Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2022, 17:26   #46
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 11 - 2520.03.26; mkt (3/8); popołudnie

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; trasa Lenkster - Zelbad; górska dolina
Czas: 2520.03.26; Marktag (3/8); popołudnie
Warunki: jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: jasno, ziąb, pogodnie, łag.wiatr



Wszyscy






https://ak.picdn.net/shutterstock/vi...53/thumb/1.jpg


Znów padał grad. Chociaż szczęście w nieszczęściu akurat w południe. Jak i tak zwykle stawali na popas i obiad. W ten grad to trochę ciężko się rozpalało ogniska to nie każdemu się udała ta sztuka. I trochę ich przetrzymał nim przestał i obie szefowe dały sygnał do wznowienia podróży. Trochę się przejaśniło ale chmury nadal przesłaniały niebo. Mimo to widok był majestatyczny. Od wczoraj można było chyba uznać, że wjechali w góry. Dziś był Marktag, dzień handlowy ale w tym górskich pustkowiu był to termin raczej abstrakcyjny. Handlować czy wymieniać się można było między sobą tym co się zabrało w drogę. To był trzeci dzień podróży i pierwszym etapem miała być wioska Zelbad. Z tego co mówiły wysłanniczki górskiego hrabiego to był ostatni okruch cywilizacji w tych górach. Potem już była tylko górska dzicz i tak aż do samego Bastionu.

Pierwszy dzień dał im się mocno we znaki. W nocy z Festag na Wellentag spadł obfity deszcz mocno nasączając glebę i zmieniając ją w grzęzawisko. Ale w dzień nie padało chociaż było pochmurnie. Inez i Petra zdecydowały się mimo to ruszyć zgodnie z planem. Ot, aby zacząć tą podróż. Pierwszy dzień jednak upłynął pod znakiem zimnego błota i trawy lepiącej się do butów, kopyt i kół. Prawie co chwila trzeba było pomagać wyciągać któryś z wozów z błota. Nie był to więc najszczęśliwszy początek podróży. Gdy rozbili się na pierwszy obóz na wzgórzach wciąż widać było wieczorne światła Lenkster. Te wabiły kusząc cywilizacją, ogrzanym wnętrzem czy balią z kąpielą. Tym o najsłabszej determinacji dało to do myślenia i rankiem następnego dnia parę osób zrezygnowało wracając znów ku nizinom. Zdecydowana większość jednak ruszyła dalej, zanurzając się w te górskie ostępy. Im bardziej oddalali się od Lenkster tym mniej osób spotykali.

Wczoraj zwiadowcy natknęli się na jakieś ciało. Chyba człowieka. Trudno było być pewnym bo już było w znacznym stanie rozkładu i rozszarpane przez drapieżniki albo padlinożerców. Resztki ubrania sugerowały, że chyba był to ktoś w spodniach a byle jakie buty, że pewnie nikt zamożny. Więcej trudno było to ocenić. Dzisiaj z rana za to mieli wypadek. Przy porannym pakowaniu obozu na wozy coś tam poszło nie tak i ładunek przywalił jednego ze stolarzy. Wezwano Melissę aby się nim zajęła gdy już odkopano go z tych żerdzi i skrzyń. Rany nie okazały się zbyt poważne no ale podczas podróży nie było takich komfortowych warunków jak w lecznicy czy w ogóle pod ogrzanym dachem i ciepłą pierzyną.

Melissa jak się okazało została głównym cyrulikiem tej wyprawy. Wyglądało na to, że jeszcze Inez oraz Yvonne też coś znają się na leczeniu ale raczej jest to dla nich poboczna specjalizacja. Do siostry Yvonne ludzie mieli zaufanie bo większość z nich znała ją z posługi bożej na Podgrodziu Lenkster. Jednak niosła ona głównie pociechę duchową. Inez nikt właściwie nie znał a i kojarzyła się wszystkim raczej jako jedna z dwóch szefowych tej wyprawy no i wysłanniczka hrabiego von Falkenhorsta co chyba sporo osób onieśmielało. A Melissa przez ostatnią zimę dała się poznać jako aptekarius i znachor to chociaż nie miała takiego autorytetu jaki towarzyszył kapłanom to jednak sporo osób kojarzyło ją chociaż z widzenia co pomagało obecnie w różnych relacjach. Więc do niej najczęściej zwracali się po pomoc. Na razie były to dość niewielkie sprawy. Albo prychanie i kichanie przez to nocowanie pod chmurką, błoto, zimne wiatry i ogólnie niezbyt przyjemną pogodę górskiej wczesnej wiosny. Albo obtarcia i różne pomniejsze dolegliwości spowodowane podróżą na własnych nogach. Jak na razie ten dzisiejszy wypadek stolarza z wozem i ładunkiem to było najpoważniejsze co się jej trafiło jako cyrulikowi.


---



Już w Festag na tym bankiecie integracyjnym okazało się, że całkiem spora wyprawa się szykuje. Znaczy ci co tam byli czy to z ciekawości czy po to aby się najeść, napić i zabawić. Rolę gospodarzy podjęła się trójka wysłanników hrabiego. Ciemnowłosy Oleg ze swoją nieodłączną fajką, dystyngowana Inez z nienagannymi manierami i dla odmiany bezpośrednia i wesoła Petra w swoich brązowych, skórzanych spodniach. Cała trójka gościła, uśmiechała się i żartowała z ochotnikami na górskich kolonistów. Przyszła też Olga i Klara Zielger bo i skoro wymarsz miał być następnego dnia rano to obie siostry mogły ostatni dzień spędzić razem w miłym dla nich towarzystwie. Była młoda siostra Sigmara która też zdecydowała się dołączyć do wyprawy i obie łowczynie nagród. Była Davandrel i Magnus chociaż wciąż nie było ich krasnoludzkiego towarzysza. A jak było mówione, że rano ma być wyjazd karawany nie było pewne czy zdąży wrócić do miasta na czas. Poza tym była całkiem pstra mieszanka mieszkańców Lenkster, okolicy i przybyszy z zewnątrz jacy zdecydowali się spróbować swoich szans z tą wyprawą w trzewia gór.

Prawdziwe rozmiary karawany okazały się dopiero następnego dnia rano. Jak na Placu Targowym zaczęli gromadzić się piesi, konni i wozy. Przybywali i przybywali, robiło się tłoczniej, głośniej i weselej. Ci co mieli rodziny i znajomych często żegnali się z nimi czemu towarzyszyły i łzy i śmiechy, w zależności jak kto to przeżywał i okazywał. Całkiem sporo się ich uzbierało i karawana miała liczyć z tuzin wozów. Do tego całkiem sporo mułów w roli zwierząt pociągowych. Bo od początku liczono się z tym, że w pewnym momencie trzeba będzie przepakować ładunek z wozów na grzbiety tych zwierząt ale wciąż była szansa, że uda się dojechać wozami aż do Bastionu. Do tej pory nikt tego nie próbował i ta wyprawa też miała właśnie na celu przetestować czy ten wyczyn jest możliwy.

Konnych było niewielu. Koń oznaczał władzę, pozycję i nie był tani więc byle kogo nie było stać na wierzchowca. Poza Inez i Petrą mało kto był konno. Większość obsiadła wolne miejsca w wozach a pozostali musieli iść pieszo. To zbieranie się do wymarszu i pożegnania zebrały im nieco chyba więcej czasu niż to planowano. I pewnie dlatego Goli zdążył dotrzeć prawie dosłownie w ostatniej chwili. Najpierw dotarł do “Zająca” ale tam już nikogo nie było. Powiedziano mu jednak, że zbiórka jest na placu więc jest szasna, że jeszcze zdąży się załapać. Zdążył. Na swoich krótkich nogach pewnie nie zdążyłby dotrzeć do Risted i wrócić na czas ale szczęście mu sprzyjało. Okazało się, że po drodze spotkał kupca który wiózł wino i piwo z Risted do Lenkster to się zabrał razem z nim no a ten życzliwy człowiek słysząc o zamiarach krasnoluda był gotów sprzedać mu antałek czy dwa młodego, krasnoludzkiego piwa. Więc ten nie musiał już zasuwać do Risted ale i tak do końca nie było pewne czy uda mu się wrócić na czas. No ale zdążył.

---


A jak już kawalkada wozów przemieszana z pieszymi ruszyła błotnistymi uliczkami Podzamcza a potem wyjechała za miasto zostawiając za sobą szare mury ponurego zamczyska była okazja poznać się chociaż z widzenia. W końcu większość dnia podróżowali obok siebie a i obozy w południe na popac czy noclegi to już też w tym samym, ograniczonym liczebnie towarzystwie.

Z racji tego, że karawana przez większość dnia była w ruchu niezbyt była okazja do polowań. O ile coś nie trafiło się w pobliżu do ustrzelenia z łuku czy procy to było z tym trudno. W czasie marszu trzeba było iść razem z pozostałymi a oddalanie się groziło pozostaniem w tyle i gonieniem potem za resztą karawany. W czasie popasu na obiad dobrze było dać odpocząć nogom i trzeba było mieć sporo samozaparcia aby jeszcze samemu łazić z łukiem po okolicy. Czas też był dość krótki na takie łażenie jak się chciało zdążyć na gorącą strawę a potem znów trzeba było ruszać dalej. Zaś wieczorem było najwięcej czasu ale wiosenny, wczesny zmierzch wisiał nad karkami i głowami a łażenie pociemku po nieznanym terenie górskich pustkowiach mało komu zapowiadało się na bezpieczne zajęcie. Dlatego najczęściej po prostu łowiono ryby w strumieniach podczas postjów lub zastawiano wieczorem sidła wokół obozu i rano szło się sprawdzić czy będzie jakiś dodatek do śniadania czy jednak nie tym razem.

Pewną konsternację wśród części kolonizatorów budziły same szefowe. Raczej mało kojarzyły się z jakimiś liderami czy przywódcami. Obie były dość młode, do tego kobietami, do tego bez władzy mężów czy ojców no i właściwie przed przybyciem do miasta właściwie nikomu nieznane. O ile jeszcze Inez zachowywała się i ubierała jak na jakąś uczoną, szlachciankę czy kapłankę wypadało to Petra swoim niefrasobliwym i wpadającym w oko stylem bycia i odzywek mocno odbijała od stereotypu szefa i wodza. Zapewne wielu podróżnym bardziej by pasował Oleg jako szef wyprawy ale on zdaje się miał pełnić w Lenkster rolę ambasadora i wysłannika hrabiego von Falkenhorsta dlatego został na miejscu. A obie wysłanniczki wzięły na siebie trud poprowadzenia wyprawy do górskiej twierdzy.

- I zobaczycie, teraz będę wielką panią. Zamówiłam sobie taki elegancki płaszcza podbity futerkiem. Purporowy! A jak! Wszyscy będą od razu widzieć, że jestem wielka pani! Jak przyjadę tu następnym razem to ma już być gotowy to wtedy wam pokażę. - przy którymś ognisku Petra żywiołowa i ze swadą tłumaczyła otoczeniu jak to będzie pięknie. W ogóle zdawała się lubić snuć te słodkie i wielkie plany na przyszłość. Jakby była żywym dowodem, że w służbie hrabiego na jaką się zaciągnęli jest możliwy awans społeczny. Nawet nie tylko dla siebie co nawet dla potomków. Niebieskowłosa wysłanniczka górskiego władcy nie sprawiała wrażenia szlachcianki czy wielkiej pani ale jakby się odstawiła w takie drogie rzeczy jak mówiła i jeszcze z tą willą co miała zamiar wybudować czy odnowić to faktycznie była szansa, że siłą rzeczy inni tak by ją zaczęli traktować. Gdy tak siedziała przy ognisku na jakimś zwalonym pniu i z werwą tłumaczyła jakie ma plany na przyszłość trudno było uwierzyć, że to ta sama osoba co tydzień temu w chuście na twarzy szła z wycelowaną kuszą przez nieznane korytarze goblińskiego leża.

- Jak dotrzemy do Zelbad to tam odpoczniemy dzień czy dwa. To parę chat na krzyż ale będzie można się ogrzać pod dachem, może nawet przespać w łóżku. - Inez mówiła to jakby sama miała ochotę wyspać się w jakimś łóżku. Chociaż akurat ona z Petrą miały swój wóz, taki kryty budą wagon gdzie jakieś składane prycze były więc w porównaniu do większości ekspedycji miały w miarę luksusowe warunki do spania. Większość dnia bowiem obie spędzały w siodle. Widać było, że terenowym dowódcą jest raczej Petra i Inez zwykle nie wtrącała się w jej zarządzanie. Ale i tak zwykle najważniejsze rzeczy dyskutowały między sobą. Z całej wyprawy tylko one dwie wiedziały gdzie jest ten Bastion i jak do niego dotrzeć.

- Rozmawiałam z tym człowiekiem co go spotkaliśmy pierwszego dnia. Mówił, że w okolicy grasują jakieś straszne wilki. Napadają na owce i podchodzą pod zabudowania. A nawet tych co łażą samopas po górach. Więc lepiej niech nikt w pojedynkę nie łazi. Na wypadek gdyby to była prawda. - siostra Yvonne podzieliła się z pozostałymi swoją rozmową z owym widzem jakiego spotkali jeszcze dość blisko Lenkster. Patrzył z ciekawością na ten nietypowy kierunek karawany - ku górom. Bo zwykle wozy i karawany jeździły ze wschodu na zachód lub na odwrót a nie na północ ku górom. Jednak okazało się, że rozpoznał lokalną kapłankę z mszy jakie prowadziła i chwilę rozmawiali. Nie mieszkał w samym Podgrodziu ale w okolicy jednak w Festag wraz z rodziną chodził do miasta na mszę.

- A ja mam nadzieję, że w tym Bastionie to będą jakieś znośne warunki. Ja i moje dziewczęta pracy się nie boimy no ale jakoś nie widzę nas przy robieniu dachu albo murowaniu ścian. - Claudia co dała się skusić Petrze na rolę obsługi tego luksusowego lokalu jaki ta zamierzała otworzyć też miała nieco wątpliwości. Jak większość wyprawy jechała właściwie w ciemno nie wiedząc co zastanie na miejscu. Ale ileś tam wieków zapomnienia i górskiej niepogdy nie nastawiało zbyt optymistycznie na wizję czekających tam pałaców i luksusów. Nie na darmo zabrali tylu cieśli, stolarzy i kamieniarzy. Raczej chyba wszyscy zdawali sobie sprawę, że zacząć trzeba będzie od budowy albo chociaż remontu tego co tam zastaną. A Claudia i jej ładne i kolorowe koleżanki raczej nie sprawiały wrażenia murarzy.

- Ciekawe czy tam są gryfy. Pytałam Petry i Inez ale mówią, że żadnego nie widziały ale też i się za nimi nie rozglądały. A podobno żyją w tych górach. Na nizinach nieźle płacą za takie cuda. Znam takich. Jakby ktoś z was widział takiego gryfa czy coś podobnego to dajcie znać. - Laura co wydawała się tą bardziej wygadaną z dwójki najemniczek i łowców nagród jakie dołączyły do wyprawy też miała swoje plany i zamiary na tą ekspedycję. Okazało się, że zwykle polują na przestępców, zbiegów, banitów i dezerterów ale i na bardziej egzotyczną zdobycz także. Zwłaszcza jak miały pewnego odbiorcę i płatnika na taki towar a wyglądało na to, że mają.

Zaś pechowy kapłan Vereny jakiego w zeszłym tygodniu uwolniono z goblińskiego leża został w mieście. Gdy usłyszał jak się zakończyła sprawa narzeczeństwa Melissy i dlaczego wciąż jest panną Blitz a nie panią Stein pokiwał ze zrozumieniem głową. Obiecał, że w takiej sytuacji rozumie potrzebę zachowania dyskrecji i więcej o niej rozpowiadał nie będzie. A nawet dodał, że gdyby w tej sprawie Melissa miała jakieś nieprzyjemności od byłego narzeczonego to aby zwrócić się do niego.


---



- To ruszajcie przodem. Znajdźcie jakieś miejsce na nocleg. Może się uda dotrzeć do ruin tej wioski co wam mówiłam to tam byśmy przenocowali. - jak już dzisiaj, w Marktag przestało sypać tym gradem to chociaż nadal zalegał na ziemi to obie szefowe uznały, że czas ruszać. Przez ostatnie dwa dni wyglądało to podobnie. Po obiedzie zanim jeszcze zwinięto obóz, znów zaprzęgnięto zwierzęta i wznowiono marsz to najpierw ruszała mała grupka, zwiadowców. Mieli sprawdzić czy da się przejechać wozom no i znaleźć jakieś miejsce na nocleg dla całej wyprawy. Do tej pory nie było z tym kłopotów. A dziś wypadło to na Eryka i jego ludzi. Było ich z pół tuzina tych Gebirgsjaeger co nie załapali się na służbę w nowym sezonie. A może woleli spróbować szczęścia w tej wyprawie. Tak czy inaczej obie wysłanniczki hrabiego chętnie zrekrutowały tych górskich milicjantów na wyprawę w góry. Eryk nie był zdziwionym tym poleceniem więc zabrał z połowę swoich ludzi i ruszył w górę strumienia jaki biegł środkiem doliny jaką przemierzali. Dość szybko znikli im z oczu. Ale co jakiś czas gdy wozy jechały natykały się na wbitą w ziemię tyczkę jaką zwiadowcy oznaczali drogę nawet gdy ich samych z czoła karawany zwykle nie było widać.

Inez z Petrą zastanawiały się właśnie czy daleko jeszcze do owych ruin wioski co powinna być “już niedaleko” ale nie było pewne czy dotrą do niej dzisiaj czy powiedzmy jutro. Gdy dały się słyszeć charakterystyczne odgłosy gwizdków. Eryk miał taki gwizdek i umiał się z nim komunikować ze swoimi ludźmi. Teraz gdy już dzień się miał u końcowi słychać było ten gwizdek. Nie mogło to być zbyt daleko, pewnie nie dalej niż kilometr czy dwa. Nie było ich jednak nigdzie widać a odgłosy pochodziły gdzieś od czoła. A te gwizdy były wezwaniem pomocy. Coś się stało i potrzebowali pomocy. Albo byli atakowani albo jakiś wypadek.

- Trzeba im pomóc! Ja też mogę pójść. - siostra Yvonne zgłosiła się na ochotnika gdy nastąpiła chwila wahania i konsternacji co należy dalej robić. Trójka pozostałych milicjantów zgłosiła się pierwsza aby sprawdzić co tam się z przodu dzieje. Petra nie chciała jechać w ciemno i ryzykować bezpieczeństwem całej karawany więc ją zastopowała. Ale zgadzała się, że nie można zwiadowców zostawić samym sobie.

- Dobrze, idźcie. Jeszcze ktoś by się przydał. - niebieskowłosa popatrzyła z siodła na pozostałych. Wahali się nie wiedząc co tam mogą zastać u Eryka. Może tylko ktoś złamał nogę. A może byli tam masakrowani przez niewiadomo co.

- To my też pójdziemy. Może to jakiś młody gryf? - Laura wypowiedziała się nieco żartobliwym tonem za siebie i swoją partnerkę. Pozostali niekoniecznie się roześmiali. Gdyby to był gryf, zwłaszcza dorosły osobnik to na kogo by nie spadł to by miał przechlapane. Tak czy inaczej trzeba było decydować się szybko. Grupka ochotników w pośpiechu sprawdzała broń i była gotowa ruszyć lada chwila. Pozostali mieli tu zostać i czekać na wynik tego rekonesansu.


---


Mecha 11


Wypadek z wozem 03.26

W kogo: https://orokos.com/roll/943235 9 > inni = stolarz


---



Pogodoodporność: ODP + Surwiwal

rzut: https://orokos.com/roll/943238 39

Melissa 35+0=35; rzut: 39; 35-39=-4 > remis = nie jest lekko ale ostatecznie może być; mod 0

Davandrel 35+10=45; rzut 39; 45-39=6 > remis = nie jest lekko ale ostatecznie może być; mod 0

Greta 40+10=50; rzut 39; 50-39=11 > ma.suk = jakoś to będzie; mod 0
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline