Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2022, 21:16   #53
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
***

McBride wystawił się na pierwszy ogień.
- Ross, Harrison, rzucajcie, ale tak z sercem - po tych słowach snajper oddalił się od grupy a wspomnieni marines przygotowali się do rzutów. Chris odszedł od nich spory kawałek i gdy zajął miejsce pokazał z oddali kciuk do góry by rzucali.
Ross i Harrison nie omieszkali przy tej okazji by ciskać kokosami w różnych kierunkach, ale ku ich zaskoczeniu każdy jeden owoc wybuchał w powietrzu od kul wysłanych z karabinu blondyna. Nie dać za wygraną, rzucający starali się podkręcać kokosy, rzucać ich więcej na raz w różne kierunki i na różną wysokość, jednak to nie zmniejszyło efektywności strzelca, który nawet posyłał celne dodatkowe strzały w opadające łupiny. Chris wyglądał przy tym jakby jego dokonania były czymś mega łatwym do wykonania.
Po dziesięciu kokosach snajper powrócił do grupy, uśmiechając się zawadiacko.

Ariel chwilę patrzyła na Chrisa z trudem ogarniając temat. Niby widziała go w akcji.. Ale widzieć i obserwować go na spokojnie to były dwie różne rzeczy…
- Jakim cudem… ?- wymamrotała, patrząc na powoli opadające wióry z niewielkiego kokosa dwukrotnie trafionego w locie. Ona nawet nie widziała go w locie, a co dopiero w niego wycelować i trafić i to raz… a nie dwa razy pod kolej.

Payton szło… jakoś, ale nie wydawała się napinać, ani brać sobie do siebie średnich wyników. Z miną “lepiej nie będzie, grunt że zrobione nie jak u obcego” luzowała gumę, obserwując poczynania pozostałych. W pewnym momencie pokiwała mądrze głową, bo parę elementów układanki się jej dopasowało.
- Nieźle Chris, naprawdę spodnie spadają razem z gaciami - zwróciła się lekkim tonem do snajpera, ściągając maskę na tyle żeby dało się dostrzec na jej gębie szczery, poczciwy uśmiech.
- Będzie trzeba zrobić ściepę na zabieg dla ciebie żebyś chociaż ślepakami strzelał, bo przy takiej celności niedługo ci żołdu zabraknie na alimenty - dodała z tym samym uśmiechem.

- Raz, nie zawsze - pouczającym tonem odparł jej Chris. - Dlatego wolę profesjonalistki, Poza tym przelwey ciężko idą między planetami. Nie mniej, sugestia ciekawa, rozważę - mrugnął do Layli. Wyraźnie nie oceniał strzałów Doe i Payton, choć uważnie je śledził. - Dobra to jesteśmy na półmetku. Shania, Ross i Harrison, zbierajcie się kto następny.

-Fakt, nie wypada pytać damy o przebieg. Tylko o stawkę - Layla zgodziła się gładko i raptem gębą się jej cieszyła nadal.

- Pora wracać. Powiedziałabym, że słońce zachodzi… Ale cholera idzie mu to za wolno. Wracamy w tym samym szyku - spojrzała na wysłużony zegarek - Jak się uwiniemy zdążymy na kolację.

Podeszła do Rossa i powiedziała

- Dobra miejscówka jak nas tutaj zostawią, to jeszcze tu zaglądniemy. Ale wybrałabym się na dłużej i podumała nad wprowadzeniem paru modyfikacji. Jakiś szałas, zapasy, może jakaś infrastruktura do ćwiczeń… Co o tym miejscu sądzi Moris? Spodobałby mu się taki plan?

Ross zerknął na Harrisona, a ten wzruszył głową i ramieniem na znak, że mu to wisi.
- W zasadzie to mamy już coś takiego. Tędy - machnął ręką z karabinem przywołując oddział aby poszedł za nim.

Droga trwała kilka minut, aż w gęstwiny wyłonił się szkielet opuszczonego budynku.

Layla rozejrzała się po okolicy, kładąc dłonie na biodrach. Od latania w słonecznym, mokrym upale lepsze było latanie po cienistym, mokrym upale, a w budynkach przynajmniej nie padały na nich bezpośrednie promienie słońca. Zawsze jakiś plus.
- Bunkrów nie ma ale też jest zajebiście - mruknęła wesoło i popatrzyła przez ramię na resztę oddziału. Skończyła gapienie na Ariel.
- To co, sprawdzamy najpierw czy się nam bezdomni nie zalęgli?

- O wszystkim się dowiadujemy ostatni… - Ariel spojrzała na Layle z uznaniem. Błyskawicznie odnalazła się w oddziale, do którego Ariel do tej pory nie była w stanie podejść na takim luzie - Pewno. Gospodarze przodem - powiedziała w stronę najstarszych członków oddziału. To Dżungla w środku zawsze mogło coś się zagnieździć. Poprawiła ułożenie broni i ruszyła za Rossem do środka. Chciała sprawdzić jak tam z zapasami medycznymi.

W środku były pozostałości zdezelowanego umeblowania, które trzymały się tylko “na słowo honoru” lub z przyzwyczajenia. Kilka szafek i regałów oraz leżyska zrobione z wysuszonej roślinności poszycia dżungli.
- Nie ma bezdomnych i nikt się tym nie interesuje. Można powiedzieć, że należy do nas bo nikt też się tutaj poza nami nie zapuszcza - poinformował Harrison.
- Z wyjątkiem Morris’a. On udaje, że o tym nie wie - dodał Ross.

- Szkoda tracić więcej czasu i tak nam zeszło. Będziemy zwiedzać następnym razem. Wracajmy. - Podsumowała pobieżne oględziny p.o. Sierżanta.

-Aż tak dobrze karmią, że trzeba się spieszyć? - nowa zrobiła zaciekawioną minę.
 
Mike jest offline