za dnia mordowały ludzi. A jednak Vall w mieście czuł się dobrze. Był jego częścią. W końcu wspiął się na jeden z budynków i z dachu obserwował jak w kolejnych domach gasną światła. Zrobiło się zimno. Nadchodziła jesień. Zbliżały się ciężkie czasy dla bezdomnych. W końcu z dachu przeskoczył na sąsiedni dach i tam przez małe okienko wcisnął się do jednego z portowych magazynów. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami i zaczął przeglądać swoją księgę czarów. Później potrzebował chwili na elfi trans i mógł ruszać na polowanie.

***


Archetypowy elfi łucznik. Prawie… tak pokazał się na polowaniu. Zamiast wiernego wilka miał łasicę. Zamiast długiego łuku, krótki zdobyczny na goblinie. Kołczan strzał przyczepiony na biodro. I tu kończyłyby się zalety elfa łucznika.

Czarna koszula i skórzane spodnie na zielonym runie leśnym i między pokrytymi mchem drzewami były widoczne z kilkuset metrów. Szerokie rękawy zaczepiały się o wystające gałęzie i krzaki. Co chwile też Rael narzekał na dziwne robactwo, jakiego w mieście nie uświadczył. Z łuku strzelił raz do czegoś co wziął za kuropatwę. Ale nie trafił. Co więcej mimo starań nawet nie udało mu się znaleźć strzały.

Wszystko to sprawiało zabawne wrażenie, bo Rael naprawdę starał się utrzymać wokół siebie obraz elfaa z lasu. W związku z czym często zatrzymywał się i nasłuchiwał. Przyklękiwał, żeby obejrzeć nic mu nie mówiące ślady odciśnięte w ziemi. Dużo milczał i udawał, że się zna na tym co robi. Zaś sam przebieg polowania przyczynił się do tego, że faktycznie trudno było o lepszego specjalistę niż on sam.

Gdy wrócili do miasta Vall Rael naprawdę odetchnął z ulgą. Jeszcze długo otrzepywał się z liści i pozostałości lasu. Fred za to z przygody wrócił z kleszczem za uchem, co również nie napawało go zadowoleniem.

***


Popołudnie Vall poświęcił Mharcisowi. Strażnik był po służbie. Niestety w porcie był duży ruch i wykorzystanie magazynów było problematyczne. Dlatego Vall zaprowadził strażnika w okolice stajni dla przybywających kupców. Ruch był średni, ale elf pokazał strażnikowi kilka skrótów. Tym sposobem znaleźli się na tyłach zabudowań, gdzie praktycznie nikogo nie było.

Elf na płocie ustawił kilka znalezionych na prędce butelek, kamieni i innych śmieci. A potem pokazał jak składa palce i mówi zaklęcie, po którym ognisty pocisk wystrzelił w butelkę.

Pokazał też Mhrcisowi księgę zaklęć. Ciekawe było to, że większa jej część była magicznie zamknięta i można było zapoznać się jedynie z kilkoma zaklęciami. Vall wyjaśnił, że to księga jego matki i sama decyduje kiedy jest gotów na nowe czary. Jednak moc strażnika nie miała nic wspólnego z nauką czarów.

Później porównali eteryczny pancerz stworzony przez Valla z pancerzem zimna wywołanym przez Mhrcisa. Pociski magiczne też były zupełnie inne. Te Valla dwa razy prawie podpaliły płot. Te z dłoni strażnika po prostu trafiały w cel z wielką siłą. Nie niosły ze sobą żadnego ciepła. Po kilku godzinach wymiany doświadczeń ruszyli coś zjeść. Popijając kwaśne mleko w końcu ulicznik rzekł do strażnika.

- Wiem, że za sobą nie przepadacie, ale chyba musisz pogadać z Argaenem. On też ma naturalny talent, a nie księgę. Może on z tego więcej zrozumie. Ja nigdy nie miałem do czynienia z takim czarami. Niby wszystko jest u ciebie podobne, ale jednak inne.

***
Kolejny dzień był pierwszym dniem zapowiadającym spokój. Poprzedniego dnia nikt nie zginął. Nie polowali na gobliny. Wreszcie mieli chwilę spokoju. Miało to też negatywne aspekty, bo za chwilę wszyscy zapomną o Bohaterach Sandpoint. Cóż, tak widocznie działało koło dziejów.

Gdy Mharcis po nich przybył Vall uśmiechnął się do swoich myśli: “Stało się, dostajesz pod opiekę grupę śmiałków. Zobaczymy co z tego wyjdzie”

Rael stanął jak rażony piorunem. Kobieta stojąca na przeciw zrobiła na nim ogromne wrażenie. Zawsze cigneło go do silnych kobiet, ale dopiero teraz zrozumiał dlczego. Łuk. Miecz. Lekki pancerz. Wprawdzie włosy w innym kolorze. I rysy twarzy też… ale ruchy, a raczej odruchy. Badawcze pojrzenie jakie ich świdrowało. Zakrzywiony miecz elfów. Vall poczuł się, jakby po latach znowu stanął przed matką.

- Vall Rael Galadnodel - pierwszy raz od dawna przedstawił się z użyciem swojego rodowego nazwiska gotów ponieść tego wszelkie konsekwencje. Część drużyny nigdy go nie słyszała. Ci, którzy je znali pewnie o nim zapomnieli. Elf zaś ukłonił się. W porównaniu z łowczynią był obrazem nędzy i rozpaczy. Łuk złupiony goblinom. Koszula z obdartą krawędzią. Krótki miecz i wisząca obok niego na łańcuchu zamknięta księga. Z drugiej strony przy pasie sztylet obok różdżki. Ukłonił się lekko przed Shalelu.

- Nie mam pytań, bo daleko mi do jakiejkolwiek znajomości goblinów i ich zwyczajów. Jednak jeśli jest jak mówicie, i plemiona są ze sobą w stanie nieustannych waśni, to zagrajmy tym na czas.

Elf spojrzał na szeryfa Hemlocka.
- Powiedzmy pojmanemu goblinowi, że już go nie potrzebujemy. Że plemię… nie wiem jakie nazwy noszą, ale powiedzmy że jedno z innych plemion niż jego zdecydowało się współpracować. I już go nie potrzebujemy. Niech wróci do siebie. Cały i zdrowy. A potem do drugiego plemienia podeślijmy podobną plotkę. Że plemię naszego mordercy poszło z nami na ugodę i wystąpi przeciw reszcie. On negocjował i wynegocjował. Teraz wrócił cały i zdrowy.

Vall czuł na sobie karcące spojrzenie szeryfa. Oto właśnie sugerował wypuszczenie mordercy. Stał przed resztą drużyny i był pewny, że w jego plecy wbijają się nienawistne spojrzenia Cadego i Mharcisa. W końcu to co sugerował było zaprzeczeniem ideałów straży. A Verna? Ona była szlachetną rycerką. Czy podstęp mieścił się w jej światopoglądzie? A co powie wdowa Barret, gdy dowie się, że prosił o wypuszczenie mordercy męża? Vall zawsze miał siebie za kogoś o bardzo rozwiniętym kompasie moralnym. Na tyle rozwiniętym, żeby nie przeszkadzał mu on w podejmowaniu skomplikowanych decyzji. Zysk jaki mogli osiągnąć był duży.

- Jeżeli dwa z pięciu plemion skoczą sobie do oczu, tak jak było dotąd, to opóźni to, co planowali. Da nam czas na powrót strażników. Zapewni pokój na kilka dni, lub nawet tygodni. Każdy dzień może być wart kolejnych żyć cywilów. Nie myślcie o tym, że darujemy jednemu mordercy. Myślcie o tym ilu ojców i mężów możemy uratować. Nigdy nie ćwiczyłem kwiecistych mów, mogę się odnieść jedynie do waszej logiki i kalkulacji. Co zaś do samego pilnowania miasta, to oczywiście możecie na nas liczyć. Dotychczasowe wynagrodzenie było uczciwe, więc nie mam powodu myśleć, żeby dalsza współpraca przebiegała gorzej.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline