Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-04-2022, 17:36   #90
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny



Powrót Gléowyn i Roderica z lasu nie od razu uspokoił Rogacza. Dunlandczyk podpatrywał na oboje lekko nieufnie, jako że wiadomym było, że urok nie od razu przecież może być widoczny. A spędzili w tym lesie zbyt wiele jak na jego gust czasu. Składne i rzeczowe sprawozdanie jakie zdał Leśny Człowiek odłożyło te wątpliwości na późniejszy czas.

Cadoc przysiadł przy wątłym ogienku zasępiony. Nie podobało mu się to wszystko. Mieszanie się w sprawy klanów było bardzo złym pomysłem. Nie tylko dla każdego. Ale dla niego może właśnie w szczególności.
- Żadnej walki - powiedział - Porwali białkę. Prawda. Ale nikogo nie zabili. Z tego co wiemy.
Wziął kijek i nakreślił pośpiesznie mapę okolicy na ziemi.
- Słyszałem o tej dwójce. To wodzowie jednego z tutejszych klanów. Trzymają się zwykle północnych rubieży Marchii Zachodniej. I nie płacą daniny nikomu. Nawet Wulfringom. - Zaznaczył następnie na południu kropkę - Tu jest Frecasburg. Siedziba lorda Frana z Wulfringów. To udzielny pan Zachodniej Bruzdy. Nie płaci daniny Edoras. Ale i nie ma dość mocy by ozwać się królem. Jeśli Frana zatrudnił bliźnięta do porwania, to wojny nie powstrzymamy. Ale myślę, że Frana o niczym nie wie. Dlatego jedno, albo dwoje z nas pójdzie do bliźniąt i powie im. Że albo oddadzą marszałkową. Albo Frana dowie się z czyjej winy po jego domenie szwendają się szukające zwady eoredy Eorlingów. Jeśli to nie podziała. Pozostali zajmą się końmi i dywersją.
- We dwóch z panem Rogaczem moglibyśmy pójść. - odezwał się Zwinnoręki. Siedział przy ogniu, otulony w płaszcz, oskrobując patykiem buty z grud zaschniętego błota, podczas gdy jego spodnie i kaftan, rozwieszone na żerdkach, parowały z wolna nad ogniskiem.
- Ja drogę znajdę, ale z owymi dunlandzkimi ludźmi się nie dogadam. A pan Cadoc to i poważanie ma. - popatrzył na chmurnego Dunlandczyka.
- Nie - uciął Rogacz propozycję Roderika - Podszedłeś ich raz. Znaczy do ich koni też zdołasz podejść. A i mój… Nie jestem z ich klanu. Nie słyszeli o mnie. Najlepiej będzie jeśli mówić do nich będzie … Pani Eiliandis - nieoczekiwanie spojrzał na Gondoryjkę. - Może się obcą zdawać. Ale kto był w Dolinie Czarodzieja wie jakimi ludźmi się on otacza. Wyglądasz na mieszkankę Isengardu i za nią możesz się podać. Podszyć swe słowa autorytetem Białego Czarodzieja. Nawet jeśli nie uwierzą, pomyślą dwa razy nim co zrobią. A jakby mieli zrobić co głupiego… Wraz ze Zwinnorękim i Yáraldiel narobimy tumultu, w którym z konną pomocą Pani Gléowyn wyciągniemy Ciebie i porwaną.
Zwinnoręki wytrzeszczył oczy na Rogacza. Przeniósł spojrzenie na Gondoryjkę. Przez dłuższą chwilę wodził wzrokiem pomiędzy nimi, aż w końcu wykrztusił - Pani Eliandis, sama, pomiędzy ludzi zbrojnych, co kobiety porywają?
- Nie. Ze mną. Sama będzie mówić jeno - rzekł Dunlandczyk zarzucając sobie topór na ramię. - Ty i Yáraldiel skryci w lesie. A Pani Gléowyn z końmi o rzut kamieniem.
- E… no tak… - zająknął się chłopak i zamilkł na chwilę, speszony, że posądził towarzysza o nierozsądek. Przetrawiał jednak plan Rogacza. - Ale z końmi blisko obozu nie dojdziemy. Nie od naszej strony. Tam drzewa pokotem leżą. A dalej mokradło.
- Nie jest to wcale zły pomysł - odezwała się Eiliandis. - Ważny jest element zaskoczenia. Masz jakieś konkretny na myśli panie Rogaczu?
Cadoc przejechał dłonią po zaroście i zmarszczył brwi.
- Nie - przyznał w końcu - Liczę na efekt imienia czarodzieja. Twojej… - z niejakim zakłopotaniem wskazał ją całą od stóp do głów - postaci. Naszych przyczajonych przyjaciół. I szybkiej możliwości ucieczki. Tedy Pani Gléowyn z końmi musi być blisko. A od drugiej strony? Ich konie jakoś tam wszak dotarły…
- Dobrze - Gondoryjka kiwnęła głową. - To dobry plan. Co wy na to? - Przeniosła spojrzenie na pozostałych.
- Ja tam zaraz mogę ruszać, tylko to na siebie wciągnę. - Zwinnoręki sięgnął do suszącego się odzienia. Skrzywił się, gdy poczuł, że płótno jest jeszcze na wpół wilgotne. - Jak do tych zwalonych drzew dotrzemy, spróbujmy kołem obejść. A nuż się lepsza droga pokaże. Dobrze by pod wiatr iść, żeby ich konie nas nie wyczuły. - Z niezadowoleniem trzepnął dłonią w płótno kaftana, przesiąknięte dymem. - Szczęściem i oni ogień palili. I dym po obozie się snuł. Tylko czy nasze konie nie narobią hałasu? Nie zaczną parskać, albo co… Jak myślisz, Gléowyn? - spojrzał pytająco na Rohirrimkę.
Dziewczyna słuchała słów towarzyszy z uwagą.
- Pomysł wydaje się ryzykowny, ale może się udać. To chyba najlepsze co mamy w tym momencie. Jeżeli pani Eiliandis jest gotowa zaryzykować, to ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zapewnić wam bezpieczny odwrót. - Zwróciła się do Zwinnorękiego. - Ryzyko zawsze istnieje, choć konie Rohirrimów są świetnie wyszkolone i powinnam dać sobie z nim radę z koniem pani Eiliandis również. Nie wiem jedynie czy Sindar będzie mnie słuchał i czy pani Yáraldiel powierzy go mojej opiece...

***

Niebo nad szczytami Białych Gór zaczynało się złocić, zwiastując rychły wschód słońca. Narada się skończyła. Z wygaszonego ogniska unosiły się ostatnie smugi dymu. Drużyna zaczęła szykować się do drogi, by wcielić w życie opracowany plan. Plan, który jawił się nader ryzykownym.

 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem