Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2022, 14:45   #125
Nanatar
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Krwawy Pomidor, Ex Inkwizytor

Rumaki galopowały wokół ocalałych, dudniły kopytami unosząc pokłady sadzy, owiewały ognistymi grzywami, ich brzuchów uwiesiły się egzotyczne tancerki eksponując nagość podsycały rządze, walczący z niemocą mieszaniec nie mógł przypomnieć sobie kiedy wyśpiewał runę, czy w ogóle to zrobił. W pogorzelisku spostrzegł swą roztarganą torbę, z której wysypały się drogocenne utensylia, dorobek życia, skarby, maleńkie buteleczki z rzadkimi kuriozami pękały wypełniając gorące powietrze narkotycznymi afrodyzjakami, wolą życia, nieuchronnością śmierci.

Bandaże, którymi opatrywał przyjaciela ciemniały zmieniając się w popiół, świeca z tłuszczu nienarodzonego dziecka stopiła się w gęstą kałużę, w której odbijała się twarz demona. Świecień igrał między płomieniami błyskając w cieniach, a mrokiem przykrywał najjaśniejsze z ognisk.

- Sam, zniszczeń pan, sam wzniecisz pożogę świata, przyjdziesz bym pomógł ją zdusić. Sam, Leo, herold chaosu z woli losu.

Byle nie myśleć, działać, z uporem ratować to co zostało. Leo oderwał gruby skórzany pas będący niegdyś ramieniem jego torby ze skarbami, owinął nim ramiona Brooka, a klamrę zacisnął na swym barku, dopiero poczuł jak była gorąca, wypalała znaki w już i tak zniszczonym skórzanym kaftanie wdzierając się bólem w ciało. Fretka zawył dziko, zamęt paraliżował aparat mowy, język był sztywnym kołkiem, a usta suchym otworem w czeluść pustyni, niegodne w tym stanie całować choćby stóp Lady.

Dopingując się owym wyciem ciągnął nieprzytomnego mężczyznę przez skaczące płomienie i duszące opary, krok za krokiem, każdy ciężki i bolesny ku ledwo mniej upalnemu zewnętrzu. Paradoksalnie żar będąc żywiołem bliskim sercu Leo obdarzał mieszańca niezwykłą wolą działania. Każda z ognistych tancerek wypełniała lędźwie żądzą, witalnością, niepospolitą siłą.

Płomieniste ladacznice, ifrycie dziwki, iskry w istocie musiały mu pomagać, bo poczuł jak ciągnięty zelżał, Leonidas odwrócił się sprawdzając czy nie zgubił Waldemara, ale miast ognistych niewiast zobaczył Rusta, ledwo opierającego się na jednej nodze, mężczyzna popychał wleczone ciało. DeGroat podnosił z klepiska Broka i wzywał Leonidasa do zwołania straży.

Kiwnął na to głową, język wciąż sztywny nie pozwalał wydusić zrozumiałego słowa, Fretka przewrócił tylko oczami i wydobył z suchego gardła jedynie - Yyyyyn, olneeek bzzzy.

Dookoła wciąż symfonia płomieni przyprószona okrasą sadzy, przed oczami mieszańca przefrunął skrawek pergaminu ruchem naśladując kochanki Aqshy, z początku był czarny jak węgiel w który w istocie się zmieniał, ale podróżując przybrał kolor zgaszonej czerwieni, pomarańczy słońca kładącego się na horyzont i wreszcie rozbłysł jak nagrzana w piecu stal czystym światłem. Magiczne runy spłonęły na skrawku pergaminu, ale pozostały głęboko wypalone w pamięci młodzieńca. Jak cesarska pieczęć na wyroku śmierci, lub znamię na boku pańskiego bydła. Niezapomniane, nieodwracalne.

Kiedy wreszcie wydostał się na zewnątrz, było już tam kilku mieszczan i strażników, Fretka poczuł nienaturalny chłód, całe ciało zalały dreszcze, a zęby dzwoniły rytmicznie jak dobosz arkebuzerów. Z chłodem nadszedł strach, tęsknota za ogniem i żarem, za ich ciepłem, spojrzał w otwór którym wylegli na coraz gęściej ludną ulicę. Stał tam i lśnił w cieniu.

-Jeszcze możesz go uratować.

Leo wyciągnął zdrowe ramię w tym kierunku - Jego?! - zdołał wreszcie wyksztusić, ale zapomniał o drugiej rannej ręce, na której oparł się nierozważnie, tak, że ciało przeszedł ostry spazm bólu. Ciężko oddychając powtarzał - Tam! Prędko! - a tracąc oddech gromił do posłuszeństwa wzrokiem.

Dookoła biegali strażnicy i mieszczanie, ktoś podawał wiadra, gdzieś daleko odbijał się dzwon. Bim-bam, bim-bam. Leo podniósł się na kolana, próbując wstać i powlec na powrót do spontanicznej świątyni ognia, ale czyjeś dłonie złapały go za ramiona i odciągnęły. Niemniej dwu strażników wiedzionych czy to obowiązkiem, czy strachem zagłębiło się w gorącą niczym piec izbę.


Zważywszy na stan mieszańca nie pozwalam mu na więcej działania. Założyłem również, że stracił większość ekwipunku specjalnego. Będzie to część wykreślona z karty.

Zmieniłem nieco wpis, bo okazało się, że pisałem w tym samym czasie co Panicz i postanowiłem się do wypowiedzi kolegi dostosować.

63/48/42/29/17

Czekam co przyniesie wiatr

 

Ostatnio edytowane przez Nanatar : 22-05-2022 o 14:56. Powód: dopasowanie do wpisu Panicza
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem