Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2022, 18:46   #109
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Z deszczu pod rynnę, z patelni w ogień. Rust przeżywał życie sinusoidą, ale jakąś mocno nierównomierną. Zjazdy na dno były raz po raz, a wzniosy w oka mgnieniu, żeby zaraz zwalić delikwenta w dół studni. Pohasali jeden wieczór – niby odległe wspomnienie – a już odbijało się Rybką. Odsapnęli, chwilę może, a tu zaraz po ganianym kazali iść na taki spacer, gdzie człowiek gorzej się pocił niż goniąc na wieżę.

De Groat słyszał o inkwizytorze i dziwił się, że Henrietta posłała go z nimi. Czy ich z nim, zależy jak patrzeć. W tym był szkopuł – Rzeźnik dla większości był rzeźnikiem, plagą, biczem bożym, po którym zostawała spalona ziemia i kości w popiele.

Dla władców Serrig powinien jednak być tylko uciążliwością. Owszem, jeśli pozwoliliby mu działać za murami, rozhasałby się, jak to tacy mieli w zwyczaju, rozwlókł swoją sieć oskarżeń, zasnuł miasto w całun strachu, patrzenia każdemu na ręce, łypania spode łba, wyglądania odstępstw i szukania podejrzenia podejrzeń. Zostawiony samemu sobie byłby rakiem, który wyżarłby cały organizm. Trzeba było się go pozbyć, wypalić plugawą narośl, nim odbierze Serrig zdrową codzienność.

Tyle, że można to było zrobić inaczej. Bez szopki zapoznań, bez wpuszczania ich pod kuratelę Rzeźnika. Teraz pęta się zacisnęły, łowca heretyków miał ich na oku – albo on ich, albo oni jego. Spacer, doprawdy. Spacer na linie, kurwa ich mać.

Albo Corrado i Lady mieli przesadnie wysokie mniemanie o tej zbieraninie (ale w to Rust wątpił), albo zlekceważyli inkwizytora (mogli nie wiedzieć aż tyle, ale czy nie wiedzieli dość? Corrado wiedzieć musiał, nie był z pierwszej łapanki!), albo… Albo za jedno im było: kto-kogo, byliby gotowi zaryzykować, koszt kosztem. Głupio, jeśli wyszłoby, że jednak Rzeźnik wyszedłby z tego cało, wrzuciłby tych parę szarych nazwisk na swoją rolkę i wrócił do Serrig. Po Serrig. Jak zaraza, plącząc łańcuchem biednych i możnych, zwalając obok do zbiorowej mogiły trupy Henrietty i dziewek służebnych.

- Zaraza – warknął Rust pod nosem, widząc co się święci Pod Rybką. Leonidas wyrwał się naprzód wciskać Rzeźnikowi jakieś głodne kawałki, a potwór chyba przeczytał go jak szyld nad oberżą i widać było, że jeśli miał dla swoich przewodników cierpliwość, to była bliziutko mety.

Co by jednak było, gdyby było – nie przekonali się. Ni z tego, ni z owego, pachołki w gospodzie zaczęli jak jeden wąż wić się w konwulsjach. I rzygać, rzygać na całego. Rust odskoczył o parę kroków, sięgając broni. Nie, aby miecz był dobrą osłoną od rzygania, ani żeby uznał, że wymioty są jakoś wymierzone w niego czy w ogóle kogoś konkretnie, ale uznał, że lepiej z mieczem niż bez miecza.

Wcześniej przyglądał się pachołkom – ot, ze zwyczajną uwagą, ale teraz zważył wszystko na szybko. Zachowywali się całkiem normalnie, nie chwiali, nie jęczeli, nikogo bóle nie mieniły sinym, bladym, ani żółtym. Żeby tak nagle porwało ich wszystkich, gdyby to miała być zaraza, było niemożliwym. Trucizna, magia? Może jakaś zbiorowa histeria? I tak bywało, że ludzie jeden po drugim zaczynali wariować jak pod czarem.

Cokolwiek to było – Rust wyczuł dla nich szansę.

- Hans, wołać strażników! Nie puszczaj nikogo! – De Groat krzyknął do najemnika, który zakołysał się w tłumie. – Stać! Gdzie leziesz?! Nie ma przejścia! A kysz, wszyscy odsunąć się!

Rust przepchnął płazem miecza chłopów, którzy zbliżyli się w pobliże gospody, machnął ostrzem przed tłumem, żeby trzymali dystans. Gruber, który doszedł do siebie wskoczył przed zebranych i paroma sękami wprowadził porządek.

- Mistrzu Uwe, co to? Czary tego Albrechta? – Rust popatrzył na bydlaka pytająco, ale zaraz złowił wzrokiem patrol zbrojnych i machnął na nich, żeby przybiegli zablokować uliczkę i odciągnąć tłum. – Wchodzimy? Trzeba go dopaść, zanim zwieje… Potruł pewnie ludzi, to jego sprawka!

Rzeźnik przesunął oczami po całym zdarzeniu – zdawało się, oczy w oczodołach obracają się jak u kameleona, kręcą niby kuleczki, a on nie rusza głową, nie drgnie nawet, widząc wszystko.

- Idziemy – warknął i dobywając tasaka, który klingę miał u końca szeroką niby dynia, ruszył z miejsca. Ruszał się jak ślimak, ale nie przez prędkość. Był szybki, może nie nazbyt, ale jak na swoje rozmiary błyskawiczny. Ruszał się jak ślimak, bo jego ciało zdawało się wlec po ziemi jak po śluzie, jakby nie odrywał stóp od podłoża, przesuwał się niby kamienna figura. Nieuchronny, choć skamieniały w ruchach.

- Idziemy! – zakomenderował Rust i pewny, że Uwe jest już z przodu i widzieć nie może, skrzyżował spojrzenie z Gregerem. Przymknął powieki szybko, ale zdecydowanie. Bedhof nawet nie odpowiedział, ale sprawa była wiadoma.

Tutaj, jeśli straż odseparuje gapiów, a Hans dobrze ich poinstruuje, nikt nie wejdzie im w drogę. Karczma – może źródło zarazy, dowodów nie trzeba będzie wymyślać, świadków nie zbraknie – zostanie spalona. Szczątków tych, którzy w niej zostaną, nikt nie będzie rozgrzebywać.

Rzuty: 28, 45, 59, 31, 88.
 
Panicz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem