Gdzieś w drodze…
Pociąg w końcu się zatrzymał. Kieszonkowe zegarki(jeśli dobrze chodziły) wskazywały zaś godzinę 11:30.
Wkrótce okazało się, że postój odbywa się już w stanie Kansas. Zmęczeni i zbulwersowani napadem pasażerowie wyszli z pociągu na stację, no i się zaczęły lamenty…
Zabito dwóch pasażerów.
Zabito konduktora.
Skołowani takimi kiepskimi wiadomościami faceci z obsługi lokomotywy, rozłożyli bezradnie ręce…
- Leć no który do miasta, zawiadomcie szeryfa!
- Trza telegram wysłać, ostrzec innych! - Pojawiły się głosy na stacji.
W pobliżu stacji(znowu pilnowanej przez żołnierzy, i to już 20), znajdowało się niejakie Arkansas City… i wyglądało na to, że zamiast krótkiego, zwyczajowego postoju na posiłek i uzupełnienie zapasów lokomotywy, będzie dłuższy.
Elizabeth wysiadła z lokomotywy, i udała się do Melody i Johna… okazało się, że John był ranny w nogę. Później również okazało się, że i James był ranny, i to poważniej niż sam doktor.
Przy okazji, ona sama, i wszyscy inni również, zauważyli iż Dixon była cała brudna. Jej sukienka, jej gorset, koszula, dekolt, ręce, twarz… wszystko miała z sadzy, wszystko było mocno zabrudzone, przez przebywanie w lokomotywie, a podwójne "przemywanie" się, jakiego wcześniej dokonywała, miało tylko chwilowy sukces, który już minął…
- Widzieliśmy cię - Burknęła nagle Melody - Widzieliśmy cię z Johnem z dachu wagonu, bo cię szukaliśmy. Widzieliśmy, jak się… zabawiałaś - Dziewczyna odwróciła wzrok od Elizabeth.
~
- Pociąg chwilowo dalej nie jedzie! - Oznajmił wkrótce pracownik stacji - Trzeba najpierw wszystko wyjaśnić, trzeba pogadać z szeryfem, trzeba zająć się rannymi i zabitymi.
Na jego słowa rozległa się masa podniesionych tonów, złorzeczeń, lamentów, a nawet płaczów.
- Nie ma konduktora! Jak ma pociąg jechać dalej? Tak nie wolno! - Dodał pracownik, starając się przekrzyczeć tłum.
No pięknie.
Cały plan McCoy'a, i wizja odległego jeszcze celu misji, stanęła jednak pod znakiem zapytania. Przez opóźnienie, cholera wie ilu… godzin(??), wszystko się im może rozjechać. Był pewien luz czasowy w całym tym zadaniu, i nie wszystko było "dopięte" na ostatni dzień i godzinę, no ale mimo wszystko… No i spotkanie z szeryfem, zapewne celem złożenia zeznań, o tym co zaszło, też nie bardzo pasował jednej, czy drugiej osobie.
Wyładować konie i się ulotnić? Spróbować jazdy samemu w obranym kierunku? Ulotnić się do miasta, wymijając z szeryfem, uzupełnić zapasy, i stamtąd w drogę? Albo chociaż… wykąpać się w mieście, czekając, jak się sprawy rozwiną? Możliwości było kilka, ale którą wybrać, co zrobić?
Pociąg miał jechać do wieczora, do godziny 21. Obecnie było prawie południe… czyli jeszcze 9 godzin jazdy. Ile to mogło być jeszcze kilometrów? 250? Konna jazda, to by zaś były… uhhh… 3 dni??
Nie opłacało się.
Ale zaraz… przecież oni wcale nie musieli do tej całej Saliny, tak jak pociąg. Można było już teraz odbić nieco na zachód, i tyle? Dalej we własnym kierunku, nieco na skróty, ku ich celowi podróży.
Fuck!
To było 650km! A podróż konna zajmie im… 9 dni!! Nie zdążą do 12 maja, będą tam dopiero 15 maja, no i dupa zimna, hehehe.
Obsługa lokomotywy spokojnie uzupełniała wodę i węgiel, wraz z paroma pomagierami ze stacji… ludzie albo dalej psioczyli na peronie, albo sobie odpuścili i poszli coś zjeść. Wdowa po zabitym mężczyźnie zalewała się łzami, podobnie jak rodzice zabitej młodej kobiety…
Czekano na szeryfa, po którego posłano do miasta. A że stacja nie była zaraz przy Arkansas City, a dwa kilometry obok, mogło to potrwać i z pół godziny, niż tutejszy przedstawiciel władzy się w ogóle zjawi…
Lokomotywa.
Pociąg.
Kilka par oczu, nagle spojrzało w tym samym kierunku. Kilka par oczu nagle zabłysnęło.
A może by tak…
***
Komentarze jeszcze dziś...