Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2022, 16:08   #41
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Godo, po otworzeniu drzwi, krzyknął przeraźliwie. Morda także nieco odsunął się. Skrzydlaty diabeł szczekał jakieś komendy skrzekliwym głosem

Rycerz Czarciej Straży był pierwszym, który zareagował w walce. Wyprowadził jedno uderzenie w oślizłego diabła. Cios wielkiego miecza rozpłatał łeb na poły, a tamten zalał się krwią.
- Graj muzyko - mruknęła pod nosem Katerina, ściskając mocniej rapier który dobyła jeszcze przy pierwszych niepokojących dźwiękach i wyrywając przed siebie w pełnym biegu.
I choć na widok diabłów aż przeszły ją ciarki, a widok piekielnika zaskoczył ją w pierwszej chwili, muszkieterka nie zwolniła ani na krok, prąc przed siebie w manewrach.

Muszkieterka rychło włączyła się w wir walki. Zwinnie i z gracją przebiegła przez linię uformowaną przez orka i gobliny, przebiegła przez drzwi. Wreszcie, podbiegła do chochlika i z wystudiowanym wdziękiem przeturlała się na drugą stronę, obok diabelskiego rycerza.

Mały diablik jednak nie pozostał jej dłużny. Zatrzepotał skrzydełkami i uderzył swoim ostrym niczym włócznia ogonem. Muszkieterka uchylała się przed uderzeniami jednak w pewnym momencie poczuła ból i odrętwienie. Ogon diabła dosięgnął jej! Katerina miała wrażenie, że poza zwyczajnym uderzeniem było tu coś jeszcze, czuła bowiem lekkie zawroty głowy.

Tymczasem z wnętrza hełmu Czarciego Strażnika wydobyło się parsknięcie.
- Witamy w twierdzy Altaerein, młoda damo. Czuj się jak w domu.
- Wita się chlebem i solą, a nie diabłami - sarknęła Kat w ripoście.
Tymczasem drugi z chochlików podleciał do Godo, który wcześniej uchylił drzwi i także pchnął swoim kolczastym ogonem w goblina. Skutecznie. Godo zawył z bólu, kiedy ogon dosięgnął jego ciała.

Jednak po krótkiej chwili, Paladyn zareagował! Nagle, nad goblinem rozbłysła świetlista tarcza Ragathiela, a impet uderzenia diabelskiego chochlika został znacznie zahamowany przez magię Joreska. Godo, choć draśnięty, wydawał się być wybawiony z opresji… Przynajmniej na razie. Paladyn, wiedziony żądzą zemsty, podbiegł nieco bliżej i pchnął diablika fauchardem.

Skrzydlaty diablik jęknął z bólu, kiedy ostrze na końcu szpicy sięgnęło go. Wyglądało na to jednak, że gruba skóra mieszkańca piekieł pochłonęła część impetu uderzenia Paladyna.

Wug był równie szybki co Chochlik.
- Co tak szybko zaczynacie się bawić beze mnie - ryknął na całe gardło wpadając w szał. Półtorak trzymał w jednej ręce a tarczę dzierżył w drugiej. Następnie zadał wściekłe ciosy Chochlikowi.
Wug wrzasnął ogłuszająco, wpadając w szał. Barbarzyńca szybko przepchnął się pomiędzy walczącymi, szukając miejsca na południu. Znalazł je! Trzymając półtoraręczny miecz, który płonął lodowatym ogniem, zamachnął się na chowańca, ten jednak uniknął jego ciosu. Zdawało się, że nie była to pierwsza bitwa diabelskiego pomiotu!

Valenae dobyła rapiera znacznie wcześniej, żeby nie zdradził jej nawet syk stali wysuwanej z pochwy. Korzystając ze swoich umiejętności oraz z tego, że najbliższy chochlik był zajęty walką z Wugiem zrezygnowała ze skradania się, ale postanowiła się ustawić tak względem Wuga, żeby wziąć impa w dwa ognie.. Gdy ustawiła się we właściwej pozycji i na zasięg broni zaatakowała swoim rapierem.

Gobliński Bard uderzył w struny swojej lutni, a dźwięk muzyki napełnił wszystkich werwą do walki. Następnie, wykrzyczał słowa zaklęcia, a wokół Mordy rozbłysła lekka poświata, która przypominała nieco pole siłowe.

Tymczasem lemur w komnacie przywołań z bulgotaniem ruszył na Czarciego Strażnika. Niezdarnie przeciął swoimi szponami powietrze, a te dosięgnęły wojownika. Ten był jednak daleki od kresu swych sił.

Godo zatoczył się lekko i odbiegł od chochlika, następnie zaś przystanął i wystrzelił ze swej kuszy. Niestety, we wrzawie walki i szamotaninie, goblin chybił, a bełt poszybował w półmrok komnaty.

W tej chwili zaś Valenae podbiegła, ustawiając się na północ od diabelskiego chochlika. Chochlik, będąc pomiędzy Wugiem a Valenae, miotał się jak opętany, ale nie potrafił odgonić się od połączonych ataków Łotrzycy i orka. Klinga elfki dźwięczała w powietrzu, zadając kolejne rany diabłu, a ten ostatecznie padł martwy na ziemię.

Półelfka była świadoma, że wobec pomiotów piekieł jej nadprzyrodzone moce są kompletnie bezużyteczne. Zarazem nie zamierzała marnować swych niezwykłych talentów na bzdurne fizyczne ciosy. Toteż spróbowała zdekoncentrować jedną z paskudnych maszkar zwanych Lemure, by dać przewagę kompanom preferującym bardziej prymitywne formy porachunków.
— Hej! Ty… stworze! — wskazała nonszalancko czarta. — Tak, właśnie ty! Śmierdząca, bezkształtna kupo chochlikowego łajna! Kaprawy bękarcie słabującego na umyśle gibriletha! Czyżbyś ogłuchł, czy też zwyczajnie uszy wessało ci do rzyci? Nie wart jesteś mego ciosu jelitowy odpadzie! Stanowisz jedynie rachityczną i nędzną pokrakę marzącą o spijaniu nieczystości spomiędzy pośladków Asmodeusza! Rozumiesz mnie wszeteczny głowozadzie, czy też głupotą starasz się dorównać swej niezrównanej brzydocie? Jeśli tli się w twojej bezkształtnej łepetynie choć ziarenko rozsądku i aspirujesz do czegoś więcej, niż skrajnej pośledności… Uklęknij natychmiast przed swą nową królową, ISTOTĄ WYŻSZĄ, która wprawia w zapiekłą zawiść całe Dis!
Jednak mimo poczynionych wysiłków w postaci wiązanki malowniczych epitetów, nie zdołała w najmniejszym stopniu zdekoncentrować diabła. Z jakiegoś powodu zdawał się on niezbyt przejmować hałaśliwą pannicą. Może w ogóle nie rozumiał co mówi, lub rzeczywiście słabował na słuchu. Albo zwyczajnie nie uznał ją za wartą uwagi.

Lemure zapiszczał przeraźliwie, widząc, jak jego piekielny pan upada i umiera. Wielkie cielsko uderzyło w Valenae, a cios za ciosem zadał jej poważne rany. Oślizła ręka diabła zacisnęła się na przegubie elfki, a jęcząco-wrzeszcząca masa mięsa zaczęła ciągnąć ją ku sobie.

Podobną taktykę zastosował lemur w rogu pomieszczenia. Podpełzł do Barbarzyńcy i zamachnął się nań. Ork poczuł ból, jak mokre od szlamu i brudu szpony rozcinają jego skórę. Także i ten spróbował pochwycić Barbarzyńcę, ale ten zwinnie uniknął uścisku.

Zamaskowany goblin podbiegł nieco na północ i rzucił jednym ze swoich noży w chochlika. Trafił! Skrzydlaty diabeł krzyknął z bólu, kiedy jeden z noży goblina zagłębił się w jego ciele.

Nagle, Lavena, Gobelin i Joresk usłyszeli jakiś rumor dochodzący ze wschodu, jakby ktoś przewrócił jakiś sprzęt albo wyważył drzwi.

Joresk przeskoczył nad truchłem chochlika i z szerokiego zamachu zaatakował kolejnego, zawadzając też jednego z lemurów.

Paladyn szybko podbiegł w pobliże szamoczących się lemura i elfki. Jęczącą ni to z wściekłości, ni to z żalu bestię dźgnął fauchardem. Udało się! Przebił grubą skórę, a z bladego, obrzydliwego ciała pociekła krew. Zaraz potem zamachnął się na latającego obok chochlika, ten jednak uniknął uderzenia, a ostrze dźgnęło tylko powietrze.

Nagle, z drzwi prowadzących do zrujnowanej kuchni wypadło coś. Coś sporego, włochatego, posiadającego dwie wielkie łapy na przydługich ramionach, spory kafar na plecach i jakiś wór w lewej łapie. Nawet ci, którzy nigdy nie widzieli wcześniej stwora, musieli wiedzieć, czym on był: był to bowiem strachun, członek rasy, która była dalekimi kuzynami goblinów, który musiał zostać zaalarmowany odgłosami walki z komnaty prób armigerów.
- No jasny chuj! - włochacz rozwarł mordę w szerokim uśmiechu. - Ja tu se szukam padlinki do zeżarcia, a tu pod nosem jeszcze mi brandzluje żywe. No, dalej! - tu potrząsnął worem w stronę Godo i Gobelina. - Do wora, smarkacze! Ino żywo! Już wodę żem nastawił! Elfie uszy też się nadają! - rzucił spojrzenie w stronę Laveny.
— Hej, chyba natknęłam się na berserkera! — skomentowała wtargnięcie orklina czarownica. — Właśnie tego się spodziewałam, kiedy kilka chwil temu poczułam twój zapach, a twoje zachowanie tylko to potwierdza. Ach, co mi tam! Pobawię się z tym wieśniakiem!
Tymczasem wojownik zakonu Czarciej Straży zaatakował z impetem lemura, który nie tak dawno ranił jego. Szczęknęła stal i zaświszczało powietrze, a potężne uderzenie wprawionego wojownika wręcz rozpłatało na pół lemura, który w agonii wrzeszczał pod niebiosa. Po krótkiej chwili, umorusany juchą dwurak uniósł się z podrygującego ostatnimi spazmami ciała. Rycerz Piekieł następnie przesadził świeże truchło i ustawił się na południe od chochlika, dając Katerinie flankę.

Katerina aż gwizdnęła aprobująco, kątem oka dostrzegając jak piekielnik przepoławia piekielne monstrum. Na tym skończyła się jednak jej reakcja, bo zaraz zrzuciła z ramienia płaszcz i chwyciła za poły, unosząc materiał w obronnej pozycji. Druga dłoń już szykowała sztych zza srebrno-ciemnej zasłony.

Katerina, po zdjęciu swojej peleryny, zaatakowała z gracją. Choć chochlik bronił się, jak mógł, uderzenie rapiera weszło głęboko w nikczemne ciało diabła, rozlewając śmierdzącą krew.

W międzyczasie Katerina poczuła się znacznie gorzej. Cokolwiek było w ogonie chochlika, właśnie znacząco przybrało na sile. Choć muszkieterka nie straciła rezonu, jej ruchy stały się jakby… Wolniejsze. Może to był czas, aby w końcu skorzystać z antidotum, które dostali jeszcze w Rozgórzu?

Chochlik tymczasem zaryczał, brocząc krwią z odniesionych ran i miotając jakieś dziwaczne klątwy, jemu tylko znane w jego narzeczu. Wyglądało na to, że nie chciał skończyć jak swój martwy znajomek leżący paręnaście stóp dalej. Diabeł wykonał parę drobnych gestów i z małej sakwy wyciągnął szczyptę jakiegoś proszku. Po paru sekundach, skrzydlaty chochlik zamigotał, rozmył się i wreszcie… Zniknął. Przeklęte diabły i ich magiczne sztuczki!

Dokładnie w tej chwili Rycerz Piekieł zareagował - spróbował jeszcze zamachnąć się mieczem, ale chochlik wymknął mu się spod ostrza.

Wug nie zastanawiał się długo i z furią odpowiedział na ciosy Lemura wymierzone w… Valenae. Widząc, że elfka słabnie nie zastanawiał się i przyszedł jej z pomocą. Ryzykował przy tym, że sam wpadnie w kleszcze. W szale był jednak pewien swojej wyższości nad przeciwnikami. Słysząc Strachuna natychmiast ryknął w mowie goblinów:
- Wypierdalaj, są z nami. - i jego basowy pełen złości głos rozszedł się echem po komnatach.
Wug machał wściekle swoim orężem, jednak z jakiegoś powodu nie potrafił sięgnąć lemura swoim zaklętym magią lodu mieczem – czy to z powodu szamoczącego się diabła, czy to z powodu Valenae zaraz obok niego.

Gobliński Bard tymczasem grał dalej, akompaniując szczęk oręża graniem na lutni. Nagle, jego lutnia zapłonęła jasną poświatą, a fala energii pomknęła w stronę strachuna. Posadzka natychmiast stała się śliska. Włochacz zachwiał się, nie rozumiejąc, co się dzieje, ale utrzymał się na nogach.
- Jak nie urok, to… - westchnął Godo,
Goblin wypuścił ze swojej kuszy kolejny bełt, tym razem w stronę strachuna. Wrzask bólu włochatego goblinoida przetoczył się po twierdzy. Godo z niejaką rutyną przeładował kuszę i strzelił jeszcze raz, ale tym razem bełt poszybował w mrok za strachunem, nie czyniąc nikomu krzywdy.

Valenae szamotała się, próbując wyzwolić się z uścisku piekielnego pomiotu. Wreszcie, udało się: zwinna elfka wyślizgnęła się szponiastym łapom lemura, co zostało skwitowane sfrustrowanym bulgotem diabła.

Łotrzyca zaatakowała rapierem, jednak wcześniejszy wysiłek, który poszedł w wyzwolenie się z uścisku lemura zdekoncentrował ją. Rapier błyszczał i przecinał powietrze, jednak ataki odbijały się od grubej skóry diabła, który wrzeszczał i kwiczał dziwnym głosem istoty z głębin Piekieł.

Zgodnie ze swą zapowiedzią Lavena przeszła do ataku. Momentalnie wypowiedziała kilka eleganckich słów z silnym akcentem a wtedy jej smukła dłoń zapłonęła magicznym ogniem, który nader szybko uformował się w rozpaloną sferę o średnicy około sześciu cali, unoszącą się nad jej rozcapierzonymi palcami. Zaraz potem dziewka cisnęła wyczarowanym pociskiem w rosłego goblinoida. Następnie pospiesznie wycofała w głąb pomieszczenia służącego ongiś do przywoływania diabłów, zamierzając uniknąć ewentualnego odwetu ze strony rozjuszonego potwora. Jednak przede wszystkim, chciała wciągnąć go w pułapkę. Wprost pomiędzy miecze towarzyszy.

Lavena rzuciła zaklęcie, a kula płomieni pomknęła prosto na strachuna. Ogień eksplodował na owłosionej klacie, a spory wojownik warknął z bólu.
- Za to… - krzyknął strachun - Wsadzę cię pierwszą do kotła, wiedźmo!
Tymczasem masa zlepionego mięsa zaatakowała z wściekłością Valenae. Szpony dosięgnęły Łotrzycy, ale… Ponownie, tarcza wywołana przez Joreska rozbłysła przed elfką, niemalże całkowicie negując impet szponów diabła. Te drasnęły tylko Łotrzycę. W tym samym czasie Joresk uderzył fauchardem, a ten zagłębił się głęboko w trzewia bestii. Lemur był poważnie ranny.

Lemur jednak nie zamierzał zrezygnować po stracie swojego drogiego pana. Wrzeszcząc coraz głośniej i coraz bardziej ogłuszająco, zasypał Valenae gradem ciosów. Zdezorientowana ostatnim atakiem Łotrzyca nie potrafiła się obronić: jeden ze szponów sięgnął zbyt głęboko, a Valenae straciła świadomość, upadając w kałuży własnej krwi.

Nasyciwszy swoją żądzę zemsty, diabeł zwrócił się do Paladyna, ten jednak zwinnie uniknął jego ataków.

Tymczasem Wug wymieniał ciosy z drugim lemurem. Szpony lemura, choć uderzały niemal na oślep i niezdarnie, parę razy dosięgły ciała Barbarzyńcy.
- Nie chcą po dobroci do gara!? - ryknął strachun. - Ja wam dam, kurwaaa!!!
Rzucił wór i ruszył. Jakimś cudem balansował po śliskiej niczym rzygowiny pijaka posadzce, w drodze ściągając ze swoich pleców sporej wielkości kafar z kamiennym zwieńczeniem. Zamachnął się raz, a zaraz potem Godo wrzasnął z bólu. Krew zrosiła posadzkę wokół goblińskiego kusznika. Był ranny… Poważnie ranny.

Milczący goblin podbiegł nieco bliżej i rzucił kolejnym nożem dobytym zza pazuchy, tym razem w strachuna. Celnie. Ostrze wbiło się głęboko w mięsisty kark.
- Auuuu! - wrzasnął strachun. - Ty mały kurwiu, pójdziesz drugi do gara, zaraz za elfią wiedźmą!
Przypalony przez “elfią wiedźmę” i zraniony przez ataki goblinów, strachun także był całkiem poważnie ranny - bełt i nóż sterczały z ran, zaś jego włosy były osmalone po ataku Laveny.

Joresk pchnął piekielną bestię fauchardem, dodając jeszcze jedną z ran do tych, które już miał. Diabeł, choć miotał się na wszystkie strony, był już poważnie ranny, zaiste, u progu śmierci.

Paladyn przyłożył dłoń do nieprzytomnej elfki. Z niej też rozbłysła aura złotego światła, a śmiertelne rany elfki zasklepiły się. Choć Valenae była daleka od pełni sił, to przynajmniej już nie osuwała się w objęcia Pharasmy.

Czarci Strażnik podbiegł do lemura, którego Joresk już poważnie zranił. Cios w diabelski łeb wyprowadził bardziej od niechcenia i łaski niż faktycznej chęci śmierci, która była pewna.

Zaraz potem zawinął mieczem i uderzył nim niczym kosą w lemura obok Barbarzyńcy.

Trucizna, rany, zawroty głowy - Katerina aż zachwiała się w miejscu i wsparła o ścianę, łapiąc oddech.

W tym samym czasie, Katerina przystanęła i próbowała dojść do siebie. Jeszcze parę chwil i… Wyglądało na to, że czuje się nieco lepiej. Trucizna nadal działała w jej ciele, ale przynajmniej nie czuła się odrętwiała.

Nagle, obok Godo pojawił się… Chochlik! Diabeł, zapewne próbując szukać pomsty za swojego dawnego kompana, zaatakował goblina. Ten w ostatniej chwili zdążył zareagować i uciec przed jadowitym ogonem.
- Kurwaa! - wrzeszczał nagle spanikowany Godo. - Co jest!?
Co gorsza - chochlik wyglądał, jakby zregenerował swoje rany przez czas, kiedy był niewidzialny.
- Jakbym miała zemdleć - sapnęła Katerina w eter, dalej oparta o ścianę - to tylko Łamacz może mnie resuscytować.
Muszkieterka odłożyła swój wierny rapier i ściągnęła plecak, w duchu dziękując za chwilę spokoju w jej kącie pomieszczenia. Chwyciła i odkorkowała miksturę leczniczą, bez większej kultury dudniąc ją aż do ostatniej kropli.

Wug kontynuował ataki wymierzone w Lemura.

Katerina przechyliła miksturę. O dziwo, dekokt alchemików, który miał raczej słabą opinię, wzmocnił ją aż zanadto. Jej zdrowie, w znacznym stopniu osłabione przez truciznę chochlika, wzmocniło się znacznie przez wypicie zielonkawego płynu.

Wug zamachnął się swoim zaklętym półtorakiem, a buchający mrozem miecz wgryzł się w ciało diabła. Ten zaryczał ostatnimi, agonalnymi jękami, aby po chwili znieruchomieć pośród własnej juchy, która zdobiła zimną posadzkę.

Zaraz potem Barbarzyńca, widząc, że może zaszarżować na strachuna, pobiegł z impetem na miejsce i zasadził goblinoidowi cięcie swoim półtorakiem. Niestety, strachun umknął uderzenia - być może spodziewał się tego lub też Wug nie dość bacznie obserwował ruchy włochatego bastarda.

Gobelin grał na swej lutni, wyśpiewując pieśni o odwadze i męstwie. Podobnie jak poprzednio, rzucił zaklęcie na Godo, wokół którego rozbłysła wątła łuna zaklęcia, chroniąca go przed uderzeniami.

Godo jednak ani myślał zostawać i stawiać czoła strachunowi.
- AAA!!! - goblin wrzasnął. - Do diabła z tym, sami sobie weźcie swoje złotooo!!!
I dał dyla, wymykając się włochatemu strachunowi.

Modlitwa paladyna pomogła. Valenae otworzyła oczy. Była ranna i obolała, ale żyła. Z wdzięcznością popatrzyła w oczy Joreska i bezgłośnie mu podziękowała.
Z trudem podniosła się na nogi i rozejrzała. Wyglądało na to, że było już po walce. Został jeszcze jeden stwór. Raz, że strachun był dość daleko od niej i dwa, że była mocno osłabiona, także zdecydowała, że na wiele się nie przyda tym razem towarzyszom.

Lavena wybiegła z drzwi prowadzących do pokoju przywołań. Parę gestów i wyszeptanych słów, a w jej dłoniach ponownie pojawiła się kula ognia, którą posłała prosto w strachuna. Chybiła! W ostatniej chwili futrzasty goblinoid uchylił się, a płonący pocisk jedynie osmalił ścianę za nim.

Widząc płonący pocisk mijający go o zaledwie parę milimetrów, strachun wpadł w furię.
- ZNOWU ELFIA WIEDŹMA!? - ryknął strachun. - DOŚĆ CZARÓW! WAAAGH!!!
Strachun wyrwał się ze starcia między nim a Wugiem i przesadził treningowe kukły. Podbiegłszy do Laveny, uderzył swoim kafarem w półelfkę i w tym samym czasie nad Laveną rozbłysła tarcza Ragathiela, którą wymodił Paladyn. Impet uderzenia został zmitygowany, ale sporej wielkości kafar i tak uderzył w półelfkę, a ta miała wrażenie że chyba właśnie pękły jej dwa żebra.

W tym samym czasie Joresk zaatakował fauchardem, ale niestety! Strachun wymknął się uderzeniom Paladyna, pochłonięty gniewem.
- MRAAAUGH!!!
Strachun zamachnął się raz jeszcze. Ostatnim widokiem, który półelfka pamiętała, było stylisko kafara zbliżające się do jej twarzy z zastraszającą szybkoścą.

Joresk zobaczył, jak półelfka pada na ziemię. Nie wyglądała dobrze: krew i brud strachuna całkowicie zapaćkały jej wykwintny strój. O jej samej nie wspominając.

Tymczasem zamaskowany goblin Morda, zamiast pójść za przykładem Godo, którego uciekające plecy jeszcze było widać z wyrwy w murze, dobył swoją dziwaczną kościaną halabardę.

Zanim jednak zamachnął się, wykorzystał chwilę latającego chochlika i podszedł go od tyłu. Złapał go za łapę! Zaskoczony chochlik miotał się i prychał, ale nijak nie potrafił wyzwolić się z uścisku goblina. Jakimś cudem, chochlik, pochwycony przez Mordę był teraz całkowicie bezbronny!

Morda uderzył parę razy swoją halabardą. Chybił, jednak tylko milimetry dzieliły chochlika od spotkania się z kościanym orężem goblina.

Widząc, jak Lavena pada po uderzeniu strachuna, Joresk ryknął wściekle.
- Walcz ze mną, TCHÓRZU!!
Fauchard paladyna zawirował w szerokim łuku, skierowany w pozostałych na polu bitwy wrogów.

Paladyn zaryczał, a święty gniew Ragathiela zagotował krew w jego żyłach. Widząc pałającego żądzą zemsty Paladyna, strachun zmizerniał w jednej chwili. Uśmiechniętą i pewną siebie mordę zastąpił wyraz zwątpienia - ba! Przerażenia i nagłej chęci ucieczki.

Paladyn zakręcił swoim fauchardem i dźgnął nim strachuna, ale! Wiedziony nagłą żądzą ocalenia własnej skóry w ostatnim momencie uskoczył przed ciosem Joreska.

Wojownik Ragathiela przeniósł impet uderzenia na chochlika, który ciągle szamotał się z Mordą. Potężne trafienie przebiło chochlika na wylot i słabo pomiot piekieł słabo jeszcze wymachiwał szponami. Paladyńskie dźgnięcie przeniosło go na skraj wrót śmierci.

Mężczyzna z sigilami Asmodeusza na zbroi płytowej wypadł z pokoju przywoływań. Wymierzył swoim półtorakiem i smagnął jeno chochlika, którego uprzednio poważnie poranił Joresk. Chochlik pisnął jakby od niechcenia, zatrzepotał skrzydełkami i znieruchomiał w żelaznym uścisku Mordy.

Zaraz potem wyprowadził cios od prawej. Trafił! Poważnie już ranny przez gobliny i “elfią wiedźmę” strachun z drżeniem przyjął cios wojownika zakonnego. Spory miecz dwuręczny rozpłatał włochaty łeb na dwoje, a mózgowa papka i wiadro juchy trysnęły na leżącą opodal Lavenę i pancerz Joreska.

W pokoju przywołań Katerina stała wsparta o ścianę, próbując przezwyciężyć truciznę z ogona chochlika. Czekała… Czekała… I po paru chwilach stwierdziła, że jeszcze jest przytomna, co więcej! Zawroty głowy i dziwne uczucie ognia w żyłach niknęły, zwalczone przez alchemię.

~

Kiedy kurz bitewny opadł, mężczyzna, którego śmiałkowie rozpoznali jako Rycerza Piekieł, bezceremonialnie podszedł do ciała chochlika. Uniósł swój wielki dwurak ponad głowę i jednym cięciem odrąbał mu głowę. Trysnęła jucha, a Czarci Strażnik kopnął łeb diabła, ten zaś potoczył się w stronę zrujnowanej kuchni.
– Ostrożności nigdy za wiele z pomiotami piekieł - rzekł mężczyzna. – Wygląda na to, że moi poprzednicy stracili tę perspektywę z oczu.
To samo zrobił z pozostałymi trupami diabłów: miecz zakonnika wznosił się i opadał, a odrąbane łby toczyły się po podłodze, tworząc kałuże krwi.

Kiedy tylko skończył, zerwał z trupa strachuna kawałek szmaty, w którą był odziany i wytarł krew ze swojego ostrza. Zdjął hełm, ukazując oblicze młodego mężczyzny, który być może byłby uznany za przystojnego, gdyby nie liczne rany na jego szyi i twarzy.

– Dzięki wam za waszą pomoc - rzekł wreszcie, zwracając swój wzrok na awanturników. – Podejrzewam, że nie jesteście szabrownikami ani innymi mętami, które czasem odwiedzają ten relikt przeszłości.
Po wyrzeczeniu tych słów, spojrzał z pogardą na martwego strachuna i splunął.
– Widziałem już podróżników wyglądających na proszalnych dziadów, żołnierzy paradujących niby kurtyzany i kurtyzany z żołnierskim zacięciem w swojej robocie. Wy nie wyglądacie na żadnych takich. Coście za jedni?
Gdy tylko ostatni przeciwnik padł bez życia na ziemię, Joresk puścił fauchard i dopadł do wykrwawiającej się Laveny, wyszarpując zza pasa miksturę leczącą. Ostrożnie napoił nim nieprzytomną półelfkę, rozglądając się po pobojowisku.
- Wszyscy na nogach? - zapytał, zanim zwrócił się do rycerza - Joresk Strabo, sługa Ragathiela. Żadni z nas szabrownicy, szukamy podpalaczy z Rozgórza.
- Ledwo - Katerina wyłoniła się z sali przywoływań na galaretowatych nogach, blada jak upiór. Ociężałym ruchem pacnęła koło rycerza, pomagając mu w napojeniu nieprzytomnej czarownicy miksturą i zwracając się w stronę piekielnika. - Katerina Bonheur. Jak mój towarzysz wspomniał, jesteśmy tu w interesach z ramienia Rozgórza i dziękujemy za asystę. Podałabym dłoń, ale...
Bonheur znacząco spojrzała na okrwawioną dłoń podtrzymującą Lavenę w pozycji siedzącej.

Zanim Lavena odpłynęła w krainę nieświadomości, zdążyła jeszcze wyjęczeć z żalem „Niepowetowana… strata…”. Wbrew temu stwierdzeniu, dość szybko powróciła do zmysłów. Choć jedynie dzięki szybkiej interwencji Joreska. Kiedy półprzytomna ujrzała nad sobą przystojny wizerunek kurującego ją paladyna, mimowolnie spróbowała dotknąć jego twarzy, bowiem z powodu odniesionych obrażeń niczym w malignie jawiła jej się na kształt kojącego cierpienie i wszelkie troski anielskiego oblicza. I to właśnie jej w tym wszystkim nie pasowało. Nie było bowiem szans, by trafiła do Niebios, lub Elizjum. Nawet miała taką nadzieję! Dokładnie to spostrzeżenie prawie ją otrzeźwiło, w rezultacie czego gwałtownie wycofała rękę i delikatnie spłoniła się na licach, odwracając wzrok. Chwilę później przypomniały o sobie jej rany i twarz dziewki wykrzywił paskudny grymas bólu. Barbarzyński stwór nieźle ją poturbował, a i jej przyodziewek był w nienajlepszym stanie.

— Eeee... dziękuję przyjaciele — zdołała wydukać niewyraźnie do Strabo i Kateriny.
Jej słaba mowa nie wynikała wyłącznie z przyczyny kiepskiego stanu zdrowia. Widać było, że ewidentnie nie nawykła do wdzięczności, ani tym bardziej jej szczerego okazywania. Duma czarownicy zdawała się też silniejsza od jej nadwątlonych sił, bowiem rychło postanowiła poderwać się na nogi. I to najszybciej, jak tylko potrafiła. Szczęściem magiczny likwor zadziałał na tyle, by była w stanie to uczynić, mimo towarzyszącego jej przy każdym ruchu intensywnego bólu. To przede wszystkim postępująca wraz z odzyskiwaniem świadomości niechęć do zależności, okazywania słabości i wdzięczności sprawiła, że musiała z pełną brawurą zademonstrować, że nie jest z nią aż tak źle.
— Uch, nie zostałam zmiażdżona, a ledwie ściśnięta! — zadeklamowała na stojąco, zaperzając się i biorąc pod boki.
— Ups! — jęknęła zaraz potem, gdy jednak niemożliwe do zignorowania osłabienie sprawiło, że niemal straciła równowagę i runęła na posadzkę.
Wyglądało to nieco komicznie. Lavena jednak nie krygowała się zbytnio, bowiem nie zwróciła na to większej uwagi. A to z racji faktu, że w tym samym momencie dostrzegła truchło wstrętnego potwora, który zadał jej tyle cierpień.
— Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony, cuchnący bydlaku! Spójrz tylko na moje ubranie! Obyś za to wszystko spędził wieczność przeżuwany przez ogary piekielne! — wyrzuciła martwemu orklinowi, trącając go czubkiem eleganckiego buta na obcasie.
Następnie jej pełne usta wydęły się gniewnie, a urękawiczona dłoń zajęła magicznym ogniem. Zaraz potem wiśniowowłosa cisnęła gniewnie ognistym pociskiem w ścierwo, a potem kolejnym i następnym. Do momentu aż nie zajęło się porządnie ogniem.
— Płoń! Płoń, plugawcze! Niechaj wszelki ślad po twoim nędznym żywocie zostanie wymazany z kart dziejów, coby nie ostał się ni ślad po bluźnierstwie, którego swej nieskończonej nierozumności żeś poważył się dokonać!
Zrządzeniem losu dopiero wtedy spostrzegła Rycerza Piekieł i połączyła w głowie niewyraźne wspomnienia o tym co miał powiedzieć.
— Ach, może tego aktualnie nie dostrzegacie — rzekła doń, powoli odzyskując rezon i swój typowy wyniosły ton oraz postawę. — Albowiem wystąpiły pewne drobne niedogodności… Ale jestem Lavena Da'naei z Taldoru. Słynna w całym Avistanie iluzjonistka, eksploratorka podziemi i specjalistka od zabezpieczeń. I właściwie nie ma za co dziękować, to była drobnostka. Za nieco niekorzystny obrót spraw odpowiadało wszak ich nadzwyczajne szczęście i nasza zbytnia pobłażliwość… W każdym razie szukam… y, jak już zdążono wam wyjaśnić, pary opryszków podobno szukających tu schronienia. Nie rzucił wam się w oczy czasem nikt taki?
Oczekując na odpowiedź zaczęła sumiennie oczyszczać swe odzienie dzięki zaklęciu kuglarstwa.

Kiedy półelfka czyściła magią swoje szaty i spytała o oprychów w twierdzy, w słowo wszedł jej Gobelin.

– Zwą mnie Gobelin - goblin ukłonił się. - Jako rzeczą towarzysze moi. Jesteśmy tu w sprawie misji Lady Grety Gardanii z Rozgórza. Elfia pani to Valenae, srogi woj zwie się Łamaczem Kości, zaś ci tutaj to moi towarzysze z plemienia Cierniowego Kamienia, Godo i Morda. Godo… Gdzie jest Godo?
Odpowiedziało mu tylko wzruszenie ramion Mordy. Ten milczał, po prostu gapiąc się na pozostałych. Ze spojrzeń zamaskowanego goblina wyglądało na to, że chyba chce odejść, tak samo jak Godo, który omal nie przypłacił życiem ostatniej walki. Przed odejściem hamowała go chyba jednak obecność Wuga i Gobelina.

– Armiger Alak Stagram z Zakonu Szponów, ogniś twierdzy Altaerein, dziś twierdzy Vraid w Varisii. Cieszę się, że podoba wam się cytadela - zakonnik skłonił się lekko, a na jego twarzy wykwitł kpiący uśmiech, który nieco się poszerzył, kiedy jego wzrok spoczął na obryzganej krwią Lavenie i podobnież ubrudzonego Joreska, na którego pancerzu znajdowały się resztki mózgu strachuna. – Jestem pewien, że atmosferę rozgrzałoby dobre wino, wszakże dziewczęta są na miejscu.
Po czym odniósł się do sprawy misji Grety Gardanii:
– Podpalacze? Jedyny ogień, który widziałem, był na blankach twierdzy. Cokolwiek to miałoby znaczyć. Zdaje się, że miejsce przestało być opuszczone już dawno temu i płomienie są znakiem stworów, które tu mieszkają. Lub… Czegoś innego, dowiem się zapewne wkrótce. Paru ciurów lubiących płomienie pasuje do tego miejsca jak mizerykordia do żeber.
„A więc nic nie wie… po prostu wspaniale! Nie dość, że tępy sługus prawa, to jeszcze bezużyteczny prostak!” pomyślała półelfka wypuszczając nieco mocniej powietrze. „W dodatku przez jego wygłupy muszę teraz zbierać z siebie resztki monstrzego ścierwa. Desna chyba sobie ze mnie dworuje posyłając mi ostatnio do towarzystwa samych niekompetentnych idiotów…”.

— W sumie… to nie pogardziłabym teraz zacnym trunkiem — zaczęła nieco frywolnie, nie przerywając czyszczenia swych szat. Jak zwykle ton jej wypowiedzi był całkiem odmienny od tego, co chodziło jej po głowie. — Na pewno poprawiłby mi nieco podły nastrój.
Kończąc na tych słowach rozejrzała się wymownie po zrujnowanej okolicy i westchnęła.
— Przypuszczam jednak, że warowną piwniczkę z winem też splądrowano…
Następnie przeniosła wzrok na armigera.
— A jeśli można spytać… co was sprowadza w te malownicze progi, piekielny rycerzu? Pragniecie przywrócić dawną chwałę temu wyjątkowemu miejscu?
Gdy eufemistycznie ujmowała stan cytadeli, ledwo udawało jej się zamaskować pełen niesmaku grymas. Dla niej miejsce stanowiło kompletną ruinę i prezentowało się nader ohydnie. A nadawać się mogło jedynie do natychmiastowego wyburzenia.
Joresk zmarszczył brwi, słysząc zarówno o Zakonie Szponów jak i sugestie rzucane przez armigera. Wyprostował się, ścierając z pancerza resztki strachuna i stanął obok Laveny - półelfka wciąż wydawała się osłabiona, mimo pewności siebie, i wolał być gotów podtrzymać ją w razie potrzeby.
- Świętowanie może poczekać, póki nie znajdziemy sprawców pożaru - stwierdził, w myślach modląc się do Ragathiela i dziękując swemu patronowi za wsparcie, które pozwoliło im przeżyć tą potyczkę. Lavena zadała już pytanie, które go nurtowało, więc mógł skupić się na odzyskaniu łask leczących.
Joresk i pozostali podróżnicy co prawda nie słyszeli o Zakonie Szponów, jednak Lavenie udało się usłyszeć parę plotek, które dotarły aż do Rozgórza. Z tego, co wiedziała półelfka, kapituła zakonu Rycerzy Piekieł rzeczywiście znajdowała się w cytadeli Vraid, niedaleko Korvosy, był to jednak szmat drogi stąd: rzeki, góry i lasy oddzielały varisiańską warownię i jeśli w istocie Czarci Strażnik był tym, za kogo się podawał, to musiał mieć dobry powód, aby przebyć taki kawał świata tylko po to, aby trafić do odległego Rozgórza i do zapomnianej przez wszystkich cytadeli Altaerein.

Jak kojarzyła Lavena - Rycerze Piekieł z cytadeli Vraid byli przede wszystkim skoncentrowani na poskramianiu dzikości ziem, na których byli, próbując za wszelką cenę wprowadzić żelazną rękę prawa, gdziekolwiek mogli. Dzikość i chaos, jak głosili członkowie, powinny zostać wytępione zarówno w sercu, jak i ziemi. Nieustępliwi w swej filozofii, karczowali lasy, osuszali bagna, budowali trakty i wznosili warownie, nierzadko wchodząc w konflikt z kręgami druidów, jakie czasem można było spotkać za wielkimi górami na północy.

Ironią losu, to dzikość powróciła do ich dawnej cytadeli

– Dawną chwałę? Ha! - parsknął, jakby półelfce zbierało się na krotochwile. – Nie… Zakon umył ręce od udziału w tym miejscu. Moi zwierzchnicy już od dawna uważają Isger za straconą sprawę, dziurę, na którą szkoda wysiłku.

– W Rozgórzu jestem tylko do jutra, najdalej pojutrza. Później wracam do podróży na północ. Choć do Isger sprowadziły mnie sprawy zakonne, przez parę dni tylko jestem na przepustce w tej okolicy, żeby załatwić prywatę. Szukam czegoś w twierdzy i zanim odejdę, chcę to mieć lub wiedzieć, że zostało zniszczone - rzekł, a na obliczu wojownika wymalowała się zaciętość. – Szukam sygnetu, który należał do mojego rodu i wiem, że jest gdzieś tutaj.
Tu zamyślił się.
– Wygląda na to, że główne schody prowadzące do podziemi twierdzy zawaliły się. Wiem jednak, że istniało przynajmniej jedno tajemne przejście poza nimi. Być może uda mi się je znaleźć.
Paladyn pokiwał głową, słysząc odpowiedź rycerza.
- W takim razie możemy wspólnie zająć się badaniem tych podziemi. Dodatkowe ostrze jest zawsze mile widziane, szczególnie że w twierdzy wciąż panoszą się czarty - spojrzał po towarzyszach, licząc na ich opinię - Może wiesz, skąd one w ogóle się tu wzięły? To jakieś pozostałości po dawnych rytuałach?
— Pewnie stało się tak, jak już wam mówiłam — rzekła pewnie szmaragdowooka. — Zostawiono parę sztuk na straży albo zaniedbano ich odesłanie do planu macierzystego. Bo cóż więcej? Jakiś przybłęda-diablolatra niby je wezwał?
Mimo sceptycyzmu, półelfka pozostawiła pytanie otwartym. Następnie skupiła wzrok na armigerze.
— Daleka droga za wami, mości Alaku, ale skoro tak rzeczecie... Dziwuje mnie jeno, że Zakon Szponów postanowił ostawić twierdzę na poniewierkę. To chyba nie w waszym stylu? Cóż, nie ma sprawa. W każdym razie bez wątpienia ten sygnet musi być dla was bardzo cenny, skoro zaryzykowaliście dlań samotną wyprawę to miejsce. A to zaś znaczy, że łączy nas, wszystkich tu obecnych, silna motywacja, by dobrze spenetrować tę twierdzę. W czym bez wątpienia pomocna może przydać się wasza wiedza o układzie tego budynku, o umiejętności robienia mieczem nie wspominając... Toteż popieram mego kompana Joreska w całej rozciągłości odnośnie propozycji zawiązania współpracy.
Uśmiechnęła się ładnie do Stagrama.

Rycerz zakonny odparł dopiero po dłuższej chwili, ważąc swoje opcje.
– A, niechaj i tak będzie. Mogę się przyłączyć - wzruszył ramionami, chyba nie do końca przekonany co do swojego udziału w grupie.
Póki co, nie wydawał się jednak protestować przeciwko podróżowaniu wspólnie.
– Uprzednio opatrzywszy rany! - zawołał Gobelin, zezując na okrwawionego Wuga i Valenae. - Torba z medykamentami się przyda!
Goblin gmerał już w torbie Valenae, szukając torby leczniczej. Jak na zawołanie, Rycerz Piekieł także wydobył z sakwy przy pasie małą fiolę i przechylił ją. Wychyliwszy, ciągnął dalej:
– Lemury i impy to tylko szkodniki z Piekieł - rzekł wreszcie, zwracając się do Joreska. – Choć portal już dawno nie działa, cytadela Altaerein była ongiś miejscem, gdzie był otwarty niemal stale. Nie jestem kapłanem ani magiem, ale słyszałem, że takie miejsca mogą mieć pozostałości połączeń do celu, do którego prowadzą. Jak dla mnie, ta banda, którą pokonaliśmy, przeszła przez portal niedługo potem, kiedy zakon opuścił cytadelę. Portal zapewne dezaktywował się niedługo potem.

– Nie wiem, dlaczego zakon opuścił cytadelę - Alak wzruszył ramionami. – Nie ja podejmowałem te decyzje, choć zgadywałbym, że chodziło pewnie o zdwojenie wysiłku misji w Vraid.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 07-06-2022 o 10:35.
Santorine jest teraz online