Gobelin: wywiera wrażenie za pomocą Wszechstronnego Występu. DC jest obniżony o 2 - Godo jest częścią plemienia Gobelina i pamięta, że grupa Gobelina uratowała ratusz. Jest sukces, w sumie 12 (DC było WIL Godo).
Ostatecznie, po pertraktacjach zielonoskórych, jeden z nich przyszedł z powrotem.
- Dobra - rzekł Godo. - Styknie trzy sztuki złota. Płatne po robocie.
Dwa gobliny odeszły na pewien czas, jak wyłożył Godo - “aby załatwić ważkie sprawunki”.
Joresk zauważył, że zniknęli w okolicach paru spelunek w dokach Rozgórza. Wrócili po parunastu minutach, niosąc ze sobą broń i sakwy podróżne, z których cuchnęło jakąś dziwną mieszanką ryb, gorzały i zgnilizny.
Valenae rozpoznała między tymi zapachami coś, co przypominało jej truciznę, którą czasem bandyci zwilżali groty swoich strzał.
Godo niósł na plecach sporej wielkości kuszę - zbyt wielką i zbyt nieporęczną jak na goblina. Kusza, zapewne kradziona, miała spiłowane łoże, jej łęczysko zostało skrócone, zaś orzech był wykonany z, jak się zdawało, kości szczura.
Morda był wyposażony w noże do rzucania i jakiś gobliński ekwiwalent halabardy, której topór był wykonany z zaostrzonych kamieni i kości małych zwierząt.
Byli gotowi.
- Dobra jest, możemy ruszać nasze zielone dupy - Godo wyszczerzył nierówne zęby.
~
Wug skierował swoje kroki do legowiska Gridy, ta zaś przyjęła go serdecznie. Iście serdecznie, Barbarzyńca znalazł to, po co przyszedł i przez pierwsze chwile cielesnym swawolom nie było końca. Gibka łowczyni capnęła potężnego Barbarzyńcę i ujeżdżała go, jakoby był to ich ostatni raz.
Nasycona, skomentowała pomysł wybierania się na Czarcie Wzgórze:
- E, kurwa, zabiją was tam i na tym się to skończy - Grida pokręciła głową, śmiejąc się. - Wszakowoż trzeba postawić kocioł obok dworzyszcza albo i dwa, co by jaką strawę dla was warzyć. Albo jak nie dla was, to przynajmniej wasze czerepy zacnie ze skóry wygotować i torbę sobie z nich zrobić, ludzie i elfy dobrą skórę mają!
- Wszak nie licz na to, że was opatrywać będę. Stara nigdy nie umiała nauczyć mnie, jak zszywać skórę i łatać bebechy. Jeśliś taki mądry i chcesz w czeluści twierdzy się udawać… To licz na złamane kości, ha!
Wyrzekłszy swoje, zaczęła zbierać się do podróży, czasem tylko śmiejąc się na głos:
- Głupie ludzie! Oni!? Do zamku!? Łajno we łbie mają, z zamku żywi nie przychodzą! A ty z nimi!
Ostatecznie jednak, spakowała plecak. Grida była gotowa do podróży.
~
Przygody w miasteczku zabrały nieco czasu. Słońce podniosło się z horyzontu i powoli wspinało się do zenitu. Było przedpołudnie.
Grupa szła przez Rozgórze.
Senni dotychczas strażnicy, których patrole czasem można było spotkać na ulicach, postawieni zostali w stan gotowości.
Wug zauważył, jak jakiś krasnolud łypał podejrzliwie na przechodzących obok drwali, gdzieś indziej zaś inny strażnik wypytywał jakąś dziewkę i jej przyzwoitkę o podejrzane persony.
Valenae usłyszała plotkę, że z Marynowanego Ucha i innej jeszcze tawerny wyrzucono parę goblinów. Zapewne od czasów pożaru i wieści o niebezpieczeństwie w twierdzy, ludzie w Rozgórzu znacznie mniej przychylnie spoglądali na innych, nie-ludzkich mieszkańców miasta.
Droga z miasta prowadziła przez bramę główną. Po odbyciu zwykłych formalności i zebraniu na swojej personie wzroku nagle paranoicznych strażników, można było wyjść na ubity trakt i później na rozstaje.
Tabliczka wskazywała drogę na zachód, wschód i północ. Zachodni trakt zapewne podążał dalej w stronę Ćwierkającego Lasu, droga na wschód prowadziła w wielkie góry, zaś samotna droga na północ prowadziła na wzniesienie, na którym stała stara warownia.
~
Droga do cytadeli na Czarcim Wzgórzu była prosta i łatwa, choć z wiadomych powodów, nie była uczęszczana często. Nie było tajemnicą, że to tylko gobliny poznały tereny wzniesienia na tyle, by być bezpieczne. Niejeden z ludzi, niziołków, elfów i krasnoludów Rozgórza mógłby wspominać w latach lub dekadach, kiedy to ostatnim razem wybrał się na Czarcie Wzgórze.
Bruk, który kiedyś zapewne był zadbany i czysty, teraz był popękany i w wielu miejscach rosła trawa. Spore kępy wrzosu, samotne skupiska brzóz i pola wysokich traw czasem przecinały gładki niczym dłoń krajobraz wzniesienia.
Wug, Valenae i
Joresk zauważali czasem w dali zające umykające w wysokie trawy. Zwierzyny w okolicach Rozgórza było pełno.
Dziesięć sylwetek podążało traktem - sześciu awanturników, a przed nimi trójka goblinów, zaś znajoma Barbarzyńcy łowczyni zamykała pochód.
~
Jak
Katerina poprosiła, Ficko opowiedział o cytadeli. Ten na jej temat gadał nieskładnie i hałaśliwie. Garbaty goblin jąkał się, a niektóre ze słów, z którymi miał trudność we Wspólnym, wywrzaskiwał albo akcentował w dziwaczny sposób. Często też przerywał opowieść, wtrącając w nią inne tematy.
- S-smak gorzały w Łasce l-lepszy niż w U-chu-chu-chu! - wykrzyknął parę razy.
- Na pohy-hybel Czarciej Straży! Zamek fe! Źli Rycerze Piekieł!
- Nie w-wejdę do złego z-zamku! S-słyszeliście!? SŁYSZELIŚCIE!? FICKO N-NIE WEJDZIE DO Z-Z-Z-ZŁEGO ZAMKU!
Z jego też słów opuszczony bastion wyłaniał się nie jako kupa starych kamieni zapomnianych przez czas i bogów, ale jako własne środowisko samo w sobie, podobne verdurańskiej puszczy albo przynajmniej Karmazynowemu Lasowi, gdzie plemię Cierniowego Kamienia było tylko jednym elementem.
Ficko wyjawił, że gobliny korzystały głównie z wyrwy na południu. Na północy - jak trajkotał skrzekliwym głosem - było “coś niedobrego”, zaś tereny południa i wschodu odwiedzali “źli ludzie”. Droga goblinów wiodła z południa bezpośrednio przez komnaty na dziedziniec, gdzie ponoć było wejście do podziemi. Lochy twierdzy były dopiero od niedawna poznawane przez przywódczynię klanu, Helbę i jej przybocznych. Helba także zaginęła od czasu wiadomych wydarzeń.
Na temat zagrożenia w podziemiach twierdzy niewiele mówił, a jak mówił, była to tak samo chaotyczna perora, jak na Zewie Śmiałków.
- Wielka paszcza! Wielka paszcza! - krzyczał. - Wielki smok!
Wrzaski Ficka były kwitowane pełnymi politowania spojrzeniami Godo. Gobliński kusznik i nożownik szli w milczeniu paręnaście stóp przed główną grupą, z rzadka tylko wymieniając między sobą zdawkowe uwagi.
Lavena zauważyła, że wzrok zamaskowanego goblina idącego z Godem na parę sekund dłużej zahaczał o nią, nie sposób było jednak powiedzieć, czy była to po prostu zwykła ciekawość niemego goblina, czy coś innego.
~
Warownia zbliżała się z wolna. Była potężna.
Ognie na blankach były widoczne już z daleka, tak samo jak jej kształt: centralne skrzydło z blankami wysokimi na jakieś czterdzieści, może pięćdziesiąt stóp, na blankach zaś cztery baszty, z czego jedna była zburzonym kikutem. Na północ i południe wyrastały odpowiednio skrzydła bastionu, których mury porośnięte były winoroślą, szczególnie wokół skrzydła południowego i na zachodzie, gdzie grunt był plątaniną ciernistych pnączy. Na zachód od cytadeli wznosiło się pasmo omszałych głazów wysokich na jakieś piętnaście stóp i szerokich na wielkość jednej albo dwóch karczem, z początku zbitych i niedostępnych przy samej cytadeli, a rozbijających się w rój małych kamyczków dalej.
Brukowana ścieżyna okalała cytadelę i prowadziła do głównej bramy na wschodzie. Tak, jak mówił Uskwold
Joreskowi, fragment muru południowego skrzydła zmurszał i zawalił się całkowicie, odsłaniając jakąś komnatę. Niewiele jednak można było dojrzeć z tak daleka.
Brama główna stała uchylona na mniej więcej łokieć. Wielka kłódka i łańcuchy, które kiedyś spinały wrota, zostały rozbite dawno temu i ich szczątki leżały u jej stóp. Zardzewiałe zawiasy i rudawe zacieki na żelaznych dźwierzach pokryte były mchem, zaś nad bramą, wyryty w stali, widniał napis. Żaden z awanturników nie potrafił go odczytać, choć
Gobelin i
Wug wiedzieli, że pismo to Piekielny, a w każdym razie tak mówiła wieszczka Blada Poświata Księżyca, która ponoć w tych sprawach była biegła.
Nad bramą główną wisiał wytarty i popękany już relief, który chyba kiedyś nosił na sobie insygnia zakonu. Teraz jednak był zamazany i niewiele można było wywnioskować z niego.
Wszędzie panowała cisza. Czasem tylko, z rzadka, przerywały ją daleki świergot ptaków lub granie świerszczy.
W międzyczasie, Grida, którą przyprowadził
Wug zabrała się za rozstawianie obozu opodal - jakieś sto stóp od twierdzy znalazło się parę głazów, które mogłyby zamaskować namiot albo szałas. Łowczyni bez gadania wzięła się do roboty, nie bacząc na pozostałych.
- Dobra, mistrze - rzekł Godo. - Jaki plan? Taki, wiecie… Co by karku nie skręcić. Albo dupy nie rozbić. A najlepiej to żadne z tych dwóch.
~
Podróżnicy - konkretnie,
Katerina i dwójka najemnych goblinów, bowiem Ficko został z resztą grupy i głośno zapowiadał, że ma ochotę uciec stąd jak najdalej - wybrali się na obchód wokół starej warowni, postanowiwszy zlustrować wejścia z bezpiecznej odległości.
Poza bramą główną, wejść było jeszcze pięć, w tym jedno zabite dechami i zabarykadowane.
Pierwsze znajdowało na południu - mała ścieżyna wśród ciernistych krzaków, zapewne wydeptana wcześniej przez gobliny, prowadziła do średniej wielkości pomieszczenia. Wewnątrz, w cieniu rzucanym przez mur, niewiele można było zobaczyć, jednak
Katerina zauważyła coś, co wyglądało na pierwszy rzut oka jak ludzkie postacie. Dopiero po paru chwilach zorientowała się, że stojące w rzędzie sylwetki to treningowe kukły, których zapewne armigerzy używali do treningu.
Zaraz obok tego przejścia, na południowo wschodnim murze była mniejsza brama. Jakimś cudem, spore sążnie drzewa i wielkie dechy, które stanowiły barykadę, nie odpadły. To wejście stało zamknięte.
Kolejna wyrwa znajdowała się na zachodzie. Tu mur był popękany i rozbity, jakby ściana eksplodowała. Wejście prowadziło zapewne do jakiegoś pomieszczenia administracji. Puste regały i rozbite meble leżały w ciemnym pomieszczeniu, zaś na kamiennych ścianach rósł mech i winorośl.
Z północy można było wejść przez dwa otwory w murze - na północy i mniejszy na północnym wschodzie, które prowadziły do sporego pomieszczenia. Wewnątrz znajdowało się pojedyncze biurko, naprzeciwko zaś rząd połamanych ław, między którymi znajdowały się kawałki gruzu i śmieci.
Pod północną wyrwą w murze znajdowała się szeroka na paręnaście kroków sadzawka - w istocie, po prostu wielka kałuża, w której centrum znajdował się jakiś trup w pełnej zbroi, przebity przez pojedynczą włócznię albo kolec. Zbroja na zwłokach była szara, uwalana mułem i nawet z daleka było widać, że jest na niej rdza.
Wokół nie było nikogo - wbrew słowom Ficka, teren miały patrolować psy goblinów, jednak nie było ich nigdzie.
Mury cytadeli miały jakieś czterdzieści stóp wysokości, zaś baszty w centralnym skrzydle były wyższe o jakieś kolejne dwadzieścia. Mury, jak to mury warowni - nie zostały wzniesione z myślą o tym, by ktoś się po nich mógł wspinać, toteż spora z nich część była gładką ścianą. Tu i ówdzie można było zaczepić hak i spróbować wspinaczki, szczególnie na fragmentach co gęściej porośniętych winoroślą lub skruszałych pod wpływem czasu. Na pewno jednak nie byłoby to łatwe.
Valenae,
Wug i
Gobelin wiedzieli, że w centralnym skrzydle znajdowały się schody do wyższych kondygnacji twierdzy. Goblin i ork wiedzieli to, bowiem byli członkami plemienia Cierniowego Kamienia, zaś łotrzyca podczas swoich wcześniejszych podróży zdołała widzieć bastiony podobne temu, który mieli przed sobą.