Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2022, 12:40   #125
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Daryll czuł się potwornie przytłoczony tym co się działo dookoła. Rozrywająca serce rozpacz matki Mary, wdowy po panu McBridge, pokrzepiające acz nieco nachalne i dziwne zachowanie burmistrza Fitzgeralda, obecność Jacka Fallsa, Davida Macruma i jednego z największych wrogów Singeltona, pieprzonego Bryana Chase, przebranego za grabarza. Ale to jednak śmierć Jessiki do głębi wstrząsnęła chłopakiem. Nie znał jej praktycznie wcale, ale wiedział, że była dziewczyną Marka. A Mark, trochę z przypadku, trochę z przymusu został tak jakby jego kolegą. Te kilka godzin spędzonych na poszukiwaniach turystki, atak mordercy, mroczna przeszłość rodziców sprawiły, że poznał go lepiej niż chciał i poczuł coś na kształt szacunku i czystej ludzkiej sympatii. Gdy więc usłyszał o Jessice myślał przede wszystkim o Fitzgeraldzie. Młody myśliwy nie wiedział jak ma się zachować w obliczu takiej tragedii, więc po prostu milczał i próbował nie rzucać się w oczy. Podczas ceremonii pewnie by odszedł i zaszył gdzieś na końcu tłumu żałobników, ale rodzice Marka uprzedzili jego ruch. Stał więc z parasolem w deszczu gapiąc się na czubki swoich czarnych lakierków, wygrzebanych w szafy na okoliczność pogrzebu. W nieco przyciasnej marynarce, białej koszuli włożonej za pasek, krawacie przy szyi i materiałowych spodniach w kant czuł jakby go obdarto ze skóry i przebrano w kostium klauna. Całe szczęście było zimno i wziął kurtkę, więc gdy Bart podszedł z tym cholernym Chase’em zarzucił kaptur na głowę, by nie zwracać na siebie uwagi osiłka. Nie miał odwagi się odezwać, czekał cierpliwie aż ktoś coś w końcu powie.
Spineli kiwnął smutnawo głową na powitanie. Nieco weselej zerknął na Anę. Obecność Fitzgeralda nawet go zbytnio nie zdziwiła w obecności Singeltona. Siostrzeniec zamordowanej.

- Chodźcie do mnie. - zaproponował. - Co będziemy tak mokli głupio… Dużo się wydarzyło od wczoraj. Wiemy kto zabija w miasteczku. Tylko nie wiemy czy to tylko jedna osoba… - Bart westchnął i popatrzył na zasypywane groby McBride’ów.

- My mamy tylko pewne podejrzenia - powiedział Mark, zaskoczony słowami Barta. - Ale skoro tak mówisz, to faktycznie trzeba by pogadać. W jakimś zacisznym miejscu - dodał.

- U mnie w piwnicy nikt nam nie będzie przeszkadzał. - powiedział Spineli.

- Piwnica mi nie przeszkadza - powiedział Mark.

Bryan był nienaturalnie cicho i niemalże nie rzucał się w oczy. Niemalże, bo towarzystwo znało jego wybuchowy temperament na tyle, aby uznać sytuację za nietypową. Osiłek praktycznie nie zwrócił uwagi na Darylla. Marka obdarzył krótkim spojrzeniem spode łba, ale nie odezwał się. Trzymał ręce w kieszeni, jakby w ten sposób siłą powstrzymywał się przed rękoczynami.

- Zejdźmy z widoku - burknął, chcąc popędzić towarzystwo.

- Prowadź - powiedział Mark do Barta.

Zachowania Bryana nie skomentował, bo ten mógł mieć milion powodów, by zachowywać się tak a nie inaczej... a żaden z nich Marka nie interesował.
Singelton przysłuchiwał się rozmowie, od czasu do czasu łypiąc z pod kaptura na Chase’a. Wyglądał inaczej, jakoś tak…biednej? Do tej pory kojarzył mu się z wściekłym, ujadającym rottweilerem a teraz biła z niego jakaś skrucha, albo nawet pokora. Nie ufał Bryanowi, ale dopóki szkolny prześladowca mu nie dokuczał, Daryll gotowy był jakoś znieść jego towarzystwo. Wciąż milcząc, czekał aż w końcu opuszczą cmentarz i udadzą się do domu Barta.


