Skok, błysk, bum, gruch-buch. Rybka zakotłowała się, obraz skakał przed oczami, jakby Rybka chciała wypluskać się z niewoli ceberka do wody. Rozbujany i wybujały w ruchach Rust zwalił się na deski jak ochłap, podrygując tylko rytmicznie w próbach powstania.
Dudniło w uszach, głowa kotłowała się pod natłokiem drobnych bodźców, które w przytłumieniu umysłu rozrastały się do całościowych wizji. Ktoś gdzieś machał, ktoś jęczał, ktoś krzyczał. Coś lało, leciało, skapywało właściwie. Skapywał z powały rozdarty na strzępy Uwe Oettinger.
Porwany kolejnym wyładowaniem adrenaliny, gdy zalała go jucha, Rust zebrał się z podłogi. Wrzeszczał do kompanów, miotał się przez zadymioną, zakurzoną i zakrwawioną izbę, nastawiając powoli wzrok na normalne rejestry. Ogniskując spojrzenie na kluczowych sprawach.
Waldemar. Przywalony rozłupaną wpół dębową ławą. Leonidas. Obolały, z ręką zwisającą bezwładnie jak macka. Greger. W końcu Greger. Okrwawiony, oprawiony jak półtusza, zaznaczający życie tylko smutnym spojrzeniem spod stosu drewnianych belek, które zerwały się spod sufitu. - Leo! Leć! Leć biegiem po tych strażników! – Rust nie musiał tłumaczyć dlaczego sam nie poleci. Podgięta w kolanie, skrzywiona w kroku noga starczała za ilustrację. – Ja go zbiorę… Ty leć! Leć, kurwa!
Zdany na łaskę i niełaskę druha w temacie, De Groat zabrał się za to, co mógł zrobić sam. Wcisnął miecz, którym się podpierał między stertę rupieci, które przywaliły Waldemara i podważył, zrzucając graty na ziemię. Szczęśliwie Brok był przytomny i miał jeszcze siły, więc sam próbował wygramolić się zza ławy, która stanowiła ostatnią przeszkodę. No Waldek… Trzymaj się! Trzymaj się, bo trzeba jeszcze zebrać Grega! – Rust wsunął miecz pod deskę, na której opierała się połamana ława i naparł, podnosząc go lekko dzięki dźwigni. – Lecimy... Na trzy… Raz, dwa… Trzy!
De Groat złapał się ławy i świadom, że bardziej niż siłą, która uciekała potokami, pomóc może samym ciężarem, zwalił się w tył, ściągając mebel ze sobą. Waldemar naparł z drugiej strony i blok ustąpił. Brok był wolny.
Ale scena wokół nie dawała ulgi. Dym zgęstniał w ciężkie warkocze, zawijając pętle wokół filarów, skracając spojrzenie. Punkty nawigacji stanowiły teraz płomienie. Czerwone marginesy sali, coraz szybciej zamykające się wokół opowieści. Rzuty: 23, 89, 28, 76, 4. |