Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2022, 17:51   #51
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Czy ktoś jest ranny? - spytał John. - Jestem lekarzem - dodał.
Sprawdzanie, czy Indiańce nie żyją, pozostawił Jamesowi.
James jednak nie zamierzał tym razem przeszukiwać czerwonoskórych, jedynie zerknął czy napastnicy nie wstaną za jego plecami i ruszył dalej, do następnych wagonów. Zamierzał upewnić się, czy nie ma więcej pasażerów na gapę.
- Czekaj na nas… - Mruknęła Melody, mając już od paru dłuższych chwil Winchestera na plecach, a w dłoni Colta Peacemakera.

- Moja żona zemdlała! - Powiedział jakiś facet.
"To się obudzi...", pomyślał James, ale podszedł do kobiety, która leżała na ławce wagonu, po części w ramionach męża. Schował rewolwer, sprawdził kobiecie puls, a potem wyciągnął z torby niedużą fiolkę. Odkorkował ją i podsunął kobiecie pod nos.
- Sole trzeźwiące - powiedział, tytułem wyjaśnienia… w momencie, gdy zemdlona gwałtownie się ocknęła.
- Już wszystko powinno być w porządku - powiedział Doc, zatykając fiolkę. - Ale przez chwilę proszę się nie ruszać.
Po czym ruszył za pozostałymi towarzyszami.

James sprawdził jeszcze ostrożnie kibelek w drugiej klasie.. nikogo nie było. Ruszył więc dalej. Tuż zanim Melody, a dalej za nimi “Doc”.

Rewolwerowiec wszedł ostrożnie do kolejnego wagonu… było podejrzanie cicho, i nikogo nie było widać w korytarzyku.
- Nie podoba mi się to - Szepnęła Melody.
- Albo się pochowali, albo wszystkich wyrżnięto do nogi - równie cicho odpowiedział John. - Stawiałbym na to pierwsze. Gorzej, jak któryś wyskoczy i zacznie strzelać - dodał.
James dał znak ręką, aby Melody pilnowała korytarza z pomocą karabinu, a sam, oparty plecami o ścianę odgradzającą kabiny pierwszej klasy powoli i ostrożnie, acz metodycznie zaczął sprawdzać każdy po kolei. Rewolwer trzymał tak, aby w razie czego włożyć go przez drzwi wprost do kabiny i zastrzelić kogo będzie trzeba.
W kibelku nikogo nie było… w pierwszym mini-przedziale leżał na plecach martwy konduktor na podłodze, najwyraźniej zadźgany wielokrotnie nożem po torsie. A jego kabura po rewolwerze była pusta.

Melody westchnęła, po czym zmieniła broń na Winchestera, i celowała w przykucnięciu w korytarzyk wagonu… John, z bronią gotową do strzału, stał za Melody, obserwując korytarz.

James w tym czasie przeszedł do następnego przedziału zachowując się bardzo cicho… usłyszał gardłowe warki w języku czerwonoskórych, i zobaczył jednego z nich, stojącego w kolejnym przedziale, i grożącego pasażerom.

John przesunął się do przodu i zajrzał do wnętrza konduktorskiego przedziału. A potem odwrócił się w stronę Melody i przeciągnął palcem po gardle.
- Trup! - powiedział, tylko poruszając wargami.

Indianin miał w prawej dłoni tomahawk, a w lewej w nóż, co jednak najważniejsze, stał zwrócony plecami do Jamesa, w otwartych drzwiach.
Rewolwerowiec bezlitośnie wykorzystał sytuację. Wycelował zza framugi w kark, nieco powyżej łopatek Indianina i posłał mu kulę prosto w plecy. Zdecydowanie nie było to specjalnie cywilizowane, ale James nie wiedział, ilu jeszcze dzikusów znajdowało się w pociągu więc musiał niestety odpuścić pewne reguły. Strzał w plecy, dziwaczne naprężenie się indianina gdy oberwał… a potem… on zaczął się obracać do Jamesa! Mimo owego strzału ! Więc kolejny, prosto w tors i tym razem typek już padł jak długi na podłogę, zdecydowanie martwy. A jedna z dam w przedziale zemdlała, druga z kolei zaczęła krzyczeć z przerażenia.
Rewolwerowiec uśmiechnął się pod nosem, przypadł znów plecami do ścianki odgradzającej kabiny od korytarza, i powoli szedł dalej w głąb wagonu. W międzyczasie wyjmował że szlufek pasa z rewolwerem nabój i ładował trzymanego w ręku Schoefielda. Jeden krok, jeden nabój. Kolejny krok, kolejny nabój. Kliknięcie i obrót bębenka. Sześć kroków, i kolejna kabina.
John skrzywił się boleśnie, słysząc wystrzały i wrzask jakiejś kobiety. Narobili tyle hałasu, że tylko głupiec nie zorientowałby się, że coś jest nie tak. A jeśli w wagonie były jakieś Indiańce... Tego tylko brakowało, by któryś wyskoczył na korytarz i zaczął strzelać.
Na wszelki wypadek schował się do przedziału konduktorskiego, na co zerknęła na moment na niego zdziwiona Melody.

Dokładnie w tym momencie z jednego z przedziałów przed Jamesem wyskoczył czerwonoskóry, strzelający z łuku. Rewolwerowiec miał jednak niezły refleks, i on również wystrzelił. Gorzej jednak było z uniknięciem strzały. Oberwał w bark. Indianiec też oberwał prosto w tors, a Melody wrzasnęła, i też strzeliła. Dzikus padł martwy, ale James był ranny w lewy bark…

- Fuck… - Mruknęła Melody.
- Omph…- Powietrze uszło z płuc rewolwerowca a nim samym nieźle zachwiało. Nogi ugięły się z bólu, a zęby zacisnęły, tłamsząc przekleństwo wyrywające się z gardła.
- Jeszcze jedna kabina…- mruknął cicho do siebie, jakby pocieszając ale grot tkwiącej w barku strzały ostudził nieco jego zapał.
John wysunął się na korytarz, by przekonać się, jakie były efekty strzelaniny. Trudno było nie zauważyć utrupionego Indiańca, ani strzały.
- No to chwila przerwy w ratowaniu pasażerów - powiedział. - Melody, pilnuj korytarza, a ja to prowizorycznie opatrzę - dodał.
James w tym czasie powoli przesuwał się w stronę ostatniej kabiny. Wciąż oparty plecami o ściankę, brnął jeszcze wolniej bo każdy ruch wydawał mu się udręką. Lufę rewolweru wymierzył w drzwi ostatniej kabiny.

John wzruszył ramionami, nie rozumiejąc głupiego uporu Jamesa, ale dyskutować z nim nie zamierzał. Zrobił kilka kroków, by znaleźć się tuż za rannym kompanem.
- Zatrzymaj się wreszcie - powiedział cicho.
Rewolwerowiec przeszedł na przeciwległą ściankę wagonu, obracając się w taki sposób, by ułatwić Johnowi dostęp do lewego barku i jednocześnie aby Melody wciąż widziała korytarz. James widział jak celnie strzelała z karabinu i wolał jej nie przeszkadzać. Rewolwer wciąż trzymał skierowany w ostatnią kabinę.. zauważając również, iż w przedostatniej kabinie, jeden z pasażerów miał rozkwaszoną gębę. Pewnie dzikus mu trzasnął w ryj.
- No, ostatnia kabina i ten wagon mamy z głowy.- sapnął niczym drwal po ciężko wypełnionym dniu. Zaczekał jednak na doktora wychodząc z założenia, że co dwa rewolwery to nie jeden.
- Mam nadzieję, że nie strzelał jakąś paskudną strzała - powiedział John. - Na razie tylko złamię strzałę, a wyjęciem grotu zajmiemy się później - dodał, patrząc, jak głęboko wbiła się strzała.
- To zostaw i weź broń. - poradził cicho James widząc, że doktor nie jest w stanie opatrzyć rany.

John ruszył do przodu, z rewolwerem w dłoni, by sprawdzić, czy w kolejnym przedziale nie czeka kolejna niespodzianka. Tej nie było. Kolejnych paru pasażerów, bladych ze strachu, grzecznie trzymało rączki w górze, i tyle…
- Możecie opuścić ręce - powiedział John. - Indiańców już nie ma - dodał.
- Melody, John, trzeba zerknąć na ostatni wagon. Był zamknięty na cztery spusty i obstawiam, że taki jest. Ale nigdy nie wiadomo- James próbował podejść w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz wagonu, do wspomnianego wagonu w którym najczęściej znajdowała się poczta. Nie dał rady.
- Tylko zerknijcie. Dla listów nie musimy nadstawiać karku- postanowił, że chwilowo nigdzie się nie ruszy.
- Trzymaj się - Przyklęknęła przy nim Melody, spoglądając mu w twarz, i lekko się uśmiechając.
- Nie będziemy czytać cudzych listów - zapewnił go John, po czym ruszył w stronę wyjścia z wagonu. - Idziesz? - Spojrzał na Melody.
Opatrywanie rannych postanowił pozostawić na później.

Indianin. Tuż za rogiem, za ostatnim przedziałem, na korytarzu. Przyciskał do ściany młodą panienkę, łapskiem zatykając jej usta, a drugim trzymał nóż na jej gardle. Zarówno on, jak i John, nagle byli zaskoczeni wyjściem tego drugiego zza rogu.

- Nie lubię Indian, nie lubię kobiet... - powiedział John. - Ale... może się dogadamy? Zostawisz ją mi, a ja ci pozwolę uciec...?
Lufę broni skierował tak, by wycelowana była bardziej w dziewczynę, niż w czerwonoskórego.
- Naahala saa - Powiedział dzikus, po czym poderżnął gardło kobiecie, i rzucił się w stronę Johna. Ten strzelił bez wahania, trafiając gdzieś w tors. Ale typek zadał cios nożem, który John zablokował na szczęście łapiąc za nadgarstek, strzelił ponownie w bebechy, i ponownie… i w końcu indianiec padł na podłogę. Tuż obok charczącej, i kopiącej nogami kobiety, trzymającej się za poderżnięte gardło… która po chwili również była martwa.
John zaklął.
Nie wiedział, czy gdyby wybrał inne rozwiązanie, sprawa zakończyłaby się inaczej. Dziewczynę mógł uratować tylko cud, a ten nie nastąpił.

- Jasny szlag… - Powiedziała po chwili Melody, odstępując na moment od rannego Jamesa, przyglądając się dwóm ciałom na podłodze, dwa metry dalej. Spojrzała na Johna, trochę pobladła - No jasny szlag…
I z tym John się całkowicie zgadzał.
 
Kerm jest offline