„Oddychaj! Głęboki wdech, przytrzymaj, wydech! I jeszcze raz!!” Lars wodził dzikim wzrokiem wokół siebie szukając kolejnego celu. Okrwawiony jak stały bywalec rzeźni. Jak jej właściciel. Czuł na ustach jej miedziany posmak. Krew skapywała z ostrza topora, ubrania, zaciśniętej na trzonku garści i skołtunionych włosów Høfliga. Powoli dochodził do siebie. W rozchwianym blasku pochodni ocenił fachowo dokonaną wspólnie z druhami masakrę. Jakiś nie do końca sprawiony zbir jęczał cicho upychając wątpią, które wylały mu się po paskudnym ciosie w brzuch. Sporo tego miał w sobie, ale sapiąc i mozoląc się przy splątanych fioletowych trzewiach, pojękując w żalu nad utraconą młodością, raczej nie stanowił zagrożenia. Tak jak i ten, który z przebitą piersią siedział pod ścianą puszczając ustami krwawe bańki w rytm głucho wymawianej modlitwy.
-Co tu się stało, na Sigmara?! - krzyknął sierżant Knappe łapiąc palcami za futrynę drzwi i wodząc zdezorientowanym wzrokiem po trupach. Przybył. Rychło wczas. - To ludzie barona? Pozabijaliście ludzi barona?!
-Zaraz pozabijali, zaraz pozabijali. - Lars uśmiechnął się rozkładając w geście niewinności sękate łapy. Topór puszczony samopas oparł mu się o pierś. - Kapeczkę żeśmy ich szturchnęli, bo i bez pytania chcieli z nami biesiadować. Pannę nam nagabywali. No chamstwo, po prostu chamstwo.... - Norsmen jeszcze szerzej się uśmiechnął. Uśmiech, dobra rzecz. - Zresztą, to się tu jakoś… sklei? Będzie jak nowe. - powiedział wskazując na strzaskany jakimś ciosem kandelabr. Jakby to miało tłumaczyć wszystko.
.