03-04-2022, 14:59 | #121 |
Administrator Reputacja: 1 | Singelton & Fitzgerald cz.II Mark milczał przez chwilę. Odrobinę żałował, że Jess jest w szpitalu i nie może wziąć udziału w takiej akcji. Atrakcyjna laska skutecznie odwróciłaby uwagę od kogoś, kto wślizgnąłby się do radiowozu. - To jest pomysł... - powiedział. - Może kilka osób musiałoby się do tego zabrać, by skutecznie odwrócić uwagę Fallsa od radiowozu. Szkoda, że "pszczółki" nie mogą wziąć udziału w takiej akcji. Nikt by się nie oparł takiej nawale uroku osobistego. Cycata laseczka z pewnością zajęłaby uwagę gliny, ale tego wolał Daryllowi nie mówić. - Jest jeszcze Anastasia, córka Davida Bianco, tylko takie akcje chyba nie są w jej stylu – powiedział Daryll. Po chwili przypomniał sobie jeszcze jedną osobę, którą na pewno Mark znał. W końcu była królową tych całych „pszczółek” – Ale Paulina Dermound mogłaby się zgodzić…Nie musielibyśmy wprowadzać jej we wszystkie szczegóły. W propozycji Singeltona kryło się podwójne dno. Nie narażałby na kontakt z psychopatą Any, którą zdążył już polubić, ale Pauliny nie znosił jeszcze bardziej niż Bryana Chase więc idealnie nadawała się na przynętę. No i nie mógł się oszukiwać ani zaprzeczać, jakkolwiek nie gardził jej stylem bycia Paulina tak po prostu była oszałamiająco piękna. Wilk zagotował by się w tej swojej masce, gdyby ją tylko zobaczył. - Nie wierzę jej ani za pół centa - powiedział po chwili Mark. - Nie powierzyłbym jej psa, by się nim zaopiekowała - dodał, przypomniawszy sobie niedawną rozmowę z Pauliną. - Ale... gdyby chodziło o jakiś kawał, to może by na to poszła. Tylko trzeba by wymyślić coś naprawdę przekonującego. Daryll roześmiał się głośno i szczerze słysząc podsumowanie jakie wygłosił Mark pod adresem Pauliny. A rzadko kiedy się śmiał, w sumie to chyba nigdy więc zaskoczyła go swoja reakcja. Szybko spoważniał, nerwowo poruszył się w siedzeniu pasażera. - Jeśli jej nie ufasz, to możemy spróbować inaczej. Fałszywe zgłoszenie o przestępstwie. Mogę zwabić go do pensjonatu, zająć rozmową. Chociaż… - westchnął - nie wiem czy się nie spalę, jestem raczej słabym aktorem. - Coś wymyślimy... - W głosie Marka zabrzmiała pewność. - Ale... - zmienił temat. - trzeba by się dowiedzieć więcej o tym dziennikarzu. On faktycznie jest dziwny. I to dziwny w podejrzany sposób. - Dwa razy już mu się włamywałem do pokoju – przyznał Daryll – Raz z Wii a potem sam, ale niewiele znalazłem. Gliny też go chyba już sprawdzali bo powiedzieliśmy o nim Fallsowi, zaraz po tym jak zaatakowano naszą mamę. Chłopak zastanawiał się przez chwilę. - Może pan Bianco będzie go kojarzył skoro ten cały Gunn to też podobno pismak? Trzeba by było pogadać Anastasią, żeby wybadała temat. Daryll znów zrobił znaczącą pauzę, próbując planować kolejne posunięcia. - Możemy też spróbować go śledzić… - stwierdził ale od razu dodał - O ile nie będzie się włóczył po miasteczku nocą, gdy ten psychol w masce zaczyna polowanie. - Mamy zatem dwóch podejrzanych, no i można przypuszczać, że ten dziennikarz nie ma maski w swoim bagażu. - Mark wpatrywał się w drogę przed sobą. - Ale... może by warto się dowiedzieć, co oznacza ta naszywka z wilkiem. Możemy go oskarżyć o bycie Bestią. - Uśmiechnął się lekko. - Ciekawe, jak by zareagował, gdyby się dowiedział, że jest na liście podejrzanych. - Pewnie przyjdzie na pogrzeb Mary. Dzisiaj ją chowają. Może warto się tam wybrać i poobserwować? - zaproponował Silgelton - Nie znam się na policyjnej robocie, ale słyszałem, że gliny tak robią. Wyłapują z tłumu tych co się podejrzanie zachowują, bo mordercy czasem chodzą na pogrzeby swoich ofiar. Świrów kręci, że rozpieprzyli komuś życie. - Musimy tam być - potwierdził Mark, chociaż jego motywy były nieco inne. - A nuż się uda kogoś wypatrzyć. Jak by nie było, podejrzanych mamy trzech, a, prawdę mówiąc, ani Macruma, ani Fallsa nie powinno tam być. Daryll skinął zgadzając się z Fitzgeraldem. Zaczął się zastanawiać czy ma w domu jakiś odpowiedni strój na taką uroczystość. Nie chodził na pogrzeby, na pierwszym i ostatnim był dwa lata temu, gdy dostał przepustkę ze szpitala. Gdy zobaczył mamę Annie, którą musieli przetrzymywać, żeby nie rzuciła na opadającą do wykopanego dołu trumnę, obiecał sobie wtedy, nigdy więcej. Bał się żałoby, bał się ludzkich łez, tej wszechogarniającej, wyniszczającej człowieka rozpaczy. Sam w duchu pragnął, by kiedyś zaginąć w górach. Tak jak ta turystka. Tak, żeby jego ciała nigdy nie odnaleziono. Bo kiedy nie ma ciała, nie ma trumny zawsze jeszcze tli się w sercu malutka iskierka nadziei. A nadzieja jest lepsza od pustki. Nie podzielił się jednak Markiem swoimi przemyśleniami. Większość ludzi uznałaby je pewnie za wywrotowe i nieprzyzwoite. - To mamy już wszystko ustalone. Pogrzeb Mary jest rano, więc pewnie z moją mamą pogadamy później bo o tej porze nas raczej nie wpuszczą na oddział. - Nie wiem, czy mój urok osobisty podziała - powiedział Mark - ale co nam szkodzi się przekonać? Ale najpierw jedziemy się przebrać. Najpierw pensjonat, potem do mnie, a na końcu szpital. A potem zobaczymy, co dalej. - W porządku – zgodził się Daryll – To dobry plan. |
03-04-2022, 21:02 | #122 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
05-04-2022, 18:13 | #123 |
Reputacja: 1 | ANASTASIA BIANCO Szykując się do pogrzebu Ann starała się podsłuchać rodziców, a w szczególności ojca. Rodzice nie rozmawiali o niczym konkretnym. Matka z jednej strony pocieszała ojca, z drugiej jednak robiła mu wymówki za wczorajsze pijaństwo. Nie poruszyli żadnych interesujących córkę tematów - morderstw, ani tych dawnych, ani obecnych, czy czegoś związanego z kopertą, jaką otrzymał David. Ojciec jednak zdecydował się zadzwonić. Zamknął się w tym celu w gabinecie, ale Anastasia zdołała częściowo podsłuchać jego rozmowę. - Halo? - … - Z kim rozmawiam. - … - Jak to, nieważne! Nie zwykłem … - …. - O czym pan mówi, do mnie mówi? - ojciec był poirytowany, bo tylko wtedy stosował taką dziwną składnię. - … - To pomyłka! Jakieś brednie jakieś! - …. - Nie muszę tego wysłuchiwać i proszę mnie nie straszyć… - … - Straszy pan… - … - Aaaaa, rozumiem, to ostrzeżenie. Powiem panu coś, panu coś! W dupę sobie pan te ostrzeżenie wsadź. To wszystko domysły wysłane z palca. Nawet nie ma pan odwagi, aby powiedzieć, kim pan jest…. - … - Wie pan co, ta rozmowa nie zmierza do niczego… - … - Nie! Niech mi pan nie przerywa! Topan mnie niech posłucha, posłucha! Za takie insynuacje można założyć sprawę. Żegnam! Trzask odkładanej energicznie słuchawki obwieścił podsłuchującej dziewczynie, że ojciec zakończył rozmowę. Potem przez chwilę nie wychodził ze swojego gabinetu, a Annastasia poczuła zapach papierosa. Wiedziała, że jej tatko nie pali, chyba że jest w ogromnym stresie. Naprawde ogromnym. Usłyszała kroki matki i odsunęła się do kuchni udając, że kończy dopijać jakieś picie. - David. Musimy się zbierać, jeżeli nie chcemy spóźnić się na pogrzeb. Czy ty palisz? - Nie. Nie palę - drzwi otworzyły się i ojciec opuścił gabinet wręczając kluczyki do auta matce. - Lepiej ty poprowadź, bo ja jeszcze nie najlepiej się czuję. Przez chwile jej rodzice pospierali się jeszcze o ten wczorajszy wybryk i dzisiejsze wychodzenie ojca bez śniadania, ale w końcu cała rodzina znalazła się w samochodzie i powoli, z wycieraczkami pracującymi na maksa, zagłuszani odgłosami ulewy uderzającej o dach, ruszyli w stronę cmentarza. MARK FITZGERALD, DARYLL SINGELTON Lało, jak z cebra, gdy Daryll zahaczył o pusty, jak się okazało, pensjonat. Zniknął zarówno John Gunn jak i jego samochód. Pensjonat był pusty i cichy, więc Daryll szybko ogarnął co najważniejsze, a także przebrał się w bardziej wyjściowy strój i wziął mały bagaż z podręcznymi pierdołami, gdyby okazało się, że musiałby nocować dzisiaj poza domem. Obaj byli mocno zmęczeni, gdy około siódmej podjeżdżali do rezydencji Fitzgeraldów. Daryll widział kilka razy willę burmistrza z ulicy, zza linii drzew, ale wchodził do niej po raz pierwszy. Zadbany podjazd, nowoczesne wykończenia, estetyczne i dobrze oświetlone przestrzenie. W kuchni czekała na nich matka Marka. Dla Darylla okazała się troskliwą i zdecydowaną kobietą. Szybko zrobiła obu wymęczonym chłopakom ciepłe picie i jedzenie. Gdy tak siedzieli w cieple, obserwując deszcz lejący na zewnątrz dopiero poczuli, jak bardzo są obaj zmęczeni. Pani Fitzgerald też to zobaczyła. - Słuchaj Mark. Idźcie spać. Niech twój przyjaciel też złapie kilka godzin snu. Przygotuję mu posłanie w gościnnym. Obudzę was około dziewiątej. To prawie dwie godziny snu. Da wam nieco wytchnienia, skoro tak bardzo upieracie się, by iść na pogrzeb koleżanki. Mama Marka doskonale wiedziała kim jest Daryll i co obecnie dzieje się z jego rodziną. I oferowała mu opiekę. A im naprawdę bardzo mocno przydałby się sen, więc posłuchali rady kobiety. Zasnęli, mimo niespokojnych myśli, niemal od razu. I niemal od razu nadszedł moment pobudki. Kiedy szykowali się do wyjścia, matka spojrzała na Marka z dziwną powagą w oczach. - Muszę ci coś powiedzieć, skarbie - widać było, że nie bardzo wie, jak zebrać słowa. - Dzwoniła moja znajoma ze szpitala. Wczoraj w nocy zmarła Jessica Hale. Ponoć zatruła się jakimiś narkotykami czy coś. Boże! Narkotyki w Twin Oaks! Znajoma mówi, że to ten synalek przedsiębiorcy pogrzebowego, ten cały Spineli, jej coś sprzedał. Mam nadzieję, że wy chłopcy, trzymacie się z daleka i od tego chłopaka i od narkotyków, co? Dla Darylla to był wstrząs, podobnie zresztą jak dla Marka. Dodatkowo młody sportowiec wiedział, że jego matka musiała coś wziąć, jakieś uspokajacze czy inne pigułki, bo jej słowa były dziwnie artykułowane. Nim zdążyli odpowiedzieć, na podjeździe pojawiły się światła jakiegoś samochodu. - Jest twój ojciec - ucieszyła się pani Fitzgerald. - Chodźcie. Ruszajmy na pogrzeb. Chwilę później, nadal zszokowani informacją o śmierci Jessici jechali już pachnącym świeżą, skórzaną tapicerką nowym wozem burmistrza. Daryll w najśmielszym śnie nie sądził, że będzie jechał obok jednego z najbardziej popularnych chłopaków w szkole - Marka Fitzgeralda, autem w którym małomówny i zamyślony burmistrz będzie robił za kierowcę. Deszcz nadal lał tak, jakby niebo chciało utopić Twin Oaks. BART SPINELI, BRYAN CHASE Wóz patrolowy spod zakładu pogrzebowego gdzieś zniknął. To pozwoliło Bartowi i Bryanowi wdrożyć plan Spineliego. Przebrany jak stróż do kościoła młody sportowiec wyglądał jak nastolatek chcący dorobić sobie kilka dolców ciężką pracą. Najtrudniej było przekonać ojca Barta Spineliego do niespodziewanych wydatków. Kiedy ubrany jak grabarz Bryan stanął przed właścicielem zakładu pogrzebowego ten przez dłuższą chwilę przyglądał mu się swoim przenikliwym, statecznym spojrzeniem, bez cienia uśmiechu. - Jesteś synem Franka Chase'a? - zapytał w końcu, po przedłużającej się chwili milczenia. - Uhm. - odpowiedział Bryan. - Dobra. W sumie to dobry pomysł, synu, żeby na dzisiejszą ceremonię wziąć pomocnika. Brawo za pomyślunek. A ty, Bryan, wyglądasz na rozsądnego i silnego chłopaka. Mój syn ma nosa do ludzi. Skoro uważa, że możesz nam pomóc, to możesz nam pomóc. Za kwadrans na dole. Poszło sprawnie i szybko, ale Bart wiedział, że jego ojczulek już taki jest. Sztywny, konkretny ale ze współczującym i ciepłym sercem, dobrze skrywanym pod przykrywką "przedsiębiorcy pogrzebowego". Kwadrans później, przy obfitych opadach deszczu zaczęli się schodzić żałobnicy, a po krótkiej ceremonii pożegnalnej, Bart i Bryan zamknęli trumny i przenieśli do karawanów. Razem z ciałami pojechali w kondukcie pogrzebowym na niedaleki cmentarz. Dosłownie pół mili dalej, drogą wspinającą się łagodnym łukiem na jedno z wzniesień, pomiędzy którymi rozciągało się Twin Oaks. Deszcz lał jakby Bóg chciał zesłać na miasteczko potop. Albo opłakiwał Mary Mc'Bridge. NA POGRZEBIE Deszcz nie zniechęcił ludzi do przyjścia tłumnie na pogrzeb Mary i jej ojca. Niewielki cmentarz pod miastem nie mógł pomieścić wszystkich żałobników i ciekawskich, ale nie o to chodziło, aby mieć miejsce tuż obok wykopanych i zalewanych deszczem grobów, pod rozciągniętym baldachimem, ale żeby pokazać lokalnej społeczności, że jest się z nią podczas tej straty. Albo, żeby nagrać reportaż. Bryan i Bart, dzięki pełnionej funkcji, byli blisko miejsca, gdzie wykopano groby. Mogli też przyjrzeć się dobrze żałobnikom. Sami również, a szczególnie Bryan, przyciągali ukradkowe, zaciekawione spojrzenia miastowych. Stali spokojnie, oczekując na moment, kiedy pan Spineli da znać, że można powoli opuszczać liny. Pomagali im dwaj pracownicy zakładu na takie okazje. Mark stał z rodziną - ojcem i matką, którzy udawali zatroskanych. Szczególnie burmistrz umiejętnie, w sposób subtelny i nienachalny - zdradzający wytrawnego polityka, dzielił się swoimi emocjami z mieszkańcami Twin Oaks, zapewniając, że policja niedługo złapie sprawcę tak okrutnego czynu. Wykorzystał również fakt, że przyjechał z nimi Daryll Singelton. Pani Fitzgerald otoczyła młodego Singeltona swoją opiekuńczością, a burmistrz sygnalizował fakty tak, że zaopiekował się nieszczęśliwe dotkniętym przez los chłopakiem, podczas gdy jego rodzina przebywała w szpitalu. Mark wiedział, że to typowe zagrywki jego ojczulka - z każdej sytuacji zrobić sposobność. Daryll nie bardzo wiedział, gdzie się ustawić. Niby przyjechał z Fitzgeraldami, ale przecież nie był jednym z rodziny. Mama Marka jednak szybko dokonała "aneksji" chłopaka i zmuszony był stać obok nich podczas całej uroczystości. Anastasia Bianco z rodzicami znalazła miejsce dość blisko miejsca pochówku. Widać było, że jej tatko ma pewne koneksje w miasteczku i sporo przyjaciół. Z miejsca, w którym stała, widziała Barta Spineliego, który pełnił rolę jednego z grabarzy oraz Darylla, który stał - o dziwo - blisko burmistrza i jego rodziny. Ceremonia przebiegała sprawnie, ze względu na niesprzyjającą pogodę. Nie odbiegała od wielu innych pogrzebów. Było kilka mów pożegnalnych, między innymi jedna wygłoszona przez burmistrza, który zapewniał, że policja już ma "solidne tropy" i że ataki na mieszkańców i turystów zakończą się niedługo. - Nie powinienem zdradzać szczegółów śledztwa - powiedział burmistrz Fitzgerald na tyle głośno, że słyszał go chyba każdy w tłumie żałobników - ale powiem, jako świadomy obywatel, że mamy już niemal stuprocentową pewność i to kwestia godzin, jak sprawca zostanie zatrzymany. Potem, po kilku kolejnych przemowach - dyrektora szkoły, szefa tartaku w którym pracował ojciec Mary, miejscowego pastora oraz przedstawicielki lokalnej społeczności zaprzyjaźnionej z rodziną, przy rozdzierającym płaczu mamy zamordowanej Mary Mac'Bridge, której nawet nie zdołała zgłuszyć muzyka smyczkowa grana przez lokalną skrzypaczkę na pogrzebach, trumny Mary i jej ojca spoczęły w wykopanych, wypełnionych wodą dołach. A w ślad za nimi żałobnicy zaczęli wrzucać kwiaty, kartki pamiątkowe a nawet pluszaki. Przez całą ceremonię kilka osób bardzo uważnie przyglądało się zgromadzonym ludziom. Mark i Daryll bez trudu ujrzeli dwóch ze swoich podejrzanych - Davida Macruma, który - jak zawsze - trzymał się na uboczu oraz Jacka Fallsa, który stał w towarzystwie małej grupki policjantów oddelegowanych do wzięcia udziału w pogrzebie. Nie widzieli jednak Gunna. Bart i Bryan nie dostrzegli wśród ludzi na pogrzebie szeryfa. Ale Bart wypatrzył Anastasię stojącą pod wielkim parasolem z rodzicami. Anastasia też ich widziała. Mieli trudne zadanie, gdy musieli zsunąć trumny na linach w dół. Skrzypaczka zaczęła grać pożegnalne tony, pastor podziękował licznie zgromadzonym za przybycie i ludzie zaczęli rozchodzić się do domów. Mc'Bridgowie byli tak ubodzy, że nie było czegoś takiego jak stypa. - Tim i Derek - ojciec Spineliego podszedł do syna i Bryana kładąc dłoń na ramieniu tego pierwszego - zajmą się zakopaniem trumien. Wy zbierajcie się do nas do domu. Twoja matka czeka tam na was z ciepłym jedzeniem i piciem. Tak, Bryan, ty też jedź z Bartem. Zasłużyliście. Ludzie rozchodzili się do swoich spraw. Do Fitzgeraldów podszedł Falls. Już chciał coś powiedzieć, gdy radio przy jego boku zabrzęczało. - Falls. - Mamy samochód w jeziorze na czternastce. Udało nam się go wyciągnąć. Nie uwierzysz, co znaleźliśmy w bagażniku. - Zaczekaj. Zaraz jestem na miejscu. Hale już wie? - Tak. Szef też będzie zaraz na miejscu. Przesłuchiwał tego turystę w sprawie jego dziewczyny. - A propos, wiesz już, kiedy będą tutaj ci nurkowie? Odpowiedzieli już nie słyszeli, bo Falls oddalił się w stronę reszty policjantów. Padało, ale młodzi ludzie mieli teraz czas aby się spotkać, wymienić informacjami. Bo coś im mówiło, że niedługo w Twin Oaks zdarzy się coś, przy czym to, co wydarzyło się do tej pory będzie jedynie dziecinną igraszką. |
20-04-2022, 18:15 | #124 |
Reputacja: 1 | Przestrzeń wirowała po spirali nieprzerwanie wlokąc za sobą gasnącą jaźń Wikvayi Singelton. Z każdym kolejnym obrotem dostrzeganego przez dziewczynę świata młoda Indianka coraz głębiej zapadła w mrok… Otaczająca ją ciemność bezlitośnie pętała uporczywie stanowiony byt. Najpierw zaciskając mu usta. Później ściskając brzuch by móc toczyć z otwartych ran, zbrukaną niezasłużoną karą, dziewiczą krew… i po chwili wracając wciągając go w nienawistny wir istnienia czerwonego Kachina pożerającego mir.
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." |
23-04-2022, 12:40 | #125 |
Northman Reputacja: 1 | Daryll czuł się potwornie przytłoczony tym co się działo dookoła. Rozrywająca serce rozpacz matki Mary, wdowy po panu McBridge, pokrzepiające acz nieco nachalne i dziwne zachowanie burmistrza Fitzgeralda, obecność Jacka Fallsa, Davida Macruma i jednego z największych wrogów Singeltona, pieprzonego Bryana Chase, przebranego za grabarza. Ale to jednak śmierć Jessiki do głębi wstrząsnęła chłopakiem. Nie znał jej praktycznie wcale, ale wiedział, że była dziewczyną Marka. A Mark, trochę z przypadku, trochę z przymusu został tak jakby jego kolegą. Te kilka godzin spędzonych na poszukiwaniach turystki, atak mordercy, mroczna przeszłość rodziców sprawiły, że poznał go lepiej niż chciał i poczuł coś na kształt szacunku i czystej ludzkiej sympatii. Gdy więc usłyszał o Jessice myślał przede wszystkim o Fitzgeraldzie. Młody myśliwy nie wiedział jak ma się zachować w obliczu takiej tragedii, więc po prostu milczał i próbował nie rzucać się w oczy. Podczas ceremonii pewnie by odszedł i zaszył gdzieś na końcu tłumu żałobników, ale rodzice Marka uprzedzili jego ruch. Stał więc z parasolem w deszczu gapiąc się na czubki swoich czarnych lakierków, wygrzebanych w szafy na okoliczność pogrzebu. W nieco przyciasnej marynarce, białej koszuli włożonej za pasek, krawacie przy szyi i materiałowych spodniach w kant czuł jakby go obdarto ze skóry i przebrano w kostium klauna. Całe szczęście było zimno i wziął kurtkę, więc gdy Bart podszedł z tym cholernym Chase’em zarzucił kaptur na głowę, by nie zwracać na siebie uwagi osiłka. Nie miał odwagi się odezwać, czekał cierpliwie aż ktoś coś w końcu powie. Spineli kiwnął smutnawo głową na powitanie. Nieco weselej zerknął na Anę. Obecność Fitzgeralda nawet go zbytnio nie zdziwiła w obecności Singeltona. Siostrzeniec zamordowanej. - Chodźcie do mnie. - zaproponował. - Co będziemy tak mokli głupio… Dużo się wydarzyło od wczoraj. Wiemy kto zabija w miasteczku. Tylko nie wiemy czy to tylko jedna osoba… - Bart westchnął i popatrzył na zasypywane groby McBride’ów. - My mamy tylko pewne podejrzenia - powiedział Mark, zaskoczony słowami Barta. - Ale skoro tak mówisz, to faktycznie trzeba by pogadać. W jakimś zacisznym miejscu - dodał. - U mnie w piwnicy nikt nam nie będzie przeszkadzał. - powiedział Spineli. - Piwnica mi nie przeszkadza - powiedział Mark. Bryan był nienaturalnie cicho i niemalże nie rzucał się w oczy. Niemalże, bo towarzystwo znało jego wybuchowy temperament na tyle, aby uznać sytuację za nietypową. Osiłek praktycznie nie zwrócił uwagi na Darylla. Marka obdarzył krótkim spojrzeniem spode łba, ale nie odezwał się. Trzymał ręce w kieszeni, jakby w ten sposób siłą powstrzymywał się przed rękoczynami. - Zejdźmy z widoku - burknął, chcąc popędzić towarzystwo. - Prowadź - powiedział Mark do Barta. Zachowania Bryana nie skomentował, bo ten mógł mieć milion powodów, by zachowywać się tak a nie inaczej... a żaden z nich Marka nie interesował. Singelton przysłuchiwał się rozmowie, od czasu do czasu łypiąc z pod kaptura na Chase’a. Wyglądał inaczej, jakoś tak…biednej? Do tej pory kojarzył mu się z wściekłym, ujadającym rottweilerem a teraz biła z niego jakaś skrucha, albo nawet pokora. Nie ufał Bryanowi, ale dopóki szkolny prześladowca mu nie dokuczał, Daryll gotowy był jakoś znieść jego towarzystwo. Wciąż milcząc, czekał aż w końcu opuszczą cmentarz i udadzą się do domu Barta. *** Weszli tylnymi drzwiami skąd przy pralni były drzwi do piwnicy. Pomieszczenie miało otwarty koncept. Środkiem stały metalowe słupy podtrzymujące sufit z ruchomych płytek, które zakrywały hydrauliczne, elektryczne rury i kanały wentylacyjne. Ściany przykrywały drewniane panele, na posadzce z ceramicznych płytek leżał ogromny, kolorowy, puszysty dywan. Pod jedną ze ścian na stoliku stał telewizor naprzeciw którego w podkowę ustawione były stare kanapy wokół stolika. Na uboczu przy biurku pod malutkim oknem przy suficie na komputerze grał brat Barta. -Młody, idź na górę. - Spineli zmierzwił czuprynę Joe. Chłopiec popatrzył na starsze towarzystwo i z silnym westchnieniem wyłączył Doom na Commodore 64. Potem pobiegł schodami, a Spineli zamknął za nim drzwi od środka. - Dobra, więc wiemy, że zabija szeryf. - powiedział Bart prosto z mostu do rozlokowanych kolegów i koleżanek. - Bryan wam opowie kogo załatwił wczoraj i jak. - Szeryf? Hale? - W tonie Marka brzmiało niedowierzanie. Daryll uniósł brwi i spojrzał na Chase’a. Bryan chrząknął, rozglądając się po zebranych. Chyba nie spodziewał się, że tak szybko przejdą do sedna. - Ta, szeryfowi odjebało… - podjął niepewnie.. - Zaczęło się wszystko od twojej Jessici. Syn mechanika skinął głową na Marka, po czym przysiadł na stanowisku przy Commodore. Przez chwilę masował się po kolanach jakby zbierał energię do dalszej opowieści. - Daniel i Dean… Wiecie, ci starsi goście. Jessica zabrała się z nimi z imprezki. Oni ją teges szmeges fą fą fą. No i przy okazji przyjarali jakiś dojebany towar. Oni to wszystko nagrali. Chłopak zdjął marynarkę i poluzował kołnierz koszuli. - Chcieli szantażować Hale’a. Żeby dał im wolną rękę na handel dragami. No i kto wie, pewnie by się udało. Tyle, że grubo przesadzili i co się stało z Jessicą tośmy wszyscy widzieli na pogrzebie… D&D spotkali się z nim na podjeździe przy tym starym, zrujnowanym magazynie. Myśmy z Toddem stali na czujce, bo od niedawna się zakumplowaliśmy z nimi. No i rozmowa z Halem nie poszła najlepiej… Bryan podrapał głowę, przez moment patrząc w podłogę. - Nawet nie wiem kiedy… Daniela i Deana pociął kosą. Todd narobił hałasu… Hale od razu przestrzelił mu twarz. Ja sam ledwo nawiałem, bo mnie też chciał wykończyć… - Oko za oko, ząb za ząb - powiedział Mark. - Jess nie żyje, a ja się Hale'owi nie dziwię. Ale nie usprawiedliwiam - dodał. Nie do końca szczerze. - I nie żal mi ani Daniela, ani Deana. A Todd... - Spojrzał na Bryana. - To był debilny pomysł, szantażować Hale'a. Czemuście się nie trzymali od tego z daleka? Mam nadzieję, że cię nie widział - dodał. Bryan wzruszył tylko ramionami. Nie był pewny czy go widziano. Gdzieś na górze ktoś, pewnie Joe, włączył magnetofon z jakimś debilnym pop kawałkiem. Daryll wiedział, że Hale to gnida, ale żeby z zimną krwi zabijać ludzi? Przecież on ma łapać morderców, a nie się stać jednym z nich. Do nastolatka od paru dni docierała bolesna prawda, że świat nie jest wcale taki prosty jak mu się wydawało. Że dorośli to żadne autorytety, każdy może mieć brud za skórą, nosić maskę. No właśnie, maska… - Może i szeryf kogoś zabił, ale to nie on jest Wilkiem! – wyrwało się Daryllowi w przypływie rosnących emocji –Wczoraj ten psychopata w masce nas zaatakował, zranił Marka nożem. A Hale’a nie było z nami w górach. - Może Hale chciał, by myślano, że Bestia dopadła tamtych dwóch, ale to nie on jest Wilkiem - potwierdził Mark. - Ale mamy pewne podejrzenia… - Macrumowie? - zapytał Bart. Singelton skinął twierdząco. - David Macrum był w górach gdy nas zaatakowano. Mocno jest z nim coś nie tak, przyszedł dziś na pogrzeb Mary chociaż nie wiem po co. Ale jest też Falls, gliniarz, który smaży cholewki do mojej mamy. Ten, który na cmentarzu przez radio odebrał zgłoszenie o samochodzie w jeziorze. Mark załadował Wilkowi kopniaka w jaja a potem widział jak Falls dziwnie chodzi, jakby go tam coś pobolewało. Ten policjant, co przymierzał maskę w samochodzie…To mógł być on. Młody puścił na cały regulator kawałek jakiegoś zespołu Kojarzyli, że to jakiś numer z tamtego roku. Ledwie słyszeli swoje słowa. Przynajmniej nikt nas nie podsłucha, pomyślał Bart, ale rozmawiać też się nie dawało. - A tak! Mógł! - krzyknął wzrokiem świdrując sufit. Młody się popisuje, westchnął w duchu. Ręką dał znać wszystkim, że zaraz wraca. Wszedł na piętro ściszyć muzykę. Joey skakał na sofie w pokoju gościnnym. Bart ściszył magnetofon to tolerowanego przez uszy poziomu decybeli. - Jeśli będziesz przeszkadzał, to zmienię hasło w kompie. - Spineli wzruszył ramionami. Młodszy brat pokiwał głową lądując w pozycji siedzącej. - Ale jesteś… powiem dla mamy wtedy i zobaczysz. To miał być nasz wspólny. Komputer wszystkich. - Ale dzisiaj już nie pograsz. Dam ci jeszcze piątaka. - uśmiechnął się. - Było od razu tak. - Joey zarzucił nogi na stolik i włączył pilotem w telewizorze Carton Network. Spineli westchnął trochę rozbawiony zachowaniem siedmiolatka. Kiedy wrócił na dół pomyślał o rozmowie Singeltona i Any o duchach. - Myślę, że możecie mieć rację, że w to nawet mogą być jakieś duchy. - z zakłopotaniem pomasował się po karku. - Kiedy byłem w pracy, w pomieszczeniu z Mary elektryczność wariowała. Wallkman wariował. I… powiedziała mi, że dałem jej moc, kiedy zrobiłem jej portret na szkole… I, że on wrócił i zabija… Brzmi głupio, nie? Dla mnie też, bo w duchy nie wierzę… nie wierzyłem? A po zielu takich numerów nie ma. Chyba, że ktoś zmodyfikował towar. A ja wiem co palę i od kogo. Organiczny z rezerwatu paliłem tego dnia… - popatrzył po twarzach wszystkich, aby zobaczyć kto mu nie uwierzył. Po przygodzie z Wilkiem w lesie coś takiego, jak duch przemawiający do kogoś, nie zrobiło na Marku większego wrażenia, chociaż w innych okolicznościach zapewne tarzałby się po podłodze ze śmiechu. - Duch Mary? - upewnił się. - Powiedziała, kto powrócił? Bo ten ktoś w masce, w lesie, też pojawił się jak duch. I jak duch zniknął, gdy Rarney na niego poświecił - dodał. - Taką wypasioną latarką. Jak go kopnąłem, to prawie tego nie odczuł, a był jak... zimna galareta. - Kamieniem dostał w klatę, z całej siły go walnąłem - dodał po chwili namysłu. - Normalny człowiek to by się chociaż skrzywił, a ten nic. A światła się boi. - O! - Spineli krzyknął z ulgą. - Nie miałem jednak zwidów! - nerwowo się zaśmiał. Strasznie go ta wiadomość ucieszyła i przestraszyła zarazem. Z wrażenia usiadł na kanapę. - I co my możemy? Starym powiedzieć, że szeryf odpala ludzi i poluje na Bryana. A duchy na resztę miasteczka zaplątanego w śmierć sprzed lat? Ktoś nam uwierzy? - Nikt – stwierdził z goryczą Daryll – I to jest najgorsze. Jeden gliniarz morduje dilerów a drugi może być psychopatą w masce. Jesteśmy w dupie. Sami musimy to ogarnąć i to szybko bo ten świr atakuje coraz częściej. W piątek dopadł mnie i Wikvayę, a wczoraj Marka. Dzisiaj też pewnie zapoluje… Singelton poczuł, że robi mu się zimno. - Mary mówiła, jakby po naszej stronie była. Może dokończę jej portret? I zrobię wszystkich, co zginęli przez to? Może dobre duchy nam pomogą? - pytał powoli, bo brzmiało to niespecjalnie normalnie kiedy myśli zamieniały się w wypowiadane słowa. - Dobry pomysł, warto spróbować – zgodził się Daryll chociaż ciężko było mu sobie wyobrazić by rówieśnik ze szkoły był medium i potrafił przywoływać duchy. Szkoda, że Wi leży w szpitalu i tego nie widzi, pomyślał. – My chcemy z Markiem sprawdzić Jacka Fallsa. Jeśli trzyma maskę wilka w radiowozie, będziemy mieli dowód że to on. Spojrzał na Fitzgeralda. - Może warto pojechać nad to jezioro, gdzie wyłowili dzisiaj samochód? Pewnie są tam tłumy dziennikarzy i innych ludzi z miasteczka. Możemy wykorzystać zamieszanie i przeszukać radiowóz. - To jest jakiś pomysł - powiedział Mark po chwili namysłu. - Jeśli będziemy większą grupą, to komuś może się udać dostać do radiowozu. Wszak Falls go nie zamknie na klucz, bo i po co? A jeśli zamknie, to będzie kolejny dowód na to, że coś urywa. - Wow, wow, wow - wtrącił Bryan unosząc ręce, jakby chciał wszystkich zatrzymać. - Co wy chrzanicie? Jakie duchy? To są jeszcze jakieś duchy? Przywidziało wam się coś. Przecież to pewnie Hale kasuje ludzi. Mówię wam, że typ robił to z taką wprawą jakby już miał co najmniej dziesięć trupów na koncie. A jakieś tam maski czy coś to pewnie jego sztuczki. - No tobie to duchy nie pomogą… - westchnął Spineli. - Trzeba jakoś sprawdzić czy Hale wie, że na ciebie poluje. Może zadzwoń do Todda i poproś go do telefonu. Jeżeli rodzina już wie, że on nie żyje, to może coś się zdradzą, czy szeryf był u nich pytając o ciebie? - I szeryf był naraz w dwóch miejscach... - Mark pokręcił głową. - Nie ma takiej możliwości, nie mógł być w lesie, w masce, i równocześnie utrupić Todda i tamtych dwóch. Hale i Bestia to dwie różne osoby. Singelton po raz pierwszy odważył się zwrócić bezpośrednio do Bryana. - Zabił twoich kumpli żeby pomścić Jessikę. Nas zaatakował psychopata, który ma uraz do naszych rodziców. Dlatego najpierw zaszlachtował Mary a potem próbował dopaść mnie, Wikvayę i Marka. Daryll nie znosił Chase’a, ale pomimo tych wszystkich podłości jakich się dopuszczał w szkole, osiłek nie zasłużył sobie, żeby stać się ściganą zwierzyną. Gdzieś w duchu mu współczuł i chciał pomóc. - Gdybym był na twoim miejscu, pojechałbym teraz nad jezioro. Przy świadkach nic ci nie zrobi. Sprawdzisz jego reakcję i wtedy będziesz wiedział na czym stoisz. Możliwe, że on cię nie rozpoznał, ale jak będziesz się ukrywał, w końcu się domyśli, że to ty. - Ukrywa się ten, kto ma coś na sumieniu - dodał Mark. - Jak się rzucisz w oczy, to szeryf będzie miał co najmniej wątpliwości. - Albo ten, co go chcą zajebać - zripostował nad wyraz błyskotliwie jak na siebie osiłek. Bryan nabrał więcej powietrza, masując się po kolanach. Zerkał to na Barta, to znów na Darylla lub Marka. Jeszcze do niedawna pierwszego uważał za durnego ćpunka, drugiego za dziwaka, którego należy oklepać, a z trzecim to już do rękoczynów doszło dwa razy. A teraz przyszło im siedzieć razem i rozmyślać o niestworzonych rzeczach. Mordercach i duchach… - No niby mogłoby go to zdziwić, ale to jest szajbus, nie? - zapytał osiłek z niepewnością. Martwił się, że nie uda mu się zachować zimnej krwi przy szeryfie. Albo będzie posrany ze strachu, albo wręcz przeciwnie. Mógłby wtedy zaatakować gnoja, który skasował jego najlepszego ziomala. - Ale ty chyba dobrze kombinujesz Bart, żeby zadzwonić… Kurwa żeby tylko jego stary pijany nie odebrał. Tyrknę z twojego telefonu, ok? Bryan wstał. Rzadko zwracał się do Barta inaczej niż “Spinelo”. Sytuacja zaiste była nadzwyczajna. - Dzwoń, dzwoń. - wskazał ręka na telefon stojący na bocznym stoliku przy kanapie. Macocha jeszcze ze starego małżeństwa miała zainstalowaną linię w każdym pomieszczeniu domu łącznie z łazienkami i tarasem za domem, gdzie było telefoniczne gniazdko. - Gdy skończy, to może wejdziemy do internetu? - podszedł do komputera. - Może coś wyszukamy ciekawego o indiańskich bestiach, maskach wilka i duchach? - zaproponował.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
27-04-2022, 10:37 | #126 |
Reputacja: 1 | WSZYSCY POZA WIKVAYĄ SINGELTON Wszystko, co miało zostać powiedziane, zostało powiedziane. Plany zostały ułożone. Pozostało popchnąć je do przodu. Bryan zadzwonił. Tak, jak się obawiał, odebrał stary Todda, wyraźnie "wczorajszy". Nie bardzo zajarzył, kto i dlaczego dzwoni, a potem dodał, że Todda nie ma w domu, bo chyba już wyszedł do szkoły, czy coś. Rozmowa z ojcem Todda gdy był w takim stanie, o czym dobrze wiedział Bryan, nie miała najmniejszego sensu. Wybrali się więc nad jezioro. Dobrze znali to miejsce. Parking na wysokiej skarpie, z której za dzieciaka skakało się do wody, aby udowodnić swoją odwagę. Zjazd niżej, w stronę jeziora do dzikiej, kamienistej plaży służącej czasami za miejsce schadzek i punkt zborny miejscowych wędkarzy. Drobna infrastruktura turystyczna w postaci zadaszonego stołu, śmietników, w których czasami buszowały niedźwiedzie i szopy, oraz miejsce wyznaczone do palenia ogniska. Typowy urokliwy zakątek, jaki sporo było w okolicach Twin Oaks. Teraz jednak zazwyczaj pusty parking zatłoczony był samochodami. Musieli zaparkować na drodze, kołami niemal na skraju lasu. Były tam dwa wozy patrolowe policji z Twin Oaks (na cztery, które posiadały służby mundurowe w miasteczku), ambulans i straż pożarna, jak też kilkanaście innych samochodów, w tym trzy wozy transmisyjne różnych lokalnych i regionalnych stacji telewizyjnych. Policja zagrodziła zjazd na dziką plażę. Żółtych szarf i rozstawianych barierek pilnował Jack Falls ubrany w przeciwdeszczowy płaszcz narzucony na mundur. Nadal bowiem padało, chociaż już nie tak mocno, jak podczas pogrzebu. Reszta policjantów była na dole. W miejscu gdzie nikt postronny, łącznie z dziennikarzami, nie miał dostępu. Mogli jedynie przyglądać się z góry, na wrak samochodu, który Bryan dobrze znał. To było auto Daniela. Mark też orientował się do kogo należy ociekający wodą wrak. Nie mieli też okazji wśliznąć się do radiowozu, bo w jednym ciągle siedział jeden z funkcjonariuszy, a drugi stał na widoku co najmniej kilkunastu gapiów i dwa razy większej liczby dziennikarzy. Akurat, gdy przyjechali, policja musiała skończyć oględziny, bo na górę sanitariusze wnosili nosze z jakimś ciałem w czarnym worku. Za nimi szedł Hale. Na widok bladej, zawziętej twarzy szeryfa coś przewróciło się w bebechach Bryana. Hale wszedł na górę dając znak Fallsowi, by zdjął barierki i taśmę tak, aby noszowi mogli przejść do karetki. Zaraz potem do Hale’a doskoczyli dziennikarze próbując uzyskać jak najwięcej informacji. - Za godzinę zorganizowaliśmy specjalną konferencję w ratuszu. Tam otrzymają państwo wszelkie wyjaśnienia. - Szeryfie! Szeryfie! - Bez komentarza. Karetka z ciałem i dwa wozy policyjne opuściły parking nad jeziorem. Za nim, rozczarowani, jeden po drugim, zaczęli opuszczać miejsce wydarzenia dziennikarze i gapie. Więcej nie mieli tutaj czego szukać, a szczegółów czy też garści informacji, dowiedzieli się jakiś czas później, po konferencji prasowej. Oficjalnie przyznano, że znaleziono ciało Todda Johnsona z raną postrzałową głowy. Ranę i wydobytą z niej kulę oddano do analizy, co było raczej zbędne, bo niedaleko znaleziono również broń, a samochód należał do Daniela Renberta, a ten był powiązany z kilkoma szemranymi interesami w hrabstwie. Dodatkowo przeciwko Danielowi i jeszcze jednemu podejrzanemu toczyło się śledztwo dotyczące podania substancji toksycznych, które doprowadziły do śmierci młodej dziewczyny. Wszyscy w Twin Oaks doskonale wiedzieli o jaką dziewczynę chodziło. Wóz policyjny był poza ich zasięgiem, przynajmniej w tym momencie. Szeryf najwyraźniej znalazł winnych zabójstwa Todda, a Daniel i Dean nigdzie się jeszcze nie "pojawili”. No i zapewne Hale szukał jedynego świadka. Bryan miał przeczucie, że jak tylko policjant dowie się, kto mógł go widzieć, zaaranżuje jakiś nieprzyjemny wypadek. Tak, czy inaczej, został im tylko internet. Ale i on nie dał im za wielu odpowiedzi. Mity indiańskie to była cholernie zawiła tematyka. Najpopularniejszym mitem wśród plemion północy była legenda o wendigo - morderczym kanibalu, ale on nie uciekał przed światłem czy coś. Byli w kropce. I trzeba było wrócić do normalnego życia. Na obiad do domu. I jutro do szkoły. Jakby nic się nie stało. Popierdzielone to wszystko. Bycie w gruncie rzeczy dzieckiem ssało. Dorosły mógłby pójść gdzieś, walnąć pięścią w stół i wszyscy by go słuchali. A tutaj. Dupa. Nie byli już dziećmi, ale nie byli dorośli. Kto im uwierzy w to, co wymyślili? No kto? WIKVAYA SINGELTON Obudziła się z takim uczuciem, jakby narodziła się ponownie. Wszystko ją bolało. Dosłownie. Każdy nerw, każdy organ wewnętrzny, każda żyła. Szybko jednak ból minął, czy też raczej zogniskował się w jednym miejscu, w brzuchu. Brzuchu, w który, jak pamiętała, agresor w masce, pchnął ją ostrzem noża. Brzuchu, który chyba lekarze uratowali. Była słaba, ale żyła. Znajdowała się w szpitalu. Podłączona do rurek i całej tej medycznej aparatury, która miała pomagać ciężko rannym. Nie była sama. Na krześle, niedaleko jej łóżka siedział mężczyzna. Skupione oblicze było Wii doskonale znane. To był jej ojciec, Hawiovi Yoholo. Mądry człowiek, znający się na wielu rzeczach, których ludzie nie dostrzegali lub nie rozumieli. To on pomógł jej zrozumieć duchowość jej ludu. To on nauczył ją, że Indianinem jest ten, kto urodził się z ojca mającego w żyłach krew plemienia. Nie ważne, kim była matka. To on nauczył ją wszystkiego, co wiedziała o ziołach i szamańskich praktykach. I wiedziała, że nie przekazał jej nawet małej części tego, co sam wiedział. - Wróciłaś - zobaczył, że otworzyła oczy. - To dobrze. Zabierzemy cię stąd. Ciebie i twoją matkę. Twojego brata. Gdzieś, gdzie będziecie bezpieczni. Jak się czujesz?
__________________ "Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie." |
07-05-2022, 10:09 | #127 |
Reputacja: 1 | Singeltons & Fitzgerald cz. 1
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." |
07-05-2022, 10:39 | #128 |
Reputacja: 1 | Singeltons & Fitzgerald cz. 2
|
10-05-2022, 15:53 | #129 |
Administrator Reputacja: 1 | Singeltons & Fitzgerald cz. 3 Cisza jaka zapadła na korytarzu gdy wyszli z pokoju Debry była tak samo znacząca jak jej milczenie, gdy pytali o krzywdę Billa Macruma. -Zrobili to… a teraz my musimy coś z tym zrobić. - Najpierw musimy z kogoś wyciągnąć informacje, dokładne, kto brał w tym udział - powiedział Mark. - Na razie to tylko przypuszczenia. Równie dobrze możemy podejrzewać kogoś, kto tylko o tym wie, a nie brał w tym udziału. A potem... coś musieli zrobić z ciałem, prawda? Daryll stał z ponurą miną przysłuchując się rozmowie. W głowie miał jeszcze większy mętlik niż wcześniej. - Z nikogo nie wyciągniemy informacji Mark. Skoro nawet nasza mama… - westchnął wyraźnie rozżalony – Widocznie nic nie dzieje się bez przyczyny, to że duch Mary nawiedził Barta, Wi przeżyła atak…może… Nastolatek zawahał się, szukał odpowiednich słów. - Oglądaliście „Twin Peaks”? Pamiętacie tą scenę gdy agent Cooper szukał podejrzanych rzucając do puszek? Chodzi o to, że chyba musimy zacząć myśleć podobnie, bardziej jak jakiś hmm…paranormalny detektyw, a nie Kojak czy Columbo. Znów zrobił dłuższą pauzę, nie będąc pewnym czy to co mówi ma sens. - Dobra. Powiem to wprost. Powinniśmy zorganizować seans spirytystyczny. Skoro żywi milczą, to może martwi do nas przemówią. Mark, który do wspomnianego serialu nie czuł najmniejszej nawet sympatii, był pełen wątpliwości. I nie chodziło nawet o duchy jako takie. - A czy kiedyś to robiłeś? - spytał. - Ja nie - odpowiedział i spojrzał z nadzieją na swoją siostrę. -Pytaliśmy tylko jedna osobę i to taką, na podstawie której zachowania i odpowiedzi mogliśmy już wyciągnąć wnioski co do całej sprawy. Ale skoro wprost jedna osoba nam nie wyjaśnia, punkt po punkcie, sytuacji to stwierdzamy, że nikt nie chce rozmawiać ? To są za daleko idące uogólnienia. Tak samo jak wasze pojęcie o duchach… kimchi to posłańcy, a nie zagubione ludzkie duszę. Ludzie mają czakry wyznaczające im należne miejsce - nie zostają z nami na ziemi. Nawet Ci źli, skrzywdzeni, nieusatysfakcjonowani. W rdzennej kulturze… nic poza żywym człowiekiem się nie mści. Za to wszystko zmierza do równowagi. - Wi spodziewała się co najmniej wyrazu niezrozumienia na twarzach rozmówców po tym co powiedziała. Choć w głębi, niby zależało jej na takim samym zawodzie jej osobom w oczach brata, jaki ona poczuła, gdy zasugerował, że jej determinacja do działania to majak to nie było powodu żeby ich oszukiwała. - Dobra, czyli wywoływanie duchów odpada – powiedział Daryll, choć nie był do końca pewien czy zrozumiał co chciała przekazać Wi – Mark może spróbować pogadać z mamą, a Anastasia ze swoim ojcem. Jest jeszcze ten dziennikarz Gunn. Może dokopał się do jakichś ciekawych informacji. Spróbuję z nim iść na wymianę, parę historii może by go zainteresowało. -Poprosze ojca żeby zabrał mnie do Macrumow. Mark nie do końca wierzył w to, co powiedziała Wii. Osobiście byl przekonany, że przepełniająca duszę nienawiść różne rzeczy może spowodować, ale nie miał ani argumentów, ani ochoty na dyskusję. - Co zatem przemawiało do Barta? - spytał. - Zakładając, że to nie prochy... -Ja tam Bartowi wierzę że coś usłyszał - stwierdził Daryll - Ale tylko dlatego że wcześniej widziałem co potrafi ten psychol w masce. Dlatego chciałem spróbować z tymi duchami. Tyle, że ja się na tym nie znam i nie wiem jak to działa. Jeśli rysunki Spinelego przywołują coś z zaświatów może spróbować uwiecznić Lucy, Sama i Billego. Jego zdjęcia są w tej szopie Macrunów gdzie staruszka sobie zrobiła ołtarzyk. - Nikt nie powiedział, że moja wiara jest jedyną słuszną. Że nie mogło się wydarzyć coś niespodziewanego, niewytlumaczalnego… Jednak klasycznego przywoływania duszy poprzez seans spirytystyczny się po mnie nie możecie spodziewać, bo dla moich ludzi nie tak funkcjonuje świat duchów. U Macrumów szukałabym wskazówek na ślady działalności człowieka owładniętego zemstą lub przywołanie złej siły. Były tam ponoc symbole, z których można coś wyczytac… chociażby zwykła rozpacz czy ludzkie szaleństwo. Sprawdźmy czy rodzina dwóch ofiar zbrodni czegoś się o nich domyśla… rozumie coś z tego wszystkiego. Seniorka chyba ma demencję. - Ale może akurat pamięta coś, czego inni nie chcieliby pamiętać? - zasugerował Mark. -Bądź powie coś, czego inni nie chcieliby mówić. - Wi wyczuła nić porozumienia. - Jeśli wolisz Mark spotkać się z kimś w moim towarzystwie to nawet wszyscy razem możemy spróbować porozmawiać z twoją matką i Macrumami. Masz prawo, a w oczach dorosłych nawet obowiązek, potrzebować teraz wsparcia. Spróbujmy te wszystkie nieszczęścia obrócić choć odrobinę na naszą korzyść. Daryll nie wierzył, by pani Fitzgerald cokolwiek powiedziała. Tak to już jest, że rodzice nie chwalą się dzieciom jak to kiedyś ćpali, albo uprawiali seks w szkolnej ubikacji. A tu chodziło najpewniej o morderstwo lub równie straszną historię. Musieliby zrzucić swoje przebrania nieomylnych ojców i matek, odpowiedzialnych dorosłych, autorytetów. Chłopak czuł, że do prawdy o tamtych wydarzeniach muszą dokopać się inaczej. Mimo to skinął na słowa siostry, gdy zaproponowała Markowi swoje wsparcie. Po chwili sobie przypomniał o czym mówiła wcześniej. - No tak…symbole…zapomniałem. Zaczekajcie chwilę.. Kiedy Daryll wrócił, przyniósł z recepcji pożyczony długopis i kartkę papieru. Przyłożył ją do ściany a potem zaczął rysować. Gdy skończył pokazał symbol Wikvayii. - To było na szopie Macrumów. Orientujesz się co to za znak? Wikvaya przez moment przyglądała się symbolom na stronicy zanim zaczęła kreślić w powietrzu linie naśladujące odręczne wzory z kartki. Przy okazji każdego ruchu dłonią tłumaczyła: - Symbol Zia - słońce - "strażnik Ziemi za dnia" zamykający w "siódmym świętym kierunku świata" symbol ho-bo-bo - Wir, potęgę tornada. To stare symbole. Występują w całej rdzennej kulturze, a nawet wcześniej. Spirale były używane już przy petroglyphach. Ich znaczenie nie musi być wszędzie i dla wszystkich takie samo. Bez odniesienia do konkretnej legendy plemiennej lub wiedzy o tym skąd wywodzi się wiara autora… niewiele mogę doprecyzować. - A ty? Traktowałabyś to jako groźbę, ostrzeżenie czy ochronę? - spytał Mark. - Jako drogowskaz. - odpowiedź była automatyczna, chociaż dziewczyna sama nie wiedziała czemu to mówi. - Babcia Macrumów na pewno wie co to jest skoro sama ten znak tam zostawiła - stwierdził Daryll.- Może rzeczywiście warto z nią pogadać. Ludzie z demencją mają czasem przebłyski. Chyba. Mam nadzieję. Jego siostra skinęła głową. Decyzja jaki plan zaczną realizować po wyjściu ze szpitala zależała teraz tylko od Marka. Większa liczba obecnych mogła ułatwić im poszukiwanie śladów bez zwracania na siebie uwagi lub zapewnić wzajemne wsparcie gdyby znów mieli wpaść w kłopoty. - W takim razie pojedziemy najpierw do Macrumów i porozmawiamy z babcią - powiedział Mark. - Ale najpierw kupimy sobie latarki. Ostatnio edytowane przez Kerm : 11-05-2022 o 12:06. |
10-05-2022, 21:12 | #130 |
Northman Reputacja: 1 | Nami, Bardiel, MG, CV Ana najlepiej czuła się w bibliotece, gdzie było cicho i pusto. Nie przepadała za tłumem ludzi, czuła się zazwyczaj źle wśród nich, choć starała się przyzwyczajać. Gdy tylko powiedziała, że pójdzie do biblioteki, Bart od razu zaproponował, że ją podwiezie. Kiwnęła więc głową zgadzając się. Kiedy byli już na miejscu, Anastasia przywitała się z bibliotekarką jak kimś, kogo dobrze zna. - Mam takie nietypowe pytanie - zaczęła niepewnie - Bo tak chciałam jakiś nietypowy temat, jako pracę napisać i pomyślałam, że nikt w sumie już nie pamięta o zabobonach, czarach, wiedźmach, przeklętych przedmiotach, urokach… No wie Pani, taka fantastyka, ale teoretycznie naukowa. Są takie książki, albo jakieś zbliżone do tego? Ale wie Pani… Żeby nie o elfach i ograch, czy księciu w żabę zamienionym - Ana uśmiechnęła się i spojrzała przez ramię na Barta, który chyba nie był częstym bywalcem takich obiektów. Spineli wyszczerzył się. - …ani Kopciuszka! Bart, któremu też przyszło do głowy, aby wypożyczyć książkę, nagle przypomniał sobie, że na pewno ma jakieś od dawna nie oddane. Ostatnim razem był w miejskiej bibliotece małym chłopcem, jeszcze z czasów gdy rodzice byli przed rozwodem. Wypożyczał wtedy komiksy. Jak nic z dziesięć lat przetrzymał te najdłuższe, bo czytał od skończonych pięciu. -Ja bym chciał kartę bibioteczną wyrobić. - wtrącił grzecznie. - I może coś o wierzeniach i mitach Indian Ameryki Północnej? - Dział kultura natywna. Tamta alejka - starsza kobiecina wskazała miejsce. - A pana, młody człowieku, to chyba już tutaj widziałam. Poprosze o dokument potwierdzający tożsamość w celu wyrobienia karty. I pamiętajcie. Dzisiaj niedziela więc biblioteka będzie czynna tylko do drugiej. Została wam godzina czasu. Ale mogę wam wypożyczyć książki do domu. Ana spojrzała z ukosa na Barta, jakby chciała powiedzieć “co ty odwalasz?”. Szybko jednak zmieniła minę na lekki uśmiech w stronę bibliotekarki - A to później, bo mamy mało czasu, najwyżej na moje konto weźmiemy te książki - okularnica złapała Barta za rękę i pociągnęła go w stronę wskazanego działu między regały, a gdy już się tam zatrzymała, puściła go, odwróciła się na pięcie w stronę chłopaka i postukała palcem w skroń, żeby mu oznajmić, że jest czubek. Chłopak, mimo wszystkich tragicznych okoliczności umierających w miasteczku ludzi , o dziwo był w dobrym nastroju a bycie strofowanym między regałami przez Anę rozbawiło go. - Myślisz, że ta pani ma coś z tym wspólnego? - zapytał konspiracyjnie. - Dlaczego pokazujesz mi, że jestem głupi? - wzruszył ramionami. - A po co ci karta, przecież i tak nie czytasz - Ana machnęła ręką. Były ważniejsze rzeczy teraz. - Umiem czytać. - Bart przewrócił oczami i bąknął bardziej do siebie, więc prawie niedosłyszalnie. - Jeszcze… - Na czym powinniśmy się skupić? Wierzenia? Klątwy? Może będzie coś o znakach, wciąż mam ten od Darylla, co nam pokazywał - szybko zabrała się za przeszukiwanie tytułów. - Może o symbolach okultystycznych. Może opętanie? Duchy, dusze lub demony a przeklęte przedmioty? - To ty zobacz jakieś duchy i nawiedzenia, no i symbole, a ja stare wierzenia, klątwy, uroki, magia może jakaś? - Magia? O tak! Coś o wiedźmach, czarownicach! - Ta, i wilkołaki może jeszcze - rzuciła nastolatka niby żartem, ale w sumie po części napastnik był przecież “wilkiem”. - Daryll mówił też, że ta babcia Macrumów zdjęcia Billego wiesza w tej chatce? Myślisz, że robili mi zdjęcia, bo też na mnie rzucą jakiś zły urok? - skrzywiła się sama do siebie. Starała się mówić jak najciszej, mimo iż w bibliotece nie było ludzi. Takie przyzwyczajenie. Spineli zaczerwienił się. - Mam nadzieje, że nie rzucają żadnych złych na ciebie. Może pojedziemy tą szopkę im puścić z dymem? - również szeptał. - Tak, na wszelki wypadek… *** W czytelni panowała cisza przerywana szelestem przewracanych kartek oraz okazjonalnymi krokami, zduszonym kaszlem, tudzież cichym szuraniem krzesła o parkiet. Bart wpatrywał się w otwartą przed nim książkę siedząc naprzeciw Any. Za nią, przez żaluzje nieśmiało zaglądało słońce, nim znikało przykryte ciemnoszarą pierzyną żeglującej po niebie chmury. Ugryzł soczyste jabłko, które jakoś tak głośno chrupnęło, gdy zanurzył w nim żeby, że aż poczuł na sobie natrętny wzrok kilku osób. Powoli przeżuwał starając się nie hałasować więcej niż wymagała tego ta prosta czynność. Sporo minęło od ostatniego posiłku, a ileż można się męczyć o pustym żołądku? Przecież lepsze to, niż gdyby mu zaczęły w bibliotece kiszki marsza grać, na dodatek przy niej. Oparty policzkiem o otwartą dłoń wspartą łokciem o blat stołu, Spineli od czasu do czasu zerkał na pochłoniętą w lekturze córkę dziennikarza. Lubił gdy poprawiała okulary lub osuwała niesforny kosmyk z twarzy zakładając za ucho. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że nie myślał wcale o odpaleniu skręta, jakby zioło było czymś w jej obecności niekoniecznym. Drugi lub trzeci raz czytał od nowa ten sam fragment zdając sobie sprawę, że nie pamięta o co w nim chodzi. - Znalazłeś coś? - zapytała w końcu, kiedy przeglądała spis treści kolejnej książki. O znakach i symbolach, dobrej i złej magii z naukowego punktu widzenia; czyli w ich przypadku prawdopodobnie bezużyteczne. Westchnęła ciężko podnosząc na niego wzrok. Była skupiona na zadaniu, które sobie wymyśliła. Zawsze tak żyła, bez ludzi, dla których była powietrzem. Mimo iż teraz nie była sama, wewnętrznie i tak czuła się samotna. Bart raczej miał swoje własne problemy. - Co z tą Mary? Patrzyłeś książki spirytystyczne? - dodała po chwili, patrząc na poruszająca się żuchwę chłopaka. Akurat nim zadała pytanie musiał wziąć konkretnego gryza… Spineli lekko wzruszył ramionami, a kiedy przełknął, to powiedział cicho: - Tutaj pisze, że do komunikacji z duchami przodków i Wielkim Manitou, czerwoni palili payotl. Może po prostu ujaram się i zacznę rysować Mary i ofiary Wilka? *** Matrona rodu Spinelich krzątała się po kuchni, gdy młodzi nadal przeglądali książki. Zapach świeżo pieczonego pieczywa i domowej sfincione wypełniał piętro domu. Ana poczuła, że naprawdę jest głodna; albo co najmniej chętna na te pyszności. - Mam nadzieje, że będzie wam smakowała. Z rodzinnego przepisu z Palermo. - babcia Barta wytarła ręce w fartuch a wnuczek zaprezentował sycylijską pizzę oraz miskę bułeczek taralli. Ana szeroko rozwarła oczy. Gdyby nie okulary, przetarłaby je ze zdziwienia. - O rany, to wygląda pysznie! Dziękuję - w głosie dziewczyny dało wyczuć się grzeczność, ale i brak nieśmiałości, której miała aż nadmiar przy kontakcie z rówieśnikami. Jednakże w stosunku do babci Barta była jakby… Otwarta. I zdawała się nawet radosna. Zupełnie jakby wszelkie jej lęki uciekły hen daleko. - A dziękuję - babcia pokrasniala - Ma dobre przyprawy. No i miałam wiele, wiele lat doświadczenia aby znaleźć mieszankę idealną do sosu. - Bart musi chyba lubić przebywać z Panią, takiego obiadu nikt by nie odmówił - okularnica uśmiechnęła się lekko i chętnie sięgnęła po kawałek pizzy. Nie mogła się już doczekać, aż się w niego wgryzie. Jeśli smakowało tak samo jak wyglądało, to pewnie rozpłynie się na krześle. - Bart to dobry chłopak - pochwaliła wnuka babcia. - I nie jest tutaj ze mną dla jedzenia. Ale jak chcesz, moja droga, to zapraszam kiedy tylko masz ochotę. Zrobię lasagne. To dopiero pyszności. - Mmm… Super - uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy przeżuwała małego kęsa - Tylko gorące - dodała z humorem. Odsunęła książkę gdzieś dalej, aby nie ubrudzić jej kart. Nadszedł czas na małą przerwę w czytaniu . Do pomieszczenia wszedł Bryan. Przetarł podkrążone oczy. Wyglądał na kogoś, kto chętnie by się wyspał, ale nie mógł. Niewiele dziś również zjadł. - Siema… - burknął grobowym tonem, zwalając ciężkie cielsko na krzesło. Poprosił wcześniej Spineliego czy nie mógłby u niego dziś zostać. Nadal obawiał się zemsty szeryfa… - Coś tam wyczytaliście o tych waszych stworach? - zapytał, żeby zapytać. Średnio wierzył w te ponoć magiczne zajścia i supernaturalnego mordercę, ale nawet on nie mógł wyszydzać ludzi, którzy pomagali go kryć. A teraz zrobiłby wszystko, aby po prostu schować się przed Hale’m. Bart skinął głową na powitanie. - Dużo tego. A newet nie wiadomo czego szukać. - Bart patrzył na jego stosik książek. Kompendium demonów. Wierzenia Indian Ameryki Północnej. Okultyzm. Salem - historia prawdziwa. Wywoływanie Duchów dla początkujących. I tak dalej. Z szafy wyjął stojącą w nim sztalugę, na której umieścił papier do szkicowania. Potem uchylił okno i usiadł na krześle gotowy do odpalenia wielkiego skręta. Włączył magnetofon, z którego popłynęły dźwięki tej samej kasety, której słuchał na dole w truposzarni. - Tego słuchałem, kiedy Mary zaczęła do mnie mówić… A może lepiej, aby ujarać się na dole, tam gdzie to się stało i wtedy zacząć wywoływać? - zapytał, bo z nimi mógłby spróbować. W kupie zawsze to raźniej. - A Pani wierzy w duchy? - zagaiła do babci Barta, która przyszła akurat ze świeżą herbatą - Albo w reinkarnacje? Albo rzucanie uroków? Słyszałam, że można zapalić czarne świeczki przy czyimś zdjęciu i wtedy rzucić na te osobe nieszczęścia. Bryan w milczeniu spojrzał na stos książek. Taka ilość słowa pisanego przerażała osiłka. Wziął się za jedzenie. Ani nie był w natroju do rozmów, ni nie miał apetytu. Tonął w myślach… Bart też nadstawił ucha. Tyle nasłuchał się w rodzinie, że jedyne duchy to te nieczyste i ten jeden Duch Święty z Trójcy, że teraz ciekaw był co naprawdę myśli babcia, kiedy trup się ścieli hurtem w miasteczku. - Zajmowałam się pogrzebami wiele lat i w żadne duchy nie wierzę.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |