Wszystko potoczyło się zupełnie nie tak jak powinno czyli jak zawsze.
Mimo, że zdążyli zareagować. Mimo, że byli przygotowani i już prawie w trakcie ucieczki - to znaczy udawania się w pośpiechu na z góry zaplanowane strategicznie pozycje. To jednak coś poszło nie tak czyli jak zwykle.
Wybuch w zamkniętej przestrzeni jest kilkukrotnie bardziej niebezpieczny niż gdziekolwiek indziej. Gdyby trafienie było bliżej prawdopodobnie by nie przeżyli. I tak byli lekko poturbowani, ogłuszeni, a dwójka z nich straciła przytomność. Z czego Yvette po chwili się ocknęła, ale była mocno poobijana i półprzytomna.
Z tego wszystkiego wyglądało na to, że najbardziej ucierpiał Moreau. Stracił przytomność i nie dawał oznak, życia. Burton wiedział, że nie było czasu, żeby to sprawdzać. Nie było czasu ani tu, ani teraz. Trzeba było działać i to natychmiast.
- Niech ktoś pomoże Yvette i ruszać się stąd do kurwy nędzy, bo sam was zaraz kopniakami pogonię. - Wrzasnął do towarzyszy przekrzykując rumor po wybuchu i odgłosy wystrzałów.
Przełożył blaster do lewej dłoni. Podszedł do ciała nieprzytomnego towarzysza. Przecież nie zostawi rannego towarzysza. Żadnego z nich by nie zostawił.
Chwycił go pewnie za pas od spodni. Podniósł jakby nic nie ważył i ostrzeliwując się od czasu do czasu zaczął wycofywać się wraz z resztą towarzyszy w kierunku, w którym zaplanowali już wcześniej.