30-05-2022, 18:35
|
#285 |
Markiz de Szatie | To nie była pływacka wycieczka i relaks w chłodnej wodzie. Carsten uświadomił sobie, że praktycznie za każdym razem pobytowi w tutejszych rzekach towarzyszyły nerwowe okoliczności. Tak było podczas pierwszej kąpieli niesfornej Amazonki, przeprawy w poszukiwaniu elfów na zdradzieckich bagnach i teraz w mroczności upiornej Hexennacht.
Bez wątpienia ta ostatnia wodna przygoda będzie przez niego zapamiętana najdłużej z racji tego, że nieustannie czuł pełzający za sobą odór śmierci i grozy... ***
Oddziały armii nieumarłych zanurzone w odmęcie niewzruszenie czekały na swoją kolej. Oplecione gałęziami i wodną roślinnością przypomniały mu zmurszałe posągi w jakiejś zatopionej świątyni dawnych bóstw. Przecinał wodę silnymi ruchami ramion, panując nad oddechem i bacząc, by prąd nie zepchnął go na tę gromadę potępieńców. Dosyć miał problemów ze ścigającym go rycerzem. Sylvańczyk nie miał tyle śmiałości i chęci, by sprawdzać jak daleko jest od upiora w zbrojnym rynsztunku. W takiej zbroi ten demoniczny przeciwnik winien od razu iść na dno. Nieszczęściem wody były tutaj dosyć płytkie i sam marsz po dnie mógł być sposobem do przebycia krótkiego dystansu...
Nagle świsty strzał sprawiły, że mimowolnie zanurzył się pod wodę w odruchu rozpaczliwej obrony. Po chwili ponownie wyprysł na powierzchnię, widział bełty bezlitośnie siekące tafle wody i co jakiś czas wynurzonych zanadto umarlaków. Celność w tych warunkach pozostawiała wiele do życzenia. Ochroniarz mamrocząc przekleństwa, próbował przyspieszyć tempo, by znaleźć się poza strefą ostrzału, czyli szkieletami oddzielającymi go od piaszczystego brzegu. Ironią losu byłaby śmierć z rąk jakiegoś anonimowego kusznika, który z lubością posyłał śmiertelne pociski w mrok nocy.
Zadrżał, nie z powodu lodowatej wody, lecz kiedy usłyszał metaliczny pogłos. Zgrzyt zbroi płytowej, był dlań teraz niczym jazgot śmierci czyhającej na pływaka.
- Na wszystkich zapomnianych Bogów, ten pomiot wyraźnie nie rezygnuje i chce mnie dopaść! - kołatało mu w głowie dudniące echo spotęgowane chrzęstem blach. Wydawało się to niedorzeczne, rycerz musiał korzystać z magii, ponieważ inszego wytłumaczenia Eisen nie potrafił w tej chwili podać.
Po niedługim czasie natrafił na zbawczy grunt i złapał oparcie. Zmęczony mozolnie brnął przez wodę i muliste dno, śledząc sytuację przed sobą. Walka trwała, kolejna szarża zepchnęła szkielety w płyciznę. Widział błysk długich kling, zabójczo śmigających w rękach gwardzistów oraz dalej pikinierów, którzy też nieźle sobie radzili, korzystając z wyostrzonych drzewców.
Plażą w jego stronę pędził znajomy Bretończyk, Carsten ucieszył się na jego widok. Przez chwilę zapomniał nawet o... i to okazało się błędem. Jak z najgorszego koszmaru wyłonił się jego prześladowca. Pancerna rękawica spadła na ramię ochroniarza, a cmentarny odór skaził jego nozdrza wyziewem. Próbował wyszarpnąć się i zrzucić z siebie atakującą rękę natręta. Miał wprawę, bo nie raz próbowano go zaatakować z zaskoczenia, cóż w jego profesji to była częsta praktyka. Teraz Carsten walczył o życie i zamierzał drogo sprzedać swoją skórę. Namacał rękojeść miecza, zroszoną obficie rzęsistymi kroplami wody i w dogodnej sytuacji chciał dobyć broni, aby choć trochę podnieść swe szanse w tym nierównym zdawało się starciu... |
| |