Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2022, 11:28   #54
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
***

Marine wracając do obozu stwierdzili, że zrobiło się ciszej i pustawo. Bo bliższych oględzinach i zasięgnięciu języka okazało się, że oddział Brygad zabrał motorówkę na patrol jednej z pobliskich wysp. Również jedna z jednostek piechoty wyruszyła w innym kierunku na pokładzie Grapehota. Obozowa mechanik Sandra Bailey grzebała nadal przy Guardianie. Śmigłowiec wyglądał już dużo lepiej.

Ariel zrzuciła swój ekwipunek w namiocie, przebrała przepoconą koszulkę i ruszyła do sierżanta zdać mu krótki raport z ich wycieczki. Nie miała zamiaru wdawać się w szczególne dysputy, chciała podkreślić, że Layla szybko zgrała się z oddziałem i nie odbiega zdolnościami od pozostałych świeżynek. Później odpoczynek i regeneracja.

Pustki w obozie oznaczały dwie rzeczy: brak kolejki pod prysznic i brak kolejki w stołówce. Shania postanowiła skorzystać z obu okazji. Gdyby nie regulamin zrobiła by obie rzeczy naraz.

Krótka przebieżka po tropikalnym lesie, ćwiczenia i poznawanie nowego oddziału wprawiły Payton w całkiem dobry humor. Znane ramy w które na powrót wskoczyła były jak substytut życiowej stabilizacji, a tej każdy na swój sposób potrzebował. Nawet prażące niemiłosiernie słońce nie wydawało się już takie wkurzające, po prostu sobie grzało u góry do czego przecież do cholery dawno bladolica przywykła. Nie było co marudzić, ani pomstować na rzeczy niezmienne, tylko skupić na tym co pod nogami, albo dookoła namiotów po powrocie.
Zmiany nie dało się nie zauważyć. Wcale nie tak duży obóz bez dwóch oddziałów wydawał się jej jeszcze bardziej pusty niż gdy kilkanaście godzin wcześniej Layla przybyła na ten zacny wypizdów szerzyć pokój, równość i inne propagandowe slogany w jedyny słuszny sposób, czyli za pomocą ołowiu. Zrobiło się może nie cicho, ale z pewnością ciszej. Trochę miasto duchów, trochę czasoprzestrzeń w poniedziałek po weekendowej przepustce i przed porannym apelem, kiedy wszyscy udają że są trzeźwi oraz pełni werwy, lecz na wszelki wypadek schodzą dowódcom z oczu próbując ogarnąć się do końca zanim przyjdzie im wyjść na plac.
- Idę rozprostować nogi - kobieta mruknęła w eter oddziałowej mety, zostawiając sprzęt przy łóżku z wyraźną ulgą. Tak jak z ulgą zamieniła mokrą od potu maskę na przewiewną czarną chustę którą owinęła głowę niczym turbanem. Bez pancerza i reszty szpeju od razu przyjemniej się szło, więc po wyjściu z powrotem na słońce zaczęła niespiesznym krokiem szwendać się pomiędzy namiotami, przy okazji zaglądając w kąty obozu aby go lepiej poznać na przyszłość. Wiadomo przecież, że wiedza nie boli a od jej nadmiaru jeszcze nikt nie utył. Za to przeżycie wzrastało wprost proporcjonalnie.
Swoją wędrówkę zakończyła przy namiocie kwatermistrza, gdzie niby przypadkiem i całkowicie bez żadnego podtekstu się wpakowała. W końcu słońce grzało jak diabli, zaś kawałek cienia był czymś zbawiennym… a skoro była już w środku zaczęła rozpytywać o dostawy książek, gazet i czegoś, co niedawno przyszło, a co nadawało się do zabijania. Tym razem czasu.

