Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2022, 16:28   #562
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 91 - 2519 Wiosna - Koniec (1/2)

Wiosna




Nordland nie tylko z nazwy uchodził za najbardziej na północ wysuniętą prowincję Imperium. Ten najbardziej mroźny, zaśnieżony, ponury i zbliżony klimatem do leżącym na północnym wybrzeżu tego samego morza Norsci. Także ludzie uchodzili za ponurych i zdeterminowanych w żyłach których płynęła spora domieszka krwi złowrogich Norsmenów. Ale nawet w tej północnej krainy po Wiosennym Przebudzeniu dni robiły się coraz dłuższe i cieplejsze. Śniegi i sople zaczynały się topić aż robiły się coraz cieńsze i mniejsze. W końcu ograniczyły się do zaskorupiałych płacht starego, brudnego śniegu leżących w najgłębszych cieniach zaułków, wewnątrz zrujnowanych domów czy w trzewiach lasów. Tam gdzie nikt nie chodził. Ale i te w końcu znikły gdy Taal ostatecznie zwyciężył coroczną bitwę ze swoim mroźnym bratem. Zaspy zostały zastąpione przez grubą warstwę kałuż i błota w jakim tonęły buty, koła i kopyta. Padający śnieg zaś padającym deszczem. Ale mimo wszystko robiło się coraz cieplej i chociaż nawet środek lata nie był w tej krainie pogodny jak w południowych prowincjach Imperium to zima wreszcie odeszła w zapomnienie aż do następnej później jesieni gdy błoto znów zacznie twardnieć pokryte szronem, pierwsza zapowiedź powracającego mroźnego oddechu Pana Zimy i Wilków.

Przybycie wiosny zmieniło wszystko. Przede wszystkim port. A port był bijącym sercem tego miasta. Na zimę zapadało ono w letarg. Ale im Taal odzyskiwał siły, budził świat do życia, jego drugi brat, Manann, pan morskich głębin też jakby robił się łaskawszy. Morze uspokoiło się, rzadziej zdarzały się burze i wichury, prądy morskie robiły się przychylniejsze. W porcie dało się to odczuć. Kończono zimowe remonty statków, robiono przeglądy ich stanu i remanenty, na statki powracali marynarze i oficerowie z zimowych leż albo rekrutowano nowych członków załóg. Kapitanowie, właściciele statków i kupcy kupowali zapasy i towar na wymianę w bliższych i dalszych krajach. Aż wreszcie pierwsze statki opuściły port żegnane sentymentalnymi spojrzeniami mieszkańców i pozostałych załóg. Ich odpłynięcie oznaczało, że nowy sezon zaczął się bezspornie. Potem wypływały kolejne jednostki a w zamian przybyły inne, z innych portów w jakich zimowały, z towarami i wieściami jakie stamtąd przywiozły załogi. I tak ruch w porcie i w mieście zaczął się rozkręcać powoli jak koło w zamarzniętym młynie. Co rusza z mozołem, gdy lód jeszcze trzyma tam i tu. Ale kawałek po kawałku pęka. I gdy woda przełamie bierny bezwład to koło zaczyna się kręcić coraz żwawiej.

Tak samo było z Neus Emskrank. Gdy przyszła wiosna, gdy port znów zaczął pulsować swoim rytmem wszystko inne zeszło na dalszy plan. Ani plotki o na wpół mitycznej syrenie, ani wieści o piratach dla jakich też się zaczynał nowy sezon, ani śledztwo i listy gończe rozplakatowane po wielkiej ucieczce z miejskich kazamat nie były w stanie tego powstrzymać. Miasto znów zaczęło oddychać pełnią życia a na ulicach, po tawernach, domach znów przechadzali się marynarze na przepustce, kupcy szukający nowych rynków zbytu czy awanturnicy szukający nowych przygód.



Śledztwo



Śledztwo prowadzone przez łowców czarownic wsparło całe miasto. Od władz ratusza zarządzającymi strażą miejską i lochami, przez sądy które wykazywały się wielką gorliwością w przesłuchiwaniu przed obliczem sprawiedliwości i chętnie wysyłało “do zbadania” podejrzanych do niesławnych lochów w kazamatach. Prawie w standardzie brano za zakładników rodziny podejrzanych lub zbiegów co znacznie poprawiało wydajność świadków. Nikt nie ośmielił się powiedzieć “nie” gdy przychodzili po jego córkę, sąsiada, brata czy ojca. W końcu chodziło o zbiegłą czarownicę z rogami posługującą się plugawą magią, straszliwych odmieńców i heretyckie kulty przed jakimi ostrzegano tak bardzo. Zwykłych mieszkańców przerażała myśl, że ktoś od nich, sprzedawca, karczmarz, piekarz jakiego znali od lat mógłby okazać się zaprzańcem. Zwłaszcza, że w takich okolicznościach łatwo było zostać posądzonym o współpracę więc każdy okazywał się gorliwością jak tylko mógł byle nie padł na niego cień podejrzenia o współpracę. Wszelkie świątynie dobrych bogów były w Festag pełne jak nigdy. Wiadomo bowiem było, że jedną z pierwszych oznak zepsucia duszy jest unikanie sług bożych i ich dobrej nowiny, oczyszczających i zapewniających spokój ducha i serca rytuałów.

Śledztwo z punktu widzania kultystów Starszego w zdecydowanej większości nie dotknęło ich osobiście. Chociaż ta nieustająca obława skutecznie sparaliżowała wszelką działalność na powierzchni. Każdy ruch był nasycony obawą przed zdradą, szpiclami, donosami i oczami śledzącymi każdy ruch. Każde walenie w drzwi, wbieganie po schodach, oddział straży idących szybkim krokiem w ich stronę. To wszystko szaprało nerwy. Nieustająca obława która mogła w każdej chwili dopaść każdego, w każdej kryjówce. Dało się to odczuć na zborach które czasem odbywały się jeszcze na “Adele” a czasem w nowej kryjówce znalezionej przez Łasicę. Wszyscy jak zmiłowania powtarzali na głos lub w duchu “aby do wiosny”. Zdawano sobie sprawę, że jak port ruszy to i obława będzie musiała zelżeć.

Jednak i w kultystów uderzyła ta obława. Dokładniej w Karlika. Ze trzy albo cztery tygodnie po Wiosennym Przesileniu łowcy, wsparci strażą miejską, przyszli po Karlika. Coś musiało być na rzeczy bo wcześniej, na pierwszy zbór jaki miał się odbyć po Przesileniu Merga ostrzegła Starszego, że wyczuwa aurę niebezpieczeństwa jakie otacza ich skarbnika i logistyka. Nie potrafiła jednak doprecyzować czy to jemu grozi niebezpieczeństwo czy to on jest niebezpieczeństwem dla nich. Ponieważ Starszy nie chciał uwierzyć, że Karlik mógłby zdradzić kazał go ostrzec i polecił mu nie przychodzić na kolejny zbór. W końcu Karlik był z nim od samego początku, zaczynali tylko we dwóch. To oni zwerbowali Kurta, Łasicę i Silnego tworząc pierwotny trzon ich grupy. Na Karliku cały zbór mógł polegać. Żywił ich na zborach a i ponosił większość kosztów wszelakich. W końcu to on w pojedynkę, zapłacił za większość wymiany kamienia filozoficznego, więcej niż cała reszta zboru razem wzięta. To on wziął na siebie ciężar kupna “Czarnego koguta” i wiele innych. Jednak aura niebezpieczeństwa jaką wyczuwała rogata wiedźma nie znikała. Aż pewnego zimowego dnia, łowcy przyszli po ich skarbnika. Pewnie chcieli wziąć go żywcem bo z początku było ich tylko kilku. Ale podobno Karlik wyczuł co się święci i zamknął się w swoim gabinecie. Co dał radę to wrzucił do kominka aby zniszczyć co się da a na koniec przywitał wpadających przez roztrzaskane drzwi gabinetu łowców charczeniem i wywróconymi białkami po połknięciu trucizny. Wolał to niż męki podczas przesłuchania w kazamatach.

Drugą ofiarą, prawie niechcący i przy okazji był Sebastian. Wtedy gdy Egon i Silny przyszli zabrać Gustawa co usłyszeli walenie straży do drzwi i dali dyla. Wtedy wkrótce po tym wydarzeniu na ulicach i tawernach rozwieszono także jego podobiznę. Zresztą znów namalowaną przez nową młodą, blondwłosą, portrecistkę władz ratuszowych. Łowcy ani nikt inny co prawda go nie schwytali ale był spalony tak samo jak Merga, Egon i Silny. Chociaż miał od nich bardziej pospolity wygląd więc mimo wszystko łatwiej powinno dać mu się ukryć w tłumie pod jakimś przebraniem. Presja była jednak zbyt duża. I gdy przyszła wiosna postanowił opuścić miasto i ruszyć w dal.

Po tym jak port ożył, śniegi stopniały dalej wisiały plakaty i władze chętnie wysłuchiwały wszelkich donosów a co jakiś czas straże aresztowały kogoś podejrzanego. Ale ta presja obławy znacznie osłabła. Już nie było patroli z halabardami przeszukującymi ulice i kamienice, nawet tych najbogatszych i najznamienitszych. Ani punktów kontrolnych na ulicach. Zostały te w bramach. Dalej sprawdzano wjeżdżających i wyjeżdżających z miasta. Władze nie mogły zamknąć portu bo z niego żyły, tak samo jak większość miasta. I jasne było, że gdy statki zaczną przypływać i odpływać to ucieczka z miasta będzie znacznie prostsza niż zimą gdy stała naturalna blokada miasta i portu. Ale czy to oznaczało koniec łowów na zbiegów?



Trzewia ziemi



Pod koniec zimy kultyści odkryli w zatęchłych i mrocznych tunelach pod miejskimi kanałami tajemnicze podziemne istoty. Wyglądali jak jakiś podgatunek zwierzoludzi. Też byli zezwierzęconymi, porośniętymi sierścią dwunogami. Ale zamiast kopyt na dolnych kończynach mieli łapy, łby jakieś takie chude i spiczaste no i łyse, szczurze ogony. Ich lider nazywał siebie Gnak i mówił, że są plemieniem Krwawych Bestii. Co najważniejsze mniej więcej mówił w reikspiel chociaż w tak dziwny, obcy sposób, że nawet po ciemku, gdyby ktoś słyszał tylko jego głos zadałby sobie pytanie czy na pewno należy on do człowieka. Tak brzmiał obco. Ale na ogół dało się go zrozumieć.

Ta podziemna rasa zwierzoludzi niezbyt interesowała się tym co się dzieje na powierzchni. Jakieś wojenki czy podchody co tam się działy kompletnie ich nie interesowały. Byli pewni swego, że w swoich tunelach mogą pokonać każdego przeciwnika. A to co poza nimi niezbyt ich interesowało. Wydawali się brudni, śmierdzący i prymitywni. Odziewali się jednak jakoś, zwykle w brudne i podarte ubrania które chyba sami robili. Podobnie jak broń, tarcze i łuki które tak się dały we znaki grupce kultystów przy pierwszym spotkaniu.

Na swój sposób okazali się słowni. Przynajmniej na tyle aby dotrzymywać swojej części umowy póki kultyści dotrzymywali swojej. Udostępnili ludziom Starszego jakąś podziemną kryjówkę. Cierpiała na wszelkie mankamenty pomieszczeń skrytych w trzewiach ziemi bez dostępu do dziennego światła i świeżego powietrza. Panowała tam piwniczna wilgoć od jakiej ciągnęło z ledwo oszalowanych ziemią ścian. Te stworzenia zdawały się bowiem ryć w gołej ziemi i stemplować je co jakiś czas podobnie jak to czyniono w kopalniach. Ale ściany to była goła ziemia a nie jakieś ściany z drewna, cegły czy kamieni. Zawsze unosił się tam zaduch gdyż przeciągów prawie nie było. Zaś dym ze świec, lamp czy kominka trudno się rozwiewał. Niemniej było to tak głęboko pod ziemią, nawet pod miejskimi kanałami, że szanse odkrycia przez kogoś z powierzchni były minimalne. Jak do tej pory nikomu się to nie udało. Więc i przed mściwym okiem sprawiedliwości można było czuć się całkiem bezpiecznie.

I swobodnie. Bowiem chociaż te podziemne stwory wiedziały gdzie są ich goście to raczej trzymały się na dystans. Jak kogoś z gości poniosła ciekawość aby iść na podziemne zwiedzanie wtedy dziwnym zbiegiem okoliczności słyszał ostrzegawcze piski dobiegające w ciemności. Dość szybko szło to zrozumieć jako w miarę przyjacielskie ostrzeżenie aby dalej się nie pałętać jeśli nie chce się podpaść gościnie gospodarzy. To była ich wielka przewaga tu w podziemiach. Ludzie musieli posługiwać się światłem a tubylcy nie. Więc obcy byli zawsze widoczni dla gospodarzy z daleka zanim ich oświetliło światło pochodni, lampy czy latarnii. W każdej chwili mogli czmychnąć głębiej w ciemność albo tak jak przy pierwszym spotkaniu ostrzelać z łuku. A ludzie niezbyt mogli na taki atak czy obserwację odpowiedzieć.

Gnak zjawiał się raz na dwa tygodnie aby odebrać czynsz. Czyli zdrowego, zdolnego do pracy niewolnika. Innych nie uznawał. Chyba, że dostarczano młodą i zdrową kobietę. Wtedy taka opłata starczała na cały miesiąc. Póki kultyści płacili tym żywym towarem to mogli sobie mieszkać w tej swojej kryjówce właściwie bez ingerencji gospodarzy. To dlaczego tak usilnie Gnak nalega na zapłatę w kobietach budziło wśród kultystów sporo pytań i wątpliwości. Ale jak umowa wyglądała “ich wolność za naszą” to raczej nie był to dla zbiegów zbyt trudny wybór. Niemniej tych pechowców trzeba było nałapać na powierzchni. Najlepiej takich których by nikt nie szukał. Ale raczej nie bezdomnych co zwykle byli schorowani, zawszeni i trudno było uznać ich za zdatnych do pracy. W zimie było to dość trudne. Zwłaszcza jak co dwa tygodnie trzeba było znaleźć jakąś ofiarę do porwania a potem ją porwać. No chyba, że kobietę. To wtedy była większa doza manewru. Teraz jednak gdy nadeszła wiosna, sprawa zrobiła się znacznie prostsza. Ten tłum żeglarzy, marynarzy, ludzi ściągających z prowincji do miasta na handel czy w poszukiwaniu pracy było całkiem sporo. To i łatwiej było kogoś zdybać. Los przekazanych zwierzoludziom niewolników był kultystom nieznany. W każdym razie nigdy potem nikogo takiego nie widzieli ponownie.

Poza tym okazało się, że ich gospodarze mają smykałkę do hodowli. Mieli tresowane stada zwykłych szczurów ale nawet takie wielkie jak całkiem spore psy. Może nawet był to jakiś podziemny odpowiednik psów bo akurat psów to nie widzieli ani razu. Umieli też ważyć różne, dziwne mikstury i grzyby. Chociaż podane w niezbyt czystych słoikach, glinianych dzbankach czy butelkach nie wyglądały i rzadko pachniały ładnie więc trzeba było mieć sporo samozaparcia aby ich spróbować jeśli już ktoś się odważył. Tą wymianę na mikstury i używki prowadziła z nimi głównie Merga. A wiedźma miała wyraźne poważanie wśród tych dwunożnych bestii. Traktowali ją jak lidera stada ich gości. Czy to chodziło o te jej imponujące rogi, czy świecące nieziemskim blaskiem oczy, niecodzienny kolor skóry. Może. Ale chyba najbardziej byli pod wrażeniem jej wiedzy i umiejętnością posługiwania się mocą. To po równi zdawało się ich fascynować i pociągać jak i wzbudzać zabobonny lęk. Wiedźma okazywała im należyty szacunek zdając sobie sprawę z korzyści jakie może dać obu stronom ta wymiana no i gościna ale prywatnie, gdy była z dala od podziemnych, zatęchłych nor wyrażała się o nich z pogardą. Doceniała jednak ich poziom wiedzy w zakresie hodowli i mikstur które nawet dla niej były nowe i egzotyczne.

To Merga właśnie odkryła i podzieliła się z pozostałymi, że te stwory miłują kamień filozoficzny, kamień metamorfozy, kamień transmutacyjny bo znała jego wiele nazw. A w jego posiadanie weszli kultyści podczas jednej z zimowych wymian z przemytnikami. Chociaż nie przyznała się przed podziemnym ludem, że ich goście są w jego posiadaniu. Ona sama też uważała, że może jeszcze im się przydać i namawiała Starszego aby póki co zostawił to jako atut w zanadrzu a ten zgodził się z jej wnioskiem.



Egon



Egon spędził końcówkę zimy w podziemiach. W tych mrocznych, niezbadanych podziemiach. Ukrywał się razem z tymi zbiegami jacy byli spaleni na mieście. Najczęściej z Mergą, Silnym, Gretchen i Sebastianem. Często też bywała z nimi Lilly albo Norma. Ale jej nie poszukiwano to mogła ukrywać się w innych kryjówkach albo i chodzić po ulicach. W końcu póki była ubrana to wyglądała jak kolejna młoda mieszkanki miasta. Zaś Norma bez norsmeńskich ozdób wyglądała jak kolejna wojowniczka czy najemniczka. No i jej facjaty nie było na listach gończych. Merga zaś co jakiś czas opuszczała zatęchłą kryjówkę zwykle na spotkanie z Pirorą lub Joachimem dla jakich była nauczycielką albo na zbory. Dzięki magii swojego kostura mogła przybrać wygląd całkiem odmienny niż rzeczywisty.

W podziemiach panowała nuda. Na setkę sposobów można było się pokłócić z bliźnimi i pogodzić. Oglądać te same ściany i korytarze póki nie usłyszało się ostrzegawczych pisków z ciemności. W najlepszym razie można było wybrać się na wycieczkę na górę do kanałów. Lub nocą, wyjść na miasto jak wszystko było ciche i uśpione. Tak wlókł się dzień za dniem, tydzień za tygodniem i w końcu miesiąc za miesiącem. Ale na powierzchni nie zapomniano o zbiegach i wciąż ich szukano. Jedyną z niewielu rozrywek było jak ktoś przyszedł z góry. Najczęściej Vasilij albo Strupas. Jak ten drugi to śmierdziało jeszcze bardziej i zostawiał po sobie dawkę świeżego, skaczącego robactwa. Regularnie odwiedzał ich Starszy. Czasem wpadła Łasica ale te ponure podziemia nie przypadły jej do gustu więc nie zjawiała się zbyt często. No ale jak ktoś z nich przyszedł to przynosił nie tylko zapasy ale i wieści albo zwykłe plotki. Można było o nich rozmawiać albo rozmyślać póki ktoś nie przyszedł z nowymi.

Ale wreszcie na górze zrobiła się w końcu wiosna. Zaczął się ruch w porcie i mieście. Statki przypływały i odpływały. Obława zaczęła wreszcie zamierać. Chociaż plakaty z ich facjatami nadal wisiały po karczmach i ulicach. Od wiosennego festynu nagrody zrobiły się sporę. Za Mergę wyznaczono 1 000 monet. Za niego 500, za Silnego i Gretchen po 400, za Sebastiana 200 PZ. Za Łasicę też 500 ale wciąż szukali nie jej tylko rudowłosej Katii. A nie niebieskowłosej dziewczyny z ferajny.

Ale niedawno jak Starszy ich odwiedził ponownie przyniósł wieść. Wytrzymajcie jeszcze trochę. A wkrótce was przerzucimy. Teraz już można było skorzystać ze szlaku przerzutowego Vasilija no i mógł ich wydostać z miasta. Wcześniej jak nawet by to zrobili to po śladach na śniegu nawet dziecko mogło pójść a regularnie konni, piesi i psy patrolowały okolice, w każdej wsi rozwieszono ich plakaty na wypadek gdyby szukali tam schronienia. Teraz zaś pojawiła się szansa, że uda się ich przerzucić do jakiejś kryjówki poza miastem. Choćby na początek do jaskini odmieńców skąd zimą przybyła Lilly. Tam też były podziemia no ale z tego co mówiła mutantka dookoła był las i można było tam chodzić. A po tym jak zimą kultyści zorganizowali kilka dostaw żywności do ich jaskini to relacje z odmieńcami mieli całkiem dobre. Starszy uzgodnił z Kopfem aby jego ludzie mogli korzystać z ich jaskini jako kryjówki i bazy wypadowej do tych wypraw za miasto jakie kroiły się coraz wyraźniej. Bo Starszy pospołu z Mergą planowali jakąś wyprawę na południe bo trafił się jakiś trop który mógł zaprowadzić do pozostałości po którejś z sióstr. I zbrojne ramię w postaci Silnego i Egona miało stanowić istotny tego element. Chociaż na razie plan był jeszcze w mocnych powijakach.



Pirora



Pirora przywitała wiosnę w swojej własnej kamienicy. Co prawda tak dokładnie to była jej współwłaścicielką w mniejszym stopniu niż ratusz. Ale poparcie rodu van Zee na papierze dodało powagi jej podaniu o kupno tej nieruchomości. A Gerd van Zee zapewne niezbyt by się przejmował losem obcej mu szlachcianki z drugiego krańca Imperium gdyby jego piękna córka się nie zwróciła do niego w tej sprawie. No i parę dni po wiosennej równonocy ostatecznie sfinalizowano tą umowę. Nowej właścicielce z namaszczeniem wręczono klucze do tej kamienicy. No a od tej pory co miesiąc musiała poświęcać część swoich dochodów na spłatę hipoteki. Niemniej mogła się już rozgościć w asymetrycznej kamienicy i czuć jak u siebie. Zresztą podobnie jak Joachim który niedługo potem poszedł w jej ślady no ale nie byli sąsiadami bo magister wolał bardziej bezludne części miasta i zamieszkał jej zachodniej części, niezbyt daleko od murów okalających miasto.

W porównaniu jak przyjechała tu w środku zimy i zamieszkała w jednym, wynajętym pokoju jednej z licznych tawern to teraz postęp był ogromny. Mieszkała u siebie, w trzewiach swojej kamienicy miała swój prywatny loch do wyuzdanych spotkań i zabaw na jakich gościli ludzie z zaskakująco odmiennych warstw społecznych. Oprócz wiernej służby jaka z nią przyjechała w zimie doszła jej Kerstin zwerbowana początkowo jako zwykła służąca znająca miasto. A coraz więcej wskazywało, że prywatnie też się ją uda poznać lepiej. Wiernie też służyły jej prezenty od Rose przywiezione zimą z Saltburga. Pani kapitan świetnie ich wybrała bo Rene i Jean byli piękni, młodzi i wyuzdani. A do tego bez skrupułów wykonywali wszelkie polecenia swojej pani i te oficjalne i te które wydawała im już tylko dla prywatnych gości. Często też gościła u siebie Łasicę i Burgund. Burgund w końcu została kultystką na pełen etat i brała udział w zborach. Była bardzo zdziwiona jak się dowiedziała co oznacza wytatuowany wąż na jej podbrzuszu. Bo wcześniej uważała to za młodzieńczy żart i nic specjalnego, ot obie z Łasicą zrobiły sobie taki sam tatuaż na znak przyjaźni i lojalności. To, że to ma jakiś podtekst to nie miała pojęcia. No a obie kultystki perfekcyjnie wchodziły w rolę służących, kelnerek czy barmanek gdy Pirora potrzebowała dodatkowej obsługi na jakieś przyjęcie. Zwłaszcza jeśli to było jedno z tych przyjęć jakie kończyły się w lochu na dole.

Poza tym towarzysko panna van Dake zadzierżgnęła sporo znajomości a nawet przyjaźni ze śmietanką towarzyską tego miasta. Z początku znała głównie panie i panny z klubu poetyckiego Kamili van Zee do jakiego zaprosiła ją Versana. Ale wkrótce uczennica prześcignęła swoją mentorkę i wypłynęła na towarzyskie szerokie wody. Zwłaszcza po owym kuligu ostatniego dnia zimy. Chociaż dość długo ludzie co zetknęli się z nią wówczas pierwszy raz kojarzyli ją w pierwszej chwili jako “A, tak, pamiętam. To ty byłaś partnerką kapitan de la Vegi.”. Ale z czasem jak nie zniknęła po tamtym jednym spotkaniu to i poznała się z nimi i w innych okolicznościach. Sporo też pomogła znajomość oraz romanse zaczęte w tamten kulig. Kamila van Zee, Froya van Hansen, Petra von Schneider, nawet Sana Moabit, wszystkie one były jej mniej lub bardziej otwarcie życzliwe i dawały okazję przez zaproszenia na bale, polowania, koncerty i inne takie okazje do poznania nowych osób. A teraz jak już zaczynała działalność jej prywatna galeria w kamienicy to każde z takich rozpoznawalnych nazwisk ściągało tu kolejne.

No a jeszcze był projekt teatru. I może klubu dla kobiet. Z teatrem sprawa wyglądała dobrze. Akcja zapoczątkowana na rozmowach w kółku poetyckim panny van Zee jeszcze przed przyjazdem Pirory znalazła poparcie w towarzystwie. Znalazły się fundusze, wybrano lokal, kupiono go z tych funduszy i teraz jak przyszła wiosna to zaczął się remont. Pewnie potrwa on tygodnie albo i miesiące. Niemniej po cichu liczono, że w lato może udałoby się już wystawiać pierwsze sztuki. Zaś klub tylko dla kobiet… Właściwie pomysł chyba się podobał paniom i pannom z towarzystwa, zwłaszcza Annemette była jego gorącą zwolenniczką. Ale jak na razie był to trochę jak żart i granie panom i kawalerom na nosie. A ci chyba też to tak traktowali bo chyba nie traktowali na poważnie pomysłu, że ich żony, narzeczone, siostry, kuzynki, koleżanki, sąsiadki miałyby się spotykać gdzieś na mieście, w jakimś domu, gdzie nie byłoby żadnego mężczyzny za to miały pracować najpiękniejsze kelnerki i służki w mieście. No to brzmiało tak niedorzecznie, że chyba nikt tego nie brał na poważnie. Zresztą póki zwolenniczki tego pomysłu nie miały w posiadaniu żadnej nieruchomości na ten cel to nie było się czym martwić.



Joachim



Młody magister też witał wiosnę z okien własnej nieruchomości. Ta co zimą Sven mu znalazł okazała się w sam raz. Co prawda dłużej stała pusta i bezpańska niż ta na Bursztynowej 17 gdzie wprowadziła się Pirora no ale przez te parę tygodni udało się tu posprzątać i wyremontować chociaż to co najważniejsze. I tak samo jak Pirorze pomogło mu podżyrowanie przez znany w całym mieście ród, tyle, że van Hansenów. I tak samo jak ona póki nie spłaci całości hipoteki to musiał co miesiąc poświęcać część dochodów aby ją spłacić. Na pocieszenie miał to, że z powodu swojej lokalizacji - dość daleko od centrum gdzie nieruchomości były najdroższe i niezbyt dobrego stanu to miał do zapłacenia o wiele niższą sumę niż jego blond koleżanka ze zboru. O ile koszty za stan to by i tak musiał teraz odpisać na remont i sprzątanie to już to co zyskał za niechcianą lokalizację było zostawało mu w kieszeni. Albo patrząc inaczej miał szansę krócej spłacać swoją hipotekę niż panna van Dyke swoją.

Lokal zaś okazał się w sam raz. Jak przenieśli się we trzech od van Hansenów to było tu aż za dużo miejsca. No a młody magister wreszcie mógł się urządzić jak sobie chciał. Okolica była dość bezludna. Zwłaszcza gdy porównywało się do zatłoczonych ulic i kamienic Altdorfu czy właściwie jakiegokolwiek miasta w jakim był. Na tych zachodnich krańcach miasta mało kto mieszkał. Ale jednak jakiś ruch był. Na swojej ulicy miał kilka rodzin co na cały kanion dwóch rzędów kamienic wznoszących się nad brukiem nadawało dość pusty i bezludny wygląd. I chyba był tu teraz najznamienitszą postacią.

Po ucieczce więźniów z kazamat był jednym z tych kultystów jakiego nie szukano. Ale obława i tak dała mu się we znaki. Jak zresztą pewnie całemu miastu. Na przykład jak już się wprowadził odwiedzili go strażnicy miejscy. Tak do końca nie wiedział po co. Mówili, że chcą sprawdzić lokal. I chyba też sprawdzić czy przypadkiem nie jest dzikim lokatorem co zagarną dla siebie bezpański budynek co jak pamiętał jeszcze z dziecinnych lat było powszechną praktyką, zwłaszcza tych uboższych albo zbiegów. No ale chyba też wydał im się podejrzany bo był magistrem. W społeczeństwie w jakim dopiero reformy Magnusa Pobożnego i elfickiego arcymaga Teclisa spowodwały regulacje prawne co do ludzi obdarzonych mocą którego zwieńczeniem była budowa Kolegium szkolącego licencjonowanych magów, nieufność i niechęć do magów była powszechna. W końcu zwykle kojarzyli się oni z jakimiś plugawymi nekromantami i demonologami albo choćby z mlekiem jakie nagle kwaśniało w całej okolicy. Koniec końców poszli sobie no ale dało to znać, że ma specjalne traktowanie za swój nietypowy zawód. W końcu innego magistra w mieście chyba nie było.

Poza uprzykrzaniem życia na ulicach i tawernach presja obławy dała się też odczuć na zborach. Czasem odbywały się na “Adele” czasem w tej kryjówce pod ruinami a czasem w ogóle. A przed akcją w kazamatach to było podobno normą, że jak jest Angestag to o zmierzchu zaczyna się zbór na “Adele”. Tak mu mówili ci co byli w grupie dłużej od niego, bo on sam to zaliczył ledwo kilka ostatnich spotkań przed numerem w kazamatach więc niewiele miał materiału porównawczego.

Cała ta obława utrudniała mu też spotkania z Mergą. Już najprędzej to musiał się pofatygować najpierw w jakiś odludny właz od kanałów, potem samymi cuchnącymi kanałami, a potem jeszcze w jakieś podziemia do kryjówki u odmieńców w jakiej mieszkali ci co byli tak poszukiwaniu na powierzchni. A po wszystkim jeszcze wrócić tą samą drogą na powierzchnię. Taka wyprawa w jedną stronę to zajmowała z kilka pacierzy, była stresująca i mało przyjemna a jeszcze trzeba było wrócić. No i zwykle jeszcze musiał się z kimś umówić, najczęściej z Vasilijem, czasem ze Strupasem.

Niemniej każde spotkanie z rogatą wiedźmą trudno było uznać za stracone. W roli mentorki i nauczycielki była idealna. A w sprawach mrocznej i zakazanej demonologii też niezastąpiona. Była to cała wiedza której obco brzmiący język był tylko częścią. Było wiele zakrętów i pułapek jakie czekały śmiertelnika zgłębiającego nienarodzone byty. W końcu nawet najsłabsze z nich jakie Merga nazywała sługami lub bestiami potrafiły opętać śmiertelnika. To właśnie stało się z Gustawem. Z tego co mówił Sebastian to początkowo przypominał zwykłego człowieka. No może niespełna rozumu i bełkoczącego ale jednak człowieka. A teraz? Kupa rozrosłych mięśni przy jakich nawet tacy mocarze jak Egon i Silni wydawali się drobni i delikatni. Tak Eter i Nienarodzeni wypaczali ciało ale i każdą materię i energię tego śmiertelnego świata. Właściwie dopiero teraz jak Joachim już nieco posmakował tej wiedzy zdał sobie sprawę jak wiele jeszcze ma do nauczenia.

Za to niezbyt udało mu się pochwycić ową syrenę z Wrakowiska. Wtedy, wkrótce po wiosennym przesileniu co prawda pokierował wyprawą do tego wrakowiska. Nije jak miał okazję posłuchać okazała się tak świetną artystką co o niej słyszał wcześniej. Umiała śpiewać i grać bardzo różnorodne utwory. Szanty, poezję śpiewaną, pieśni poważne i romantyczne. I początkowo śpiewała do huku fal rozbijających się bezustannie o zatopione wraki i skały. Ale niespodziewanie dobiegła ich odpowiedź. Piękna i słodka pieśń która zachwyciła artystkę. Przez całe pacierze wyglądało to jak jakieś zawody dwóch śpiewaczek, śpiewających na przemian. Ale w końcu Nije wszystko zepsuła jak uległa syrenie i zdążyła wbiec po kolana do lodowatej wody nim ją Joachim z towarzyszami zdołali złapać i zatrzymać. A jeszcze przy tym wywalili się wszyscy w tą lodowatą wodę i trzeba było czym prędzej wracać do sań aby się przebrać w coś suchego aby nie zamarznąć w parę chwil. W końcu Nije nie mogła śpiewać z zatkanym woskiem uszami. A opierała się magii syreniego śpiewu o wiele dłużej niż którykolwiek z mężczyzn przy pierwszym spotkaniu. W końcu wyśpiewała na zmianę z syreną kilka pieśni. Czy to dlatego, że była kobietą, czy dlatego, że śpiewaczką czy jeszcze szło o coś innego nie było pewne. Ale w końcu uległa. Potem tego swojego zrywu nawet nie pamiętała za bardzo. Tylko tyle, że koniecznie chciała poznać się, i zobaczyć z bliska, dotknąć tą cudowną istotę o przepięknym głosie.

Ugrała dla nich tyle, że dostrzegli przy jednym z głazów o jaki rozbijała się skotłowana woda dostrzegli ogon. Ttrochę postrzępiony ale wciąż taki jak u ryby albo wieloryba. Ale to nie mogło być żadne z tych stworzeń bo to właśnie gdzieś stamtąd dobiegał ten syreni śpiew. Nadal jednak było to w obrębie wrakowiska i Rupert nie odważył się tam wpłynąć. Zresztą miał inne zmartwienia. Gdy wszyscy na plaży byli zajęci wyciąganiem z wody szarpiącej się artystki bo ta się opierała im jak wariatka. Kompletnie zatraciła się w tym zewie podobnie jak większość wioślarzy za pierwszym razem. I ledwo z nią dotarli do sań gdy doszła ich kolejna katastrofa. Zauważyli tylko wywróconą do góry dnem łódź i wrzeszczące sylwetki wioślarzy. Ledwo udało im się dopłynąć do brzegu. Potem Rupert mówił, że to syrena wywróciła łódź. Jakoś uderzyła od spodu, akurat jak szła fala i łódź się wywróciła a oni wpadli do lodowatej, morskiej wody. Gdy ta przemoczona i zmarznięta grupka ładowała się do sań żegnał ich wesoły, perlisty kobiecy śmiech.

Po takiej lodowatej kąpieli nie tylko Nije się rozchorowała. W końcu do miasta to nawet saniami było kilka pacierzy drogi. A bez niej powtórzenie operacji wydawało się nie rokować szans powodzenia. Rupert też wydawał się być zniechęcony. Jego zdaniem jak to morskie stworzenie tak łatwo wywróciło jedną łódź to to samo może zrobić z każdą następną. Trzeba by wziąć naprawdę dużą łódź, tak ze dwa razy dłuższą i cięższą przynajmniej. Albo darować sobie podchody od strony morza. To, że ta syrena wciąż tam może być świadczyły kolejne relacje świadków a nadal zdarzało się znajdować puste łódki bez rybaków. Ale trudno było to zweryfikować z perspektywy miasta. Mogła to być sprawa syreny albo nie.

Nowy wątek w tej syreniej sprawie podpowiedziała Merga. Bo jak jej Joachim opowiedział jak mu poszło podczas tej wyprawy i przytoczył słowa Ruperta. Ten zaś twierdził, że jak wpadł do wody to widział jak zaczepił mu się w rękę wąż. Zarzekał się, że to od przepływającej syreny. Co prawda prawie miał zamknięte oczy ale czuł, jak przepływa obok niego coś dużego. Jak wielka ryba. A co za wielka ryba mogła przepływać tak blisko brzegu jak nie syrena? No i ten wąż płynął z nią czy jakoś inaczej był blisko niej. A skoro wąż no i te syrenie ślady w figurkach jakie znajdywano w całym mieście sprawiły, że wiedźma zaczęła się zastanawiać czy to nie przypadek. Jedną z nich przyniosła Łasica. Właściwie to zapomniała zabrać albo zostawiła w kryjówce do zabawy Lilly i Gretchen. A ją z kolei miała od Pirory. Ładna, alabastrowa figurka, młodej kobiety z syrenim ogonem. Ale tak ukształtowanym, że Łasica od razu wpadła na pomysł aby go używać do zaspokojenia chuci swojej lub swoich partnerek. Merga zaś jak obejrzała tą figurkę to stwierdziła, że to część czegoś większego. Czegoś lubieżnego i wyuzdanego. W kształcie alabastrowej syreny, ta jednak była tylko jej częścią. Pewności więc nie miała czy to ma jakiś związek z syreną z wrakowiska no ale poleciła i Joachimowi i Pirorze aby mieli to na uwadze. Zwłaszcza jak się miało na uwadze, że zew czterech sióstr się nasila ale śmiertelnikom może go trudno rozpoznać i zrozumieć. Ale inne stworzenia mogą być wrażliwsze na ten zew.



Merga



Niebieskoskóra, złotooka, rogata wieszczka stała się stałym członkiem zboru Starszego. I to najznamienitszym. Ale raczej stanowili ze Starszym duet rządzący. Zwłaszcza odkąd zabrakło Karlika. Większość czasu dzieliła między zatęchłą kryjówkę na podziemnym terenie zwierzoludzi albo w tej pod ruinami wieży. Ale dzięki iluzjonistycznej magii swojego kostura zdarzało jej się chodzić po mieście jako ktoś zupełnie inny. Nie korzystała jednak z tej możliwości zbyt często póki trwała pełnowymiarowa obława. A ona była główną zdobyczą dla władz, wartą 1 000 monet.

Wiedźma okazała się mieć dumny i rzeczowy charakter. Zachowywała się niczym ciotka, matka lub patronka dla swoich dzieci. Nie ukrywała, że zwłaszcza Starszy, Łasica i Egon zdobyli jej względy gdy najdłużej i najbardziej byli zaangażowani w jej uwolnienie. Chociaż nie pogardzała pozostałymi, raczej była niczym mentorka i nauczycielka. Zwłaszcza jak ktoś się parał sztukami magicznymi lub alchemią to naprawdę mógł się wiele nauczyć od tej rogatej czarownicy. I tak Joachima nauczała o demonologii zaś Pirorę sztuki przygotowywania różnych mikstur przydatnych w alkowie. Zwykle spotykała się ze swoimi uczniami pojedynczo, raz w tygodniu. I teraz, jak przyszła wiosna już było widać pierwsze efekty tych nauk.

Niemniej Merga miała też wiele innej pracy. Jak dokładnie to robiła tego nie było wiadomo ale potrafiła jakoś skontaktować się z im podobnymi. Z tymi co też byli podatni na zew którejś z sióstr. A to już była interesująca szczelina dla pokusy Chaosu, nieważne w jakiej odmianie. Sama też wiele medytowała wprowadzając się w trans aby usłyszeć i jakoś doprecyzować ten zew na tyle aby można było zacząć jakieś poszukiwania. Wcześniej, jeszcze w środku zimy, w Norsce, usłyszała ten zew i skierował ją tutaj, do niewielkiego, imperialnego miasta na obrzeżach tego samego morza. Tu jednak chociaż czuła echo tego zewu było ono zbyt słabe aby mogła wskazać jakiś kierunek. Starszy nie chciał jej więc kłopotać z codziennymi sprawami kultu aby mogła pracować w spokoju.

Jak twierdziła wieszczka zew z każdym tygodniem stawał się minimalnie wyraźniejszy. I teraz, jak śniegi za oknem zostały zastąpione przez wiosenne błoto, miała wrażenie, że ten zew rozdwaja się na kilka odcieni, miesza się ze sobą, zwodzi, dochodzi z różnych stron i wabi w różne kierunki. Bogowie niestety lubili tak drwić ze zbyt pysznych śmiertelników którzy poczuli się zbyt pewnie. A może była jeszcze nieodpowiednia chwila? Więc wyrocznie uzbroiła się w cierpliwość i miała zamiar za pomocą medytacji i odpowiednich rytuałów spróbować zrozumieć wolę bogów.



Starszy



Skryty za maską mężczyzna nadal stał na czele różnorodnej grupy kultystów. Właściwie dzieliło ich wszystko. Wiek, pochodzenie, status społeczny i majątkowy, doświadczenie, język i nawet patron jakiemu postanowili się poświęcić. Łączyło ich to, że byli spiskowcami i w razie wpadki w ręce sprawiedliwości groziły im męki i okrutna śmierć. A na czele jako sternik i przewodnik po tych niepewnych wodach stał właśnie zamaskowany lider. Wszystkie nici zbiegały się w jego osobie. To on podejmował najważniejsze decyzje i koordynował działania poszczególnych członków grupy. Nie wiadomo było kim jest i co porabia poza zborami ale na zborach zawsze niósł dobre słowo i otuchę. Wysłuchiwał swoich podopiecznych, przydzielał im zadania albo prosił aby jedno z nich pomogło w czymś drugiemu.

Od czasu śmierci grubego skarbnika zboru najczęściej stanowił duet dowódczy z Mergą. Oboje okazywali sobie szacunek i zdawali się być równorzędnymi partnerami. Z tym że on po staremu zajmował się bezpośrednimi sprawami zboru i tego co się działo na mieście zaś ona w to raczej nie ingerowała próbując wykonać swoje zadanie jakie ją tu sprowadziło z Norsci - odnaleźć jakieś ślady prowadzące do Czterech Sióstr.

Śmierć Karlika odbiła się najbardziej właśnie na Starszym. Stracił swojego zaufanego przybocznego z jakim zakładał ten zbór. Poza tym Karlik był wtajemniczony w wiele spraw kultu a pomiędzy zborami był kontaktem z ich liderem lub sam podejmował decyzje. Teraz go zabrakło. Do pewnego stopnia Merga wypełniała tą lukę ale nie była życzliwym grubasem jaki wydawał się być dobrym wujkiem dla każdego z młodszych kultystów.

Niemniej trzeba było prowadzić ten statek kultystów dalej. I to Starszy robił. Miał nowe plany związane z nowym sezonem. Chciał wykorzystać to, że obława na powierzchni osłabła. I przygotowania do nowego etapu poszukiwań Sióstr trwały. Jeszcze nie było wiadomo co i jak ale zapowiadało się, że trzeba będzie ruszyć się z miasta. Co było na rękę zwłaszcza tym najbardziej poszukiwanym i łatwym do rozpoznania jak Silny i Egon.



Karlik



Karlik zginął kilka tygodni po Przesileniu Wiosennym. Dokładnie okoliczności nie były kultystom znane. Wiadomo byli, że przyszli po niego do biura no a on zginął. Dopiero potem udało się dowiedzieć, że zażył truciznę aby nie wpaść w łapy łowców. Jak wpadli na jego trop tego też nie było wiadomo. Czy to przypadkowa kontrola i moment paniki grubego skarbnika zboru czy jakiś donos z całkiem innej przyczyny czy też jednak łowcy mieli co do niego jakieś spiskowe podejrzenia to można było tylko zgadywać. Spora część kultystów ostatni raz go widziała żywego właśnie na tym ostatnim, zimowym zborze co był taki zmartwiony i trochę osowiały. Chociaż wydawał się martwić głównie o te koszty jakie poniósł od początku roku. I na zakup kamienia przemian, i na “Koguta”, i kto wie co jeszcze. Większość takich spraw Karlik załatwiał ze Starszym i nie mieszali do tego reszty.

Coś musiało być na rzeczy bo Merga ostrzegła Starszego o aurze niebezpieczeństwa jaka wisi nad Karlikiem. Teraz powszechnie sądzono, że to właśnie wówczas łowcy wzięli go pod lupę. I gdyby nie polecenie Starszego aby nie przychodził na zbory “przez jakiś czas” to mógł ich doprowadzić do tej kryjówki pod zrujnowanej wieżą gdzie wówczas jeszcze mieszkali wszyscy co się ukrywali a podczas zboru byliby pewnie wszyscy lub prawie. Starszy był zdania, że dzięki temu nie wpadli wszyscy. Potem poprosił Pirorę aby namalowała portret Karlika. I wisiał on teraz w kryjówce i zawsze paliła się przy nim świeczka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline