Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-04-2022, 17:51   #51
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Czy ktoś jest ranny? - spytał John. - Jestem lekarzem - dodał.
Sprawdzanie, czy Indiańce nie żyją, pozostawił Jamesowi.
James jednak nie zamierzał tym razem przeszukiwać czerwonoskórych, jedynie zerknął czy napastnicy nie wstaną za jego plecami i ruszył dalej, do następnych wagonów. Zamierzał upewnić się, czy nie ma więcej pasażerów na gapę.
- Czekaj na nas… - Mruknęła Melody, mając już od paru dłuższych chwil Winchestera na plecach, a w dłoni Colta Peacemakera.

- Moja żona zemdlała! - Powiedział jakiś facet.
"To się obudzi...", pomyślał James, ale podszedł do kobiety, która leżała na ławce wagonu, po części w ramionach męża. Schował rewolwer, sprawdził kobiecie puls, a potem wyciągnął z torby niedużą fiolkę. Odkorkował ją i podsunął kobiecie pod nos.
- Sole trzeźwiące - powiedział, tytułem wyjaśnienia… w momencie, gdy zemdlona gwałtownie się ocknęła.
- Już wszystko powinno być w porządku - powiedział Doc, zatykając fiolkę. - Ale przez chwilę proszę się nie ruszać.
Po czym ruszył za pozostałymi towarzyszami.

James sprawdził jeszcze ostrożnie kibelek w drugiej klasie.. nikogo nie było. Ruszył więc dalej. Tuż zanim Melody, a dalej za nimi “Doc”.

Rewolwerowiec wszedł ostrożnie do kolejnego wagonu… było podejrzanie cicho, i nikogo nie było widać w korytarzyku.
- Nie podoba mi się to - Szepnęła Melody.
- Albo się pochowali, albo wszystkich wyrżnięto do nogi - równie cicho odpowiedział John. - Stawiałbym na to pierwsze. Gorzej, jak któryś wyskoczy i zacznie strzelać - dodał.
James dał znak ręką, aby Melody pilnowała korytarza z pomocą karabinu, a sam, oparty plecami o ścianę odgradzającą kabiny pierwszej klasy powoli i ostrożnie, acz metodycznie zaczął sprawdzać każdy po kolei. Rewolwer trzymał tak, aby w razie czego włożyć go przez drzwi wprost do kabiny i zastrzelić kogo będzie trzeba.
W kibelku nikogo nie było… w pierwszym mini-przedziale leżał na plecach martwy konduktor na podłodze, najwyraźniej zadźgany wielokrotnie nożem po torsie. A jego kabura po rewolwerze była pusta.

Melody westchnęła, po czym zmieniła broń na Winchestera, i celowała w przykucnięciu w korytarzyk wagonu… John, z bronią gotową do strzału, stał za Melody, obserwując korytarz.

James w tym czasie przeszedł do następnego przedziału zachowując się bardzo cicho… usłyszał gardłowe warki w języku czerwonoskórych, i zobaczył jednego z nich, stojącego w kolejnym przedziale, i grożącego pasażerom.

John przesunął się do przodu i zajrzał do wnętrza konduktorskiego przedziału. A potem odwrócił się w stronę Melody i przeciągnął palcem po gardle.
- Trup! - powiedział, tylko poruszając wargami.

Indianin miał w prawej dłoni tomahawk, a w lewej w nóż, co jednak najważniejsze, stał zwrócony plecami do Jamesa, w otwartych drzwiach.
Rewolwerowiec bezlitośnie wykorzystał sytuację. Wycelował zza framugi w kark, nieco powyżej łopatek Indianina i posłał mu kulę prosto w plecy. Zdecydowanie nie było to specjalnie cywilizowane, ale James nie wiedział, ilu jeszcze dzikusów znajdowało się w pociągu więc musiał niestety odpuścić pewne reguły. Strzał w plecy, dziwaczne naprężenie się indianina gdy oberwał… a potem… on zaczął się obracać do Jamesa! Mimo owego strzału ! Więc kolejny, prosto w tors i tym razem typek już padł jak długi na podłogę, zdecydowanie martwy. A jedna z dam w przedziale zemdlała, druga z kolei zaczęła krzyczeć z przerażenia.
Rewolwerowiec uśmiechnął się pod nosem, przypadł znów plecami do ścianki odgradzającej kabiny od korytarza, i powoli szedł dalej w głąb wagonu. W międzyczasie wyjmował że szlufek pasa z rewolwerem nabój i ładował trzymanego w ręku Schoefielda. Jeden krok, jeden nabój. Kolejny krok, kolejny nabój. Kliknięcie i obrót bębenka. Sześć kroków, i kolejna kabina.
John skrzywił się boleśnie, słysząc wystrzały i wrzask jakiejś kobiety. Narobili tyle hałasu, że tylko głupiec nie zorientowałby się, że coś jest nie tak. A jeśli w wagonie były jakieś Indiańce... Tego tylko brakowało, by któryś wyskoczył na korytarz i zaczął strzelać.
Na wszelki wypadek schował się do przedziału konduktorskiego, na co zerknęła na moment na niego zdziwiona Melody.

Dokładnie w tym momencie z jednego z przedziałów przed Jamesem wyskoczył czerwonoskóry, strzelający z łuku. Rewolwerowiec miał jednak niezły refleks, i on również wystrzelił. Gorzej jednak było z uniknięciem strzały. Oberwał w bark. Indianiec też oberwał prosto w tors, a Melody wrzasnęła, i też strzeliła. Dzikus padł martwy, ale James był ranny w lewy bark…

- Fuck… - Mruknęła Melody.
- Omph…- Powietrze uszło z płuc rewolwerowca a nim samym nieźle zachwiało. Nogi ugięły się z bólu, a zęby zacisnęły, tłamsząc przekleństwo wyrywające się z gardła.
- Jeszcze jedna kabina…- mruknął cicho do siebie, jakby pocieszając ale grot tkwiącej w barku strzały ostudził nieco jego zapał.
John wysunął się na korytarz, by przekonać się, jakie były efekty strzelaniny. Trudno było nie zauważyć utrupionego Indiańca, ani strzały.
- No to chwila przerwy w ratowaniu pasażerów - powiedział. - Melody, pilnuj korytarza, a ja to prowizorycznie opatrzę - dodał.
James w tym czasie powoli przesuwał się w stronę ostatniej kabiny. Wciąż oparty plecami o ściankę, brnął jeszcze wolniej bo każdy ruch wydawał mu się udręką. Lufę rewolweru wymierzył w drzwi ostatniej kabiny.

John wzruszył ramionami, nie rozumiejąc głupiego uporu Jamesa, ale dyskutować z nim nie zamierzał. Zrobił kilka kroków, by znaleźć się tuż za rannym kompanem.
- Zatrzymaj się wreszcie - powiedział cicho.
Rewolwerowiec przeszedł na przeciwległą ściankę wagonu, obracając się w taki sposób, by ułatwić Johnowi dostęp do lewego barku i jednocześnie aby Melody wciąż widziała korytarz. James widział jak celnie strzelała z karabinu i wolał jej nie przeszkadzać. Rewolwer wciąż trzymał skierowany w ostatnią kabinę.. zauważając również, iż w przedostatniej kabinie, jeden z pasażerów miał rozkwaszoną gębę. Pewnie dzikus mu trzasnął w ryj.
- No, ostatnia kabina i ten wagon mamy z głowy.- sapnął niczym drwal po ciężko wypełnionym dniu. Zaczekał jednak na doktora wychodząc z założenia, że co dwa rewolwery to nie jeden.
- Mam nadzieję, że nie strzelał jakąś paskudną strzała - powiedział John. - Na razie tylko złamię strzałę, a wyjęciem grotu zajmiemy się później - dodał, patrząc, jak głęboko wbiła się strzała.
- To zostaw i weź broń. - poradził cicho James widząc, że doktor nie jest w stanie opatrzyć rany.

John ruszył do przodu, z rewolwerem w dłoni, by sprawdzić, czy w kolejnym przedziale nie czeka kolejna niespodzianka. Tej nie było. Kolejnych paru pasażerów, bladych ze strachu, grzecznie trzymało rączki w górze, i tyle…
- Możecie opuścić ręce - powiedział John. - Indiańców już nie ma - dodał.
- Melody, John, trzeba zerknąć na ostatni wagon. Był zamknięty na cztery spusty i obstawiam, że taki jest. Ale nigdy nie wiadomo- James próbował podejść w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz wagonu, do wspomnianego wagonu w którym najczęściej znajdowała się poczta. Nie dał rady.
- Tylko zerknijcie. Dla listów nie musimy nadstawiać karku- postanowił, że chwilowo nigdzie się nie ruszy.
- Trzymaj się - Przyklęknęła przy nim Melody, spoglądając mu w twarz, i lekko się uśmiechając.
- Nie będziemy czytać cudzych listów - zapewnił go John, po czym ruszył w stronę wyjścia z wagonu. - Idziesz? - Spojrzał na Melody.
Opatrywanie rannych postanowił pozostawić na później.

Indianin. Tuż za rogiem, za ostatnim przedziałem, na korytarzu. Przyciskał do ściany młodą panienkę, łapskiem zatykając jej usta, a drugim trzymał nóż na jej gardle. Zarówno on, jak i John, nagle byli zaskoczeni wyjściem tego drugiego zza rogu.

- Nie lubię Indian, nie lubię kobiet... - powiedział John. - Ale... może się dogadamy? Zostawisz ją mi, a ja ci pozwolę uciec...?
Lufę broni skierował tak, by wycelowana była bardziej w dziewczynę, niż w czerwonoskórego.
- Naahala saa - Powiedział dzikus, po czym poderżnął gardło kobiecie, i rzucił się w stronę Johna. Ten strzelił bez wahania, trafiając gdzieś w tors. Ale typek zadał cios nożem, który John zablokował na szczęście łapiąc za nadgarstek, strzelił ponownie w bebechy, i ponownie… i w końcu indianiec padł na podłogę. Tuż obok charczącej, i kopiącej nogami kobiety, trzymającej się za poderżnięte gardło… która po chwili również była martwa.
John zaklął.
Nie wiedział, czy gdyby wybrał inne rozwiązanie, sprawa zakończyłaby się inaczej. Dziewczynę mógł uratować tylko cud, a ten nie nastąpił.

- Jasny szlag… - Powiedziała po chwili Melody, odstępując na moment od rannego Jamesa, przyglądając się dwóm ciałom na podłodze, dwa metry dalej. Spojrzała na Johna, trochę pobladła - No jasny szlag…
I z tym John się całkowicie zgadzał.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-04-2022, 06:24   #52
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Zerknięcie z wagonu pasażerskiego, na wagon pocztowy, niewiele dało. Dopiero po przejściu tam, i zaglądnięciu przez zakratowane okienko, można było ujrzeć chowających się za skrzyniami dwóch pracowników poczty, celujących w obserwatora z rewolwerów.
- Będziemy strzelać! Odejdź od drzwi!

- Jesteście bezpieczni - powiedział John, nieco odsuwając się od okienka. - Już wszystko w porządku.Indiańce uciekli lub zostali zabici - poinformował. - Daleko do najbliższej stacji? - spytał.
- A gdzie konduktor?!
- Zabili go - odparł John. - I jedną z pasażerek - dodał.
- Kurwa mać! No… tak gdzieś… - Jeden z nich spojrzał na zegarek kieszonkowy - …za dwie godziny będzie stacja.
John odruchowo sprawdził godzinę.
- No to do zobaczenia na stacji - powiedział. - Chwilowo nic więcej nie zrobimy. Chyba że macie jakieś dobre rady - dodał.
Nie mieli, więc John wrócił do wagonu pierwszej klasy, by zająć się raną Jamesa.

W ciągu kilku następnych minut, zrobił się jednak taki raban, i tłok, iż nie było to możliwe. Pasażerowie bowiem zaczęli wychodzić z przedziałów, na widok trupów kobiety krzyczały lub mdlały, mężczyźni cicho klęli, a jedna parka…
- Moja córka!! - Kobieta rzuciła się z krzykiem i płaczem ku ciele tej z poderżniętym nożem gardłem - Nieee!!
Płakała na całego, razem z mężem, klęcząc przy zabitej.

Melody mocniej ścisnęła Winchestera w dłoniach… po czym założyła go na plecy. Otworzyła jedne z drzwi, i po chwili wyrzuciła ciało indianina, który zabił ową młodą damę, z pociągu. Spojrzała blada na Jamesa i Johna.
- Chodźmy stąd gdzie indziej.
- Może w przedziale konduktora? - zaproponował John. - Tam będą lepsze warunki, niż w korytarzu lub na dachu.

Melody wzruszyła ramionkami…
- Pomóż mi go zaprowadzić, bo się nam James nieco rozleniwił - powiedział John, stając przy siedzącym na podłodze kompanie.
- Ja ci dam rozleniwił - głos Jamesa jasno podpowiadał, że o ile ciało miał pokiereszowane, duch wciąż znajdował się w bojowym nastroju.
- Dam radę. Szykuj te swoje utensylia - mruknął i podpierając się zdrową ręką szedł za doktorem.

Po paru chwilach byli zaś na miejscu, a tam leżało sobie ciało konduktora. No tak…
John wyciągnął ciało konduktora na korytarz.
- Siadaj - polecił Jamesowi, po czym postawił swoją torbę na ławce.
- Melody, sprawdź czy konduktor nie ma w szafce czegoś przydatnego - powiedział.
- A co może być przydatne? - Spytała Melody, nie bardzo chyba wiedząc, co takim może być przy zabiegach doktora.
- Może ma jakieś ręczniki... Coś, co nada się, w razie konieczności, jako uzupełnienie bandaża - odparł John. - A może i ma butlę czegoś mocniejszego... na znieczulenie.
- Ok - Powiedziała dziewczyna.
- Po prostu ją wyrwij…wypal ogniem ranę czy co tam musisz. - mruknął James czekając na owe znieczulenie.
Konduktor był człowiekiem przewidującym i wiedział, jak sobie umilać życie podczas podróży. Whisky z jego zapasów najlepszej jakości nie była, ale swoją moc miała i idealnie nadawała się do celów medycznych.
John spróbował trochę, a potem napełnił połowę kubka. też konduktorskiego.
- Wypij... - Podał kubek Jamesowi.
Rewolwerowiec bez ceregieli wychylił całą szklanicę, i podsunął ją ponownie, najwyraźniej pragnąc repety. Potem zdjął koszulę, na tyle, na ile mógł by John mógł założyć opatrunek.

John wyciągnął z torby kawałek skóry, złożył na cztery.
- Zaciśnij zęby. Zaboli - uprzedził. Melody stała zwrócona do nich plecami w drzwiach przedziału, "pilnując". Na ostatnie słowa zerknęła jednak za siebie… po czym szybko ponownie odwróciła buzię w kierunku korytarza.

Bez zbędnych ceregieli "Doc" wyrwał strzałę, a Jamesa na moment konkretnie znieczuliło. Tak bardzo, że chyba przez chwilę nawet odjechał w niebyt, bo zamilkł, zrobił się cichutki niczym trusia. Obudził się dopiero, kiedy doktor zaczął przemywać miejsce, w które dostał.

Gdyby James zemdlał, to zdecydowanie ułatwiłoby Johnowi pracę - zszywanie rany, która bez tego goiłaby się dużo dłużej. Ale nie raczył - jego pech.
Igła, jedwabna nić... i John zabrał się do pracy.
Ostatni szew powstał po dłuższej chwili. A potem John posmarował otoczenie rany jakąś paskudnie pachnącą maścią, następnie zabandażował ranę, po czym owinął Jamesa paroma pasami płótna, odciętymi z prześcieradła znalezionego w szafce konduktora.
- Lepiej przez jakiś czas nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów - powiedział.
- Taa… - z powątpiewaniem mruknął rewolwerowiec, po czym ubrał się nieporadnie, i znieczulił się ponownie.
- Zostań tu aż do następnej stacji - powiedział John. - A my wrócimy do siebie.
Spakował swoje rzeczy, tudzież konduktorską flaszkę z tym, co w niej pozostał, i przeniósł wzrok na Melody.
- Gotowa na wędrówkę? - spytał.
- Zostawiamy go tu? - Zdziwiła się dziewczyna.
- Przecież nikt mu nic nie zrobi - odparł John. - Poza tym… Czy chcesz, by Elizabeth siedziała na tym dachu parę godzin?
- No tak! Elizabeth! - Powiedziała Melody i krótko się zaśmiała - Tyłek jej przewieje!
- Chodźmy ratować tę cenną część ciała. - John również się uśmiechnął.
- Panie przodem. - Propozycję poparł uprzejmym gestem. Poszli więc…

James odczekał chwilę, po czym ruszył do wagonu klasy drugiej po swój karabin. No i aby zaczekać w nieco mniej idiotycznym miejscu niż kabina nieżywego konduktora… co w sumie na to samo wychodziło. W pierwszej klasie trupy pasażerów i indian, w drugiej też. No i lamentujący ludzie, płaczące kobiety, cyrk na całego.
James pokręcił głową, która mogła rozboleć od tych wrzasków i lamentów, i ruszył dalej aby sprawdzić, czy nie da się jakoś wleźć z powrotem na dach wagonów towarowych nie musząc wdrapywać się na nie bokiem. Lub w ogóle wdrapywać. Jeśli zaś okazałoby się to niemożliwe, przynajmniej chwilowo, zamierzał rozkoszować się odpoczynkiem na niewielkim balkoniku z relingiem, który znajdował się po obu stronach wagonu pasażerskiego. Miejsce miało tę zaletę, że zapewniało świeże powietrze i zdecydowanie mniej wrzasków.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 15-04-2022, 15:22   #53
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Elizabeth siedzącej na dachu wagonu i obserwującej okolicę właśnie do głowy wpadła pewna myśl. Pociągiem zadrżało, a ten zwolnił, więc musieli w coś przywalić. Później zaatakowali indianie, było słychać strzały. Nikt z załogi pociągu nie zareagował. Czyżby coś się stało maszyniście? Jeżeli tak to nikt nie steruje pociągiem, który od momentu zderzenia jedynie się rozpędza. Postanowiła to sprawdzić. Wstała i ruszyła w stronę lokomotywy. Po dotarciu do końca dachu własnego wagonu, przeskoczyła na ten zajmowany przez wszystkich na początku, i źle wylądowała i ją zarzuciło w bok, poturlała się ku krawędzi wagonu z wrzaskiem, i w ostatniej chwili chwyciła się czegoś by nie spaść z dachu, i w ogóle z pociągu… wisząc na jego ścianie!
Czy mu się wydawało, czy usłyszał krzyk Dixon rozlegający gdzieś na zewnątrz? Czy to możliwe, że nie tylko Langford postanowił spacerować po dachach pociągu? Oppenheimer zignorował to. Jeśli w swojej brawurze zamierzali się pozabijać to nie jego sprawa, nie najął się by niańczyć złodziei i morderców.
Elizabeth karciła sama siebie za tak nieudolny skok. Trzymając się kopnęła w bok wagonu, aby poinformować znajdujących się środku, że ktoś się tutaj znajduje, jakby nie udało jej się samej podciągnąć do góry, co następnie próbowała wykonać… co nie bardzo jej się udawało, a metalowy uchwyt, za jaki się trzymała, nagle pękł, a Elizabeth aż krzyknęła z przerażenia, gdy przesunęła się o kilka centymetrów w dół, wisząc tak w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Dixon pojawiły się łzy w oczach, na myśl że może zaraz spaść i zginąć w tak głupi sposób pod kołami pociągu i to w takim stroju… chociaż w obecnej sytuacji jakby ktoś ją znalazł to zapewne Indianie, albo kojoty, a że oboje to zwierzęta, więc im byłoby bez różnicy jak jest ubrana.

Ognista obiecała sobie, że jeżeli wyjdzie z tego żywo, to nikt nie może dowiedzieć się o tym, że uroniła łzy. Spróbowała znaleźć jakąś podpórkę pod nogę, wiedziała że gdzie obok powinno być okienko, albo deska przy nim i wykorzystując je ponownie spróbować wdrapać się na dach. Podciągnęła się minimalnie w górę by wdrapać się ponownie na dach… gdy ten cholerny uchwyt puścił. Dixon wrzasnęła, ale udało jej się złapać w końcu krawędzi dachu, i po chwili w końcu i wdrapać z powrotem na sam dach, gdzie chwilę leżała ciężko dysząc, i nawet schowała twarz w dłoniach.

Elizabeth leżała skulona popłakując, częściowo ze strachu przed śmiercią, a częściowo ze szczęścia, że jednak udało jej się przeżyć. Po dłużej chwili wzięła kilka głębszych wdechów, otarła łzy i stanęła. Powoli szła w kierunku drugiej strony wagonu. Stanęła na jego krańcu. Wiedziała, że jest potrzeba przejść dalej, ale nie wiedziała, czy zdoła ponownie się do tego zmusić. Spojrzała najpierw w dół, czy może nie ma bezpieczniejszej trasy. Nie było. Przed nią znajdował się wagonik z węglem i drewnem, ten tuż za lokomotywą… i on był zdecydowanie mniejszy, niż towarowy, na jakim ona stała. I nie było żadnej drabinki, nie było niczego. Jeśli chciała przejść dalej, musiała skakać boso na węgiel, co wcale, a wcale nie było dobrym pomysłem…

Dixon przeklinała siebie w duchu, jaka to jest głupia, że zamiast ubrać się od razu, do czego miała wiele okazji, a nawet sama Melody ją goniła, tak paradowała z dupą i cyckiem na wierzchu. Miala trzy wyjścia. Skok na węgiel. Nie martwiła się zabrudzeniem, ale bez butów skacząc na niego, nie trudno o skręcenie kostki. Drugą opcją było zwrócenie się do swojego wagonu, ubranie którego powrót, ale to dawało dwa kolejne skoki, a jeden przed chwilą mało jej nie zabił. Trzecim i ostatnim wyjściem było otworzenie klapy i zajrzenia do mężczyzn, których mogłaby poprosić o parę zapasowych butów. Miała dylemat, zwykle nie prosiła nikogo o pomoc, ale w tej sytuacji, opcja wydawała się najlepsza.

Miała duży dylemat i nie wiedziała na co się zdecydować, jednak ostatecznie postanowiła schować dumę do kieszeni - w tym momencie kurtki Jamesa - i próbowała otworzyć klapę wagonu, która okazała się zamknięta od środka. Zaczęła więc się dobijać, krzycząc:
- To ja, Elizabeth!
Arthur starał się ignorować hałasy dobiegające z dachu ich wagonu, ale nie trwało to długo, bo po chwili frau Dixon zaczęła się dobijać, waląc w klapę znajdującą się nad ich głowami. Nie rozumiał dlaczego się tu znalazła, gdzie jest Langford, co to za wygłupy. W jej głosie czaił się jednak strach i desperacja, więc w końcu podniósł się z posłania. Spojrzał na Wesę wzruszając ramionami po czym zaczął szukać czegoś co na co mógłby się wspiąć sięgając do klapy w suficie.
- Spokojnie frau Dixon! – odkrzyknął – Za chwilę otworzę!
W końcu znalazł jakieś stare skrzynie, podłożył je pod klapę, wspiął i zaczął siłować z zamknięciem.
- Proszę uważać, otwieram!

Gdy klapa się otworzyła Elizabeth w koszuli nocnej… i kurtce Jamesa(?) pochyliła się szybko nad nią.
- Cześć! - Krzyknęła, aby usłyszał przez świst powietrza - Pożycz buty, masz jakieś zapasowe? Nie mam czasu na wyjaśnienia.
- A ja nie mam zapasowych butów – odpowiedział spokojnie Oppenheimer.
- Kurwa… będę musiała skakać jak ta małpa w drugą stronę… Chyba, że ty masz ochotę sprawdzić, czy nasz maszynista żyje?
- Dlaczego miałoby mnie to interesować frau Dixon? W tym pociągu jest setka innych pasażerów. Jesteśmy złodziejami a nie pracownikami kolei.
Arthur dostrzegł desperację w oczach dziewczyny, więc lekko zmienił ton.
- Możesz spróbować obwiązać stopy szmatami. Tak robił pewien Moskal, który pracował ze mną na plantacji bawełny– i którego Oppenheimer przyłapał jak dobiera siłą do niewolnicy, więc go własnoręcznie wykastrował. Uznał, jednak za zbędne dzielić z Elizabeth tym akurat szczegółem - Oni mówią na to onuce.
Dixon spojrzała na Arthura jak na wariata. Po pierwsze z tego co pieprzył, a po drugie. Niby z czego miała zrobić sobie te onuce?
- Ciekawe czy będziesz taki mądry i zwalał obowiązek na pracowników kolei, jak pociąg się wykolei, bo maszynista nie żyje i nie wyrobimy się na nasz prawidłowy pociąg - Ognistą wstała, nie mając jednak ochoty wysłuchiwać kolejnych świetnych rad Arthura. Spojrzała w stronę swojego wagonu. "Kusisz los dziewczyno" - pomyślała. Zrobiła rozpęd w celu ponownego skoku na swój wagon.
- W lokomotywie prócz maszynisty jest palacz i jak mi się wydaje dodatkowy pracownik. Rozumiem, że wszyscy nie żyją i czeka nas katastrofa?
Arthur niemal litościwie się uśmiechnął na ten tani popis niepotrzebnego bohaterstwa niewiasty. Zobaczył jednak, że zniknęła z pola widzenia i jednak słowa do niej z pewnością dotarły nim wykonała swój skok, który w porównaniu do poprzedniego był naprawdę akrobatyczny, chociaż same lądowanie mogłaby poprawić, bo poleciała lekko do przodu.

Będąc już na swoim wagonie, zeszła do niego po skrzynkach. Podeszła do swoich rzeczy i rozebrała się do naga, aby następnie założyć bieliznę i swój codzienny strój, jednak inny niż dnia poprzedniego. Ubieranie się trochę jej zajęło, a gdy już to zrobiła, przewiesiła przez plecy Winchestera, colty włożyła w kabury, ustabilizowała nieco skrzynie i ponownie ruszyła w górę na dach, aby dostać się do lokomotywy.

Droga jednak nie rozpieszczała jej. Już przy samej próbie wejścia na skrzynki, by dostać się na dach, cała konstrukcja zawaliła się, a ona razem z nią spadając na podłogę, a w trakcie samego lotu uderzając o staczające się skrzynki.

Ognista rzucała bluzgi, głównie w stronę Johna, który tę całą wieżę układał i za to jak nieudolnie to zrobił. Dziewczyna obejrzała się i do draśnięcia po postrzale doszło jej parę siniaków na rękach, a także zadrapana łokieć.

Przystąpiła do ponownego układania skrzynki, jedna na drugą. Gdy była już zadowolona ze swojego dzieła, ponowiła próbę wspinania się na dach po skrzyniach. Cała konstrukcja telepała się, jednak Dixon w duchu nie przyznała tego do siebie, mimo dużych kłopotów przy powolnym wchodzeniu.

Na koniec wystarczyło się jeszcze podciągnąć co ponownie wyszło jej zwinnie. Znów stała przed dziurą między wagonami. Przeżegnała się… mimo faktu, że nie była wierząca, jednak przy obecnej sytuacji poczuła taką potrzebę, pamiętając jak jej matka niejednokrotnie się modliła, gdy ona sama była młodsza.

Elizabeth ponownie zrobiła rozbieg i skoczyła. Zacisnęła zęby oraz oczy. Wylądowała na wagon i przewróciła się o mało nie wpadając przez otwartą klapę do środka wagonu, jednak udało się jej wyhamować. Odetchnęła z ulgą i podeszła do kolejnej krawędzi. Pomyślała, że teraz powinno być łatwiej, bo nie wyleci na boki, a co najwyżej poleci na twarz, zaśmiała się sama do siebie.

Skok i… zahaczyła o coś stopą tracąc równowagę i poleciała na twarz oraz cycki prosto w węgiel. Na szczęście żyła, ale nie postąpiła sobie wiązanki, oczywiście po tym jak wypluła kawałki węgla z zębów, będąc zła na wszystkich. Na Johna, że będąc bohaterem, poszedł za nią, na Melody, że nalegała jej zostać, na Jamesa, że dał jej kurtkę, bo bez niej pewnie by się nie ruszyła, na Oppenheimera, że nie dał jej butów i guzik ją obchodziło, że ich nie miał oraz na siebie… nie, na siebie nie była zła, na siebie była wściekła, bo zamiast siedzieć w miejscu, to jak głupia i jak zazwyczaj pchała się tam, gdzie pewnie nie jest potrzebna.

Wstała w końcu, otrzepała się, choć mało jej to dało i dalej była cała czarna. Ruszyła naprzód, na koniec wagonu, zobaczyć jakie jest połączenie z lokomotywą… i po kilku niepewnych krokach po węglu, po przejściu przez dym, parę, i kilka fruwających iskierek, Elizabeth ujrzała… maszynistę i jego pomocnika, pracujących najzwyczajniej w świecie w lokomotywie.



Oni również ją po chwili zobaczyli, trochę mocniej wybałuszając oczy niż ona.
- A panienka co tu robi?! - Wrzasnął jeden z nich, ale na widok uzbrojenia Dixon, sam zaczął nagle grzebać przy jednej ze ścianek lokomotywy, gdzie wisiał mały rewolwer w kaburze…

Elizabeth uniosła dłonie w geście pokoju i krzyknęła.
- Spokojnie, nie jestem bandziorem, jestem pasażerką. Był mały problem z Indianami, ale udało nam się ich załatwić - Zaczęła tłumaczyć facetom - W coś rąbneliśmy, prawda? Przyszłam sprawdzić, czy ktoś tu żywy z tego wyszedł, ale widzę, że się tylko wygłupiłam.
- Tak, indianie, tak! - Powiedział ten starszy, przestając wyciągać rewolwer z kabury.
- Położyli na torach kilka małych drzew, ale "Bessy" sobie poradziła! - Dodał drugi, wyciągając pomocną dłoń do Elizabeth.
- No tak… nie znam się na pociągach - Dixon skorzystała z pomocy - Myślałam, że może ktoś tu oberwał i maszyna będzie grała sama i może się wykolei, ale widzę, że ta stalowa maszyna jest wytrzymała. A wracając do indianów. Jak mówiłam, rozstrzelaliśmy większość. Co najmniej dwóch wdarło się na pociąg, jeden nie żyje drugi poszedł do wagonów pasażerskich, ale moi… znajomi już poszli tam zająć się sprawą.
- To dobrze - Pokiwał głową maszynista, i wrócił po części do obsługi lokomotywy.
- A panienka… taka uzbrojona? - Powiedział "palacz", oglądając sobie Elizabeth z góry do dołu.
- Jakoś trzeba sobie w życiu radzić. Gdybym ja nie była uzbrojona, to pewnie nie widzieliby panowie mojego widoku, a czerwonoskórego ze swoim toporem, albo łukiem. Można wiedzieć za ile kolejny przystanek?
- Hmmm… - Starszy wyciągnął zegarek z kieszeni - Będą tak… ze dwie godziny… chyba…
- Pozwolą panowie, że tu przeczekam? Jakiś nie widzi mi się skakać w drugą stronę… - Spojrzała na nasyp węgla za sobą - Raz o mało nie spadłam z wagonu próbując się tu dostać.
- Ja tam nie mam nic przeciw… - Barczysty "palacz" uśmiechnął się do Elizabeth, po czym nieco do niej zbliżył… a maszynista jedynie wzruszył ramionami.
- Panowie też widzę ciężko pracują, cali brudni i mokrzy… - Dotknęła ramienia "palacza" - Ale nie tak jak ja - Zachichotała.
- Właśnie, na stacji będzie, gdzie się obmyć tak porządniej?
- Oj nie wiem… - Powiedział byczek - Ale my tu wodę mamy… - Dodał i wyciągnął chustę z kieszeni i… zaczął nią delikatnie czyścić nos Elizabeth - Panienka się pobrudziła…
- Zauważyłam - Zaśmiała się na słowa mężczyzny, bo faktycznie ją rozbawił z tą chustą - A gdzie ta woda? Bo rozumiem, że to oferta?
Maszynista udawał, że nic nie widzi, a "palacz" zrobił krok w bok, i odkręcił jakiś kurek, z którego zaczęło cieknąć nieco wody do wiaderka…
- O świetnie, będę mogła chociaż przemyć ręce, buzię i dekolt. Prania robić nie będę - Znów się zaśmiała. Na słowo "dekolt" uśmiechnęli się i obaj mężczyźni.
- Nie krępuj się - Mięśniak objął Dixon lekko w pasie jedną łapą, po czym delikatnie skierował do źródełka wody - Lokomotywa fajna? Taka… duża, twarda… - Mruknął, prężąc nieco swoją klatę - Tyyle tu fajnych rzeczy…
- Fajna, fajna - Odparła Dixon dając się prowadzić. Najpierw wymyła dłonie, a później ręce sięgając do góry. Następnie nabrała trochę więcej wody w złożone dłonie i obmyła twarz, a kolejną taką porcją dekolt. Wyprostowała sie.
- I jak? Czysta? - Spytała patrząc na "palacza"... który miał już jedną szelkę swoich spodni odpiętą.
- Tu jeszcze trochę - Pokazał na własny tors, na lewą jego stronę, tam gdzie serducho. Zbliżył się również do Elizabeth o krok…
- Ha ha, ale ja pytałam się o siebie. Ale tu też jest trochę brudno - Wyciągnęła rękę, aby wyczyścić wskazane miejsce.
- Jak panowie tutaj wytrzymują? Straszny gorąc bucha od tych piecy…
- Jakoś sobie trza radzić - Stojący blisko niej "palacz" odpiął na oczach Elizabeth drugą szelkę, i stał przed nią z nagim, umięśnionym torsem - Wie panienka… w lecie… to my tu nawet prawie na golasa jesteśmy… - Uśmiechnął się zawadiacko.
- Przecież to już prawie lato - Zamrugała oczami i spojrzała w stronę maszynisty.
- No prawie, prawie… - Mięśniak zsunął nieco swoje spodnie w dół, pokazując Dixon swoje rejony już odrobinę pod pępkiem…
- A panience nie jest gorąco? - Powiedział maszynista ze swojego miejsca, po czym pociągnął za jakąś wajchę, a w nogi Elizabeth nagle buchnęła cieeepła para z jakiś… "rzeczy" między tymi wszystkimi pokrętłami, dźwigniami, i całymi tymi dziwacznymi urządzeniami lokomotywy.
- I to jak gorąco - Powiedziała Elizabeth machając swoją kiecką czując jak robi się tam mokra od ciepłej pary i patrząc na "rejony" młodszego z mężczyzn - W nocy to prawie nago spałam. I pan mi tak nie bucha, bo jeszcze mi się rajstopy stopią i co wtedy? - Zachichotała zalotnie.
- To trzeba przewietrzyć… panienka tu do mnie podejdzie, tu jest wiaterek przy oknie, i okienko do patrzenia do przodu, jak jedziemy - Powiedział maszynista ze swojego miejsca, gestem dłoni zapraszając Elizabeth w to miejsce… ale w sumie on pokazywał na miejsce tuż przed sobą.
- A pan? W które okienko zagląda? - Spojrzała na mięśniaka w sumie nie ruszając się z miejsca.
- Jaaa? Ja łopatą macham… ale w sumie te po prawej, te jest moje - Powiedział "palacz" kiwając głową w odpowiednim kierunku.
- Mogę spojrzeć? Pokażesz mi? - Zrobiła niewinną minę.
- No jaaasne… - Wskazał jej drogę dłonią, by szła tam pierwsza.
Elizabeth ruszyła do okna i wyjrzała przez nie widząc wyraźnie wszystko co się przed nimi zadowało. Prędkość była duża, żaden koń nie mógł się równać z tym żelaznym kolosem. Gdyby nie szybka zapewne jej włosy byłby właśnie mocno rozwiane, chociaż i teraz czuła mile kojący wiatr zza ścianki lokomotywy.

- No i tak sobie jedziemy, przez prerię… i tu możesz patrzeć… - Mięśniak stał za nią, dosyć bliziutko - A te wszystkie wajchy, i pokrętła, to do obsługi lokomotywy, ale lepiej się tym nie baw, bo jeszcze się coś stanie…
- Fajne te wajchu tutaj macie - Odpowiedziała Dixon pochylając się lekko do przodu i położyła na jedną z nich swoją rękę.
- A tu jest coś fajnego - Wskazał palcem na sznurek pod sufitem - Pociągnij - Powiedział do Elizabeth... i położył swoją lewą dłoń na jej biodrze.
- Tutaj? - Powiedziała prostując się. Gdy "palacz" mruknął potwierdzająco, wyciągnęła rękę do góry i pociągnęła wskazany sznurek. A lokomotywa wtedy zrobiła swoje "tuuuut", gwizdając. Na prawym biodrze Elizabeth z kolei znalazła się druga łapa mężczyzny, a on sam nieco się do niej zbliżył, przylegając swoim ciałem do jej ciała. Wyraźnie wyczuła jego nagi tors na swoich plecach… oraz twardość w jego spodniach, na swojej pupie.

Dixon pociągnęła jeszcze dwa razy za sznurek, za pierwszym razem bardzo szybko, a za drugim razem przytrzymała go na dłużej robiąc "tut tuuuuut". Swoją wolną rękę położyła na dłoni mężczyzny, która znajdowała się na jej biodrze, a także zakręciła lekko swoim tyłem. Jego usta musnęły po chwili nagie ramię Elizabeth, a lewa dłoń, ze spoczywającą na niej dłonią dziewczyny, pogładziła bioderko… prawa zaś, prawa prześlizgnęła się na brzuszek Dixon. "Palacz" mruknął tonem zadowolenia.

Ognista odwróciła głowę do tyłu, w stronę mięśniaka w poszukiwaniu jego ust. Opadająca ręką z góry trafiła na krótko przystrzyżone włosy mężczyzny. Dziewczyna żałowała, że nie są one dłuższe, aby mogła za nie złapać i przyciągnąć, jednak na tyle ile było to możliwe, przesunęła jego głowę w stronę swoich warg. Zrozumiał od razu, i pocałował ją szybko i dziko, a jego prawa dłoń przesunęła się od razu w górę, i chwycił ją porządnie za pierś.

Dixon zamruczała, gdy mężczyzna stanowczo się nią zajął. Lubiła takich, w przeciwieństwie do facetów, którzy zabierali się pół dnia, aby rozwiązać chociażby sznurówkę. Swoje dłonie skierowała na swój brzuch, gdzie po omacku zaczęła odpinać klamry spinające jej gorset, za to jej język wędrował w jego ustach, co wywołało kolejny pomruk zadowolenia "palacza". Dłoń na piersi dziewczyny zaczęła ją ugniatać, a drugą wyślizgnął spod dłoni Elizabeth i… złapał ją za gardło. Przyciągnął minimalnie bardziej jej twarz do swojej tym bardzo męskim, i stanowczym chwytem. Dziewczyna odpowiedziała mu nadgryzieniem jego dolnej wargi, którą po chwili puściła i ponownie wczepiła swoje usta w jego, wirując językiem w ich wnętrzu.

Gdy Dixon uporała się z odpinaniem klamer, które głośno brzdeknęły uderzając o metalową podłogę, jedna jej ręka szybko powędrowała pod dłoń mężczyzny znajdującą się na jej piersi i sprawnym ruchem palca ściągnęła materiał koszuli odsłaniając tym swoją nagą pierś. Następnie złapała wierzch dłoni mężczyzny i mocno przycisnęła ją razem ze swoją do nagiej skóry, na której "palacz" mógł wyczuć duży i twardy już sutek.

A maszynista udawał, że nie patrzy, prowadząc niby nic lokomotywę…

- Nie wytrzymam - Mruknął "palacz" i oderwał usta od ust Elizabeth, i od niej swoje łapy, po czym okręcił nią, wokół siebie, chwytając na chwilę za biodra, unosząc! Miał krzepę… efektem tego zabiegu, teraz Dixon była, gdzie on przed chwilą, a mięśniak przed nią, i byli już twarzą w twarz. Elizabeth zaś nawet pół stała, pół opierała się o zajmowane przez niego wcześniej miejsce. Facet ciężko dyszał, napalony niczym lokomotywa, w której przebywali. Położył znowu obie swoje łapy na jej biodrach…

- Ależ proszę pana - Odpowiedziała zawadiacko i z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy mając lekko otwarte usta - Czy to przez ten gorąc pan tak sapie? - Nie pozwoliła mu jednak odpowiedzieć. Złapała go oburącz za kark i mocno pociągnęła go do siebie tak, że jego twarz wylądowała na jej piersi.
- Jest tu tak gorąco, trzeba zrobić przewiew - Dodała udając damę i jedną rękę skierowała na swój gorset, rozwiązując jego sznureczki. On w tym czasie zaczął zachłannie całować i lizać jedyną odsłoniętą pierś Elizabeth… a swoimi dłońmi próbował jej nerwowo rozpiąć pas z rewolwerami.

- Spokojnie kowboju, mamy dwie godziny, nikt ci mnie nie zabierze - Zaśmiała się głośno Dixon. Jej ręka sprawnie rozwiązywała sznurek i po chwili gorset był luźny, jednak pas od broni powstrzymywał go przed upadkiem. Elizabeth uwolniła także drugą pierś, aby i ta zaczerpnęła świeżego powietrza.
- Piękne… - Chrypnął "palacz" i zmienił obiekt pieszczot, teraz zajmując się drugą piersią, całując ją i liżąc…
Prawą nogę zarzuciła na tył mężczyzny i objęła go udem. Mając wolne ręce wbiła dość długie i ostre pazury w umięśnione plecy mężczyzny poniżej linii łopatek, przeciągając nimi aż do karku.
- Osz ty… - Warknął nagle mięśniak, po tym jak przeszły go dreszcze po takim potraktowaniu pleców. Spojrzał w twarz Elizabeth z błyskiem w oczach, wymieszania podniecenia, zaskoczenia, ale i.. złości? I w końcu również udało mu się rozpiąć ten przeklęty pas, który trzasnął pod ciężarem broni na podłogę, a i przy okazji z Dixon wprost spadł gorset…
- Niegrzeczna - Mruknął, i złapał ją jedną dłonią za kark, a drugą za gardło. Silnie, zdecydowanie, trochę i dziko. I tak ją trochę unieruchamiając, pocałował znowu namiętnie, tym razem on jej wpychając język w usta, a ona pozwoliła mu penetrować swoje usta, z chęcią przyjmując jego język, który oplatała swoim.

Jej ręce były wolne. Wykorzystała więc ten fakt podniecona dzikim działaniem młodego mężczyzny i jedną z nich położyła na jego torsie, badając jego umięśnione ciało, a drugie włożyła pod luźne spodnie, kierując rękę w stronę jego krocza… i szybko trafiła na naprawdę dużą, nabrzmiałą męskość. Po chwili zaś wprost poczuła, jak pulsuje w jej dłoni. "Palacz" zamruczał z zadowoleniem, gdy go tam dotyka. Aż na chwilę nawet przymknął oczy.
- Wydaje mi się, że znalazłam jeszcze jedną wajchę - Zachichotała Elizabeth poruszając ręką po jego męskości, którą najwyraźniej on sam jakoś wcześniej już wysunął ze swoich slipek w spodniach… lub sama się wysunęła, gdy się podniecił?
- Jest cała twoja - Wychrypiał mięśniak, i złapał za nogę, którą go oplatała, po czym zaczął sunąć dłonią w kierunku uda dziewczyny, wnikając pod jej sukienkę.
- A mówiłeś, że nie wolno ich dotykać… a ja dotykam. Chyba naprawdę jestem niegrzeczna. Nie uważasz, że zasłużyłam na klapsa? - Elizabeth przegryzła własną wargę, czując jak jego silna ręką wędruje do góry. Zamknęła też oczy i odchyliła głowę do tyłu. Swoją dłoń mocno zacisnęła na jego męskości i mocno przyspieszyła jej ruchy.
- Tą… możesz dotykać… - Wysapał "Palacz" i jedną ręką ściągnął w dół swoje spodnie i slipki, które opadły mu na buty. Drugą zaś dotarł pod spódnicą w końcu po nieco uniesionej nodze do tyłka Elizabeth, gdzie zaczął go macać, razem z jej kobiecością, którą pocierał swoimi paluchami. Dixon zamruczała przeciągle do ucha mięśniaka i jeszcze mocniej przegryzła swoją wargę. Pozwoliła chwilę się tam dotykać, jednocześnie nie przerywając swoich działań między nogami mężczyzny.

W końcu opuściła szybko nogę, odepchnęła stanowczo mężczyznę i opierając się o jego tors ściągnęła buty, zahaczając pięta o pięte, a następnie padła na kolana. Objęła silnie jego męskość u samej nasady prawą dłonią, a resztę bez zbędnych ceregieli włożyła sobie głęboko w usta wchodząc w rytmiczny ruch głowy, kiedy jej wolna ręka spoczęła na jego cohones, umiejętnie je ugniatając. Wzrok skierowała do góry, na oczy "palacza", wiedząc jak to kręci mężczyzn.

Wybałuszył oczy, i najwyraźniej się baardzo zdziwił na takie postępowanie dziewczyny(zresztą maszynista również), ale po chwili i przeciągle zajęczał, tak mu było dobrze. Może nawet zbyt dobrze.
- Zaraz… trysnę!! - Wydusił nagle z siebie.

Elizabeth poruszała chwilę jeszcze głową i nagle przerwała i szybko wstała. Uśmiechnęła się zalotnie. Bardzo powoli ominęła mężczyznę i podeszła do okienka. Stojąc tyłem do mężczyzny, wypięła się lekko w jego stronę, podwinęła w górę spódnicę, i włożyła kciuki po bokach swoich rajstop, również bardzo powoli ściągając je w dół, kręcąc przy tym tyłkiem.

- Fajna dupcia… - Powiedział mięśniak, po czym do niej podszedł, stając za Elizabeth. Lekko popchnął jej plecy, by się pochyliła… usłyszała, jak pluje sobie na dłoń, a potem ją nawilża ową dłonią między nogami… i po chwili w nią wszedł. Tak stanowczo, jednym pchnięciem, głęboko. Był duży, był twardy. Jęknęła - z rozkoszy, znów przegryzła wargę i zamruczała.
A on złapał ją mocno za biodra, po czym zaczął dosyć szybkim tempem się w niej poruszać, głośno przy tym jęcząc.
Elizabeth wypięła się jeszcze mocniej przywarła do okienka policzkiem, a także ręką o ścianę lokomotywy, łapiąc tam oparcie, przy okazji spoglądając na maszynistę.

Ten siedział, gdzie siedział, z uśmiechem na gębie… zabawiając się samemu ręką. Puściła do niego zalotnie oczko oraz wysłała całusa, całkowicie oddając się mężczyźnie, który brał ją jak zwierzę.
- Tylko wyjdź na czas - Rzuciła do "palacza" między stęknięciami. Tę rękę, którą nie opierała się o ścianę, włożyła sobie między nogi, na swoją kobiecość, pomagając sobie w już i tak miłych doznaniach.
"Palacz" przyspieszył, zaczął już głośno jęczeć… i nagle się w nią spuścił, w momencie kiedy i jej było już bardzo przyjemnie. Trzymał Elizabeth mocno za biodra, i napierał na nią, pompując w jej wnętrze, wśród swoich przeciągłych jęków…

Dixon czując ciepły płyn między nogami, raz próbowała się szarpnąć, jednak przy swojej pozycji, bez noża, ani broni zdała sobie sprawę, że nie ma zbytnich szans na uwolnienie się z mocnego uścisku mężczyzny, a po prawdzie to i tak było już za późno, aby uratować się od czegokolwiek. Z drugiej strony jeszcze mocniej podniecała ją agresywność mężczyzny, więc postanowiła oddać się rozkoszy do końca, a już po po wszystkich zrugać za to faceta. Także po chwili do akompaniamentu dźwięków wydawanych przez "palacza" dołączyły dźwięki wydawane przez Elizabeth, która przegryzała swoją wargę, prawie do krwi.

Mięśniak wyszedł z niej jednak po kilku podrygach i powolnych ruchach, ale dociskał jej plecy między łopatkami dłonią, więc Elizabeth, tak trwała wypięta nieco, przygnieciona do szybki lokomotywy, z drżącymi nogami… po których ściekało nasienie. Sama była blisko, bardzo blisko, jednak spełnienie nie nadeszło… A wtedy ponownie weszła w nią nabrzmiała męskość, łapska znowu spoczęły na biodrach, i znowu była mocno brana.

Zadowolona kobieta wypięła się jeszcze mocniej, zachęcając obecnego kochanka do zabawy, bo już myślała, że to jest koniec i nie uda jej się osiągnąć tego, czego oczekiwała. Oparła obie dłonie przed sobą na ścianie i odepchnęła się, aby odciągnąć twarz od szyby, która lekko już pobolewała od nacisku, a gdy jej się tu udało, odwróciła głowę w tył, aby spojrzeć na posuwającego ją "palacza". Nic bardziej mylnego.

Brał ją maszynista.

A palacz stał obok, głupio się uśmiechając.
- Dla takiej panienki, to i druga wajcha! - Powiedział maszynista, też szczerząc zęby, i nie przerywał. A mimo, iż wyraźnie wyczuwalnie, nie miał tak dużego jak poprzednik, nadrabiał to jednak grubością.

Dziewczyna miała mieszane uczucia. Wcześniej celowo olewała maszynistę i dawała znaki, że woli zabawić się z jego kolegą, a nie z nim. Nie pociągał jej tak bardzo ani wiekiem, ani wyglądem, nie to co młody mięśniak. Jednak niedokończone sprawy tego młodszego, których tak bardzo potrzebowała, teraz mógł dokończyć ten starszy.

Po kilku jego pchnięciach stwierdziła w myślach, że mu się odda, jednak nie tak jak on tego chce, a na swoich zasadach. Tym razem wolała mieć większą władzę nad swoim orgazmem.

Gdy mężczyzna wysuwał się z niej, Elizabeth wykorzystała ten moment i sprawiła, że wyszedł całkiem. Szybko obróciła się do niego przodem i nieświadomego pchnęła do tyłu, tak że musiał usiąść na stojącym za nim siedzisku, a ona za nim, okrakiem siadła na jego przyrodzeniu nadziewając się na niego.

Złapała mężczyznę za kark i wcisnęła jego twarz w swoje piersi. Nie zamierzała go całować. Jej biodra od razu przeszły w rytmiczne ruchy przód-tył, a do uszu obecnych wrócił dzwięk kobiecych jęków.

- Radzę nie popełniać błędu co kolega z tryskaniem - Wysypała kobieta groźnym tonem do ucha maszynisty.
- Yes Ma'am… - Mruknął facet, z twarzą w jej cyckach, po czym złapał ją za pośladki, pomagając i nieco jej na sobie podskakiwać.

A "palacz" uśmiechnął się do Elizabeth, po czym podciągnął spodnie w górę, i usiadł na drugim stanowisku, przyglądając się im, i popijając wodę.

Elizabeth otrzymując pomoc mężczyzny w ich rozkosznej pozycji, przyspieszyła ruchy nadziewania się na jego męskość. Momentalnie poczuła różnicę, a jej moment szczytowy nieubłaganie zbliżał się ku zenitu. Aby delikatnie stłumić swoje krzyki, które de facto i tak były zagłuszanie przez dźwięk jadącej lokomotywy, delikatnie wbiła swoje zęby w bark maszynisty.
- Ochhhhh! Panienko!! Zaraz trysnęęę! - Zajęczał maszynista, gdy sama Elizabeth, była tuż tuż spełnienia.
- Wy se jaja robicie?! - Powiedziała Dixon z wyrzutem, jednocześnie zwalniając ruchy bioder prawie do pozycji zastanej - Dwóch rosłych mężczyzn nie zadowoli jednej kobiety? Nie przetrzymasz? - Zapytała maszynisty, jednocześnie kładąc rękę na swoją kobiecość, aby jej napięcie nie spadło.
- Czekaj chwilę… uch… - Maszynista zamknął oczy, i głęboko odetchnął. Raz, drugi, trzeci - Dobra. To dalej…
- Jeszcze chwilę staruszku, wytrzymaj - Wysapała Ognista ponownie szybciej poruszając się na kolanach mężczyzny, jednak nie zdjęła ręki ze swojego najczulszego miejsca, ciągle ruszając palcami w taki sposób jaki najbardziej lubi. Nie pozostawiła całych nadziei w tym, czy facet wytrwa… i po kilku chwilach przyszło w końcu spełnienie, i porwało na moment ze sobą Dixon. Daleko w inny świat, ku rozkoszy, z dala od otaczającego ją świata.
- Już! Już!! - Zaczynał do niej docierać głos maszynisty.

Co prawda Elizabeth już była u szczytu, ale z chęcią przedłużyłaby te rozkosze, niestety głos maszynisty przywoływał ją do rzeczywistości. Podniosła się do góry, prostując nogi, a poruszającą rękę włożyła głębiej, aby zastąpić grubą męskość mężczyzny, swoimi palcami. Jednocześnie oparła głowę o ramię faceta, aby złapać choć trochę oparcia, gdyż nogi mocno się już pod nią trzęsły. Trysnął zanim zdążyła go nawet dotknąć… ochlapując ją od spodu, oraz jej palce, no i również nieco sukienkę od wewnętrznej strony. Sam maszynista z kolei zrobił głupią, "rybią" minę, gdy dochodził tak w podrygach, cicho stękając.

Dixon jeszcze chwilę poruszała ręką między swoimi udami i podrygiwała w kolejnych skurczach przyjemności, a gdy czuła, że siły już ją nieco opuszczają, a spełnienie uchodzi gdzieś dalej, przerwała swoje czynności, oderwała się od mężczyzny i zrobiła kilka kroków w tył, aby oprzeć się o znajdującą się za nią ścianę, przy której i tak nie utrzymała się zbyt długo, więc siadła na ziemi w sporym rozkroku, pokazując całemu światu co ma między nogami, dysząc przy tym bardzo głośno. Zniesmaczony takimi widokami maszynista, wstał i się oddalił…
- Złaź z mojego miejsca - Warknął do "palacza", zajmując swoje stanowisko w lokomotywie, a sam mięśniak pojawił się przy Elizabeth, i podał jej butelkę wody.
- Ciśnienie spada, za mało ognia - Burknął starszy facet.

- Dziękuje - Odpowiedziała Dixon sięgając po butelkę - Chociaż najpierw powinnam cię opierdolić! Jak wyjdzie bachor to co? Weźmiesz go? - Spytała ironicznie i napiła się wody.
- A tam kurwa pierdolisz… - Powiedział mięśniak, po czym chwycił za łopatę, otworzył nią właz lokomotywy, z którego buchnęło gorąco, po czym zaczął przerzucać węgiel z wagoniku za lokomotywą, do pieca samej lokomotywy… spojrzał na Elizabeth jeszcze raz czy dwa, uśmiechając się.
- Pierdolę? - Warknęła Ognista wstając i podchodząc do kranika z wodą, aby obyć swoje ciało - Nie dość, że zrobiłam dobrze, ba nawet bardzo… niektórych rzeczy to i w burdelu byś nie zaznał, to nie… musiał jeszcze więcej, bo za mało. Zdajesz sobie sprawę, że takie środki, aby pozbyć się "problemu" - Dixon specjalnie zaznaczyła mocniej te słowo - Nie są takie tanie? Drugi z panów potrafił się pohamować, prawda? - Zwróciła się do maszynisty szukając u niego poparcia. Ten jednak jedynie wzruszył ramionami, po czym nawet na nich nie patrzył, gapiąc się przez okienko lokomotywy do przodu, w kierunku jazdy…

Mięśniak nagle pierdolnął łopatą na podłogę. Bardzo, bardzo blisko bosych stóp Elizabeth, rzucił swoim narzędziem pracy, po czym spojrzał na kobietę marszcząc brwi. I podszedł do niej, cały wyraźnie "nabuzowany", a ona serio się na chwilę wystraszyła rosłego chłopa z podejrzaną miną, do niej podchodzącego… który nagle złapał ją za kark.
- Przepraszam. I dziękuję. Naprawdę - I przyciągnął ją mocnym chwytem za kark do siebie, i pocałował w usta, tak delikatnie, jak się nie spodziewała. Dixon nie zaznając zbyt często takich czułości, objęła go z chęcią i odwzajemniła czuły pocałunek.

Po chwili jednak od niej odstąpił. Wskazał na swoje siedzisko w lokomotywie.
- Tam jest kurtka, jak chcesz… tu masz kurek, poleci woda. Tu w miarę czysta szmatka… - Podniósł łopatę - Ja potrzebuję chwilę, ty pewnie też - Uśmiechnął się do niej nawet miło, po czym zajął się swoją robotą.

Ognista skorzystała ze szmatki, a także i wody, a gdy już była czysta, przynajmniej w miarę, nałożyła spowrotem na siebie swoje ubrania, a także pasy z bronią. Po wszystkim usiadła na wcześniej wskazane siedzisko, ale kurtki nie założyła i tak było już jej gorąco. Wyglądała przez okienko, podziwiając krajobrazy. Mięśniak z kolei w końcu przestał machać łopatą. Odstawił ją, po czym zbliżył się do Elizabeth.
- Chcesz? - Spytał, i podał jej napoczętą już flaszkę whisky. Wyciagnął również zawiniątko, w którym było nieco chleba, sera, i jeden pomidor. Podsunął wszystko pod nos Elizabeth, i pogładził ją dłonią po głowie.
- Jesteś naprawdę niezwykłą kobietą - Powiedział.
- Dziękuję - Odpowiedziała sięgając po whisky, z którego łyknęła kilka łyków, po czym skrzywiła się i otarła usta rękawem - Tak? A co we mnie takiego niezwykłego? - Zaśmiała się dziewczyna.
- Jeszcze nie spotkałem takiej… uhhh… takiej… no takiej gorącej jak ty, no - Powiedział "palacz", lekko się uśmiechając.
- I zapewne szybko nie spotkasz - Odwzajemniła uśmiech i sięgnęła po kawałek sera oraz pomidor, którego ugryzła, a jego soki ściekły jej po brodzie.

~

Godzinę jazdy później "palacz" znowu wlepił w nią wzrok na nieco dłużej… a gdy Elizabeth to zauważyła, facet do niej podszedł, stając obok. Położył powoli dłoń na jej pierś.
- Chcesz jeszcze raz? - Spytał z uśmiechem.
- To zależy - Odpowiedziała dziewczyna z zalotnym uśmiechem - Czy tym razem też masz zamiar mnie oszukać?
- Dawno nie byłem z babą, no to… - Nie dokończył, i lekko ścisnął jej cycuszka - Zrobię jak będziesz chciała.
- No to weź mnie… tak dziko jak poprzednio… ale nie skończ za szybko - Złapała go za przyrodzenie, a ten rozdziawił radośnie gębę.

Maszynista w ich kolejne figle się już nie wtrącał(czyżby nie miał ochoty na kolejny czas, po takiej krótkiej przerwie… albo nie był w stanie?). Mięśniak z kolei słuchał się już Elizabeth bardzo grzecznie, wykonując jej polecenia, i dziewczynie było już o wiele lepiej… a gdy jej ponownie udało się szczytować, uznała że mężczyzna zasłużył na nagrodę za swe starania i ponownie zaskakując go, dokończyła sprawę ustami, jednak sam finisz wylądował na jej piersiach. A później sytuacja się powtórzyła - szybkie przemycie się, ubieranie, i odpoczynek.

Tuż przed zejściem na ziemię, zanim pociąg zatrzymał się na kolejnym przystanku, Elizabeth dała mężczyźnie niejednoznacznie znać, że podróż jeszcze przed nimi długa, a ona jedzie w wagonie towarowym numer dwa, więc jak ma ochotę jeszcze ją odwiedzić, to wie gdzie szukać.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 15-04-2022, 19:03   #54
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację

Gdzieś w drodze…


Pociąg w końcu się zatrzymał. Kieszonkowe zegarki(jeśli dobrze chodziły) wskazywały zaś godzinę 11:30.

Wkrótce okazało się, że postój odbywa się już w stanie Kansas. Zmęczeni i zbulwersowani napadem pasażerowie wyszli z pociągu na stację, no i się zaczęły lamenty…

Zabito dwóch pasażerów.

Zabito konduktora.

Skołowani takimi kiepskimi wiadomościami faceci z obsługi lokomotywy, rozłożyli bezradnie ręce…

- Leć no który do miasta, zawiadomcie szeryfa!
- Trza telegram wysłać, ostrzec innych! - Pojawiły się głosy na stacji.

W pobliżu stacji(znowu pilnowanej przez żołnierzy, i to już 20), znajdowało się niejakie Arkansas City… i wyglądało na to, że zamiast krótkiego, zwyczajowego postoju na posiłek i uzupełnienie zapasów lokomotywy, będzie dłuższy.


Elizabeth wysiadła z lokomotywy, i udała się do Melody i Johna… okazało się, że John był ranny w nogę. Później również okazało się, że i James był ranny, i to poważniej niż sam doktor.

Przy okazji, ona sama, i wszyscy inni również, zauważyli iż Dixon była cała brudna. Jej sukienka, jej gorset, koszula, dekolt, ręce, twarz… wszystko miała z sadzy, wszystko było mocno zabrudzone, przez przebywanie w lokomotywie, a podwójne "przemywanie" się, jakiego wcześniej dokonywała, miało tylko chwilowy sukces, który już minął…

- Widzieliśmy cię - Burknęła nagle Melody - Widzieliśmy cię z Johnem z dachu wagonu, bo cię szukaliśmy. Widzieliśmy, jak się… zabawiałaś - Dziewczyna odwróciła wzrok od Elizabeth.

~

- Pociąg chwilowo dalej nie jedzie! - Oznajmił wkrótce pracownik stacji - Trzeba najpierw wszystko wyjaśnić, trzeba pogadać z szeryfem, trzeba zająć się rannymi i zabitymi.

Na jego słowa rozległa się masa podniesionych tonów, złorzeczeń, lamentów, a nawet płaczów.

- Nie ma konduktora! Jak ma pociąg jechać dalej? Tak nie wolno! - Dodał pracownik, starając się przekrzyczeć tłum.

No pięknie.

Cały plan McCoy'a, i wizja odległego jeszcze celu misji, stanęła jednak pod znakiem zapytania. Przez opóźnienie, cholera wie ilu… godzin(??), wszystko się im może rozjechać. Był pewien luz czasowy w całym tym zadaniu, i nie wszystko było "dopięte" na ostatni dzień i godzinę, no ale mimo wszystko… No i spotkanie z szeryfem, zapewne celem złożenia zeznań, o tym co zaszło, też nie bardzo pasował jednej, czy drugiej osobie.

Wyładować konie i się ulotnić? Spróbować jazdy samemu w obranym kierunku? Ulotnić się do miasta, wymijając z szeryfem, uzupełnić zapasy, i stamtąd w drogę? Albo chociaż… wykąpać się w mieście, czekając, jak się sprawy rozwiną? Możliwości było kilka, ale którą wybrać, co zrobić?

Pociąg miał jechać do wieczora, do godziny 21. Obecnie było prawie południe… czyli jeszcze 9 godzin jazdy. Ile to mogło być jeszcze kilometrów? 250? Konna jazda, to by zaś były… uhhh… 3 dni??

Nie opłacało się.

Ale zaraz… przecież oni wcale nie musieli do tej całej Saliny, tak jak pociąg. Można było już teraz odbić nieco na zachód, i tyle? Dalej we własnym kierunku, nieco na skróty, ku ich celowi podróży.

Fuck!

To było 650km! A podróż konna zajmie im… 9 dni!! Nie zdążą do 12 maja, będą tam dopiero 15 maja, no i dupa zimna, hehehe.


Obsługa lokomotywy spokojnie uzupełniała wodę i węgiel, wraz z paroma pomagierami ze stacji… ludzie albo dalej psioczyli na peronie, albo sobie odpuścili i poszli coś zjeść. Wdowa po zabitym mężczyźnie zalewała się łzami, podobnie jak rodzice zabitej młodej kobiety…

Czekano na szeryfa, po którego posłano do miasta. A że stacja nie była zaraz przy Arkansas City, a dwa kilometry obok, mogło to potrwać i z pół godziny, niż tutejszy przedstawiciel władzy się w ogóle zjawi…

Lokomotywa.

Pociąg.

Kilka par oczu, nagle spojrzało w tym samym kierunku. Kilka par oczu nagle zabłysnęło.

A może by tak…





***

Komentarze jeszcze dziś...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 17-04-2022, 16:24   #55
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Gato był martwy, lekarz i rewolwerowiec ranni a upłynęło ledwie kilkanaście godzin odkąd wsiedli do pociągu w Dallas i nie zbliżyli nawet do połowy celu swej podróży.
Wyglądało to źle.
Fatalnie.
Beznadziejnie.
W chwili gdy na peron zmierzał właśnie szeryf połowa z nich znajdowała się na liście poszukiwanych przestępców a ich podobizny zdobiły plakaty gończe. Pół biedy gdyby w trakcie tego ambarasu z indiańcami nie wychylali się i pozostali biernymi świadkami wydarzeń. Takim ludziom łatwiej zniknąć bez zwracania na siebie uwagi, wtopić się w tłum. Stało się inaczej. Prawie każdy pasażer zapamiętał twarze uzbrojonych po zęby bohaterów zmierzających do Kansas, gdzie za niedługo dokonają napadu na pociąg ze złotem zostawiając za sobą conajmniej kilkanaście trupów.

Oppenheimer wiedział na razie dwie rzeczy.
Nie mogą wpaść teraz w ręce szeryfa Arkansas City. I muszą kontynuować podróż pociągiem.

Przedzieranie się konno przez tereny Indian było jeszcze gorszym pomysłem akrobacje frau Dixon po dachach rozpędzonego pociągu.
Aryjczyk zimnym, pozbawionym litości wzrokiem przyglądał się pracownikowi stacji, od którego najwyraźniej zależało, kiedy znów ruszy skład.
Gdy cała grupa odeszła a bok, po za zasięg słuchu świadków, Oppenheimer podzielił swoimi spostrzeżeniami.
- Uczciwie i szczerze powiem, że nie wiem czy do tego napadu w ogóle dojdzie. Prawda jest brutalna, ale od początku plan McCoya wygląda na farsę a to co się dzieje jest tylko konsekwencją tej niezamierzonej komedii. Nie zamierzam ginąć ponieważ jakiemuś bogaczowi zamarzyły się sztaby złota i chciał się wzbogacić idąc po najmniejszej linii oporu. Dlatego zostaję i czekam aż pociąg ruszy dalej. Jeśli się spóźni, trudno, to nie moja wina i nie zamierzam tłumaczyć się herr McCoyowi z czegoś na co nie miałem wpływu. Nie podpisałem cyrografu z diabłem, nic mnie nie trzyma na Południu, zniknę zanim zdąży rozpuścić swoje macki. Rozwiązania tej sytuacji widzę dwa. Cierpliwie czekać aż pociąg w końcu ruszy i liczyć, że jednak dotrzemy na czas lub też odpowiednio zmotywować osoby decyzyjne i przyśpieszyć cały proces.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 18-04-2022, 09:42   #56
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak się okazało, niektórzy spędzali czas bardzo przyjemnie.
John do tych osób nie należał, bo znaczną część drogi spędził na zajmowaniu się swoją raną i doprowadzeniem, nie do końca udanym, swego odzienia do jako takiego wyglądu.
"Dobry Indianin to martwy Indianin", pomyślał, po raz kolejny wspominając mniej czy bardziej odległe krzywdy, jakie go spotkały z rąk czerwonoskórych tubylców.

* * *

Niestety, napad nie przeszedł bez echa. Tego należało się spodziewać. Ale potem sprawy się nieco skomplikowały.
Po co komu był potrzebny konduktor, który i tak nic nie robił? I co mógłby zdziałać szeryf? Zorganizować pościg za Indiańcami, którzy zostali wiele mil od stacji? Kpina. Najwyżej spisze zeznania świadków, a to mogli zrobić kolejarze.

- Rannymi mogę się zająć. - John podszedł do pracownika kolei. - Jestem lekarzem. No i chyba macie tu kogoś, kto mógłby zastąpić konduktora? Ja rozumiem, że to odpowiedzialne zadanie, ale chyba znajdziecie jakiegoś odpowiedniego człowieka, zdolnego podjąć te obowiązki? Choćby do najbliższej stacji, gdzie ktoś mógłby go zastąpić.
- Zbyt duże opóźnienie kiepsko wpłynie na dobrą jak by nie było opinię o kolei - dodał ciszej - a wszyscy będą mieli pretensje do pana.

Miał nadzieję, że pracownik kolei da się przekonać. Bo jeśli nie... to pociąg ze złotem przejedzie im koło nosa.

A potem okazało się, że mogą być jeszcze inne kłopoty, jego bezpośrednio nie dotyczące. No ale wypadki chodziły po ludziach.
Wpadki też, a niekiedy medycyna bywała bezradna. Nawet ta ludowa.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 18-04-2022 o 12:03.
Kerm jest offline  
Stary 18-04-2022, 16:58   #57
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Elizabeth zauważyła niezadowolenie Melody, tym co ona sama zauważyła, co wydarzyło się w lokomotywie z dachu wagonu. Postanowiła podejść do niej i zapytać się o co jej chodzi.

- Hej, możemy porozmawiać? - Zapytała próbując odejść gdzieś w bok i mówić jak najmilej.
- No ok… - Dziewczyna wzruszyła ramionkami, spoglądając jedynie przelotnie w twarz Dixon.
- Coś jest nie tak? - Zapytała próbując spojrzeć jej w oczy.
- Nie no… - Skłamała Melody, unikając kontaktu wzrokowego.
- Hej, ja też jestem kobietą, wiem jak to działa. Mów o co chodzi - Tym razem powiedziała minimalnie zirytowana.
- Nic. Po prostu byłam zdziwiona, tym co widziałam. Że ty tak… no… że tak… umiesz… że tak zrobiłaś - Powiedziała Melody.
- Chyba nie rozumiem… jesteś na mnie zła, że jeśli miałam ochotę, to zrobiłam sobie dobrze? - Tym razem była zdziwiona.
- Że z kimś, kogo ledwie tylko 5 minut znasz, no - Burknęła Melody.
- Trzeba brać od życia to, co ci daje. Życie dało mi chętnego mięśniaka, to go wzięłam. Jakbym miała czekać z przyjemnościami na lepsze zapoznanie, miałabym znikome szanse na nie. Już ci wspominałam, że kontakt z ludźmi to nie jest moja mocna strona.
- Ty nic nie rozumiesz… - Powiedziała bardzo cicho, i z rezygnacją w tonie Melody, kręcąc głową. Po chwili zaś, odezwała się niby nic, szczerząc durnie - Tak! Masz rację! Z życia trzeba korzystać! Hahaha! Ha-ha… - I poszła sobie gdzieś w cholerę.

Dixon nie skomentowała zachowania, bo nawet nie wiedziała jak to skomentować. Odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę Johna, bo miała do niego pewną sprawę.

~

- John! - Krzyknęła Elizabeth do doktora, mając nadzieję, że ten usłyszy i podejdzie do niej, jak pokaże mu ręką znak, aby to zrobił.

Wołanie było słychać z daleka, a gest był na tyle jednoznaczny, że trudno byłoby go nie zrozumieć.
- Coś się stało? - spytał John.
- Nic strasznego. Po prostu chciałam na osobności. Nie będę też kręciła. Z czego mówiła Melody, dokładnie widzieliście co… robiłam - Elizabeth mimo pewności w głosie trochę się zaczerwieniła - Jesteś lekarzem, a w trakcie tego co widziałeś… nazwijmy to, zdarzył się wypadek. Możesz przyrządzić mi środki, które temu zapobiegną?

John przez moment przyglądał się Elizabeth, po czym pokręcił głową.
- Są pewne zioła - powiedział - ale je ich ze sobą nie mam. Z tym, że w miarę łatwo znaleźć na przykład rutę... Trzeba mieć tylko trochę czasu, by ją znaleźć.
- Niedobrze… nie mamy zbytnio czasu, a w tych terenach pewnie też nie byłoby łatwo na nią trafić - Skomentowała Dixon neutralnym głosem - Mogę liczyć, że jak dojedziemy do cywilizacji, to załatwisz takie ziółka? Koszta oczywiście pokryję.
- Jeśli będą do dostania, to je załatwię - odpowiedział. - Co prawda czasami stosuje się jeszcze irygacja - dodał - ale tego bym aż tak nie polecał.
- Aż tak bardzo to chyba na obecną chwilę nie jestem zdesperowana - Zaśmiała się Dixon - Nawet nie mamy pewności, czy coś z tego będzie, ale lepiej dmuchać na zimne. Zmieniając temat. Co myślisz o tym co powiedział Arthur?
- Że nie powinniśmy nic robić, tylko cierpliwie czekać? - upewnił się. - Ma rację. Poczekamy i zobaczymy, co dalej. Każde inne wyjście jest gorsze. Może się okaże, że ktoś będzie musiał zastąpić konduktora - dodał. - Bo nie bardzo wierzę w to, że uda się, jak to powiedział Arthur, "zmotywować osoby decyzyjne". Może gdyby dostał w łapę, to by zadziałało.
- Nic nie robienie, to też nie jest najlepsze wyjście - Elizabeth zrobiła niezadowoloną minę - Jakbyście zapomnieli na niektórych z nas są listy gończe, a szeryf z pewnością zainteresuje się naszymi osobami. Ja może jeszcze jako tako mogę się ukryć, nie byłam widoczna przez pasażerów tak jak James, jednak przez pracowników kolei to już bardzo dokładnie - Dixon zamyśliła się chwilę, a później dodała.
- Dobra, dzięki za pomoc, muszę spróbować załatwić jeszcze kilka spraw, może uda mi się też gdzieś tu umyć… - Odkręciła się i poszła.

~

- Hej - Zawołała wesoło Dixon do "palacza" widząc jak ten uzupełnia zapasy wody w lokomotywie - Wiesz może, czy gdzieś tutaj można się umyć? Spójrz na mnie… - Pokazała wymownie na swoje ciało i ubrania.


On zaś, wraz z jakimś pracownikiem stacji, spojrzeli najpierw na Elizabeth, a potem na wodną wieżę, którą właśnie obsługiwali, i obaj się głupio uśmiechnęli.

- No co? - Spytała otwierając na nich oczy.
- Wodę tu mamy - Powiedział "palacz" szczerząc zęby.
- No i co? Przecież nie rozbiorę się tu przy wszystkich na peronie - Pokazała Dixon na poruszających się wokół ludzi.
- A po co się rozbierać? Jedno "chluuu" z góry, i ty czysta, i ubranie czyste, hehehe - Wyjaśnił mięśniak, a zaśmiali się obaj.
- Na pewno… - Zamruczała niezadowolona dziewczyna - Nie no chłopaki, serio pytam. Nie ma innych możliwości?
- Oj już dobrze, dobrze - "Palacz" uśmiechnął się tym razem nawet miło do Dixon - Nie wiem, czy coś jest na stacji…? - Spojrzał na pracownika, a ten pokręcił przecząco głową.
- My tylko mamy balię… - Dodał zagadnięty.
- A mogę z niej skorzystać? - Zatrzepotała rzęsami Dixon.
- Balia jest teraz w użyciu. My w niej mamy… ryby. Serio panienko. Żeby świeże były, żywe. Dopiero jak zjemy, a zjemy je dziś wieczorem, gdy pani Martha je przyrządzi - Wyjaśnił pracownik stacji, a "palacz" cicho się z tego śmiał.
- Fuj… jeść ryby to co innego, ale na pewno nie chce się z nimi kąpać… - Elizabeth zrobiła skrzywioną minę - To ja chyba jednak odpuszczę, aż tak bardzo brudna nie jestem - Zachichotała Ognista.
- Jak nie macie nic przeciwko, to postoję i popatrzę jak napinacie mięśnie przy pracy, i tak nie mam nic do roboty - Zaśmiała się jeszcze głośniej, a oni po chwili też.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 20-04-2022, 18:04   #58
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Łup, wylądowali i zatrzymali się z gracją i elegancją postrzelonego orła. Atak Indianów skutecznie pokrzyżował misterny plan McCoya wedle którego mieli działać i utknęli teraz na tym uroczym zadupiu, gdzieś pod Arkansas City. Były płacze, były pretensje, były i krzyki, i groźby. Jak to w życiu bywa, gdy podróżni zmuszeni są do nieprzewidywanego postoju. Wesa nie wychylał się za bardzo, nie chcąc na siebie zwracać zbytniej uwagi. Śmierć dwóch pasażerów mogła skłonić co bardziej temperamentnych do samosądu na jedynym czerwonoskórym pod ręką i w dupie mieliby tłumaczenia, że on nie z tamtych, co zaatakowali.

Prędko rozlatujący się plan McCoya też nie frasował za bardzo Nahelewesy, który o dziwo zdawał się zgadzać z Oppenheimerem, bo przytaknął mu tylko. Myśl o "przejęciu" pociągu przeszła mu przez głowę, jakżeby nie mogła, ale prędko skreślił takie działanie. Ukraść konia to jedno, można było wtedy zniknąć jak sen jaki złoty w dowolnym kierunku i zaszyć się gdziekolwiek, a wtedy służby porządkowe musiałyby szukać wiatru w polu. Ukraść pociąg, o panie! Nie dość, że stalowa bestia rzucała się w oczy, to i specyfika jej poruszania się wykluczała jakiekolwiek możliwości zmylenia pościgu. Tor kolejowy ograniczał wolność niczym więzienna cela.

Wesa nie wyrywał się i do rozmów czy nagabywań pracowników kolei, bo i po co? Nikt nie poświęciłby Indianinowi ani krztyny uwagi w najlepszym przypadku, a w najgorszym splunęliby mu w twarz lub kazali spierdalać. Albo i wszystko po kolei. Nahelewesa spojrzał tylko po kompanach, którzy już zaczęli się rozchodzić i prychnął na problemy obyczajowe co niektórych z nich. Wesa, zadziwiając chyba nawet samego siebie, zbliżył się do Oppenheimera. Po łuku i ostrożnie, jakby zachodził drapieżnika (bo i tak po części było), spojrzenie uważnie wbijając gdzieś nad jego ramię.

- "Dokonałem słusznego wyboru" - Wesa sparafrazował słowa Arthura z wagonu. - Miałem jakiś inny?

I chyba po raz pierwszy raz, Nahelewesa spojrzał upiorowi w oczy. Jakby ciekawość, jakie myśli przechodziły wtedy przez przeklętą głowę, wyparły dotychczasowy strach.
 
Aro jest offline  
Stary 20-04-2022, 21:50   #59
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Oppenheimer czekał na odpowiedź zawiadowcy. Jeśli doktor go nie przekona, pozostanie łapówka lub mniej przyjemne rozwiązanie. Farmerów, który nie chcieli sprzedać swojej ziemi McCoyowi udało się przekonać by złożyli stosowne podpisy na akcie przekazania własności, ale pracownik kolei nie miał dziecka, a przynajmniej nie kręciło się nigdzie w okolicy. Nic tak nie motywuje jak nóż na gardle potomka. Nawet jeśli to tylko czcze groźby, trupi wygląd ocalonego z szubienicy mężczyzny i jego cichy, ochrypły, wyprany z emocji głos działały na wyobraźnię.
Rozmyślania przerwał Indianin. Arthura zaniepokoiło, że skrada się tak cicho, jego obecność zarejestrował, dopiero gdy ten się odezwał. Wyrósł przed nim jak duch. Niewielu było ludzi potrafiących go w ten sposób zaskoczyć. Gdy rzucił mu spojrzenie, Oppenheimer zdziwił się swoją reakcją, bo jeszcze dwa dni temu by zapamiętał sobie tą urazę, jak w przypadku łowcy nagród z niewyparzonym językiem. Coś było jednak w tym czerwonoskórym, że poczuł niechętny szacunek. Może to, że wytrwali razem te niewygody w bydlęcym wagonie? Uporem i dyscypliną przypominał mu samego siebie.
- Zawsze jest inny wybór. Ale tylko głupiec nie akceptuje porażek i próbuje zakłamywać rzeczywistość. Potem pojawia się ktoś taki jak generał Caster, ja, herr Langford, frau Dixon i głupcy budzą się ze swojego snu nafaszerowani ołowiem. Ty to rozumiesz, inaczej leżałbyś teraz tam, na prerii pod torami i się wykrwawiał. Nie wiem jaka jest twoja historia Indianinie, ale wydaje mi się, że w pewnym kręgach objęty jesteś infamią. Ale to dzięki takim jak ty, dziedzictwo waszych przodków ocaleje. Koegzystencja to klucz do przetrwania, tak myślę.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 20-04-2022 o 21:52.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 21-04-2022, 05:40   #60
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
- Koegzystencja...

Wesa zmełł w ustach to słowo, jakby usłyszał je po raz pierwszy w życiu, jakby testując je i smakując. Kwaśna mina jaka wyrwała się na jego twarz sugerowała jednak, że pozostawiony przezeń posmak był mało przyjemny. Albo i sama idea koegzystencji była mu w niesmak.

- Asymilacja - ripostował w końcu. - Próbowaliśmy koegzystować, ale nie tego chcą biali. Biorą, co chcą i kiedy chcą. Tutaj. Za wielką wodą. Taka natura. Nasza wcale nie lepsza.

Wesa sam nie do końca wiedział, dlaczego rozwiązuje mu się język. Zwłaszcza w rozmowie sam na sam z Oppenheimerem, którego Indianin z całej ich gromady nie przewidywał jako potencjalnego rozmówcy ani wcześniej, ani później. A już zwłaszcza z własnej inicjatywy. Dziwy nad dziwami, ale nie przestawał mówić.

- Jeszcze zanim przybyli biali i zabarwili krwią ziemie, przelewaliśmy ją nawzajem. Nie tak jak biali i nie w takich ilościach, ale mimo wszystko... - Wesa zasępił się nieco. - Nawet wspólny wróg jednoczy nas tylko na chwilę. Dlatego wybór był prosty. Wielu białych myśli, że jesteśmy jedną rodziną, bo jesteśmy dla nich tylko dzikusami. Do zabijania, wypędzania i nawracania. Nic więcej. Ani dobrego, ani złego. Wszyscy taki sami.

Czirokez wcisnął zaciśnięte pięści do kieszeni kurty.

- Dlatego wybór był prosty - wyjaśnił. - Natura. Nie byli mi rodziną, ani plemieniem. Tylko bezimiennymi ludźmi, jakich wielu. Pan nie zawahałby się przed zabiciem białego. Ja nie waham się przed zabiciem Indianina. Oni też by się nie wahali. Albo jest się drapieżnikiem, albo ofiarą.

Nahelewesa wzruszył ramionami, jakby stwierdzał najoczywistszą oczywistość.

- Dziedzictwo może przetrwa - kontynuował, zmieniając nieco temat. - Ale w szczątkach. Straciliśmy z niego wiele. Stracimy jeszcze więcej. Ale przetrwa.

Wesa spochmurniał i pociągnął nosem, a pewność wtłoczona w ostatnie słowa straciła nieco blasku. Czarny scenariusz przyszłości Czirokezów wyrwał go chyba ze szponów tego zaklęcia, które popchnęło go ku rozmowie z Oppenheimerem i filozofowaniu, bo przerwał kontakt wzrokowy i uciekł spojrzeniem gdzieś w kierunku przerzedzającego się tłumu na peronie. Odchrząknął i powiercił się w miejscu, jakby cisza która zapadła chwilowo po jego słowach wrzynała się nieprzyjemnym tysiącem igieł pod jego skórę.

Bo i tak w sumie było.
 
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172