Ceremonia Nadziei, najważniejsze chyba wydarzenie w życiu każdego Trunauańczyka, oznaczające pozostawienie lat dziecięcych za sobą i wejście w jakże poważną dorosłość. Otrzymanie Ostrza, odhaczające kolejny punkt na zwyczajowej liście życiowych wydarzeń tutejszych, wciśnięte było stosunkowo wcześnie w proces dojrzewania, ale nie było co się temu dziwić. Belkzen było krajem ponurym i bezlitosnym, wymuszało prędkie dorastanie i skracało lata dziecięcej beztroski. Maluzar “Mal” Beenhouwer pamiętał swoją Ceremonię. Może i nie urodził się tutaj - w sumie nie wiedział gdzie tak właściwie się urodził - ale Trunau było dla niego jedynym domem jaki znał, podobnie jak Beenhouwerowie byli jedyną rodziną jaką znał. Pół-ork właściwej rodziny (czy też plemienia) nie znał i nie miał ochoty poznawać, a uczucie było najprawdopodobniej odwzajemnione. Wszak kochający rodzice nie porzucali niemowlaków w głuszy.
Mieszane pochodzenie Maluzara rzutowało na dorastanie, jakżeby nie mogło. Buzująca w żyłach orcza krew wymuszała na nim tłamszenie najgorszych i najdzikszych impulsów z jakich znani byli zielonoskórzy, zwłaszcza gdy zaczął rosnąć jak na drożdżach i górować nad większością ludzi. Przynajmniej wtedy zelżały docinki, prowokacje i prześladowania rówieśników, którym widocznie dwie różne tęczówki - jedna bestialsko orcza, druga niebieska - przeszkadzały w traktowaniu Mala jako “normalnego”. Maluzar starał się jak mógł hamować gorący temperament, z czasem nawet znajdując sposób na użycie naturalnych predyspozycji w dobrych celach. Wpierw dorabiając jako wykidajło czy “mięsień na wynajem”, a później wstępując nawet do Straży Trunau. Nawet chyba przekonując do siebie co niektórych sąsiadów, którzy przez lata krzywo nań spoglądali.
I tak też widok potężnie zbudowanego pół-orka o dwóch różnych kolorach oczu, w trunauańskich barwach i obwieszonego żelazem stał się częstym widokiem na ulicach Trunau.
W “Długim Domu” pojawił się, jak zawsze, wciśnięty w kolczugę, z długim mieczem i buławą przy pasie oraz tarczą na plecach. Takiż to był urok Trunau, że właściwie nigdy nie było wiadomym, kiedy trzeba będzie być gotowym do obrony i Mal pielęgnował powszechne podejście sąsiadów, które można było podsumować powiedzeniem “przezorny, zawsze ubezpieczony”. Dlatego też częściej niż rzadziej chodził w pełnym rynsztunku, nawet gdy nie był na służbie, w zasadzie nie mając tak zwanych ubrań cywilnych. Również tak jak zawsze, zapuszczoną czuprynę na czubku głowy ściągniętą miał do tyłu rzemieniem, a boki, tył i zarost starannie przystrzyżone. To, jak i proste kolczyki zdobiące jedno ucho, były jedynymi przejawami próżności Maluzara.
Mal nie był duszą towarzystwa. Niejako wskutek ostracyzmu jakim go darzono przy dorastaniu, niejako wskutek szorstkości i bezpośredniości gdy już otwierał gębę. Nawet jak na standardy prostolinijnego Trunau, gdzie kwiecistej mowy trzeba było ze świecą szukać, pół-ork często sprawiał wrażenie gburowatego i nieprzystępnego, ograniczając się do prostych słów i przechodzenia prosto do meritum oraz wstrzymując się od nawiązywania rozmów. Towarzystwo jednak mu nie wadziło, ba!, lubił je nawet. A to, że trzymał się na uboczu było tylko i wyłącznie przejawem introwertyzmu.
-
Pij, pij, Mal, będziesz łatwiejszy - Arwelyel zaśmiała się w jego stronę, dolewając mu do kubka.
-
Nie wiedziałem, że jeszcze łatwiejszy mogę być - sarknął z uśmiechem, przepijając do elfki.
Mal zreflektował się jednak prędko pod spojrzeniem Rodrika. Zasalutował w jego stronę, teatralnie odsuwając i szorując kubkiem.
-
Tak jest, sir - odezwał się mało poważnym tonem. -
Szeregowy Beenhouwer będzie gotów do służby skoro świt.
Maluzar wiedział, że Garth junior znał go dosyć dobrze i wiedział, że żadna popijawa nie przeszkodzi pół-orkowi w wykonywaniu jego obowiązków. Te Beenhouwer traktował śmiertelnie poważnie.