Spalona świątynia, poranek 21 shnyk-ranu
Bhurrek powarkiwał cicho w trakcie chaotycznej przemowy dziewki, lecz chociaż po łbie chodziła mu myśl, aby ją ugryźć dla zastraszenia w rękę czy nogę, koniec końców odstąpił od tego radykalnego pomysłu - mogło to wszak spotkac się z niezrozumieniem reszty mieszkańców Wypasu. Zamiast tego odstawił ją zatem na posadzkę i zaczął spozierać na kompanów uderzając jednocześnie maczugą w otwarty spód pustej łapy.
- Hajdi na Wiktora - powiedział prostując się na całą swoją wysokość w zamiarze zastraszenia pozostałych dwóch członków sfory - Un znawyte wseko. Możeli czarownik? Bhurrek wielgchny mocarny, Un bumca-bumca wew Wiktorowy łebepet, a un wseko wyjawi! Hajdi hajdi!
Nie przestając wywijać groźnie swą nowiutką, ale już szczerze ukochaną maczugą, kudłaty barbarzyńca podszedł do krawędzi balkonu i zaczął przyglądać się dziwacznemu bydłu. Nie do końca rozumiał te wszystkie skomplikowane terminy, jakimi natrętnie zasypywał go chudy elf, ale domyślał się ich sedna - ostrouchy sądził jakoby bydlaki przed domem Wiktora były ożywieńcami, a może nawet martwiakami!
Martwiak martwiakiem, a reputacja Węszymordów reputacją. Bhurrek nie zamierzał mitrężyć czasu, bo po prawdzie znowu zaczynał być głodny.
- Hajdi hajdi, mienkieszony! - zawarczał na kompanów chcąc dodać im animuszu.