19-04-2022, 16:38
|
#273 |
Markiz de Szatie | Obóz w czasie natarcia nieumarłych przypominał zamtuz, który stanął w płomieniach. Na nic zdały się przygotowania i oczekiwanie, kiedy obrońcy zostali zaskoczeni ruchami wzbudzających grozę przeciwników. Odwaga psiego towarzysza sprawiła, że ochroniarz nabrał werwy i śmiałości. Dowodził onegdaj garnizonem w Sylvanii. Miał pewne doświadczenie, choć nie można było o nim powiedzieć, że jest oficerem to jednak potrafił reagować kiedy sytuacja tego wymagała. Daleki był od paniki, bo widział już w swym życiu stworzenia nocy straszniejsze i bardziej bezwzględne. Teraz również mierzyli się z koszmarnymi gośćmi, lecz gwardziści władającym mieczami siali niemałe spustoszenie śród wrogich zastępów. To była zachęta do działania i dowód, że można te wyklęte siły pognębić.
Rzucił się w stronę trupa, szarpanego przez zęby Bastarda i ciosem miecza rozpłatał odsłonięty czerep. Wlał w to uderzenie całą złość, by zmiażdżyć przeciwnika. Obok Amazonki, które również przemogły swoje obawy dzielnie tępiły kolejnego umarlaka, który objawił się na ich ścieżce. Przewagi dały nadzieję i podniosły na duchu wątpiących, choć liczebność oddziału Carstena wyraźnie się zmniejszała. Wraz z wojowniczkami ruszył w kierunku rzeki.
Bastrad pierwszy następował na kołyszących się obdrapańców stających im na drodze. Na szczęście napotykali ich pojedynczo i gradem ciosów mogli niszczyć zwłoki. Pokonanie pełzali jeszcze po ziemi, nim ostatecznie przyszpileni i pozbawieni przegniłych kończyn, kończyli potępieńczy żywot niemalże wdeptani w podmiękły grunt. I tak grupa mozolnie posuwała się w stronę namiotów przy plaży, choć jej skład osobowy co rusz się osłabiał. Wreszcie w cieniu pożogi mogli oszacować sytuację na polu walki z umarlakami. Mimo wielkiego poświęcenia i sprawności bojowej gwardzistów nie prezentowała się obiecująco. Zastępy nieumarłych wyłaniały się ponuro z odmętu, niczym aktorzy w jakimś upiornym teatrum. Uwagę przykuł jeździec piekielnik, który górował nad resztą potępieńców. Okuty zbroją przypominał ducha jakiegoś zapomnianego konkwistadora, który zawędrował w tutejszą dżunglę. Błyszczący medalion kołysał się na czarnym napierśniku śląc jasne refleksy i odbijając pożogę. Sylvańczyk natychmiast pojął, że usunięcie tego przeciwnika może być kluczem do zwycięstwa.
Wskazał Amazonkom jeźdźca, ale i one musiały domyślić się znaczenia przywódcy dla tej szkaradnej armii. - Spróbujcie strącić go strzałami z tego rumaka. Ja zajmę się resztą…
Carsten z pochodnią i mieczem gotów był uderzyć w przeciwnika, jeśli ten zostałby strącony z infernalnego wierzchowca. |
| |