***


Weszli tylnymi drzwiami skąd przy pralni były drzwi do piwnicy. Pomieszczenie miało otwarty koncept. Środkiem stały metalowe słupy podtrzymujące sufit z ruchomych płytek, które zakrywały hydrauliczne, elektryczne rury i kanały wentylacyjne. Ściany przykrywały drewniane panele, na posadzce z ceramicznych płytek leżał ogromny, kolorowy, puszysty dywan. Pod jedną ze ścian na stoliku stał telewizor naprzeciw którego w podkowę ustawione były stare kanapy wokół stolika. Na uboczu przy biurku pod malutkim oknem przy suficie na komputerze grał brat Barta.

-Młody, idź na górę. - Spineli zmierzwił czuprynę Joe.

Chłopiec popatrzył na starsze towarzystwo i z silnym westchnieniem wyłączył Doom na Commodore 64. Potem pobiegł schodami, a Spineli zamknął za nim drzwi od środka.

- Dobra, więc wiemy, że zabija szeryf. - powiedział Bart prosto z mostu do rozlokowanych kolegów i koleżanek. - Bryan wam opowie kogo załatwił wczoraj i jak.
- Szeryf? Hale? - W tonie Marka brzmiało niedowierzanie.

Daryll uniósł brwi i spojrzał na Chase’a.
Bryan chrząknął, rozglądając się po zebranych. Chyba nie spodziewał się, że tak szybko przejdą do sedna.

- Ta, szeryfowi odjebało… - podjął niepewnie.. - Zaczęło się wszystko od twojej Jessici.

Syn mechanika skinął głową na Marka, po czym przysiadł na stanowisku przy Commodore. Przez chwilę masował się po kolanach jakby zbierał energię do dalszej opowieści.

- Daniel i Dean… Wiecie, ci starsi goście. Jessica zabrała się z nimi z imprezki. Oni ją teges szmeges fą fą fą. No i przy okazji przyjarali jakiś dojebany towar. Oni to wszystko nagrali.
Chłopak zdjął marynarkę i poluzował kołnierz koszuli.

- Chcieli szantażować Hale’a. Żeby dał im wolną rękę na handel dragami. No i kto wie, pewnie by się udało. Tyle, że grubo przesadzili i co się stało z Jessicą tośmy wszyscy widzieli na pogrzebie… D&D spotkali się z nim na podjeździe przy tym starym, zrujnowanym magazynie. Myśmy z Toddem stali na czujce, bo od niedawna się zakumplowaliśmy z nimi. No i rozmowa z Halem nie poszła najlepiej…
Bryan podrapał głowę, przez moment patrząc w podłogę.

- Nawet nie wiem kiedy… Daniela i Deana pociął kosą. Todd narobił hałasu… Hale od razu przestrzelił mu twarz. Ja sam ledwo nawiałem, bo mnie też chciał wykończyć…

- Oko za oko, ząb za ząb - powiedział Mark.

- Jess nie żyje, a ja się Hale'owi nie dziwię. Ale nie usprawiedliwiam - dodał. Nie do końca szczerze. - I nie żal mi ani Daniela, ani Deana. A Todd... - Spojrzał na Bryana. - To był debilny pomysł, szantażować Hale'a. Czemuście się nie trzymali od tego z daleka? Mam nadzieję, że cię nie widział - dodał.

Bryan wzruszył tylko ramionami. Nie był pewny czy go widziano.
Gdzieś na górze ktoś, pewnie Joe, włączył magnetofon z jakimś debilnym pop kawałkiem. Daryll wiedział, że Hale to gnida, ale żeby z zimną krwi zabijać ludzi? Przecież on ma łapać morderców, a nie się stać jednym z nich. Do nastolatka od paru dni docierała bolesna prawda, że świat nie jest wcale taki prosty jak mu się wydawało. Że dorośli to żadne autorytety, każdy może mieć brud za skórą, nosić maskę. No właśnie, maska…

- Może i szeryf kogoś zabił, ale to nie on jest Wilkiem! – wyrwało się Daryllowi w przypływie rosnących emocji –Wczoraj ten psychopata w masce nas zaatakował, zranił Marka nożem. A Hale’a nie było z nami w górach.

- Może Hale chciał, by myślano, że Bestia dopadła tamtych dwóch, ale to nie on jest Wilkiem - potwierdził Mark. - Ale mamy pewne podejrzenia…

- Macrumowie? - zapytał Bart.

Singelton skinął twierdząco.

- David Macrum był w górach gdy nas zaatakowano. Mocno jest z nim coś nie tak, przyszedł dziś na pogrzeb Mary chociaż nie wiem po co. Ale jest też Falls, gliniarz, który smaży cholewki do mojej mamy. Ten, który na cmentarzu przez radio odebrał zgłoszenie o samochodzie w jeziorze. Mark załadował Wilkowi kopniaka w jaja a potem widział jak Falls dziwnie chodzi, jakby go tam coś pobolewało. Ten policjant, co przymierzał maskę w samochodzie…To mógł być on.

Młody puścił na cały regulator kawałek jakiegoś zespołu
Kojarzyli, że to jakiś numer z tamtego roku. Ledwie słyszeli swoje słowa.
Przynajmniej nikt nas nie podsłucha, pomyślał Bart, ale rozmawiać też się nie dawało.

- A tak! Mógł! - krzyknął wzrokiem świdrując sufit.

Młody się popisuje, westchnął w duchu.
Ręką dał znać wszystkim, że zaraz wraca.
Wszedł na piętro ściszyć muzykę.
Joey skakał na sofie w pokoju gościnnym. Bart ściszył magnetofon to tolerowanego przez uszy poziomu decybeli.

- Jeśli będziesz przeszkadzał, to zmienię hasło w kompie. - Spineli wzruszył ramionami.

Młodszy brat pokiwał głową lądując w pozycji siedzącej.

- Ale jesteś… powiem dla mamy wtedy i zobaczysz. To miał być nasz wspólny. Komputer wszystkich.

- Ale dzisiaj już nie pograsz. Dam ci jeszcze piątaka. - uśmiechnął się.

- Było od razu tak. - Joey zarzucił nogi na stolik i włączył pilotem w telewizorze Carton Network.

Spineli westchnął trochę rozbawiony zachowaniem siedmiolatka. Kiedy wrócił na dół pomyślał o rozmowie Singeltona i Any o duchach.

- Myślę, że możecie mieć rację, że w to nawet mogą być jakieś duchy. - z zakłopotaniem pomasował się po karku. - Kiedy byłem w pracy, w pomieszczeniu z Mary elektryczność wariowała. Wallkman wariował. I… powiedziała mi, że dałem jej moc, kiedy zrobiłem jej portret na szkole… I, że on wrócił i zabija… Brzmi głupio, nie? Dla mnie też, bo w duchy nie wierzę… nie wierzyłem? A po zielu takich numerów nie ma. Chyba, że ktoś zmodyfikował towar. A ja wiem co palę i od kogo. Organiczny z rezerwatu paliłem tego dnia… - popatrzył po twarzach wszystkich, aby zobaczyć kto mu nie uwierzył.

Po przygodzie z Wilkiem w lesie coś takiego, jak duch przemawiający do kogoś, nie zrobiło na Marku większego wrażenia, chociaż w innych okolicznościach zapewne tarzałby się po podłodze ze śmiechu.

- Duch Mary? - upewnił się. - Powiedziała, kto powrócił? Bo ten ktoś w masce, w lesie, też pojawił się jak duch. I jak duch zniknął, gdy Rarney na niego poświecił - dodał. - Taką wypasioną latarką. Jak go kopnąłem, to prawie tego nie odczuł, a był jak... zimna galareta.

- Kamieniem dostał w klatę, z całej siły go walnąłem - dodał po chwili namysłu. - Normalny człowiek to by się chociaż skrzywił, a ten nic. A światła się boi.

- O! - Spineli krzyknął z ulgą. - Nie miałem jednak zwidów! - nerwowo się zaśmiał.
Strasznie go ta wiadomość ucieszyła i przestraszyła zarazem. Z wrażenia usiadł na kanapę.

- I co my możemy? Starym powiedzieć, że szeryf odpala ludzi i poluje na Bryana. A duchy na resztę miasteczka zaplątanego w śmierć sprzed lat? Ktoś nam uwierzy?

- Nikt – stwierdził z goryczą Daryll – I to jest najgorsze. Jeden gliniarz morduje dilerów a drugi może być psychopatą w masce. Jesteśmy w dupie. Sami musimy to ogarnąć i to szybko bo ten świr atakuje coraz częściej. W piątek dopadł mnie i Wikvayę, a wczoraj Marka. Dzisiaj też pewnie zapoluje…

Singelton poczuł, że robi mu się zimno.

- Mary mówiła, jakby po naszej stronie była. Może dokończę jej portret? I zrobię wszystkich, co zginęli przez to? Może dobre duchy nam pomogą? - pytał powoli, bo brzmiało to niespecjalnie normalnie kiedy myśli zamieniały się w wypowiadane słowa.

- Dobry pomysł, warto spróbować – zgodził się Daryll chociaż ciężko było mu sobie wyobrazić by rówieśnik ze szkoły był medium i potrafił przywoływać duchy. Szkoda, że Wi leży w szpitalu i tego nie widzi, pomyślał. – My chcemy z Markiem sprawdzić Jacka Fallsa. Jeśli trzyma maskę wilka w radiowozie, będziemy mieli dowód że to on.

Spojrzał na Fitzgeralda.

- Może warto pojechać nad to jezioro, gdzie wyłowili dzisiaj samochód? Pewnie są tam tłumy dziennikarzy i innych ludzi z miasteczka. Możemy wykorzystać zamieszanie i przeszukać radiowóz.

- To jest jakiś pomysł - powiedział Mark po chwili namysłu. - Jeśli będziemy większą grupą, to komuś może się udać dostać do radiowozu. Wszak Falls go nie zamknie na klucz, bo i po co? A jeśli zamknie, to będzie kolejny dowód na to, że coś urywa.

- Wow, wow, wow - wtrącił Bryan unosząc ręce, jakby chciał wszystkich zatrzymać. - Co wy chrzanicie? Jakie duchy? To są jeszcze jakieś duchy? Przywidziało wam się coś. Przecież to pewnie Hale kasuje ludzi. Mówię wam, że typ robił to z taką wprawą jakby już miał co najmniej dziesięć trupów na koncie. A jakieś tam maski czy coś to pewnie jego sztuczki.

- No tobie to duchy nie pomogą… - westchnął Spineli. - Trzeba jakoś sprawdzić czy Hale wie, że na ciebie poluje. Może zadzwoń do Todda i poproś go do telefonu. Jeżeli rodzina już wie, że on nie żyje, to może coś się zdradzą, czy szeryf był u nich pytając o ciebie?

- I szeryf był naraz w dwóch miejscach... - Mark pokręcił głową. - Nie ma takiej możliwości, nie mógł być w lesie, w masce, i równocześnie utrupić Todda i tamtych dwóch. Hale i Bestia to dwie różne osoby.
Singelton po raz pierwszy odważył się zwrócić bezpośrednio do Bryana.

- Zabił twoich kumpli żeby pomścić Jessikę. Nas zaatakował psychopata, który ma uraz do naszych rodziców. Dlatego najpierw zaszlachtował Mary a potem próbował dopaść mnie, Wikvayę i Marka.

Daryll nie znosił Chase’a, ale pomimo tych wszystkich podłości jakich się dopuszczał w szkole, osiłek nie zasłużył sobie, żeby stać się ściganą zwierzyną. Gdzieś w duchu mu współczuł i chciał pomóc.

- Gdybym był na twoim miejscu, pojechałbym teraz nad jezioro. Przy świadkach nic ci nie zrobi. Sprawdzisz jego reakcję i wtedy będziesz wiedział na czym stoisz. Możliwe, że on cię nie rozpoznał, ale jak będziesz się ukrywał, w końcu się domyśli, że to ty.

- Ukrywa się ten, kto ma coś na sumieniu - dodał Mark. - Jak się rzucisz w oczy, to szeryf będzie miał co najmniej wątpliwości.

- Albo ten, co go chcą zajebać - zripostował nad wyraz błyskotliwie jak na siebie osiłek.

Bryan nabrał więcej powietrza, masując się po kolanach. Zerkał to na Barta, to znów na Darylla lub Marka. Jeszcze do niedawna pierwszego uważał za durnego ćpunka, drugiego za dziwaka, którego należy oklepać, a z trzecim to już do rękoczynów doszło dwa razy. A teraz przyszło im siedzieć razem i rozmyślać o niestworzonych rzeczach. Mordercach i duchach…

- No niby mogłoby go to zdziwić, ale to jest szajbus, nie? - zapytał osiłek z niepewnością. Martwił się, że nie uda mu się zachować zimnej krwi przy szeryfie. Albo będzie posrany ze strachu, albo wręcz przeciwnie. Mógłby wtedy zaatakować gnoja, który skasował jego najlepszego ziomala.

- Ale ty chyba dobrze kombinujesz Bart, żeby zadzwonić… Kurwa żeby tylko jego stary pijany nie odebrał. Tyrknę z twojego telefonu, ok?

Bryan wstał. Rzadko zwracał się do Barta inaczej niż “Spinelo”. Sytuacja zaiste była nadzwyczajna.

- Dzwoń, dzwoń. - wskazał ręka na telefon stojący na bocznym stoliku przy kanapie.

Macocha jeszcze ze starego małżeństwa miała zainstalowaną linię w każdym pomieszczeniu domu łącznie z łazienkami i tarasem za domem, gdzie było telefoniczne gniazdko.

- Gdy skończy, to może wejdziemy do internetu? - podszedł do komputera. - Może coś wyszukamy ciekawego o indiańskich bestiach, maskach wilka i duchach? - zaproponował.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline