Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-04-2022, 18:56   #275
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 58 - 2525/2526 Hexennacht; wieczór/noc

Czas: 2525/2526 Hexennacht; północ
Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji
Warunki: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, pogodnie, flauta, gorąco


Wszyscy



Ta jedyna, wyjątkowa i niepowtarzalna noc w roku zdawała się na żywo w pełni potwierdzać swoją przerażającą reputację. Walki objęły cały obóz. Jedne toczyły się przy improwizowanym płocie i przeszkodach jakie okalały obóz, inne nawet poza nim a kolejne w pobliżu rzeki i plaży. Właśnie tutaj sylvański i bretoński porucznik kierowali swoimi oddziałami w tym nocnym chaosie. Z zewsząd dobiegał ich szczęk stali, jęki rannych, gwizdki sierżantów i okrzyki ludzi. Tam padła palba z jakiejś broni palnej, gdzie indziej przewrócił się kolejny koksownik czy pochodnia czasem zapalając jakiś namiot a czasem nie. Dym z wystrzelonego prochu gryzł w oczy i gardła tak samo jak ten z pochodni,ognisk i płonących namiotów. Krwawa łuna wzniosła się nad pogrążonym w walce obozem.

Na plaży gwardziści pancernej kapitan wciąż odpierali kolejne nawały pozawionych ciała szkieletowych wojowników. Stawiali im śmiało czoła i chyba jeszcze żaden z nich nie padł. Za to kilka szkieletowych trupów, z odrąbanymi kończynami i czerepami już leżało u frontu oddziału. Ich ciężka i nieporęczna broń dawała im niesamowitą siłę uderzeniową zaś ciężkie, spowalaniające ich pancerze co z miejsca prawie wykluczały ich we wszelkich misjach dyskretnego podejścia dawały im odporność na ciosy nawet nieumarłych wojowników.

Marynarze pod wodzą blondwłosej Kislevitki nie byli tak dobrze uzbrojeni i opancerzeni. Ale wciąż trwali na pozycji nie dając truposzom obejść z flanki stanowiących centrum gwardzistów. Tu pojedynki żywych z martwymi był bardziej wyrównany. Obie strony wydawały się ponieść pewne straty chociać trzon oddziału wydawał się nadal nie naruszony.

Po prawej flance gwardzistów, tą dotychczasową dziurę w obronie zablokował kapitan Rojo ze swoimi pikinierami. Za nimi ustawili się jego kusznicy, i strzelali albo ponad ich głowami w kierunku widocznych w rzece oddziałów nieumarłych albo bezpośrednio do tych jacy próbowali obejść pozycję ich kapitana i kolegów z pikami z flanki. Na razie szło im zaskakująco dobrze. Te długie piki pozwalały im trzymać nieumarłą piechotę na dystans i ciężko było niemrawym wojownikom przebić się przez tą zasłonę drewna i stali. Dlatego mimo, że pikinierzy spunktowali kilku napastników to sami ponieśli jak na razie dość symboliczne straty.



Bertrand



Tileański porucznik krzyknął, że wykona rozkaz i pociągnął swoich kuszników w lewą stronę placu. Ostatni raz Bertrand widział ich jak wchodzą między namioty i znikają mu z oczu. Jakby nic im nie przeszkodziło to powinni wyjść przy plaży gdzieś za plecami marynarzy dowodzonych przez Glebową. Sam zresztą razem ze swoimi bretońskimi usznikami też ruszył w namioty tylko po przeciwnej stronie. Gdzieś tam przed nimi była skąpana w nocnej mgle i mroku rzeka i plaża. A gdzieś na tej plaży powinny być oddziały czarnobrodego kapitana jaki je tam niedawno pociągnął. W tej nocy i dymie, pomiędzy tymi rozpiętymi linkami namiotowymi szło się ciężko. Co chwila się ktoś potykał a nawet przewracał. Tam i tu ktoś wybiegał czy uciekał a gdzie indziej trafili na kilku ludzi którzy próbowali gasić palący się już namiot. Do tego był ten dym co gryzł w oczy i gardła, i hałas. A z każdym miniętym namiotem zbliżali się do ogniska walki bo krzyki i klekot broni i pancerzy były coraz wyraźniejsze. Raz czy dwa niespodziewanie okazało się prawie w ostatnim momencie, że majacząca sylwetka to któryś z nieumarłych a nie żywych. Ale w pojedynkę nawet jak zaskoczyli kogoś z kuszników to w kilka osób szło im się uporać z takim zagrożeniem.

- Bertrandzie! - niespodziewanie usłyszał kobiecy, rozkazujący głos tuż przy sobie. Razem z mocnym uściskiem na ramieniu. Ale akurat walnęło mu w twarz dymem z jakiegoś ogniska albo płonącego namiotu to się zachłysnął i niewiele widział. Jednak rozpoznał głos panny von Schwarz. I przyjemny zapach jej perfum jaki na chwilę przebił się przez gryzący, dym ze spalenizny jaka go otaczała.

- Musisz dotrzeć do Rojo! I zabrać mu talizman! Musi jakiś mieć. Albo coś podobnego. Wyczułam aurę jaka go otacza, wcześniej tego nie było. To pewnie, przez tą noc, przez Hexennacht. Aktywowało się coś czego nie było wcześniej. Zabierz mu to. Myślę, że to po to przybyli ci z rzeki. Zabierz i przekaż mnie. Myślę, że będę tego mogła lepiej użyć niż on, on nie ma wiedzy aby tego użyć właściwie, dla niego to tylko zdobycz i błyskotka. - powiedziała mu szybko zbliżajac swoją twarz do jego twarzy. Już wpływ tego dymu przeszedł chociaż wciąż łzawiły mu oczy. To widział jej determinację wymalowaną na jej bladej twarzy. Jego kusznicy zatrzymali się widząc, że ich dowódca też się zatrzymał i rozmawia z tą imperialną szlachcianką.

- Idę ostrzec innych, a ty działaj Bertrandzie! W Hexennacht piekielne moce sprzyjają nieumarłym a nie żywym! Są potężniejsi niż w każdą inną noc roku! A ten talizman to może być klucz aby przetrwać tą noc! - rzuciła mu na odchodne po czym odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem pomiędzy namioty. Kierując się wzdłuż rzeki chociaż stąd jeszcze nie było jej widać.

Niedłgo potem, po kolejnych wpadkach z rozpiętymi linkami namiotowymi Bertrand wyszedł na linię najbliższych rzece namiotów. Widział już plecy kuszników kapitana Rojo. Kilku odwróciło się ku nim słysząc, że ktoś nowy się pojawił. Ale wrócili do przeładowywania kusz i ostrzału tego co się dało. Za kusznikami, pomiędzy ich ramionami i głowami widział plecy pikinierów. Stawiali odpór nieumarłej hordzie. Wśród nich, w pierwszym szeregu dostrzegł zdobniejszy, złoty hełm z piórami. To musiał być kapitan Rojo ale był w samym ogniu walki.

Mając chwilę na obserwację pierwszy raz miał okazję zorientować się jak wygląda sytuacja przy rzece. Tych trupich oddziałów było niepokojąco sporo. Właściwie gdyby nagle ruszyły ławą na obóz to było wątpliwe czy żywi, choćby byli najdzielniejsi i najsprawniejsi, zdołali ich powstrzymać. Ale oni stali w wodzie po kolana, po pas, po brzuch. I czekali. Albo obserwowali. Trudno było to pojąć. Dostrzegł też dziwną, obcą sylwetkę na nieumarłym koniu i w zbroi przypominającej tą w jakich lubowali się tileańscy i estalijscy konkwiskadorzy. Zwłaszcza ci znaczni. Oczy płonęłu mu żwym blaskiem a na piersi pancerza coś błyszczało. Albo jakaś ozdoba przymocowana do tego pancerza. Albo jakiś wisior. I właśnie ten wódz wskazał swoją buławą gdzieś na inną stronę brzegu. Wówczas szkieletowa piechota odziana w resztki pancerzy wyszła z wody i ruszyła w tamtą stronę. On sam zaś… Skierował się bez pośpiechu w górę rzeki. Wraz z nim poruszała się część jego oddziałów. I zaczynał się zbliżać właśnie w stronę tej flanki gdzie walczyli gwardziści Koenig i pikinierzy Rojo. No a teraz gdzieś tu właśnie wyszedł Bertrand ze swoimi kusznikami.



Carsten



Amazonki nie dyskutowały z przyjacielem ich królowej. Tylko odłożyły swoją egzotyczną, ozdobną broń do cięcia i miażdżenia i wzięły się za łuki. Bo wśród milicji z ciur obozowych i puklerzystów Carrery to chyba nikt inny nie miał jakiejś zasięgowej broni. Dwie smukłe, łuczniczki, ozdobione skórami i piórami dzikich zwierząc wycelowały i puściły strzały. Pierwsza para świsnęła dość blisko konnego rycerza ale nie uczyniła mu krzywdy. Nawet chyba ich nie zauważył w chaosie bitwy albo się tym nie przejął. Jednak gdy Majo i Kara ewidentnie obrały go za cel a nawet dwie czy trzy strzały trafiły w jego czarny napierśnik i udo spojrzał w ich stronę. Obie wojowniczki, milicjanci, chyba nawet Carrera i jego śmiałkowie jakby drgnęli i na chwilę zamarli od tego spojrzenia. Wtedy rycerz skinął wprost na nich swoją buławą. I jeden z czekających w wodzie oddziałów, w nienaturalnym dla żywych milczeniu obrał ich za cel i ruszył w ich stronę.

- Obawiam się, że przykuliśmy jego uwagę. - powiedział porucznik Carrera cierpkim tonem. Dał znak swoim ludziom aby przygotowali się do walki. Stali w swoich lekkich pancerzach z wyprawionej skóry albo przeszywalnicach z metalowymi blaszkami czy ćwiekami. W prawicach dzierżyli rapiery zaś w drugich małe, metalowe tarcze zwane pulerzami. Broń typowa w pojedynkach i poza tymi sytuacjami dość egzotyczna, zwłaszcza w Imperium. Milicjanci jednak mieli wyraźne obawy przed bezpośrednim starciem z nieumarłą piechotą. Zerkali na Carstena który nimi dowodził jakby liczyli, że nie każe im walczyć z chodzącą śmiercią.

- Widzę, że zdążyłam w ostatniej chwili. - Carsten usłyszał, że ktoś z tyłu nadchodzi ale wydawało się, że to po prosty ktoś z milicjantów się przepycha. Jednak głos zapowiedział pojawienie się Vivian. No i warczenie Bastarda. Pies jakoś nie polubił imperialnej szlachcianki. Ona sama nie zwróciła jednak na niego uwagi i miała ważniejsze rzeczy do przekazania. Stanęła obok Carstena i chwilę obserwowała co się dzieje na rzece. A o dziwo ten rycerz jakby dał rozkaz do przegrupowania bo ruszył w górę rzeki niejako po części odwracając się do nich plecami. Wraz z nim ponuro i z nieumarłą determinacją maszerowała jego armia. Chociaż ta szkieletowa piechota jaką na nich wysłał nadal maszerowała i szła już przez plażę kapiąc na nią rzeczną wodą.

- Uderzą na Rojo. On ma jakiś talizman czy coś podobnego. Chcą go odzyskać. Carstenie musimy zdobyć to co widziałeś na szyi tego wodza. To jest kluczowe. Nie wiem jeszcze co to dokładnie jest ale emanuje taką mocą, że wyczuwam to nawet stąd. To musi być źródło potężnej mocy i energii. Musimy je zdobyć. Prosiłam już Bertranda aby odzyskał od Rojo ten fant. My musimy zdobyć to co ma ten rycerz. - mówiła szybko i zdecydowanie jakby była pewna tego o czym mówi. Na razie to Carsten widział, że rycerz od nich oddala się bez większego pośpiechu. I jeszcze nikogo nie zaatakował ani nie rzucił kolejnego oddziału do walki. No ale jakby miał zamiar uderzyć na gwardzistów Koenig albo walczących jeszcze dalej pikinierów Rojo to przemieszczał się w dobrą stronę.

- Mogę cię do niego zabrać. Ale tylko ciebie. I będziemy zdani tylko na siebie nawzajem a to bardzo potężny przeciwnik, w samym środku swojej armii. - przestała oglądać przegrupowanie nieumarłych wojsk i popatrzyła pytająco na Sylvańczyka. W końcu był dowódcą dla Carrery i milicjantów o jakich polecił mu zadbać kapitan de Rivera. Ale teraz niezbyt była okazja go pytać o zdanie, nawet nie był pewny gdzie on właściwie jest. A, że przeciwnik może być potężny to było widać po tych bezpośrednich trafieniach Amazonek. Dwie czy trzy strzały jakie go ugodziły zdawały nie robić się na nim wrażenia. No ale może uktwiły w pancerzu i nie przebiły się głębiej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline