| Zerknięcie z wagonu pasażerskiego, na wagon pocztowy, niewiele dało. Dopiero po przejściu tam, i zaglądnięciu przez zakratowane okienko, można było ujrzeć chowających się za skrzyniami dwóch pracowników poczty, celujących w obserwatora z rewolwerów.
- Będziemy strzelać! Odejdź od drzwi!
- Jesteście bezpieczni - powiedział John, nieco odsuwając się od okienka. - Już wszystko w porządku.Indiańce uciekli lub zostali zabici - poinformował. - Daleko do najbliższej stacji? - spytał.
- A gdzie konduktor?!
- Zabili go - odparł John. - I jedną z pasażerek - dodał.
- Kurwa mać! No… tak gdzieś… - Jeden z nich spojrzał na zegarek kieszonkowy - …za dwie godziny będzie stacja.
John odruchowo sprawdził godzinę.
- No to do zobaczenia na stacji - powiedział. - Chwilowo nic więcej nie zrobimy. Chyba że macie jakieś dobre rady - dodał.
Nie mieli, więc John wrócił do wagonu pierwszej klasy, by zająć się raną Jamesa.
W ciągu kilku następnych minut, zrobił się jednak taki raban, i tłok, iż nie było to możliwe. Pasażerowie bowiem zaczęli wychodzić z przedziałów, na widok trupów kobiety krzyczały lub mdlały, mężczyźni cicho klęli, a jedna parka…
- Moja córka!! - Kobieta rzuciła się z krzykiem i płaczem ku ciele tej z poderżniętym nożem gardłem - Nieee!!
Płakała na całego, razem z mężem, klęcząc przy zabitej.
Melody mocniej ścisnęła Winchestera w dłoniach… po czym założyła go na plecy. Otworzyła jedne z drzwi, i po chwili wyrzuciła ciało indianina, który zabił ową młodą damę, z pociągu. Spojrzała blada na Jamesa i Johna.
- Chodźmy stąd gdzie indziej.
- Może w przedziale konduktora? - zaproponował John. - Tam będą lepsze warunki, niż w korytarzu lub na dachu.
Melody wzruszyła ramionkami…
- Pomóż mi go zaprowadzić, bo się nam James nieco rozleniwił - powiedział John, stając przy siedzącym na podłodze kompanie.
- Ja ci dam rozleniwił - głos Jamesa jasno podpowiadał, że o ile ciało miał pokiereszowane, duch wciąż znajdował się w bojowym nastroju.
- Dam radę. Szykuj te swoje utensylia - mruknął i podpierając się zdrową ręką szedł za doktorem.
Po paru chwilach byli zaś na miejscu, a tam leżało sobie ciało konduktora. No tak…
John wyciągnął ciało konduktora na korytarz.
- Siadaj - polecił Jamesowi, po czym postawił swoją torbę na ławce.
- Melody, sprawdź czy konduktor nie ma w szafce czegoś przydatnego - powiedział.
- A co może być przydatne? - Spytała Melody, nie bardzo chyba wiedząc, co takim może być przy zabiegach doktora.
- Może ma jakieś ręczniki... Coś, co nada się, w razie konieczności, jako uzupełnienie bandaża - odparł John. - A może i ma butlę czegoś mocniejszego... na znieczulenie.
- Ok - Powiedziała dziewczyna.
- Po prostu ją wyrwij…wypal ogniem ranę czy co tam musisz. - mruknął James czekając na owe znieczulenie.
Konduktor był człowiekiem przewidującym i wiedział, jak sobie umilać życie podczas podróży. Whisky z jego zapasów najlepszej jakości nie była, ale swoją moc miała i idealnie nadawała się do celów medycznych.
John spróbował trochę, a potem napełnił połowę kubka. też konduktorskiego.
- Wypij... - Podał kubek Jamesowi.
Rewolwerowiec bez ceregieli wychylił całą szklanicę, i podsunął ją ponownie, najwyraźniej pragnąc repety. Potem zdjął koszulę, na tyle, na ile mógł by John mógł założyć opatrunek.
John wyciągnął z torby kawałek skóry, złożył na cztery.
- Zaciśnij zęby. Zaboli - uprzedził. Melody stała zwrócona do nich plecami w drzwiach przedziału, "pilnując". Na ostatnie słowa zerknęła jednak za siebie… po czym szybko ponownie odwróciła buzię w kierunku korytarza.
Bez zbędnych ceregieli "Doc" wyrwał strzałę, a Jamesa na moment konkretnie znieczuliło. Tak bardzo, że chyba przez chwilę nawet odjechał w niebyt, bo zamilkł, zrobił się cichutki niczym trusia. Obudził się dopiero, kiedy doktor zaczął przemywać miejsce, w które dostał.
Gdyby James zemdlał, to zdecydowanie ułatwiłoby Johnowi pracę - zszywanie rany, która bez tego goiłaby się dużo dłużej. Ale nie raczył - jego pech.
Igła, jedwabna nić... i John zabrał się do pracy.
Ostatni szew powstał po dłuższej chwili. A potem John posmarował otoczenie rany jakąś paskudnie pachnącą maścią, następnie zabandażował ranę, po czym owinął Jamesa paroma pasami płótna, odciętymi z prześcieradła znalezionego w szafce konduktora.
- Lepiej przez jakiś czas nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów - powiedział.
- Taa… - z powątpiewaniem mruknął rewolwerowiec, po czym ubrał się nieporadnie, i znieczulił się ponownie.
- Zostań tu aż do następnej stacji - powiedział John. - A my wrócimy do siebie.
Spakował swoje rzeczy, tudzież konduktorską flaszkę z tym, co w niej pozostał, i przeniósł wzrok na Melody.
- Gotowa na wędrówkę? - spytał.
- Zostawiamy go tu? - Zdziwiła się dziewczyna.
- Przecież nikt mu nic nie zrobi - odparł John. - Poza tym… Czy chcesz, by Elizabeth siedziała na tym dachu parę godzin?
- No tak! Elizabeth! - Powiedziała Melody i krótko się zaśmiała - Tyłek jej przewieje!
- Chodźmy ratować tę cenną część ciała. - John również się uśmiechnął.
- Panie przodem. - Propozycję poparł uprzejmym gestem. Poszli więc…
James odczekał chwilę, po czym ruszył do wagonu klasy drugiej po swój karabin. No i aby zaczekać w nieco mniej idiotycznym miejscu niż kabina nieżywego konduktora… co w sumie na to samo wychodziło. W pierwszej klasie trupy pasażerów i indian, w drugiej też. No i lamentujący ludzie, płaczące kobiety, cyrk na całego.
James pokręcił głową, która mogła rozboleć od tych wrzasków i lamentów, i ruszył dalej aby sprawdzić, czy nie da się jakoś wleźć z powrotem na dach wagonów towarowych nie musząc wdrapywać się na nie bokiem. Lub w ogóle wdrapywać. Jeśli zaś okazałoby się to niemożliwe, przynajmniej chwilowo, zamierzał rozkoszować się odpoczynkiem na niewielkim balkoniku z relingiem, który znajdował się po obu stronach wagonu pasażerskiego. Miejsce miało tę zaletę, że zapewniało świeże powietrze i zdecydowanie mniej wrzasków.
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |