Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2022, 10:09   #127
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Singeltons & Fitzgerald cz. 1


Po niespodziewanym przebudzeniu z koszmaru agresji dnia poprzedniego Wikvay’ia skupiła się na znajomym głosie. Słowa Hawoi niosły ukojenie odciągając myśli od czarnych dymów nienawiści i kierując je na to, co było prawdziwie warte uwagi:

- Czuję się… Potrzebna. Wezwana przez krew. Sprowadzona powrotem Na Ga Sohu - Wilka. – Kończąc odpowiedź uzmysłowiła sobie, że musi powstrzymywać się od uśmiechu. Temat był poważny, więc i ona próbowała być poważna. Nie pomagało tylko to, jak szybko uświadomiła sobie, że jej brat żył. Była tego pewna. Gdyby było inaczej Hawoi by o nim nawet nie wspominał. Nagle poczuła się spokojna o kolejne dni i godziny. Dzięki czemu mogła wrócić rozmową do tu i teraz:

-A Ty, jak czujesz ? - zwróciła się do Indianina.

- Jestem zmartwiony. Zmartwiony i smutny. I zły. Na tych, którzy powinni zapewnić wam bezpieczeństwo, a go nie zapewnili. Jak tylko poczujesz się lepiej, zabiorę cię stąd.
Popatrzył na nią poważnym wzrokiem.

- Oni nie umieli nam pomóc. Nie chcieli mówić, a słuchając, nie słyszeli. Szukali słów, nie wiedząc nawet co mają one dać. Jedynie mama powiedziała nam, że Wilk wrócił. Widziałam go. Wydzierającą z jego wnętrza żądzę mordu, nienawiść, ból. Kłębiącą się w nim czerń… złą, mroczną i nieludzką. I żaden krzyk, żaden ruch, równowagi prąd. Nic nie powstrzymało go. Tylko światło… Reflektor jakby ranił go… odrywając fragmenty czarnej mgły od krawędzi strasznej wilczej maski. - Dziewczyna umilkła, by po chwili zwrócić się do Hawoi w łamanej mowie siksika:

- “Nie mogę odejść. Muszę wybrać drogę wojownika Pikuni. Powstrzymać to.” - Gdy skończyła deklarować jej twarz zastygła w oczekiwaniu.

- Nie zostaniesz z tym sama. Ochronię ciebie i naszą rodzinę. - Spojrzenie ojca było poważne i zdecydowane, ale zarazem pełne miłości. Jego mocna dłoń spoczęła na jej dłoni, a Wikwaya czuła, jak wypływa z niej dobroczynna energia, ciepło i opiekuńczość. Wtedy młoda Indianka nareszcie pozwoliła sobie na uśmiech. Dla V wspomnienia ostatnich dni w Twin Oaks niosły za sobą tylko tumany strachu pędzone wszechobecnym wyobcowaniem i niezrozumieniem. Wikvaya niemal mogła dotknąć codzienności brata. Zrozumieć jak jej wewnętrzny żar przyćmiewał różnice kulturowe kreujące obraz otaczającego ich świata. Dzięki słowom Hawoi znów była w domu - zaopiekowana, zrozumiana i ukierunkowana. Po raz kolejny miała szansę zabłysnąć.

Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Moment po nim Daryll zajrzał do środka sali. Wikvaya leżała na łóżku przypięta do tej całej aparatury, siedział przy niej jej tata. Chłopak wszedł do środka a na widok siostry oczy mu się zaszkliły.

- Cześć Hawiovi – przywitał się cicho z ojcem Wi, choć ledwo zwracał na niego uwagę, koncentrując ją na siostrze. Uklęknął przy jej łóżku i ujął jej dłoń. Nie mógł wydusić z siebie słowa, wpatrywał się w nią jakby nie dowierzał, że to wszystko dzieje się naprawdę, że Wikvaya wróciła, nigdzie nie odeszła, że odzyskał ukochaną rodzinę.

- Cześć, młody człowieku. Zostawię was na chwilę samych - powiedział Indianin kierując się w stronę wyjścia. - Ale będę po drugiej stronie tych drzwi. Wołajcie, gdybym był potrzebny.

- Dziękuję - bezgłośnie wyszeptała do ojca dziewczyna.

Gdy zostali sami z Daryllem przez krótką chwilę przyglądała się jego zaciśniętym ustom i szeroko otwartym oczom. Wyglądał na zmęczonego. Chciała go przytulić i pocałować wykrzywioną zmartwieniami twarz. Jednak szwy na brzuchu nie pozwalały jej na tak drastyczne zmiany pozycji. Zamiast tego, wolną dłonią, delikatnie przeczesała jego opadające na czoło włosy i pogładziła go po policzku. W jej oczach ciągle był jej małym braciszkiem.

- Jestem tu i Ty też jesteś. Teraz ja będę Cię bronić… Hawoi zostaje. Zabierzemy mamę. Pomoże nam być rodziną. Ochronimy nasz dom. Twin Oaks ma swoich Katoyis, nie tylko posłańca Massaw. - Mówiła bardzo wolno, nieświadomie zniżając ton głosu do melodyjnego szeptu brzmiącego jak szum rzeki. Wypowiadając kolejne słowa nie przestawała gładzić bladej skóry twarzy brata swoją przyjemnie chłodną dłonią.

Daryll nie wiedział kim są Katoyis ani Massaw, zresztą niewiele go to na razie obchodziło. Obecność Wikvayii przegnała mrok i depresyjne myśli, zapomniał na chwilę o Mary, Jessice i Todzie. Ale przypomniał sobie tamten moment rozprężenia, gdy po spotkaniu z mamą wyszli na szpitalny parking, nieświadomi tego co się zaraz wydarzy. Chłopak stracił czujność, dał zaskoczyć i choć przysięgał bronić siostry, omal jej nie stracił, omal nie pozwolił by rzeźnik na jego oczach zabrał mu najważniejszą osobę w jego życiu. Wobec choroby Annie był bezsilny, ale nie powinien pozwolić by ktokolwiek podniósł rękę na Wii. Wtedy nie wiedział z czym walczy, teraz już miał pewność, że tego drapieżnika nie da się tak po prostu odstrzelić. Nie mógł pozwolić sobie na wytchnienie, zwłaszcza, gdy zapadał zmrok. Nie rozstawał się z latarką Barneya a niedługo znajdzie sposób jak pozbyć się bestii raz na zawsze. Najważniejsze, żeby utrzymał koncentrację, nie dał ponieść emocjom i złudnej iluzji bezpieczeństwa.

- Wi… - zaczął – nie wiem dokąd chcesz zabrać mamę , ale dopóki ten morderca chodzi po wolności, nigdy nie będziecie bezpieczne, nieważnie gdzie byśmy się ukryli. To nie jest człowiek, ale ty już to pewnie wiesz. Nie mogę stąd wyjechać, dopóki go nie dopadnę. Przysięgam ci siostrzyczko, że zapłaci za to ci zrobił. - Jeszcze mocniej ścisnął jej dłoń.

- Nie wyjeżdżamy. Nie odchodzi żadne z nas. Wracamy do Niedźwiedzia i Sowy. To tam jest nasze miejsce. Dom. Mama zdecydowała zostać w Twin Oaks lata temu. Uszanujemy to. – V nigdy nie powiedziała tego na głos, ale zawsze, gdzieś w głębi serca, chciała żeby Debra 17 lat temu wybrała Hawoi zamiast znajomego, cywilizowanego świata. Patrząc w tamtej chwili na Darylla pierwszy raz o tym nie pomyślała. Niewyraźnie się do niego uśmiechnęła. - Musimy zebrać swoje dziedzictwo i ochronić… kogo się da. Ten kachima to zło. Puste naczynie na rozpacz, ból i nienawiść. Potrafi tylko ranić i nie przestanie dopóki go nie zatrzymamy. Musimy.

Godzinę temu Wikvaya w krwi Hawoi widziała swoją siłę do mierzenia się z Wilkiem. Teraz zaczęła wierzyć, że ich więź dała jej tylko odwagę, a cała reszta siły to serce Singelton. Biło w nich oboje - niezależnie od siebie rodzeństwo zdecydowało się trwać i bronić tego co dla nich ważne. Nie musieli pytać o wzajemne chęci, ani prosić nikogo o zgodę. Jedyne ograniczenie w wierze w obrany cel mogła stanowić nadszarpnięta ostatnim atakiem fizis, zwłaszcza Wi dająca o sobie znać. Nastolatka ciężko opuściła dłoń, którą pieściła twarz brata, na posłanie. Obrażenia, które odniosła były poważne, powłoki brzuszne uszkodzone głęboko, ciało nienawykłe do bólu. Przymknęła oczy, zapadła się w szpitalną pościel, ale ciągle tam była. Potrzebowała jedynie jeszcze odpocząć.

- Teraz Ty, będziesz mnie uczył chodzić. - uśmiechnęła się - opowiedz mi proszę… co widziałeś Daryll, kiedy ja nie mogłam patrzeć?

Chłopak zaczął opowieść od tego jak w noc ataku wrócił do pensjonatu i raz jeszcze przeszukał rzeczy Gunna. Potem przeszedł do poranka gdy przyjechał Macrum. Starał się nie pomijać żadnego szczegółu i choć opowieść była rwana, pełna niepotrzebnych dygresji, długich pauz, w końcu doszedł do momentu, gdy cała piątka spotkała się po pogrzebie Mary w domu Barta, a potem pojechali nad jezioro.

- Nie udało nam się zajrzeć do radiowozu Fallsa – stwierdził niechętnie na sam koniec – Ale mamy z Markiem plan, zwabimy go i czymś zajmiemy, przeszukamy samochód. Jeśli to on, znajdziemy dowody. Ty musisz się dowiedzieć, czym jest ta maska, jak to wilcze ścierwo odesłać z powrotem do piekła, czy skąd on tam przybył. Jest jeszcze ten dziwny znak na szopie u Macrumów, on też może mieć związek z tym wszystkim, później ci go pokaże, może go skojarzysz. No i mogłabyś pomóc Bartowi wywołać duchy Lucy Bredock i Macruma. Sam nie wierzę w to co mówię, ale on jest tak ten dzieciak w „Lśnieniu”. Widzi martwych ludzi, ma szósty zmysł.

- To nie jest tylko maska… z Bartem zaś chyba będziemy widzieć świat za zasłoną w inny sposób... Może na początek porozmawiajmy z kimś, kto wie dlaczego Wilk wrócił. Łatwiej będzie nam dowiedzieć się czym lub kim jest, jeśli zrozumiemy, po co tu jest. To samo z odsyłaniem go. Zaczęliście łączyć punkty, pozwólmy prowadzić nasze dłonie właśnie po nich. Spróbujmy jeszcze raz pomówić z naszą mamą? Przy tym wszyscy chcemy się przecież widzieć w komplecie - cali i zdrowi. Musimy być silni Daryll. Wszyscy.

- Pogadamy z nią, ale na razie odpocznij. Ja w tym czasie zadzwonię z poczekalni do Marka, on też chce wiedzieć, co mama ma do powiedzenia w sprawie jego ciotki i braci Macrum. Ściągnę go do szpitala a potem pójdziemy do niej w trójkę.

- Nie wiem czy nie byłoby lepiej żeby Mark porozmawiał z własną mamą. Oboje mogą siebie teraz potrzebować. Nic co się dzieje nie jest codzienne, zwyczajne. Nie będę jednak nalegać, bo wszyscy przyjęli Ciebie, kiedy my nie miałyśmy sił żeby móc stać obok – Wikvayi nie specjalnie spodobał się pomysł towarzystwa Fitzgeralda w czasie rozmowy z mamą.

- Pewnie by tak zrobił gdyby mógł - stwierdził Daryll - To dość dziwna rodzina.

- Jasne, choć Mark nigdy nie wydawał mi się specjalnie wyjątkowy. Poproszę o leki przeciwbólowe i albo po nich od razu wstanę, albo od razu zasnę.

- No tak, nie gada z duchami jak Bart, ale ja w sumie też nie. Siedzimy w tym wszyscy razem więc powinien poznać prawdę. W końcu jego ciotka może być kluczem w tej całej sprawie i od niej się to wszystko zaczęło.

- Nie rozmowa z duchem jest tego wyznacznikiem. Duszę, o którą należy dbać może posiadać wszystko. Przepraszam, że nie zawsze widzimy wszystko w ten sam sposób. Przykro mi z powodu Jessici, Todda, tego, że tata Marry nie mógł się z nią pożegnać. Poproś Hawoi żeby zapytał czy możemy już zabrać mamę.

- Gdzie? Do pensjonatu? Już to znaczy dzisiaj? - Daryll niewiele rozumiał.

- Tak, do domu. Tam powinna wrócić. Sama też chciałabym już stąd wyjść. Mój ojciec może podpisać dokumenty wypisu i wszystko inne, co jest im potrzebne.

- To chyba nie jest dobry pomysł Wi. Tu macie zapewniona opiekę…no i ten psychol nie odważy się wejść do szpitala. Za dużo tu świadków…i pełno świateł. Pensjonat jest teraz pusty, stanowi łatwy cel.

- Nie ma miejsca, gdzie bylibyśmy bezpieczni, pamiętasz? Sam tak powiedziałeś. Nie ma różnicy czy jesteśmy tu czy tam, bo nie mamy szans się schować ani szans uciec. Ja też to powiedziałam, gdy Hawoi chciał nas wszystkich zabrać. Ktoś musi zostać obrońcą tej ziemi, zabójcą potworów, kolejnym Katoyis - bohaterem z legendy. Myślę… Jestem przekonana, że to musimy być my.

- Zabójcą potworów, bohaterem z legendy? - Daryll nie wiedział jak ma to skomentować, dopiero po chwili dotarło do niego że jego siostrze musiano podać silne leki - Musisz odpocząć Wi, prześpij się trochę. Później o tym pogadamy, okey?

Wi tylko pokręciła głową i tak ułożoną ciągle na poduszce. Oczy się jej zaszkliły więc nie chciała dalej nic mówić. Wydawało się jej na początku rozmowy, że podejmują wspólne decyzje. Mówią innymi językami, ale myślą i czują tak samo. Teraz, z jakiegoś powodu przez niedomówienie lub nadmiar słów, minęli się.

-Nie przemyśleliście tego. Nie macie jak inaczej się pozbyć Wilka. Chcecie spirytyzmu, magii, sposobów z bajki, nawet nie chcąc o niej słyszeć.

- Odpocznij - powtórzył z uporem maniaka młodszy brat, coraz bardziej zmartwiony zachowaniem siostry- Kobieta z recepcji mówiła, że wciąż jesteś osłabiona, nie wolno ci się denerwować. Później dopytamy mamę o Lucy Braddock i Billego Macruma a potem pomyślimy co dalej.

Daryll wyszedł z sali licząc, że siostra posłucha jego rady i poświęci chwilę na odpoczynek. Czuł się winny, powinien dawkować informacje zamiast obarczać Wikvayę, wiedzą, która mogła ją przytłaczać. Ledwo uszła z życiem i powinna znaleźć czas na wylizanie ran. Chłopak zszedł do poczekalni, w książce telefonicznej znalazł numer do domu Fitzgeraldów. Z kieszeni wysupłał parę monet i wrzucił je do automatu.

Mark zjawił się w szpitalu niewiele później. Pożyczyli wózek inwalidzki dla pacjentów, by Wikvaya mogła swobodnie przemieszczać po oddziale, a potem razem udali do sali Debry Singelton. Jej syn miał nadzieję, że w tym razem kobieta będzie w lepszej formie niż ostatnio. Nadszedł czas by w końcu usłyszeli co stało się tamtej nocy, gdy zginęli Lucy Bradock i Sam Macrum, a ich zabójca zniknął bez śladu.

- Czy wiesz już jak przekonać mamę, by coś nam powiedziała na TEN temat? - spytał cicho Mark.

- Po prostu zapytamy. Mama nie ma powodu żeby coś przed nami ukrywać. - Wi zdziwiło pytanie kolegi. Otwartość i zaufanie były w domu Singeltonow codziennością. Wikvaya zajmowała się nawet sama pensjonatem kiedy było trzeba, Daryll mógł bez tłumaczeń wychodzić na całe noce w góry.

- Każdy może mieć milion powodów, by coś ukrywać, nawet przed najbliższymi - odparł Mark. - Do tej pory jakoś nie dzieliła się z wami tą wiedzą.

- Próbowała nas ostrzec. Tamtej nocy gdy Wilk zaatakował Wi - wyjaśnił Daryll - Jeśli miała powody coś ukrywać, teraz to już bez znaczenia. Milcząc mama naraża nasze życie i musi mieć tego świadomość.

- Może i prawda.... Skoro sytuacja się zmieniła, to prawda może tylko pomóc, zarówno wam, jak i wszystkim pozostałym zainteresowanym. - Mark skinął głową.

-... którym zdążymy jeszcze pomóc. - dodała Wi i zawahała się na moment zanim dokończyła myśl. - Przykro mi z powodu Jessici Hale, nie chcę sobie nawet wyobrażać co musisz teraz czuć i myśleć.

Mark przez moment milczał. Najchętniej nie odpowiedziałby na to pytanie, bo sam nie do końca wiedział, co czuje.

- Znalazła się w złym miejscu, w złym towarzystwie - powiedział. Jako że nie wypadało o zmarłej źle mówić nie dodał, że sama się tam wpakowała. - Jedyne, co mnie pociesza, to fakt, że ci dwaj nikogo więcej nie skrzywdzą.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline