***
McBride wystawił się na pierwszy ogień.
- Ross, Harrison, rzucajcie, ale tak z sercem - po tych słowach snajper oddalił się od grupy a wspomnieni marines przygotowali się do rzutów. Chris odszedł od nich spory kawałek i gdy zajął miejsce pokazał z oddali kciuk do góry by rzucali.
Ross i Harrison nie omieszkali przy tej okazji by ciskać kokosami w różnych kierunkach, ale ku ich zaskoczeniu każdy jeden owoc wybuchał w powietrzu od kul wysłanych z karabinu blondyna. Nie dać za wygraną, rzucający starali się podkręcać kokosy, rzucać ich więcej na raz w różne kierunki i na różną wysokość, jednak to nie zmniejszyło efektywności strzelca, który nawet posyłał celne dodatkowe strzały w opadające łupiny. Chris wyglądał przy tym jakby jego dokonania były czymś mega łatwym do wykonania.
Po dziesięciu kokosach snajper powrócił do grupy, uśmiechając się zawadiacko.
Ariel chwilę patrzyła na Chrisa z trudem ogarniając temat. Niby widziała go w akcji.. Ale widzieć i obserwować go na spokojnie to były dwie różne rzeczy…
- Jakim cudem… ?- wymamrotała, patrząc na powoli opadające wióry z niewielkiego kokosa dwukrotnie trafionego w locie. Ona nawet nie widziała go w locie, a co dopiero w niego wycelować i trafić i to raz… a nie dwa razy pod kolej.
Payton szło… jakoś, ale nie wydawała się napinać, ani brać sobie do siebie średnich wyników. Z miną “lepiej nie będzie, grunt że zrobione nie jak u obcego” luzowała gumę, obserwując poczynania pozostałych. W pewnym momencie pokiwała mądrze głową, bo parę elementów układanki się jej dopasowało.
- Nieźle Chris, naprawdę spodnie spadają razem z gaciami - zwróciła się lekkim tonem do snajpera, ściągając maskę na tyle żeby dało się dostrzec na jej gębie szczery, poczciwy uśmiech.
- Będzie trzeba zrobić ściepę na zabieg dla ciebie żebyś chociaż ślepakami strzelał, bo przy takiej celności niedługo ci żołdu zabraknie na alimenty - dodała z tym samym uśmiechem.
- Raz, nie zawsze - pouczającym tonem odparł jej Chris. - Dlatego wolę profesjonalistki, Poza tym przelwey ciężko idą między planetami. Nie mniej, sugestia ciekawa, rozważę - mrugnął do Layli. Wyraźnie nie oceniał strzałów Doe i Payton, choć uważnie je śledził. - Dobra to jesteśmy na półmetku. Shania, Ross i Harrison, zbierajcie się kto następny.
-Fakt, nie wypada pytać damy o przebieg. Tylko o stawkę - Layla zgodziła się gładko i raptem gębą się jej cieszyła nadal.
- Pora wracać. Powiedziałabym, że słońce zachodzi… Ale cholera idzie mu to za wolno. Wracamy w tym samym szyku - spojrzała na wysłużony zegarek - Jak się uwiniemy zdążymy na kolację.
Podeszła do Rossa i powiedziała
- Dobra miejscówka jak nas tutaj zostawią, to jeszcze tu zaglądniemy. Ale wybrałabym się na dłużej i podumała nad wprowadzeniem paru modyfikacji. Jakiś szałas, zapasy, może jakaś infrastruktura do ćwiczeń… Co o tym miejscu sądzi Moris? Spodobałby mu się taki plan?
Ross zerknął na Harrisona, a ten wzruszył głową i ramieniem na znak, że mu to wisi.
- W zasadzie to mamy już coś takiego. Tędy - machnął ręką z karabinem przywołując oddział aby poszedł za nim.
Droga trwała kilka minut, aż w gęstwiny wyłonił się szkielet opuszczonego budynku.
Layla rozejrzała się po okolicy, kładąc dłonie na biodrach. Od latania w słonecznym, mokrym upale lepsze było latanie po cienistym, mokrym upale, a w budynkach przynajmniej nie padały na nich bezpośrednie promienie słońca. Zawsze jakiś plus.
- Bunkrów nie ma ale też jest zajebiście - mruknęła wesoło i popatrzyła przez ramię na resztę oddziału. Skończyła gapienie na Ariel.
- To co, sprawdzamy najpierw czy się nam bezdomni nie zalęgli?
- O wszystkim się dowiadujemy ostatni… - Ariel spojrzała na Layle z uznaniem. Błyskawicznie odnalazła się w oddziale, do którego Ariel do tej pory nie była w stanie podejść na takim luzie - Pewno. Gospodarze przodem - powiedziała w stronę najstarszych członków oddziału. To Dżungla w środku zawsze mogło coś się zagnieździć. Poprawiła ułożenie broni i ruszyła za Rossem do środka. Chciała sprawdzić jak tam z zapasami medycznymi.
W środku były pozostałości zdezelowanego umeblowania, które trzymały się tylko “na słowo honoru” lub z przyzwyczajenia. Kilka szafek i regałów oraz leżyska zrobione z wysuszonej roślinności poszycia dżungli.
- Nie ma bezdomnych i nikt się tym nie interesuje. Można powiedzieć, że należy do nas bo nikt też się tutaj poza nami nie zapuszcza - poinformował Harrison.
- Z wyjątkiem Morris’a. On udaje, że o tym nie wie - dodał Ross.
- Szkoda tracić więcej czasu i tak nam zeszło. Będziemy zwiedzać następnym razem. Wracajmy. - Podsumowała pobieżne oględziny p.o. Sierżanta.
-Aż tak dobrze karmią, że trzeba się spieszyć? - nowa zrobiła zaciekawioną minę.