Kwatermistrz nie był zaskoczony pytaniem. Obsada obozu nie miała tutaj wiele do roboty. Torres przywołał gestem dłoni dziewczynę i pokazał jej skrzynię, której wieko właśnie zdjął. W środku znajdowały się najświeższe wydania gazet, książki, kasety magnetofonowe i płyty z muzyką. Było tam też kilka filmów. Trochę nowości, trochę klasyki. Jej uwagę przykuła książka wciśnięta z boku pojemnika. Stare wydanie. Tytuł brzmiał “Weapon Smuggler”. Powieść opowiadała o tajnych androidach Cybertroniku przenikających społeczeństwo i detektywie specjalizującym się w ich tropieniu.
Nie było to co prawda "50 twarzy Kardynała", ale może i lepiej. Każdy klasykę rozumiał na swój własny sposób, różne też były gusta i guściki. Poza tym docelowo lektura miała uspokoić zamiast podnosić ciśnienie, od tego były inne gazetki, które Layla zignorowała tym razem. Za to książkę obróciła w dłoniach, czytając zajawkę na tylnej okładce. Brzmiało spoko, co prawda nigdy nie miała styczności z tą konkretną pozycją, jednak opowieści detektywistyczne zwykle trzymały poziom. Zwykle też nie widniały na indeksie ksiąg zakazanych, czyli bez przypału już pierwszego dnia, kolejny plus.
- Biere - skwitowała zadowolonym tonem, chowając książkę za pazuchę. Wymieniła z kwatermistrzem jeszcze parę nic nie znaczących uwag, a potem pożegnała się jak nakazywało dobre wychowanie i wyszła z powrotem na słoneczne światło biorąc za cel wędrówki kolejny namiot. Tym razem medyczny.

Morris był jednym rezydentem lazaretu. Na widok Payton odłożył czytany właśnie magazyn na stolik i podciągnął się do pozycji siedzącej. Grymas na twarzy pojawił się mimo prób jego powstrzymania, a towarzyszyło mu syknięcie z bólu.
- Anthony, jeśli obiecasz się nie nadwyrężać to za kilkanaście godzin cię wypuszczę - dobiegło z części zabiegowej, a głos należał do Majora Johna Scotta.
Payton przez chwilę zastanawiała się gdzie zakopali brata Chrisa który też oberwał, jednak dość szybko skupiła uwagę na rannym sierżancie. Sporadyczne metaliczne stukanie, kojarzące się z przyrządami medycznymi i tacą, sugerowało, że Gabriel musiał znajdować się za parawanem, w części zabiegowej.
-Spokojnie, nie przyszłam po twoje życie - odezwała się cicho ściągając chustę z twarzy, a blada gębą zaświeciła w półmroku.
- Tym razem - dodała z filuternym uśmiechem, robiąc parę kroków w stronę łóżka.
- Więc co cię sprowadza? - Morris usadowił się nieco wygodniej. - Pastwienie się nad rannym sierżantem? Nawet w tym stanie nie sprzedałbym tanio skóry.
- Rzucasz mi wyzwanie na mały sparing? Teraz? - kobieta pochyliła głowę żeby patrzeć na Morrisa spod byka i uśmiechnęła się zębato. Ściąganie skóry było dobrą zabawą, niezależnie od obszaru który się skórowało, ale to zachowała dla siebie.
- Mam coś dla ciebie i od tego zaczniemy. Nie chcę potem żeby Scott mnie ganiał po wyspie z wziernikiem albo innym medycznym badziewiem… że mu pacjentów uszkadzam, chociaż wątpię abyś narzekał. Głośno.
- Teraz odpoczywam, ale jak będziesz kwestionować moje rozkazy to będę cię musiał przeciągnąć po obozie. Wtedy będziesz marzyć o wzierniku Majora - zrewanżował się sierżant. - Jeśli to coś do jedzenia albo picia to będziesz musiała sama najpierw spróbować i to na moich oczach.
Bladolica zagryzła wargę, zjeżdżając wzrokiem na obszar bioder ukrytych pod kocem.
- A to nie ja w gościnę przyszłam? Strudzony wędrowiec spragniony od tego koszmarnego upału - wróciła spojrzeniem do jego oczu i podniosła wytatuowane dłonie, zaczynając powoli rozpinać guziki bluzy munduru.
- O moich marzeniach pogadamy jak już zaliczymy etap przeciągania. Lubię słuchać rozkazów od konkretnych ludzi. Ale dobrze wiedzieć, że lubisz patrzeć i się pocić - rozpięła jeszcze jeden guzik, a potem leniwym ruchem wsunęła rękę pod materiał. Wyciągnęła stamtąd książkę.
Morris zmierzył ją wzrokiem. Sprawiał wrażenie jakby wahał się czy jej coś powiedzieć. W efekcie tylko lekko uśmiechnął się do swoich myśli.
- Klasyka - stwierdził przyglądając się z uznaniem okładce książki wyciągniętej w dłoni dziewczyny. - Powinnaś wywalić na zbity pysk swojego informatora jeśli przekazał ci, że lubię patrzeć - dodał mimochodem.
Layla zrobiła urażoną minę pod tytułem “jaki znowu informator?” ale głośno nie skomentowała. Zamiast tego nachyliła się żeby podać makulaturę sierżantowi bezpośrednio do ręki coby sie biedaczek nie przemęczał ani nie nadwyrężał.
- I bardzo mądrze. Samo patrzenie jest stulejowe, a nie wyglądasz na stuleję. Lepsza jest zawsze bezpośrednia potyczka, od razu krew szybciej płynie… między innymi - uderzyła go uśmiechem z bliskiej odległości.
- Fikuśne gazetki ci darowałam, bo masz odpoczywać i dochodzić. Do siebie. - zamrugała - Żeby po wyjściu zrobić mi bootcamp, bo tylko mnie ominęła zabawa pod tobą na ten moment. Więc dobrze żebyś był wypoczęty i zalepiony. Co to za zabawa gdy masz z tyłu głowu, że trzeba uważać bo pójdą szwy, co nie?
- Trenuj do tego czasu, żeby nade mną nadążyć… i przeżyj - posłał jej złośliwy uśmiech.
- Nad czy pod tobą? - odbiła z wyzwaniem w oczach i ściszyła głos - Dobrze, zobaczymy co mi zrobisz jak już mnie złapiesz. Gdy odpoczniesz. Teraz bym miała wyrzuty sumienia.
- Za cienka w uszach jesteś żeby być nade mną, ale może z czasem zasłużysz na swój oddział, a wtedy będziesz za mną bardzo tęsknić - złośliwość nie opuszczała jego twarzy.
- Są ważniejsze rzeczy niż pagony - zaśmiała się cicho, strzepując mu jakiś paproch z ramienia - Ale ty akurat o tym wiesz. Będziesz musiał w takim razie ostro nade mną popracować, dla wspólnego dobra oczywiście. Chciałbym chłonąc wszystko od kogoś takiego jak ty i kto wie? - uśmiechnęła się szerzej - Tęsknota to wredna sucz, dopada w najróżniejszych momentach i najróżniejszych ludzi, twardzielu. O ile masz jaja podjąć wyzwanie.
- Dam ci szansę i sprawdzę czy jesteś mocna w czymś jeszcze poza gębą. Robisz dobre wrażenia, ale do tej pory chyba nikomu nie zależało na tobie na tyle żeby wyprostować twój charakterek. Dla twojego dobra lepiej byłoby żeby moje jaja były wystarczająco duże.
- Paru próbowało… ale nie miało takich zajebistych blizn - Layla wyprostowała się i zaczęła z powrotem zapinać mundur. Gapiła się na przełożonego z zadumą - Będzie ciekawie, to na pewno. Stań na nogi i sprawdzimy czy ten rozmiar mnie przygniecie aż do pokory.
- Postaram się żebyś nie mogła utrzymać się na nogach - obiecał Morris.
Czarnowłosa zastopowała walkę z guzikami gdzieś w połowie roboty i parsknęła.
- Mów mi tak jeszcze… - znowu się schyliła aż ich twarze znalazły się na tym samym poziomie tuż obok siebie -... a schowam sumienie do kieszeni i Scott nie wypuści cię stąd tak szybko jak mówił. Poza tym nie staraj się Tony, po prostu to zrób. Albo się próbuje, albo robi.
- Ale się nakręcasz. Szczerze to współczuję temu kolesiowi jaki napatoczy cię po wyjściu stąd. Gdybyś była facetem to kazałbym ci iść pod zimny prysznic, a tak to… - rozłożył bezradnie ręce na boki.
- Fakt, jeden może nie starczyć. - zgodziła się gładko i dorzuciła rozbawiona, przejeżdżając palcem po bliznach na jego policzku - Jestem jak rekin, wystarczy mi odrobina krwi, a ty nią trącisz na parę mil. Ale duże dziewczynki umieją też sobie radzić z problemami na własną rękę, skoro nie mogą akurat liczyć na pomocną dłoń.
- Tak to już jest jak się jest wybrednym - sierżant pokiwał głową ze zrozumieniem.
Payton odkiwała grzecznie głową.
- Szkoda że nie lubisz patrzeć - uśmiechnęła się do tego smutno.
- Mam już swoje przyzwyczajenia. Jak znajdę karabin, który mi dobrze leży w ręce to nie pozwalam innym z niego strzelać. Ty z tego co widzę masz jeszcze sporo pudełek amunicji przed sobą zanim swój znajdziesz.
- A kto powiedział że nie mam już czegoś na oku? - zrobiła ironiczną minę, wracając do pionu. Gdzieś zza parawanu nadal dochodziły dźwięki zabaw doktorka Majorka, innych rezydentów tego penthouse nie odnotowano. Ona za to rozglądała się gdzieś na boki, a w jej głowie przekręciła się wajcha z “not pew” na “pew pew pew”. Życie bez jazdy po bandzie nie nadawało się w ogóle do życia, dlatego bez marnowania czasu przeszła pod ścianę aby stamtąd zabrać krzesło i wróciła z nim pod pryczę sierżanta. Postawiła je po prawej stronie, frontem do niego.
- Wiesz Tony, głupotą jest twierdzić, że starego psa nie nauczysz nowych sztuczek - rzuciła rozsiadając się wygodnie.

- Dobra! Koniec odwiedzin! - zawołał Scott pomagając przykustykać Gabrielowi z powrotem do swojego łóżka. - Twoja kolej Morris. Czas na zmianę opatrunków - Major podszedł do sierżanta wyczekując czy ten sam zdoła wstać.
Gdyby wzrok mógł mordować, major padły martwy ledwo wylazł zza parawanu. Layla jednak błyskawicznie się opanowała, zmieniając wyraz twarzy na ironiczne "no kurwa serio?", co było lepsze niż sięgnięcie po nóż.
- A nie przysługuje ci jakaś przerwa, doc? Fajek czy coś - uśmiechnęła się całkiem sympatycznie - Też musisz o siebie dbać, bo łbów od siania ołowiem jest masa, ale to twoje złote łapy i mądry baniak są naszym dobrem deficytowym. Dbasz o nas, o siebie też powinieneś. Sierżant nie zwieje, przypilnuję go. A potem jak trzeba to ci zaniosę na stół. Chyba że pogardzi pomocną dłonią - na koniec spojrzała na Morrisa wciąż się szczerząc.
Major Scott na moment oniemiał pod wpływem potoku słów jaki w niego uderzył. Cofnął się nawet o krok jakby zrozumiał, że wtrącił się w jakąś osobistą rozmowę.
- W zasadzie… - wybełkotał początek zdania.
- W porządku. Nie trzeba mnie nieść - przerwał mu Morris podnosząc się i kładąc dłoń w z boku brzucha. - Zobacz czy mi się to dobrze goi. - Poklepał jeszcze zdezorientowanego szefa medyków po ramieniu gdy go mijał. Zerknął jeszcze za siebie i popatrzył na Payton z iskierkami rozbawienia w oczach.
Ta puściła mu oko, ocierając udawaną łzę wzruszenia na to rozstanie. Korciło też aby dać rannemu przyjacielskiego kopa albo klapsa na rozpęd.
Korciło mocno, lecz wygrały strzępki rozsądku staczając heroiczną bitwę z wrodzonym szaleństwem. Kobieta poczekała aż oba trepy znikną za parawanem i dopiero wstała, kierując się do wyjścia. Znów powtórzyło się pozbywanie uśmiechu zaraz po wyjścia na słońce i zasłanianie martwej jak u ryby, bladej gęby.
Trzy kroki później ciałem Lalyli lekko zatrzęsło. Potem drugi raz.
Spod maski wydobył się uniwersalny kod wojskowy "kurwa" w wyraźnie rozbawionej tonacji i po trzecim cichym parsknięciu, kręcąc głową czarnowłosa ruszyła w swoją stronę.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline