Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2022, 14:33   #153
Gladin
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

- Witaj Ragorn - Rudolf starał się sprawiać wrażenie spokojnego mimo, że nie do końca się tak czuł. Ale to mogło mu dać przewagę w tej rozmowie. - Nie wyglądasz najlepiej - pokiwał głową z troską.
- Mam coś dla ciebie, a jakże, ale chyba nie spodziewałeś się, że wezmę ze sobą sumę, o której pisałeś, w takie miejsce - zatoczył ręką dookoła.
- To jest połowa czeku, na żądaną przez ciebie kwotę. Dam ci ją, jeżeli dostarczysz mi potrzebnych informacji. Potem wymienię ją na równowartość w klejnotach. Ale w miejscu wyznaczonym przeze mnie, gdzie nikt kosy mi nie wsadzi za spacerowanie z taką kwotą. Zresztą, czy to dla ciebie bezpieczne będzie z takimi pieniędzmi? Jeżeli chcesz wyjechać z miasta, to mogę ci w tym pomóc - Rudolf starał się zbudować nić porozumienia. Miał środki do dyspozycji i był gotów nimi zapłacić, ale trzeba ustalić odpowiednie warunki.

Alfons wyraźnie się bał. Ale połapał się, że rozmówca pieniędzy nie ma.
- Połowa czeku jest bezwartościowa. Nie dam się nabrać. Nie ma pieniędzy, nie ma informacji. - rozglądał się po okolicy i wyglądał jakby zaraz miał uciec
- Jakich informacji? - zapytał jeszcze, wahając się między natychmiastowym zniknięciem a kontynuacją rozmowy.
- Tak, połowa jest bezwartościowa, również dla mnie. Znasz mnie, nie jestem człowiekiem, który chciałby stracić tyle pieniędzy na próżno. I wiesz, że jestem człowiekiem, który woli robić sobie z ludzi przyjaciół niż wrogów. Mam przygotowane klejnoty. Czy kiedy cię oszukałem? Zresztą, co masz do stracenia? Ja chcę dotrzeć do ludzi, którzy zlecili wam podpalenie magazynu w garnizonie i otrucie strażników. Wiesz, użyliście do tego moich beczek. I mam z tego powodu problemy. Spore. Pomóż mi, a ja pomogę tobie - Rudolf starał się mówić spokojnym tonem i wykonywać niespieszne gesty, aby uspokoić Ragorna. Zadane pytania nie powinny Alfonsa zbytnio zdziwić. Wszak Manfred mówił, że takie informacje podał on sam jako cenę za pozbycie się Mocka. Pamiętał też, że po tamte beczki przyszedł tylko Alfons z kolegami, Mocka wtedy nie było. To nie było normalne. Wtedy nie zadawał pytań na ten temat, ale teraz?

Alfons oblizał wargi i kiwnął głową. Rozglądał się niespokojnie. Na razie dostał tylko mgliste obietnice, co gorsza, Rudolf sam właśnie przyznał, że proponowana połowa czeku nie ma żadnej wartości. Ale rzeczywiście, nie miał wiele do stracenia.
- To z samej góry przyszło. Z samej góry. Mam dowód. Powiem więcej jak pokażesz kasę. Klejnoty mogą być. Nawet lepsze. - powiedział.
- Powiedz, co to za dowód. Jeżeli będzie dobry, to umówimy się na wymianę dowód za klejnoty. Kogo się tak boisz?
- Pismo mam. Z podpisem. Przez nie i przez to co wiem polują na mnie. Pokaż kasę. Nie ma kasy, nie ma dowodu - powtórzył się Alfons.
- A w piśmie co jest napisane i co takiego wiesz? I kto poluje? Wymienimy pismo na klejnoty, jeżeli będzie tego warte. Dopóki nie wiem, co jest w tym piśmie nie jest ono dla mnie warte więcej niż dla ciebie połówka czeku. A może mniej. A poza tym, komu możesz sprzedać to pismo jak nie mnie? Nawet, jeżeli ktoś będzie chciał je kupić to jest duża szansa, że cię sprzątnie. A ja tego nie zrobię, bo nie jestem takim człowiekiem. Wiesz o tym. Im szybciej się dogadamy, tym lepiej, zgadza się? Obaj dostaniemy co chcemy i obaj skorzystamy. Sytuacja doskonała. Chyba, że blefujesz i nic nie masz? - kupiec zaczął się zastanawiać, czy ta ostatnia opcja nie jest prawdziwa. Być może przemytnik znając Kaufmanna chciał wykorzystać ten fakt i wyłudzić od niego pieniądze.

- Najpierw obiecałeś klejnoty za informacje. Teraz już chcesz klejnoty dać za dowód. Nie będziemy się tak bawić. Ostatnia szansa, potem poszukam innego kupca. Kasa za informacje. Droga ucieczki za dowód. - zbyt wielu ludzi próbował go ostatnio oszukać by wierzył we wszystkie słówka Rudolfa. Kaufmann mimo wielokrotnych próśb rozmówcy nie pokazał, że w ogóle zamierza pokazać weksel, czek, klejnoty czy pieniądze. Machnął jakimś papierem, który sam określił jako bezwartościowy i próbował wyłudzić rzeczywiste informacje za obietnice.

- Ty też na razie nie pokazałeś „towaru”, który chcesz sprzedać. Nic nie powiedziałeś. Nawet nie wiem, czy masz coś, co mnie interesuje, czy tylko starasz się ode mnie wyciągnąć pieniądze - Rudolf mimo irytacji, starał się nadal rozmawiać spokojnie. - Skąd ja mam wiedzieć, że nie próbujesz mnie naciągnąć? Gdybym przyszedł tu z pieniędzmi, czy ktoś by mnie po drodze nie załatwił? Od samego początku proponuję ci pomoc w wydostaniu się z miasta - westchnął znacząco. - Dam ci dwieście karli za informacje. Kolejne trzysta za dowód. I pomogę ci wydostać się z miasta. Ale wymiana musi być w bezpiecznym miejscu. Może w jakiejś świątyni? Gdzieś, gdzie dotrę z pieniędzmi bezpiecznie. Co ty na to?

- Nic nie powiedziałem? Niech będzie. Von Schilde, mówi Tobie coś to nazwisko? Gadał, że wybrał mnie do zadania. Że przyszedł do mnie w imieniu samej Elektorki. Ona miała pozbyć się konkurencji z moją pomocą, a mi zaoferowano parasol ochronny i pomoc w pozbyciu się mojej. Na dowód glejt mi dał. Teraz ta kurwa się chce wymigać, posłała za mną swoich tajniaków, nawet kurwa armię wykorzystali. - wyjawił informacje. Ale dalsze słowa Rudolfa nie miały dla niego sensu - Ktoś Cię zaczepiał po drodze tutaj? Próbował okraść - zapytał Alfons podejrzliwie - Nie opłacasz się H… i innym? - wiedział dobrze, że każdy kupiec wykupywał sobie „ubezpieczenie” od kradzieży i innych nieprzyjemności u rządzących podziemiem gangów.

- Nie lubię jak ktoś mnie okłamuje. Ja mam glejt przy sobie. A ty miałeś jakiś weksel podobno - wyciągnął coś zza pazuchy, ale w ciemnościach było tylko widać kontury pojedynczej strony pergaminu - W jaki sposób chcesz mnie wydostać z miasta? - dodał.

- Von Schilde, chciałbym go znaleźć. Ale zapadł się pod ziemię. Myślę, że znalazłbym kogoś, kto by chętnie spotkał się z jego tajniakami. Potrafisz ich wskazać?
- Paru pewnie tak… Ale zaraz, skąd wiesz, że to „jego” tajniacy? Dla kogo Ty pracujesz? - Alfons był zaskoczony. Rudolf ujawnił, że zna płeć szefa tajniaków Elektorki, a nie była to wiedza jaką posiadali zwykli urzędnicy z gildii.

Rudolf wyciągnął połówkę weksla. - To ta połówka weksla. Dając ci ją to tak, jakbym stracił pięćset karli. Weź, obejrzyj. Co do wydostania z miasta - Rudolf potarł zarost. - Potrzebuję czasu, dnia może dwóch, na opracowanie planu. Sporo karawan wyjeżdża, więc w którejś mógłbyś się zabrać. Ten czy inny chętnie się zgodzi wyświadczyć mi przysługę i nie zadawać pytań, w zamian za… no nieważne za co. Reuben Kuhn ma coś z tym wszystkim wspólnego? - zapytał. Bandyta wzruszył ramionami.

- Pokaż mi to. Kurwa, ciemno tu jak w dupie - zapalił zapałkę. Nadlatujący bełt mignął Rudolfowi przed oczami i urwał ucho Alfonsowi.
- Kurwa! - krzyknął, bardziej z bólu i zaskoczenia niż z powodu dolegliwości rany.
- Zajebię, szmato, zdrajco pierdolony! - zaatakował wyrwanym z pochwy długim sztyletem.
- Zwariowałeś?! - Rudolf wrzasnął odskakując. W jednej ręce trzymał Predatora, w drugiej nieszczęsną połówkę czeku. By sięgnąć po broń musiał puścić jedno albo drugie. Pies zresztą już się rwał. Zapałka upadła i zgasła.

- To nie ja! Przestań, bo nie utrzymam psa! Pomyśl! Spróbujmy znaleźć tego, co strzelał! - kupiec szybko starał się jakoś przekonać Alfonsa w tym samym czasie upychając weksel by móc w razie czego sięgnąć po broń. Jeżeli Ragorn nie odpuści, Kaufmann spuści ze smyczy psa. No i co robi Carlo?

Przez moment nic się nie działo.
- Kurwa, kurwa, kurwa, wiedziałem, że ktoś cię śledził - Alfons wydawał się chwilowo odstąpić od zamiaru poszatkowania Rudolfa. Może sprawiła to wyjątkowa elokwencja tego drugiego, może trzymany (ledwo) pies bojowy, a może szansa otrzymania bełtu między oczy w czasie, gdy będzie zajmował się kupcem.
Światła nie było za dużo, ale widać było w półmroku ściany budynków cmentarnych oraz nagrobnych, które powinny zapewnić im osłonę przed strzelcem. Jeżeli był tylko jeden. Obaj rzucili się za osłony przypadając do ziemi i starając dojrzeć niebezpieczeństwo.

- Próbujemy go zdjąć, czy uciekamy? - zapytał Rudolf. Nie wiedział, kogo tak naprawdę chciał zdjąć strzelec - jego, czy przemytnika.
- Skąd się tu wziął? Skąd wiesz że jest tylko jeden? - zapytał Alfons - Spuść na niego swojego psa i spadajmy
- Będę pojutrze, w południe, w świątyni Wendreda. Spotkaj się tam ze mną - Kaufmann przekazał instrukcje i skupił się na wyjściu stąd cało. Skoro przemytnik nie chciał mu pomóc złapać zamachowca, to on sam nie będzie się narażał. Sam zresztą też wpadł na pomysł, aby wykorzystać Predatora do ucieczki. Rozejrzał się planując trasę poruszania od osłony do osłony po czym ruszył. Jednak ze spuszczeniem psa wstrzymywał się jeszcze dopóki nie skończy mu się osłona lub dopóki nie zostanie ponownie zaatakowany.
Skoro droga do bramy, którą wszedł Rudolf była zablokowana, ruszyli w przeciwną stronę. Poruszanie się od osłony do osłony jest skuteczne gdy wiadomo dokładnie skąd strzelają. Rudolf kulił się przeskakując od pomnika do krzaków, od krzaków do nagrobka… ale nie został trafiony. Strzelano bowiem wyłącznie do Alfonsa. Początkowo szło dobrze. Raz bełt skrzesał skry na kamieniu w ich pobliżu, raz tylko słyszeli świst. Ale każde szczęście się kiedyś kończy. Kolejna soczysta „kurwa” spowodowała, że Rudolf się obejrzał. Prawa ręka bandyty krwawiła, ale ten machnął nią i choć skrzywił się, był pełen optymizmu - - Przeszło przez miękkie.

Gdy byli już blisko wyjścia, dostał w nogę. Bełt rozerwał mięśnie i rozwalił kość. Taką ranę można było przeżyć co prawda, ale nie bez natychmiastowej pomocy medycznej. Rudolf z przerażeniem zauważył, że tym razem strzał musiał paść z przodu. Wyjaśniło się, czemu tak długo zeszło zamachowcom od przyjścia za nim do rozpoczęcia ataku - było ich co najmniej dwóch i poświęcili trochę czasu na zamknięcie pułapki. Przynajmniej tym razem zobaczył strzelca.

- Bierz go, Predator! - kupiec wskazał strzelca i zwolnił psa. Miał nadzieję, że nie było ich więcej. Miał też nadzieję, że pies dopadnie tamtego, zanim zdąży ponownie naładować kuszę. Mógł co prawda nic nie zrobić i prawdopodobnie w spokoju uciec, ale… nie zbudowałby w ten sposób zaufania u Alfonsa. Nie miałoby to zapewne znaczenia, gdyż przemytnik byłby martwy. Działania Rudolfa też nie gwarantowały, że Ragorn przeżyje.

- Pożar! Pali się! - wydarł się na głos. Wiedział, że jeżeli ktoś może ich usłyszeć, to na to hasło pospieszy - jeżeli nawet nie z pomocą, to chociażby aby zobaczyć, co się dzieje. Gdyby po prostu krzyczał pomocy, pomocy nikt by się nie zjawił.

- Postaraj się przeżyć, ja spróbuję ściągnąć tego strzelca - rzucił jeszcze do przestępcy i ruszył wykonać swój zamiar.
Pies dotarł pierwszy. Skoczył, zacisnął zęby na ramieniu, którym zasłonił się przeciwnik ale i dostał w bok wyciągniętym nie wiadomo jak i kiedy przez zamaskowanego człowieka długim sztyletem. Dla obydwu były to poważne rany, ale żadna z nich nie wyłączała z walki. Rudolf słyszał jak ruinami cmentarza goni w jego kierunku pierwszy strzelec. Nie musząc się kryć zapewne dotarłby szybciej, gdyby nie to, że, sądząc po dochodzących z tyłu dźwiękach, właśnie się przewrócił. Bieganie po ciemku jest ryzykowne nawet dla zabójców. Rudolf tymczasem zdołał dotrzeć w okolice walczących i rzucił się w wir walki dzierżąc swój zaufany młot. Z pomocą psa chciał wyeliminować przeciwnika nim dopadnie go kolejny. Musiał działać szybko i skutecznie. Przeciwko dwóm na raz nie miał żadnych szans. Tym razem jego styl walki musiał siłą rzeczy być odmienny do tego, jaki preferował. Zamiast manewrów obronnych (nawet nie miał tarczy) musiał się skupić na ataku. I ryzykować trafienie psa. Pies warczał, zaciskał zęby i szarpał ramię, rozrywając okrywające ją skóry i ubranie. A także mięśnie pod nim. Ale zapłacił za to najwyższą cenę. Z trzech uderzeń w szamoczący się kłąb futra, pazurów i zębów do celu doszło tylko jedno. Ale wypatroszyło wiernego Predatora. Krew i flaki rozlały się wokół. Ale wówczas do walnięcia młotem zabierał się właśnie szarżujący Rudolf…

Kupiec miał szczęście. Mistrz liczenia wpadł na mistrza zabijania kiedy ten był rozproszony walką z brytanem. I potężnym ciosem młota huknął prosto w ramię, które zadało morderczy cios zwierzęciu. Nie zostało złamane, ale chyba niewiele zabrakło. Szok wywołany bólem zwichniętego barku spowodował że wróg wypuścił sztylet i tej ręki zbyt szybko nie użyje. Miał jednak drugą, a w niej wyjęty wraz sztylet. Przeszedł do obrony, wiedząc że wystarczy że wytrzyma chwilę i dostanie wsparcie. Rudolf przeraził się. W najgorszym razie spodziewał się bandy zwykłych rzezimieszków, którzy dadzą sobie spokój, jeżeli napotkają opór. Jednak sposób, w jaki jego przeciwnik zabił psa, jak mimo poważnej rany nie ustępuje… Kupiec zdawał sobie sprawę, że bez wsparcia psa nie da rady z kolejnym zabójcą tej klasy. Wiedział, że musi wziąć nogi za pas. Zdał też sobie sprawę, że jego dotychczasowe szczęście w walce może mu dłużej nie pomóc. I mimo, że bardzo chciał pomóc Alfonsowi, bardzo chciał dobić obecnego przeciwnika, musiał pogodzić się z porażką. Żeby chociaż Carlo przybył z pomocą. Udał więc, że atakuje…

Zrobił to tak nieprzekonująco, że przeciwnik z miejsca domyślił się o co chodzi i ruszył by przeciwdziałać ucieczce. Czy nadepnął na upuszczony wcześniej sztylet, czy zahaczył o kamień - trudno orzec. Dość że runął na ziemię. Rudolf nie miał czasu by sprawdzać czemu. Przeskoczył zabójcę i ruszył biegiem. Nie ciesz się dziadku z czyjegoś upadku - przypomniał sobie to stare przysłowie kilka uderzeń serca później, gdy sam potknął się o korzeń i obił sobie żebra o zapomniany pomnik upadając już niemal przy samej bramie. Może i dobrze się stało, bełt przeleciał nad nim w miejscu, gdzie chwilę wcześniej był środek jego pleców. Oszołomiony spróbował naraz użyć gwizdka (z sukcesem), wstać opierając się o nagrobek, rozejrzeć się… Miał wrażenie, że kogoś widzi kątem oka, ale oberwał czymś w głowę i wylądował ponownie na ziemi. Tak czuł, że gdzieś będzie się czaił jeszcze trzeci zbir. Czuł też jak jest szybko przeszukiwany. Coś mu zabrano.
- Jeszcze tamten. - usłyszał.

- Mam dokument. Ten kupiec go miał. Znikamy zanim ludzie się zlecą - pojawiło się w odpowiedzi. Wcześniejsze krzyki Rudolfa i dźwięk gwizdka musiały zadziałać.
Zdał sobie sprawę, że to profesjonaliści. Mieli zadanie i wykonali je. Zabiliby go bez wahania… ale zwyczajnie nie okazało się to konieczne. Miał jedynie satysfakcję, że owszem, zabrali dokument. Ale był niemal przekonany, że nie ten, po który zostali wysłani. Tracąc przytomność zastanawiał się jeszcze, przez kogo…

Ocknął się chyba niewiele później. W pierwszej kolejności ruszył w stronę Alfonsa. Jeżeli szczęście mu dopisze, znajdzie tam „dowód”, o który mu chodziło. Podejrzewał, że nie ma połówki czeku, sprawdzi to, gdy już uda mu się stąd wydostać. Miał nadzieję, że Carlo jest gdzieś cały i (mniej więcej) zdrowy.

Jeżeli się okaże, że u Alfonsa był list, będzie musiał podjąć szybkie działania. Wkrótce ktoś się zorientuje, że nie znaleźli tego co trzeba. I wrócą... gorzej, jego podejrzenia wobec Manfreda, że to one może za tym stać, wydawały się potwierdzać. Nie miał do kogo zwrócić się o pomoc.
W takim przypadku kluczowe będzie wykonanie kopii tego listu. Czegoś, co będzie mógł oddać tym zabójcom.

Nie wiedział też, ilu zabójców tej klasy jest w Nuln, ale może w półświatku czegoś się dowie. Jeden z nich miał przecież poważną ranę prawego ramienia.

Po trzecie musiał zadbać o swoje bezpieczeństwo. Najlepsze, co na szybko wymyślił, to podrzucenie kopii listu do ciała Alfonsa gdziekolwiek się znajdzie. Zabójcy, szukając listu, powinni pójść tym tropem. Kopia jednak musiała być dobra. I zrobiona szybko. Jeżeli trzeba będzie, użyje klejnotów, aby uskutecznić plan.

Potem zajmie się kolejnymi środkami ostrożności.
 
Gladin jest offline