Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-04-2022, 20:19   #547
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 90 - 2519 Wiosenne Przesilenie; ranek - południe

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; nowa kryjówka zboru
Czas: 2519 Wiosenne Przesilenie; -
Warunki: główna izba, jasno, ciepło, cicho



Egon



Powrót do kryjówki kanałami… Chyba był wczoraj. Tak do końca nie byli tego pewni bo pod ziemią pory doby albo i roku były mało istotne. Ale cała czwórka pospała się po powrocie a potem wstali. To tak odruchowo kojarzyło się z nocą więc teraz mieli kolejny dzień. Więc wczoraj albo w każdym razie jak wracali to humory nie były zbyt dobre. To, że ktoś tam na dole ich ostrzela z łuków to chyba nikt się nie spodziewał. Po drodze Silny mruknął, że właściwie to i tak mają fart, że tamci widocznie elfickimi łucznikami nie byli. Bo przy tak dużej ilości strzał trafień czwórka nieproszonych gości zaliczyła w miarę mało. Po dwie czy trzy na głowę tak średnio by pewnie wyszło. Już na miejscu Norma wyszarpała jedną ze strzał jaka utkwiła jej pod łopatką kolczugi więc póki miała ją na sobie uwierał ją ten grot ale nie mogła go wyjąć. Na szczęście utkwił w kolczudze ale niezbyt ją przebił. Właściwie to był jedyny artefakt poza ranami jaki przynieśli z tych podziemi.

Na miejscu czekało ich miłe powitanie. Gretchen i Lilly przejęły się ich zabłoconym i zakrwawionym wyglądem a Sebastian posłał jedną z nich po Mergę. Ta też przyszła niezwłocznie aby sprawdzić co się stało. Na szczęście jak się zmyło śmierdzące błoto i świeżą krew to nie wyglądało to już tak tragicznie. Potem Sebastian znów przemył, zaszył i zabandażował im rany. Całą czwórkę, jedno po drugim. Zjedli coś co przygotowały kolorowe dziewczyny no i zmęczenie ich dopadło na tyle, że zeszli na dół do głównej sali i poszli spać. Wstali jak wstali. Czy to był ranek, południe czy wieczór pod ziemią nie bardzo miało znaczenia. I tak jedynym światłem były świece i lampy. Zebrali się przy długim stole w podobnym składzie jak wczoraj i przy śniadaniu czy tam innym posiłku była okazja pogadać jakoś sensowniej. Posiłek wczoraj i dziś, sporo snu i odpoczynku pomogły. Tak samo pewnie jak bandażowanie przez Sebastiana i lecząca wiedźma magia jaka zdawała się wlewać ciepły, żywy ogień od środka. Bo od samego spania i leżenia to raczej nie wrócili by tak prędko do zdrowia. A jak wstali to po tych porannych ablucjach, opatrywaniu i magii czuli się właściwie cali i zdrowi. Co dziwiło zwłaszcza Vasilija i Normę bo oni wczoraj najbardziej oberwali. Cichy na samym początku a Norma pod koniec, zanim wpakowała się do komina za nim.

- To nie widzieliście tych stworzeń. - Merga siedziała razem z nimi i oglądała tą strzałę co wczoraj Norma wydłubała ze swojej kolczugi. Zresztą jak już ją wydłubała i obejrzała to wszyscy ją oglądali. Nie robiła wrażenia zbyt precyzyjnej. Właściwie to Vasilij co był najbardziej doświadczonym łucznikiem w ich gronie uznał ją za prymitywną i zrobioną byle jak. Podejrzewał gobliny. Ale z drugiej strony tropy jakie widział na dole nie pasowały mu do goblinów. Raczej do czegoś większego, może jakieś podziemne zwierzoludzie czy co. Co prawda zwierzoludzie na końcu łap zwykle mieli kopyta jak Lilly. Ale i łapy albo dziwniejsze zakończenia się zdarzały. Ta rozbieżność między znalezioną strzałą a śladami mocno skonfundowała herszta przemytników. Nie bardzo wiedział co o tym myśleć. Dzisiaj wiedźma bawiła się tą strzałą ale raczej po to aby skupić myśli na tych podziemiach.

- No nie. Oni nas widzieli bo strzelali do nas cały czas. Ale my ich nie. Myślałem, że tam może będzie jakiś drugi duży jak ten co go załatwiliśmy poprzednio. A tu… - burknął łysy mięśniak niezbyt zadowolonym tonem.

- A ty czcigodna nie wiesz co to tam może siedzieć? - zapytał z nadzieją Vasilij zerkając na rogatą wieszczkę o złotych oczach.

- No jakbym miała ciało, łapę, głowę, rysopis, cokolwiek może bym mogła coś powiedzieć. Ale mam tylko to. - Merga wzruszyła ramionami i podniosła strzałę do swojej twarzy oglądając ją po raz kolejny. Niestety tak właśnie było.

- Może to podziemne gobliny? Gobliny lubią różne jaskinie i inne takie. - zaproponował Vasilij wracając do swojego wcześniejszego pomysłu.

- Sam mówiłeś, że gobliny zostawiają inne ślady. - przypomniał mu Silny. Przemytnik pokiwał głową, że tak właśnie było ale przy tak minimalnych informacjach trudno było coś powiedzieć o przeciwniku.

- No to zostają jakieś podziemne zwierzoludzie albo inna rasa odmieńców. - Cichy wzruszył ramionami wracając do alternatywnego pomysłu ale w gruncie rzeczy pasowały albo nie podobnie.

- Jak to by byli zwierzoludzie to ja bym mogła spróbować porozmawiać. Trochę ich rozumiem. Ale nigdy nie słyszałam o tym by mieszkali pod ziemią. I to jeszcze pod miastem. Oni wolą las. - odezwała się Lilly chcąc pomóc przełamać jakoś ten impas.

- Nie jestem pewna czy to zwierzoludzie. Wyczuwam, że ta strzała pochodzi od istoty podszytej strachem. Zwierzoludzie jak już kogoś atakują to zwykle czują zew polowania a nie strach. Dopiero jak im nie idzie albo spotkają coś straszniejszego od siebie to czują strach. A z tego co mówicie to ci na dole chyba niezbyt powinni się was bać. Mogli do was strzelać bez ograniczeń. Trochę mi to nie pasuje do zwierzoludzi. Zresztą też nie słyszałam o podziemnych zwierzoludziach. - Merga pomachała trzymaną, prymitywną strzałą po czym rzuciła ją na środek stołu. Przez chwilę częć spojrzeń się skoncentrowała na niej też się nad tym głowiąc.

- Wyczuwam też coś jeszcze. Dhar. Mroczną magię. Ale inną niż moja. Nie sądzę aby akurat ten co strzelał był jakimś magiem. Za słabe stężenie. Ale może padł ofiarą jakiejś magii, długotrwale przebywał na spaczonym terenie albo miał przy sobie jakiś wypaczony przedmot. Niedawno albo przez długi czas. Na swój sposób jest to mi nieco znajome. Ale też całkiem obce. I właściwie to takie echo, jak po zapachu perfum osoby po której przez pomieszczenie przeszedł cały tłum i właściwie ledwo coś da się wyczuć i niezbyt da się z kimś powiązać. - wiedźma dodała coś od siebie. I pozostali przy stole wyglądali na zdziwionych, że potrafiła powiedzieć tyle rzeczy na podstawie tylko jednej, przypadkowej strzały wyjętej z kolczugi Normy.

- No to… Może gobliny? Nie są zbyt odważne, lubią jaskinie, używają łuków no i może mają jakiegoś szamana czy co? - zaproponował Vasilij próbując jakoś poskładać to wszystko do kupy.

- Sam mówiłeś, że ślady nie pasują do goblinów. - jeszcze raz przypomniał mu Silny. Herszt banitów pokiwał głową i zamilkł gdy widocznie skończyłu mu się pomysły w tym temacie.

- Nie wiadomo czy tam się da wrócić. W końcu normalne jest, że jak złodziej się włamie to się wymienia zamki, drzwi, kłódki i tak dalej. - spróbował z innej strony.

- Tam nie było żadnych drzwi. Tylko dziura w ścianie kanałów a potem to zejście na dół i tunele. - przypomniał mu łysy mięśniak. Cichy poddał się, machnął ręką, wstał i poszedł do pieca aby nalać sobie czegoś ciepłego do picia.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; Plac Targowy
Czas: 2519 Wiosenne Przesilenie; południe
Warunki: na zewnątrz jasno, pogodnie, umi.wiatr, b.zimno (-10)



Pirora i Joachim



I znów tu byli. Na Placu Targowym. Tak samo jak wczoraj rano. Ale jednak sceneria, pora dnia i atmosfera były całkiem inne. Wczoraj byli tu rano a dzisiaj jak zajechali to było już południe. Wczoraj plac był raczej pusty a dziś były na nim tłumy jak na dzień targowy. W końcu dziś był wiosenny festyn. Dzień jakiego symbolicznym ukoronowaniem miało być wrzucenie kukły do morza aby odegnać surową zimę i przyspieszyć nadejście wiosny. No i jak to zwykle było, tradycyjną częścią każdych państwowych uroczystości były publiczne egzekucje tych którzy zadarli z tym państwem, ono ich pochwyciło, wydało surowy ale sprawiedliwy wyrok po czym z okazji święta ich śmierć miała usatysfakcjonować gawiedź. Pokazać jej, że władza działa i jest skuteczna. Oraz odstraszyć tych którzy by chcieli pójść w ich plugawe ślady bo też skończą na szafocie. A dla gawiedzi to była świetna okazja zobaczyć mękę kogoś innego niż własną. No i jeszcze były stragany z różnościami, uliczni grajkowie i przedstawienia, żonglerzy i wieszczowie końca świata. Cała barwna mieszanka jaka ciągnęła ku placu albo już tu była. Więc nawet kawalkadzie sań szlachetnie urodzonych trudno było przebić się przez ten tłum.

A i dla dwójki kultystów towarzysko od wczoraj zmieniło się bardzo wiele. Wczoraj gdy wsiadali do sań byli mało znanymi osobami. Zwykle nie znało ich więcej niż kilka osób z bezpośredniego otoczenia. A dziś może nadal nie byli najpopularniejszymi osobami w towarzystwie ale zdawało się, że chociaż zaistnieli. Mieli ten kapitał początkowy we własnych rękach i mogli dysponować tą monetą.

Dziś poranek w dworku van Hansenów był dość leniwy. Po takich harcach w dniu poprzednim które przeciągnęły się na wieczorne do późnej a mało kto się w nich oszczędzał. Każdy chciał się pokazać jak od najlepszej strony. A to, że trzon towarzystwa znał się od dawna sprawiał, że czuli się swobodnie. Więc mało komu z tych młodych, bogatych i pięknych tego miasta chciało się wstawać skoro świt jakby byli służbą albo robotnikami w porcie. Wstali jak mieli ochotę czyli już śniadanie to było na pograniczu późnego ranka i wczesnego przedpołudnia. Potem też bez większego pośpiechu towarzystwo przepakowywało się z pokojów na sanie. I następowała jazda powrotna przez zaśnieżony las do miasta.



Pirora



- Przepraszam panią ale chyba pani coś zgubiła. - Pirora usłyszała uprzejmy, kobiecy głos i zanim zdążyła się zastanowić skąd go zna w zasięg widzenia weszła jej blondynka w fioletowym berecie i takiejże sukni. Trzymała w dłoni niewielki woreczek. To trochę zdezorientowało pannę van Dyke bo na raz zorientowała się w dwóch rzeczach. Ta blondynka to była Łasica tylko ucharakteryzowana na kogoś innego, w ogóle nie wyglądała na jakąś dziewczynę z ferajny w skórzanych spodniach. Może jakaś córka statecznego kupca albo dwórka jakiegoś państwa. Może nawet jakaś uboższa szlachcianka, zwłaszcza któraś tam z kolei córka. A druga sprawa to ten woreczek. Wyglądał jak jej sakiewka. Jak machinalnie sięgnęła tam gdzie powinna być odkryła puste miejsce.

- To zazwyczaj tak wygląda. - odparła Łasica widząc, że przyjaciółka już się zorientowała w czym rzecz. Podała jej własną sakiewkę obdarzając ją swoim bezczelnie kpiącym uśmieszkiem. Obok stanęła Burgund, też ucharakteryzowana tak, że nie wyglądała jak Burgund.

- Wybacz kolega nie wiedział, że jesteś pod naszą opieką. Masz szczęście. Właśnie cię zauważyłyśmy i chciałyśmy podejść gdy cię obrobił. Bo inaczej to szukaj wiatru w polu. No ale już z nim się rozmówiłyśmy i oddał fanty. - obie dołączyły do Pirory i nawet nie wyglądało to zbyt dziwnie. Może tylko ona wyglądała jak szlachcianka ubrana na bogato ale one pasowały do jej świty. Kompletnie nie wyglądały jak zawodowe oszustki, włamywaczki czy doliniary jakimi przecież były.

- Takie festyny to dla nas żniwa. A w ogóle to widziałyśmy, że wróciłaś z całym jaśnie państwem. A słyszałyśmy, że wczoraj gdzieś wyjechali za miasto. Pewnie na jakąś zabawę, polowanie albo ucztę. To byłaś z nimi? - zagaiła Burgund i wyglądało na to, że miasto nie przegapiło wyjazdu kawalkady swojej śmietanki towarzyskiej wczoraj rano. A dzisiaj powrót był prawie na ich oczach. I widocznie obie łotrzyce trafiły na przyjazd swojej kamratki do podeszły zagadać z ciekawości jak było. Szły przez ten krzykliwy i barwny tłum jaki zebrał się na placu.

Pirora faktycznie wróciła w iście elitarnym towarzystwie. Znów jechali saniami van Zee. I chyba trudno by było zebrać taki drugi skład. Froya van Hansen, Kamila van Zee, Rose de la Vega, Petra von Schneider, Sana Moabit no i ona, Pirora van Dyke. Więc po wspólnie spędzonej nocy atmosfera była miła i towarzyska. Do kompletu zabrakło tylko Madeleine która wolała nie dawać powodów do plotek i wróciła saniami Froyi razem z Thomasem i Joachimem. Więc gdy dzisiaj wysiadała na placu wiele głów z ciekawością obserwowało ten powrót. Rose wysiadła razem z nią ale spotkała kogoś ze swojej załogi i ostatecznie obiecała wrócić do “Żagli” później. A zanim Pirora już sama w asyście Jean przeszła przez plac padła ofiarą kieszonkowca i została z tego wyratowana przez dwie znajome łotrzyce.



Joachim



- A co tu robisz kawalerze? Nie zgubiłeś się przypadkiem? My pokażemy drogę jak trzeba. - właściwie to na Burgund i Łasicę to prawie wpadł w tym tłumie. Dopiero jak obie uśmiechnięte dziewczyny niejako stanęły tuż przed nim blokując dalszy ruch, odezwały się z wesołym, lekko kpiącym uśmiechem to je rozpoznał. Były tak przebrane, że mogłby pewnie przejść obok nich i by w tym tłumie ich nie rozpoznał. One jednak rozpoznały jego, podeszły i odezwały się. W ogóle nie wyglądały jak dziewczyny z ferajny. Tylko na jakieś takie ze średniego szczebla drabiny społecznej.

- Przyjechałeś saniami van Hansenów? No nieźle, nieźle. A skąd jeśli to nie tajemnica? - zagaiła Burgund ubrana w schludną, zieloną suknię i narzucony, rozpięty kożuch. Łasica też była ciekawa skąd wraca w takim jaśniepańskim towarzystwie.

- I lepiej trzymaj rękę na sakiewce. Nawet nie masz pojęcia ile na takim festynie zdarza się kradzieży. - ostrzegła go ubrana na niebiesko blond Łasica. Takim życzliwym tonem jakby sama w ogóle nie miała nic wspólnego z tymi kradzieżami. Burgund wesoło zawtórowała jej kiwaniem głową.

- Zostajesz na egzekucje? Niedługo powinny się zacząć. - zapytała druga z nich wskazując bokiem głowy na widoczny w oddali szafot, na razie pusty. Ale wkrótce powinien stać się miejsce kaźni dla bojaźni i satysfakcji bogobojnych obywateli tego miasta.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; Plac Targowy
Czas: 2519 Wiosenne Przesilenie; popołudnie
Warunki: na zewnątrz jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, chłodno




Plac Targowy




Chyba pierwszy raz tej zimy dało się faktycznie odczuć powiew wiosny. Dzień od rana był zaskakująco słoneczny co zimą było rzadkością. A po południu, chociaż chmury zasnuły niebo to zrobiło się na tyle ciepło, że powszechnie chodzono w rozpiętych kożuchach i płaszczach albo nawet w samych kaftanach i serdakach. Wszyscy uważali to za dobry omen, że Taal się budzi i przesłał swój pierwszy dech jaki odepchnął chociaż na chwilę zimowy uścisk jego brata który był Panem Wilków i Zimy.

I sam festyn zbliżał się do finału. Tłum zawiwatował gdy od strony jednej z ulic wtoczył się zakratowany wóz wiozący skazańców. Poleciały tam śnieżki, kamienie i wyzwiska. Straż nie interweniowała póki tłum nie napierał aby zablokować przejazd. Wóz zatrzymał się przed szafotem i zaczęła się właściwa część dzisiejszego przedstawienia. To na co czekali wszyscy a budowany od dwóch tygodni szafot tylko to zapowiadał. Urzędnik z ratusza oficjalnie jednak zapowiedział co się będzie działo. Że prawo jest surowe ale sprawiedliwe. I pochodzi od dobrych bogów i Imperatora jaki jest ojcem ich wszystkich. I kto próbuje wywrócić ustalony boski i imperialny porządek skończy jak ci właśnie szubrawcy.

Wszyscy znali te reguły jakie rządziły tym przedstawieniem. Wprowadzenie skazańca, odczytanie wyroku po czym jego wykonanie. Szewc co zabił swoją żonę w wyjątkowo odrażający sposób a potem jeszcze zjadł jej wątrobę został za to połamany kołem. Przywiązano go łkającego i błagającego do koła od wozu. Po czym kat wziął ciężką lagę i mu po kolei łamał członki. Aż ludzkie wycie torturowanego przemieniło się w chrapliwe dyszenie. Potem tradycyjnie dla tego rodzaju kary zostawiono go dogorywającego na tym kole do jakiego był przywiązany. Ale teraz, w zimie to zmarło mu się wkrótce potem. Ciało jednak ku przestrodze obywateli i radości padlinożernych ptaków miało tam wisieć przez następne tygodnie. To była popularna praktyka w całym Imperium, w Altdorfie czy Averlandzie też to tak wyglądało.

I tak to szło. Kolejni skazańcy byli poddawani surowej ale sprawiedliwej ręce sprawiedliwości. Zaś rozochocony tłum zebrany na placu chłonął to widowisko. Klaskali, bawili się, rzucali coś zachęcającego albo wyzwiska i kamienie jakie leciały w skazańców. Tam ktoś tańczył do wygrywanej muzyki, gdzieś ktoś krzyczał, że go okradziono a co jakiś czas tam i tu wybuchały salwy śmiechu. A jednak w tym festynie było coś co przełamywało rutynę. Wszyscy wiedzieli o tej spektakularnej ucieczce z miejskich lochów z jakich do tej pory nikt nie uciekł. I wszyscy wiedzieli, że na razie nie złapano ani zbiegów ani sprawców. A jak fama głosiła to jacyś straszni zaprzańcy, heretycy i odmieńcy uciekli, nawet jakaś rogata wiedźma miała być wśród nich. I trochę oczekiwano, że władze kogoś dorwą i stracą ku publicznej radości z tej okazji. I władze zdawały sobie z tego sprawę. Ukoronowaniem tego była kaźń i egzekucja grupki klawiszy z bloku specjalnego z jakiego doszło do ucieczki. Głowę pod topór położył też Apke. Szef strażników. Śledztwo wykazało mnóstwo niedociągnięć, korupcji i uchybień jakimi go obarczono. Został powieszony jak pospolity przestępca. Sądząc po tym jak kulał i ten rosły mężczyzna wyglądał na słabego to zapewne poddano go takiemu przesłuchaniu z jakich słynęły kazamaty.

- Wiem, że spiskowcy są wśród nas. Nie jacyś wymyśleni którymi władze straszą na oślep. Tylko ci którzy przyczynili się do tej hańby jaką była ta ucieczka. Mam do nich komunikat. Jesteśmy na waszym tropie. Nie znacie dnia ani godziny gdy spadnie na was ręka sprawiedliwości! A wy moi kochani bracia i siostry! Bądźcie czujni! Zapamiętajcie te zakłamane pyski! Wejrzyjcie w serca i umysły waszych rodziców, dzieci i sąsiadów! Nie miejcie litości ani zawahania dla zaprzaństwa! Oni jej nie mają gdy składają nas na ofierze swoim odrażającym rytuałom i krwawym bogom! Tak i my jej nie okażemy jeśli ktoś machnął ręką bo wydało mu się to błahe i nieistotne! Pamiętajcie! Wróg przybył z zewnątrz! Rogata wiedźma i jej norsmeńskie pachołki! Ale ucieczkę zorganizowano stąd! To nasi sąsiedzi, bracia i siostry, ktoś komu mówicie “dzień dobry” każdego dnia, to oni im pomogli! Spiskowcy są wśród nas! Wypatrujcie ich na każdym kroku! Nie ustąpimy i nie zaprzestaniemy ich tropić póki nie wyłapiemy ich jak wszy którymi w istocie są i nie spalimy tego robactwa tak by nic po nich nie zostało! - urzędnik z grubym, złotym łańcuchem na szyi oznaczającym jego władzę mówił uważnie i zdecydowanie. Patrzył na przemian z szafotu po twarzach zebranych dookoła. I każdemu zdawało się, że mówi właśnie do niej czy do niego. Ale w miarę jak mówił jego głos potężniał i nabierał mocy. Tak samo jak aplauz który mu towarzyszył. Z tłumu posypały się owacje i gorące zapewnienia o swojej lojalności i prawości. Myśl, że ktoś z sąsiadów może być zamieszany w ten straszny spisek który uwolnił heretyków i odmieńców była tak straszna, że nikt nie chciał mieć z tym wspólnego. Nikt nie chciał mieć takiego zdrajcy za sąsiada i krzyczał, że wydałby kogoś takiego choćby to był własny brat czy córka. Wyglądało na to, że to polowanie na zdrajców, szpiegów i heretyków dopiero się zaczyna a nie kończy. Teraz władze dały oficjalne przyzwolenie na donoszenie i uprawomocniły wszelkie sankcje. Było mało prawdopodobne, że ktoś odważy się teraz powiedzieć słysząc zarzut o herezję i spiskowanie wobec małżonki, pracownika czy brata po jakiego przyjdą uzbrojone władze. Choćby nie wiadomo jak wyssany z palca miał wydawał się to zarzut. Przecież to było oczywiste, że pomógł w tej ucieczce ktoś z miasta. Ktoś z jego mieszkańców. Ktoś kto miał tu rodzinę i sąsiadów. Ktoś z nich. Część tych zakazanych i ściganych facjat była oplakatowana po mieście, nawet sam szafot był nimi obwieszony aby każdy prawy obywatel mógł się przyjrzeć i wejrzeć w swe serce czy gdzieś kogoś takiego nie widział.


---

- Dobrze powiedziane. - mężczyzna w ciężkim płaszczu siedział sobie przed karczmą. Siedział na krześle przed wystawionym na zewnątrz stolikiem. A nogi trzymał nonszalancko oparte o ten stolik. Co prawda zwykle wystawiano stoliki na zewnątrz w lecie no ale na taki festyn zrobiono wyjątek bo gości było tyle, że i tak nie mieścili się w środku.

- No. Do gadania to on się nadaje. Ale co ma gadać to mu przecież powiedziałeś. - drobniejszy mężczyzna o szczurowatym wyglądzie bawił się monetą. Przmieszczał ją między palcami, że błyskała mu tam jak mała, złota rybka na przemian pojawiając się i znikając. Kolega skinął głową i upił grzańca z kufla.

- Kłamią. Wszyscy kłamią. Ja to bym teraz kazała zrobić kordon i trzepałaby każdego po kolei. Na pewno są wśród nich jacyś heretycy. - smukła blondynka siedziała obok, z drugiej strony mężczyzny. Patrzyła z niechęcią na ten rozwrzeszczany tłum.

- Obawiam się, że to byłby przerost efektowności nad efektywnością. Zarzuciliśmy już sieć. Czekamy aż coś się złapie. W końcu coś się złapie. Zawsze się w końcu łapią jak już myślą, że te durne władze o nich zapomniały, że nas oszukali, że nas przechytrzyli i już są bezpieczni i im się udało. Oni gdzieś tu są. Mają wrogów i zazdrośników, znieważonych, zdradzonych, zawistnych, zwyciężonych konkurentów, kochanki, oszukanych i tak dalej. Ktoś w końcu przyjdzie do nas. A to dla nagrody, a to dla chwały, a to z dobroci serca, poczucia obowiązku czy aby podpierdolić sąsiada któremu lepiej się powodzi. I to może być furtka do bardzo interesującej ścieżki. - mężczyzna w środku lekko bujał się na krześle trzymając grzańca na swoich kolanach. Mówił jakby im opowiadał jakąś historyjkę z romansu czy sztuki. Chociaż tak naprawdę rozprawiali o schwytaniu jakiejś groźnej szajki spiskowców, prawdopodobnie heretyków wyznających bluźniercze potęgi. Pozostała dwójka pokiwała głowami i przez chwilę panowało milczenie.

- Coś wyszło z tymi mięśniakami? Coś nowego? - zagaił dowódca tym samym leniwym tonem patrząc na tą zabawę jaka koncentrowała się na placu.

- Ten Egon Lwia Grzywa to jak ci mówiłem. Jeden z gladiatorów Theo. Raczej nie jest stąd. Bo nikt go nie zna od dziecka ani nic takiego. Ale też raczej już trochę jest w mieście bo choćby w tych walkach to już brał udział z rok temu. Więc na pewno nie przybył tu po schwytaniu wiedźmy ani nic takiego. Musiał tu działać wcześniej. Sprawdziliśmy tą jego norę obok “Warkoczy” ale nie było tam nic specjalnego. A on sam się tam po ucieczce nie pokazał. O tym drugim wiadomo jeszcze mniej. Przedstawił się tym durniom z lochów jako George. Ale to na pewno fałszywe imię. Nikt go tam nie znał póki nie zaczął przyjeżdżać z towarem. Sprawdzamy łysych mięśniaków. Ale na razie żaden nie przetrwał konfrontacji ze świadkami. - szczurowaty całkiem sprawnie zrelacjonował sprawy szefowi jak sprawy stoją. Na tym polu akurat nie było od paru dni zbyt wielkiego przełomu. Obaj mięśniacy zniknęli jakby się pod ziemię zapadli. To nasunęło myśl ich szefowi.

- A ten Trójhak? Znaleźli go? Albo ta cała przemytnicza banda? Trzeba będzie nimi potrząsnąć. Na razie się przyczaili i myślą, że ich ominiemy. - szef patrzył na hałaśliwy tłum zebrany na placu ale w gruncie rzeczy umysł pracował mu nad tą sprawą.

- Wsiąkł. Jest prawie pewne, że im pomagał. Może był z nimi w szajce od początku a może go kupili na tą akcję. Wiedział na co się zanosi i znikł. Albo go zabili aby zlikwidować świadka. Reszta kanalarzy mówi, że nic nie wie o tej akcji. Wydają się mówić prawdę. Zamknęliśmy także ich rodziny aby wspomóc ich pamięć. A przecież publiczne egzekucje nie muszą być tylko w festyny. - zaśmiał się szczurowaty nie przestając bawić się monetą. Nawet podrzucił ją pod sam sufit i złapał bez większych trudności.

- Mnie ciekawi ta Katia. Zrobiła ich wszystkich na szaro. Wszyscy myśleli, że to jakaś kretynka co lubi rozkładać nogi i klękać do berła. Na pewno nie robiła tego pierwszy raz. Musiała być jakimś szpiegiem albo oszustem już wcześniej. Tak ich nabrała, że wszystko co im o sobie powiedziała to fałsz. Sprawdziłam to i nic się nie zgadza. Ani adres, ani imię, ani nic. Nic na nią nie mamy. Nawet rysopis nie jest pewny bo jak tak im nakłamała to i o zmianę wyglądu mogła zadbać. - kobieta z młotem opartym o krzesło zwróciła się do kolegów. O tej kobiecie co pracowała w kuchni wiedzieli najmniej. To znaczy ona jak tam była to chlapała ozorem całkiem sporo ale jak zaczęli to teraz sprawdzać to się okazało, że to tylko zasłona dymna i został im w dłoni tylko dym.

- No tak, tak jak mówisz. Albo to najemniczka z zewnątrz jaką przekonano do tej akcji albo to ktoś z miejscowej ferajny. Trzeba by sprawdzić która zniknęła po tej akcji. To może być ta której szukamy. - szef przyznał jej rację i znów upił łyk ciepłego grzańca. Z tym się zgadzali ale infiltracja półświatka nie była taka prosta dla władz, zwłaszcza kogoś z zewnątrz. Ta strona śledztwa też nie zapowiadała szybkiego przełomu.

- Ten młody mógł być z nimi. Ten cyrulik od “panienek”. Może nie tam w kazamatach ale jakoś mógł im pomagać. - Louisa przypomniała o jednym z nowszych tropów. Jaki jeszcze do końca nie byli pewni jak przypasować.

- A tak. Herr Streben. Ciekawe materiały miał u siebie. Tak czy inaczej chętnie bym sobie z nim porozmawiał. Jego ucieczka tylko potwierdza jego winę. Wezwijcie jutro tą rysowniczkę od portretów. I tych co go znali. Niech zrobi kolejny portret do kolekcji. - zdecydował szybko wydając kolejne polecenie. Podniósł głowę bo tłum wiwatował jak właśnie zawisł któryś ze strażników ze specjalnego.

- Myślisz, że oni naprawdę nie wiedzieli kogo tak naprawdę mają? - zapytał szczurooki patrząc z oddali na egzekucję odbywającą się na szafocie.

- Tak, myślę, że nie wiedzieli. Wiedzieli, że właśnie tak o skończą gdyby przepuścili coś takiego. Ten łysy był tylko raz na tydzień z towarem to nie zdążył nikomu podpaść ani nic. Ta ruda była najdłużej ale tak świetnie grała swoją rolę, że chyba naprawdę nikt jej nie podejrzewał. To pewnie ona przestała podawać wiedźmie usypiacze. Miała do nich dostęp w kuchni i woziła więźniom jedzenie. A ten kudłaty coś śmierdział strażnikom prawie od początku ale widocznie sądzili, że ma coś za paznokciami jak większość z nich. Ale nie aż takie cudo co teraz wyszło. Niemniej te patałachy z lochów mieli tyle zaniedbań, że sami skazali się na swój los. Spółkowali z odmieńcem! To już za to powinni dostać stryczek. Jak bardzo trzeba być zdeprawowanym aby robić coś tak obrzydliwego? Zresztą ze zwykłymi wieźniarkami też to robili. Trzeba było wreszcie zrobić z tym porządek, takie praktyki nie będą tolerowane. - dowódca mówił z początku ospałym tonem ale gdy doszedł do ogromu winy i głupoty pracowników lochów to gniew go ożywił. Głośno postawił kubek na stole co przywołało kelnerkę. Uśmiechnęła się życzliwie bo jakby inaczej mogła wobec trójki łowców czarownic i usłużnie przyjęła zamówienie po czym czmychnęła do środka.

- Co się dziwić? Nikt porządny nie poszedłby na klawisza. Doker albo strażnik miejski to góra. A tak to same odpadki, dezerterzy, dekownicy, cwaniacy. Trudno tam o dobry materiał. - szczurooki wzruszył ramionami i chwilowo rzucił monetę na stół. Dopił swojego grzańca i odstawił go ponownie. Kelnerka i tak miała zaraz wrócić z nowymi.

- Ale jest ten nowy trop. Wiesz który. Co z nim? - szczurooki zamiast odpowiedzieć na pytanie zadał swoje.

- O i wykrakałeś. - dowódca uśmiechnął się i wskazał na postawną sylwetkę w ozdobnym, rozpiętym kożuchu jaka szła od strony placu.

- Oho. Nasz nowy trop. No to lecę. - szczurooki roześmiał się, złapał swoją monetę ze stołu, wstał i wyszedł na ulicę. I ruszył za rozpiętym mężczyzną.

- Na pewno ma coś do ukrycia. Co jakiś czas sprawdza czy nikt go nie śledzi. W najsłabszej wersji ma romans albo coś z łapówkami. - powiedziała blondynka też wstając i odstawiając swój obuch pod ścianę. Ruszyła za nimi oboma.

Dowódca wyjął sakiewkę i zostawił na blacie o kilka monet za dużo niż trzeba było nawet za tą nową kolejkę co zamówił. Założył kaptur na głowę i dołączył do pozostałej trójki śledzącej ten nowy, obiecujący trop. Gdy kelnerka wróciła z tacą i parującą trójką kufli stół był już pusty. Zgarnęła pozostawioną zapłatę, zabrała się z powrotem do środka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline