Dixon przyjrzała się wszystkim zebranym. Całej ich ekipie okrojonej obecnie o zabitego wcześniej przez Jamesa "Gato" oraz walczącej obecnie o życie Melody, czego winien także był James, a przynajmniej w jej mniemaniu.
- Zanim przejdziemy do ustalania planów, może ktoś wytłumaczy się ze swoich działań? Oraz faktu, że resztę bandy to on ma w dupie? - Spojrzała oskarżycielsko na Jamesa - Czy może tylko ja uważam, że nasz "złodziej" nie postąpił jak należy? - Jej wzrok przeleciał po reszcie zebranych.
- Nie tylko ty tak uważasz - powiedział John. - Moim zdaniem było to najgorsze rozwiązanie ze wszystkich możliwych.
- Nie. Nie tylko ty frau i doktor macie takie odczucia.
Oppenheimer bezszelestnie wsunął się do wagonu, w ręku trzymał nienapoczętą butelkę whisky. Spojrzał na bladą, wątłą, młodą dziewczynę wykrwiającą się na śmierć a potem przeniósł na wpół żywy, na wpół martwy wzrok na Langforda. Uważny obserwator zauważyłby jak porusza palcami prawej dłoni, jakby chciał pobudzić w nich krążenie. A może to był tylko niewinny tik? W końcu szubienicznik zwrócił się do rewolwerowca. Jego chrapliwy głos przypominał brzęczenie much latających nad trupem.
- Ktoś podejrzliwy, patrząc z jakim zapałem i pośpiechu okradałeś zwłoki jednego z nas pomyślałby, że jesteś do cna chciwy i zepsuty.
Oppenheimer postawił obok Johna butelkę alkoholu po czym ruszył dalej w głąb wagonu, tam gdzie czekał bandyta. Głuchy stukot obcasów wypełnił pomieszczenie.
- Ktoś podejrzliwy pomyślałby, że niezbyt chętnie lubisz się dzielić. Nie tylko swoimi planami, ale także przyszłymi zyskami z przedwzięwzięcia, którego jesteśmy wspólnikami.
Wisielec stanął przed rewolwerowcem, w odległości w jakiej kochankowie rzucają sobie zakochane spojrzenia a nożownicy zatapiają nóż w trzewiach.
- Ktoś podejrzliwy pomyślałby, że próbujesz się wspólników pozbyć, co by tłumaczyło, dlaczego nie próbowałeś nas uprzedzić, a miałeś na to przecież czas i sposobność. Na twoje nieszczęście nie ma w tym wagonie osoby bardziej podejrzliwej niż ja. Odpowiedz więc na pytanie Jamesie Langford. Jesteś pozbawionym zasad i wyobraźni chciwym głupcem czy masz kompleks Boga i wiesz lepiej co jest dobre dla innych?
James stał spokojnie, wciąż trzymając w ręku rewolwer którym chwilę wcześniej mierzył do pracowników kolei.
- Co tu robimy? I po co tu jesteśmy? Może mi ktoś powie? Ktokolwiek? - Zapytał James twardym, zimnym jak głaz głosem, patrząc się na szubienicznika.
- Ja okradam dyliżanse. Banki. Pociągi. Ten nie jest pierwszy, i najpewniej nie jedyny. Jestem w tym dobry i wiem, po co tu jestem i na co się pisałem. Pan najwyraźniej nie. Proszę mi powiedzieć, panie Oppenheimer, najlepiej bez pierdolenia, dlaczego wątpił pan w powodzenie naszego wspólnego przedsięwzięcia, stojąc na środku peronu, łamiąc dyskrecję, do której się pan zobowiązał, pierdoląc coś o mordowaniu rodziny naszego pracodawcy, czekając na szeryfa który w najgorszym razie powiesiłby pół naszej “bandy” i pieprząc coś o koegzystencji? Wcześniej przekonując innych, że najlepsze co można zrobić, to czekać? - Zapytał, podkreślając słowo banda i czekając spokojnie na odpowiedź.
Oppenheimer ani drgnął, wrósł przez rewolwerowcem jak zimny posąg.
- To jest twoja odpowiedź herr Langford? Zrzucasz odpowiedzialność na mnie? W czasie kiedy ty podjąłeś decyzję za nas, doktor próbował przekonać zawiadowcę by zmienił swoje zarządzenie. A gdyby mu się nie udało spróbowałbym ja. Nie dostałem takiej szansy. Dalej wątpię w powodzenie tego projektu. Nasze zasoby ludzkie dzięki tobie kurczą się z dnia na dzień. Zostawiłeś swoich wspólników na pastwę losu i ty odpowiadasz za to co się stało z Melody. Chcesz podejmować decyzję za nas to bierz też odpowiedzialność za ich konsekwencje. Zamiast chełpienia się swoimi wyczynami oczekiwałbym jakichś słów skruchy. Myślę, że to by wystarczyło, żebyśmy zapomnieli o sprawie i kontynuowali wspólnie nasze przedsięwzięcie. Jeśli się mylę, niech Elizabeth, doktor i Wesa wyprowadzą mnie z błędu.
- Przeprosiny przeprosinami - Po części zawtórowała blademu mężczyźnie kobieta - Ale jeżeli chodzi o cień mojego zaufania, to nie ma co liczyć. Jednego z nas zabił, choć przyznam "Gato" sam sobie był winien, a druga walczy o życie, a kolejnych trzech prawie udało mu się zostawić na stacji. Jak dla mnie wygląda to na próbę pozbycia się zbędnego balastu.
- Zgadzam się frau, zachowanie pana Langforda rodzi wiele pytań. Zastanawiam się na przykład jak wykorzystał swój wolny czas podczas postoju w Denver, z kim się wtedy spotkał, czy gdzieś wysyłał jakieś telegramy. Nawet jeśli ma wysokie mniemanie o sobie wątpię, by w pojedynkę odważył się zrealizować plan naszego mocodawcy, potrzebna do tego solidna i zgrana ekipa. Pytanie czy tą ekipą jesteśmy my, czy ktoś z kim pan Langford współpracował z przeszłości. Nie mam niestety żadnych dowodów na moje domysły, więc na razie musi mi wystarczyć jego szczera refleksja i skrucha.